Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "macie dreczy", znaleziono 97

Koty czasem przemykały się po obu Arkadiach, ale to dlatego, że nie były do końca... cielesne. To Beleth był ich twórcą. Postanowił dać im odrobinę więcej swobody i mocy piekielnych niż innym ziemskim zwierzętom. Nikt nie wie, jak udawało im się przeskakiwać pomiędzy zaświatami, mimo, że ciągle żyły. To jedna z nierozwiązanych do dziś zagadek. Poza kotami żadne inne zwierzę nie miało wstępu do zaświatów.
Jak został zbudowany komunizm? Komunizm zbudował Stalin przy pomocy bezprizornych. Miliony osieroconych, głodnych i bosych dzieci błąkało się po drogach Rosji. Kradli co się dało. Stalin zamknął ich w internatach. Tam nauczyli się nienawiści, a kiedy dorośli, zostali ubrani w mundury NKWD. NKWD trzymało naród w zwierzęcym strachu. Ot, i masz komunizm.
Tam mogłam dać upust emocjom i nie tylko biegać, przeskakując przez kolejne przeszkody, lecz także łączyć to, co kochałam, z inną moją pasją, jaką był taniec nowoczesny. Byłam pewna, że połączenie tego wszystkiego wyglądało komicznie, ale lubiłam to robić. I miałam świadomość, że o tym nikt nie powinien się nigdy dowiedzieć. To była moja mała tajemnica, którą od dawna kryłam w sercu tylko dla siebie.
"Miała rację mówiąc, że kochała Aleksandra o wiele moc niej niż swojego zmarłego męża. Tak mocno, że okazało się to siłą nie do pokonania. Bez niego każdego dnia umier od nowa i rozsądek nie miał tu nic do powiedzenia. Serce wie działo swoje i nie zamierzało dać za wygraną. Jak dziś, gdy za miast podejść i ze spokojem zaczekać na jego słowa, na prze prosiny, ona rzuciła się prosto w ramiona ukochanego."
Ja nie twierdzę, że nie wolno dać komuś szansy. Chodzi o to, że sama czujesz, jak jest. I jak będzie. Dopóki jesteś z kimś, z kim nie jesteś szczęśliwa, nie możesz być z kimś, z kim możesz być szczęśliwa. Bo jak czujesz się z kimś dobrze, to jesteś zdrowa. Nie masz podkrążonych oczu - Malwina przyglądała się Wiktorii - szarej cery, zapadniętych policzków i smutnej miny. Wtedy wiesz, że jesteś szczęśliwa i tak wyglądasz.
- Mauro- wyszeptał.- Moja Mauro.
Jego słowa brzmiały delikatnie jak modlitwa, nie do Boga, lecz do niej. Nie miała żadnego poczucia winy, biorąc go w ramiona. To nie ona złamała śluby, nie jej sumienie będzie cierpiało. Dzisiejszej nocy, Boże, w tej chwili, on jest mój, pomyślała. (...) Mam to, czego Ty, Boże, nie możesz mu dać. Odbieram ci go. Należy do mnie. Wezwij na pomoc wszystkie swoje demony. Nie dbam o to.
Mam już osiem i pół roku, więc mogę sama opiekować się Dani równie dobrze jak ktoś inny(...)
-Ale przecież musisz chodzić do szkoły- powiedział tata pełen wątpliwości- nie mogę zatrzymać Cię w domu, a poza tym jest to niezgodne z prawem. Nauczyciel będzie chciał poznać przyczynę twojej nieobecności, może o tym donieść burmistrzowi, a wtedy będziemy mieli poważne kłopoty.
-Miłość to ryzyko – rzekłam do mojej towarzyszki z powagą. – Powierzasz swoje serce drugiemu człowiekowi, który na zawsze pozostanie dla ciebie w jakimś stopniu obcy. Dla tego miłość wymaga odwagi. Ale warto się na nią zdobyć. Nawet, jeżeli miałabyś cierpieć… Warto dać sobie szansę na szczęście. Jeśli tego nie zrobisz, to tak, jakbyś stchórzyła.
- Przed miłością?
- I przed samym życiem – rzekłam, dziwiąc się pewności, z jaką wypowiedziałam te słowa.”
Pomarzyć bym sobie mógł. Ciekawe jak bym sobie poradził w życiu jeśli wszyscy dookoła by wiedzieli z kim mają do czynienia. W sumie byłoby całkiem fajnie, ale z drugiej strony chyba bym się stał z czasem bardzo samotny. Ciekawy jestem ilu znajomych przestało by chcieć mieć cokolwiek ze mną wspólnego. W sumie i tak się do większości moich znajomych nie odzywałem mniej więcej od trzech lat, więc wielkiej różnicy by chyba nie było.
Zwiedzając Lwów. należy bezwzględnie pamiętać o podstawowej zasadzie bezpieczeństwa. Sygnalizacja świetlna i przejścia dla pieszych we Lwowie (tak jak na całej Ukrainie) mają tutaj znaczenie czysto umowne. Z przejść korzystają tylko cudzoziemcy albo dziwacy. Tutejsi piesi przekraczają bowiem ulice w najbardziej nieprawdopodobnych miejscach, a kierowcy nie zwracają uwagi na oznakowanie. Przekraczając jezdnię, należy mieć zatem oczy dookoła głowy.
"Miejcie nadzieję!. Nie tę lichą, marną Co rdzeń spróchniały w wątły kwiat ubiera, Lecz tę niezłomną, która tkwi jak ziarno Przyszłych poświęceń w duszy bohatera. Miejcie odwagę!. Nie tę jednodniową, Co w rozpaczliwym przedsięwzięciu pryska, Lecz tę, co wiecznie z podniesioną głową Nie da się zepchnąć ze swego stanowiska. Miejcie odwagę. Nie tę tchnącą szałem, która na oślep leci bez oręża, Lecz tę, co sama niezdobytym wałem Przeciwne losy stałością zwycięża. Przestańmy własną pieścić się boleścią, Przestańmy ciągłym lamentem się poić: Kochać się w skargach jest rzeczą niewieścią, Mężom przystało w milczeniu się zbroić. Lecz nie przestajmy czcić świętości swoje I przechowywać ideałów czystość; Do nas należy dać im moc i zbroję, By z kraju marzeń przeszły w rzeczywistość" oraz w cudownym wykonaniu Pana Jacka Wójcickiego: http://www.youtube.com/watch?v=3tOZvDO1iSk
Chatbot Dagmara był wyposażony w psychikę. Cokolwiek to miało oznaczać. Alfred mniej więcej wiedział, co znaczy kobieca psychika. Jego była żona Barbara miała kobiecą psychikę i Alfred miał jej dosyć. Z czego nie wynikało, że chciał jej dać rozwód.
Wywiózł ją na skarpę za miastem, kazał wysiąść z pojazdu i powiedział, że ją zepchnie, jak nie będzie posłuszna. Niech sobie wybije rozstanie z pustej głowy i raz na zawsze nauczy się być służącą i nałożnicą. Bo ją kopnie głęboko w dupę i będzie patrzył, jak robi koziołki i łamie sobie kark. A potem zgłosi nieszczęśliwy wypadek.
Zadziałało na krótko, ale dało mu dość czasu, żeby Barbarę uprzedzić i samemu wznieść sprawę o rozwód z orzeczeniem jej winy. Nie spodziewał się, że będzie miała nagrania. Cwana suka. Nagrała jego reprymendy. Jeszcze się suka specjalnie darła, kiedy ją szturchnął, popchnął albo zatkał gębę, żeby była cicho. Nie bij mnie! Nie bij! Powinien się był domyślić, że coś kombinuje. Cały czas głośno szlochała. Pokorniutka, jęcząca. Sprawiało mu to przyjemność. Pewnie dlatego nie wpadł na to, że musi nagrywać. Cwana suka. Tylko udawała głupią. Słuchając nagrania, sędzina patrzyła na niego, jakby popełnił zbrodnię i zasądziła rozwód z jego winy i odszkodowanie dla Barbary.
- Wszystkie dziewczyny mają kompleksy- powiedział tata (...) Mama prychnęła i poszła robić kolację. Sklota podreptała za nią.
- Mamo, a ty masz kompleksa?- spytała.
- Nie mówi się kompleksa, a kompleks. (...) Oczywiście że mam kompleksy.
Sklota otworzyła szeroko oczy. To było straszne! Mama ma aż kilka, a ona żadnego.
- A możesz mi dać jednego?- poprosiła.(...)
- Kompleks to coś, czym nie można się dzielić. Na szczęście.
„Życie jest jak opera lub balet - zaczyna się uwerturą, po niej następuje libretto, a potem finał. I tak jak w operze czy balecie los bohaterów jest z góry przesądzony, tak w życiu nie ma recepty na miłość, na udany związek i szczęście. Wszystko, co tworzymy, z kim żyjemy oraz ile radości otrzymamy od losu, jest wynikiem tego, jak wiele mamy w sobie determinacji i woli walki. Dostajemy dokładnie tyle, ile z siebie dajemy. Ja dałam wszystko, co miałam. A zyskałam jeszcze więcej.”
W naszym życiu bardzo dużo zależy od tego, kto nas bił po łapach przy śniadaniu, gdy byliśmy dziećmi. To znaczy kim był ojciec, kim była babka, kim pradziadek. Skąd się w ogóle wzięliśmy. To jest bardzo ważne. I ten, kto cię bił po łapach przy śniadaniu, kiedy miałaś cztery latka, i ten, kto potem kładł Ci pierwszą książkę na stoliku nocnym czy pod choinką. Te książki, które dostawałem, w ogromnym stopniu mnie ukształtowały. To znaczy nauczyły mnie czegoś - nawet wiem czego: dały mi wrażliwość. Też chyba wiem na co.
- Wiesz, co mnie rusza? Jak chcą mi dać kilka złotych podwyżki na koniec miesiąca za to, że narażam życie. Albo jak jakiś kutas dyrektor mówi do mnie "siostrzyczko". Nauczyli się nami pomiatać. Ciągle żyją mitem pielęgniarki sprzed lat. Pielęgniarka się słucha, przynosi basen, zmienia pieluchy i ewentualnie robi zastrzyk domięśniowy. Tymczasem wiele z nas jest po studiach. Mamy naprawdę dużą wiedzę, nie musimy mieć kompleksów przed koleżankami i kolegami z Zachodu. Zresztą łatwo znajdujemy pracę za granicą.
Ale jak nie będziesz w szkole, to kiedy będziesz mieć piętnaście lat, dadzą cię za byle kogo. Uczenie się to twój głos, dziecko. Będzie za ciebie mówić, nawet jeśli sama nie otworzysz ust. Będzie mówić do dnia, w którym Bóg wezwie cię do siebie.
Tamtego dnia powiedziałam sobie, że nawet jeśli nie dostanę w życiu nic innego, pójdę do szkoły. Skończę podstawówkę, szkołę średnią, będę się uczyć na uniwersytecie i zostanę nauczycielką. Bo nie chcę, żeby mój głos był byle jaki...
Chcę, żeby mój głos był mocny.
– Ale Agnieszka ma własne mieszkanie. Ty się nigdy czegoś takiego nie dorobisz – Krystyna wykonała szeroki gest wolną od napitku ręką, zakreślając komfortową przestrzeń wokół nas.
Kulą w płot. Po wyrazie twarzy poznałem, że Agnieszce nie przypadł do smaku ten argument. Luksusowy penthouse nie był jej osiągnięciem. Ojciec jej kupił. Tak jak wszystko inne. Wątpię, czy posiadała cokolwiek, na co sama by zapracowała, co byłoby jej dziełem. Może właśnie dlatego pragnęła urodzić dziecko. Chciała udowodnić sobie i innym, że jest coś warta. Że nie tylko bierze, ale może coś dać. Czy istnieje rzecz cenniejsza na świecie, którą można dać, jak życie? Czym jest stworzenie projektu, maszyny, technologii albo wielkiej firmy wobec stworzenia jednego małego człowieka? Już nie mówiąc o tym, że dla większości ludzi dziecko jest jedyną szansą, żeby zrobić w życiu coś, co by miało ręce i nogi.
Kiedy byłem gówniarzem, park stanowił zakazane miejsce, małomiasteczkowy odpowiednik czarnej wołgi, którą matki straszyły dzieci. Liczba zbrodni, jakie miały się tu dokonać, dawno uczyniłby z nas czarny punkt na mapie Polski (...). Ale przekaz ustny czyni cuda, więc park zawsze jawił mi się jako Eldorado, gdzie można jarać szlugi i obalać flaszki bez obawy, że jakiś praworządny obywatel się do ciebie przyczepi.[...]
Park był też miejscem, gdzie można było komuś dać w mordę albo, w zależności od rozwoju sytuacji, samemu oberwać.
- Chyba nie powinienem gniewać się z powodu zeszłego wieczoru- powiedział Matthew.- Pewnie miałeś niewielką kontrolę nad tym, co się dzieje, gdy wszedłeś do królestwa cieni, ale kiedy już twój ojciec przestał wrzeszczeć na nas po walijsku za stłuczenie okna i pozwolenie, żebyś zniknął, nadeszły wieści, że znaleziono cię na terenie Chiswick House, i to dało mi do myślenia.
- Do myślenia o czym?- James przysiadł na oparciu białej ogrodowej ławki.
- Czy nie posłużyłeś się królestwem cieni, żeby spotkać się z Grace. Bo co innego jest w Chiswick? Nie ma tam niczego ciekawego.
Kiedy dostała łuszczycy, musiała zmienić pracę. Nie mogła w takim stanie pracować wśród ludzi. Mniejsza o to, że się wstydziła. Czerwonych, łuszczących się dłoni, które musiała podawać na powitanie. Złuszczonych łokci i kolan, które nawet zaleczone w okresie letnim wyglądały nieładnie, bo się nie opalały. Strupy na skórze głowy, różowe miejsca tam, gdzie zaczynała się linia włosów. Dobrze że Ewa miała gęste, ciemne włosy. Czerwone obszary na brzuchu i plecach były na szczęście zakryte, ale kiedy plamki pojawiły się na dekolcie, na szyi i na skroniach, współpracownicy zaczęli jej unikać. Tłumaczenie, że łuszczyca nie jest zaraźliwa, było poniżej jej godności. Zresztą i tak by to nic nie dało.
Aniela Wichrowa, nie uwierzyła w jego śmierć. Trzymała bezwładne ciało w ramionach i cicho śpiewała Jankowi kołysanki. Po to, aby śmierć myślała, że ten tylko śpi. Ale śmierć nie dała się oszukać. Zabrała Janowe życie i poszła swoją drogą, zostawiając śpiewającą kołysanki Anielę z zimnym bezwładnym ciałem. A odchodząc, zabrała też bębenek, gdyż potem nikt go nie potrafił znaleźć. Przez cały dzień i noc Aniela śpiewała najpiękniejsze kołysanki, najcichsze i najdelikatniejsze. Miękkie jak puch słowa, bez żadnych drzazg i zadr, miały uśpić małego Janka. A ten spał, spał snem wiecznym.
Tu jest bagno. Wojna goni wojnę, nienawiść rośnie na pozorach miłości. Ludzie z roku na rok psują się od środka. Twoja Matka też nie była kiedyś taka brzydka. Była mądrą dziewczynką, tak jak ty, ale wolała zostać na Ziemi i przylepić swoje życie do mężczyzny. I teraz się pożerają na co dzień. Dwie padliny duchowe. Spłodzili sobie widza, żeby ich piekło nie poszło na marne. A ty się przyglądasz i szkolisz, żeby podtrzymywać ich dziedzictwo. Ale ja ci mówię, uciekaj.(...) Nie zostawaj tu ani chwili dłużej, bo cię to zniszczy. Już masz pierwsze zmarszczki na myśleniu, już zaczynasz nienawidzić wszystkich dookoła. Już znika ci z mózgu to, co najlepsze.
Król Jan Sobieski wykorzystywał to skwapliwie poprzez swojego szefa wywiadu i dywersji - Natana Tyńca. Ten zdołał przekupić Francuza - minera, który zwykle wiedział, kiedy gotowa już mina wybuchnie pod umocnieniami. Sam on oczywiście, nie mógł dywersji czynić, czy psuć prowadzonej roboty. I nie tego od niego żądano za ogromne pieniądze, jakie jego rodzina we Francji już otrzymała i miała obiecane jeszcze dwakroć więcej. Miał on tylko w odpowiednim momencie dać obrońcom umówione znaki widoczne z jednego okna najwyższej wieży katedry Świętego Stefana. Były to trzy głazy ułożone w jedną linię wskazującą dokładnie kierunek wykutego korytarza dla gotowej do odpalenia miny.
Wracając do żywych trupów trzeba wiedzieć, że razem z pierwszym haustem czyjejś krwi z żywego trupa, mało szkodliwego, lecz potępionego straszydła - powstaje kwalifikowany upiór czyli nosferatu. Takim nosferatu stałby się pan, Arturze, już wczoraj, gdyby pocałował skrwawione usta upiorzycy imieniem Lucy. Pańska ślina wymieszałaby się z krwią tego biednego dziecka. Przypuszczam też, że zostałby pan przez Lucy pogryziony, bo nie daliśmy jej dokończyć kolacji. Żywy trup, który upolował zdobycz i wyssał jej krew, osiągnął pierwszy stopień wtajemniczenia. Później przychodzą dalsze. Wyższym stopniem wtajemniczenia jest Mistrz, mający na usługach żywe trupy - straszydła, widma i pośledniejsze, początkujące upiory oraz wszelkie zjawy znajdujące się niżej w hierarchii(...) Mistrz zwie się wampir.
Możecie płakać, narzekać, zesrać się, albo szczać w gacie. Ale zadanie musicie wykonać! Jeśli nie możesz latać, biegnij. Jeśli nie możesz biec, idź. Jeśli nie możesz chodzić, czołgaj się. Ale bez względu na wszystko – posuwaj się naprzód! Takie słowa usłyszeli chłopacy na szkoleniu, w tym Vasilij, gdy musieli przejść wyznaczoną trasę pod ostrzałem z kałachów i wybuchających dookoła granatów. Za zadanie mieli donieść w odpowiednie miejsce materiał wybuchowy, podłączyć go, wrócić na swoje miejsce i go zdetonować. Wtedy zadanie było zaliczane. Vasiliemu, jako jednemu z nielicznych się to udało. Nie uległ panice i na spokojnie, aczkolwiek sprawnie, wypełnił zadanie. Za to zdecydowanie nie miał szczęścia jeden z żołnierzy, który przy wykonywaniu tego zadania uniósł głowę zbyt wysoko i został śmiertelnie postrzelony. Przerwano wtedy ćwiczenia, ale tylko na chwilę, aby usunąć ciało z poligonu. Kowalow wskazał trupa i oznajmił, że tak skończy każdy, kto nie będzie skrupulatnie wykonywać jego poleceń.
I wtedy zaczął mówić. O jego ucieczce, która jednocześnie była pogonią, wieczną, bolesną pogonią za nią. O jego szaleńczych wyprawach zwiadowczych w czasie pobytu w Iraku i Afganistanie. O jego ciągłym nadstawianiu karku za wszystko i wszystkich. O tym, jak leżał na pustyni, patrząc w gwiazdy i trzymając narysowany przez nią portret, płakał bezgłośnie, a łzy spływały mu po policzkach i wtapiały się w stygnący piasek. O jego modlitwach, aby w końcu trafiła go jakaś pieprzona zbłąkana kula, bo nie mogąc żyć przy niej, nic chciał żyć wcale. Potem przyszło opamiętanie, zrozpaczony wzrok matki, zatroskany wzrok ojca, którzy jedno dziecko już pochowali, a teraz patrzyli, jak ich jedyny syn powoli zatraca się we własnym szaleństwie. Jak wziął się w garść, decydując się na to, o czym od początku wiedział, że to jedno wielkie oszustwo. I oszukał siebie, ją, wszystkich dookoła. A teraz zranił tak wiele osób, stracił najlepszego przyjaciela i wiedział, że postąpił nie jak honorowy człowiek, którym był od zawsze, tylko jak ostatni drań i egoista. I to go też dobijało. Ale nie mógł inaczej, bo ona i Max byli dla niego najważniejsi na świecie. Gdy skończył mówić, Paulina przytuliła jego głowę do swych nagich piersi i głaskała jego ciepłe policzki. – Piotrusiu, Boże. Tak bardzo chciałabym cofnąć czas, ale nie mogę, nie potrafię. Jedyne co mogę zrobić, to dać ci tyle miłości i szczęścia, ile tylko jestem w stanie. Ty jesteś moim życiem, moją jedyną, wielką miłością, w którą wątpiłam, a która była mocna i niezawodna, tak jak ty sam. A ja to odrzuciłam. Uwierz mi, nie ma minuty, sekundy, żebym tego nie żałowała. Ale masz rację. teraz koniec. Teraz mamy siebie, należymy do siebie, od zawsze przecież, od momentu, kiedy wpadłam na ciebie w bibliotece, od tamtej chwili jesteśmy ze sobą złączeni. A teraz, przez Maxa, jesteśmy złączeni jeszcze bardziej. I już nic nas nie rozdzieli. I nikt – pocałowała go w usta, a wtedy on wziął ją na ręce i zaniósł do sypialni, szepcząc jej do ucha: – Kocham cię, moja czarnowłosa dziewczynko. moja, tylko moja.
W miłosnym uniesieniu nie dostrzegł, że z ust wysunęły się jej potężne kły, a oczy przybrały barwę tak jasną, że aż porażały. Chwyciła z całych sił Kajfasza wskakując na niego. Oplątała mu nogi własnymi i pochwyciła głowę, w końcu wbiła zęby w jego szyję. Odgryzła kawał mięsa i wypluła je. Z szyi Kajfasza trysnęła krew, a ten przeraził się, ale nie mógł już uciec. Nie miał zbyt dużo sił, a potężny i nadludzko silny uścisk dokonał reszty. Rachel dopadła miejsce, z którego płynął upragniony napój i sączyła go w siebie, dopóki nie wypiła wszystkiego. Kajfasz zgasł, a nasycona Rachel poczuła ulgę i obrzydzenie. Wzięła jego ciało i jedną ręką wyrzuciła na brzeg. Przeraziła ją perspektywa posiadania tak ogromnej siły. Nazbierała drewna, rozpaliła ogień i wrzuciła jego ciało, paląc do tego stopnia, że nie dało się w nim poznać człowieka. - Kim ja jestem? - powtarzała w myślach. Pytania te nie miały jednak żadnego sensu. Rachel stała się zależna od ludzkiej krwi, nie wiedząc o tym. Była wściekła na Uziela, który nie uprzedził jej. Sam jednak wiedział, że mogą być kłopoty, dlatego chciał zabrać ją do swojego świata, do źródeł szerwy. Cena życia oznaczała przemianę.
-Dlaczego ich sprowadzasz? - odezwał się człowiek na zydlu, wymawiając głoski mowy Wybrzeża jakoś gardłowo, z dziwnie znajomym chrapliwym brzmieniem. - Mówiłem: uderzać i odskakiwać. Nie zostawiać żywych.
-To nie Węże, Sanparze - powiedział mąż, który nas pojmał. - Kazałeś, żeby ci mówić, kiedy zdarzy się coś dziwnego, a zwłaszcza o dziwnych wędrowcach. Ja zaś myślę, że to mogą być Żeglarze, którzy uwolnili nas od tego psa Płaczącego Lodem. Wtedy też nie mieli swoich znaków, a nosili się na biało. Zostawić ich nie mogłem, bo szli prosto na Żarłoczną Górę, a to, co wiozą w beczkach, to musi być smocza oliwa. Nie mogła wpaść w ręce Węży, nie mówiąc już o ich samostrzałach. Jeszcze nie widziałem takich, które dałoby się naciągać równie szybko.
-Rozumiem - powiedział znów tamten z dziwnym charkotliwym "r", jakby dźwięki nie mieściły mu się w gardle. - Niech więc sami powiedzą, kim są i co zamierzali.
Wystąpiłem naprzód i wszedłem w blask paleniska.
-Tak Żeglarze wymawiają twoje imię? "Sanparze"? - rzekłem, bo wiedziałem już.
Znieruchomiał na chwilę, a potem wstał, odrzucając płaszcz.
-Opuścić broń - warknął do swoich tym zardzewiałym głosem, który tak dobrze znałem.
A potem przeskoczył palenisko i chwycił mnie za ramiona.
-Nie poznałbym cię, tohimonie. Czas zrobił z ciebie mężczyznę i poznaczył bliznami.
-Za to ja poznałem ciebie, synu Cieśli. - Nie skończyłem, bo w tej chwili doskoczyli do nas N'Dele i Benkej i we czterech spletliśmy się ramionami.
W stronę wybrzeża wysyłał karawany z kością słoniową, złotem, skórami, kadzidłem, piżmem cywety i innymi wonnościami oraz kawą. W głąb lądu za jego sprawą zmierzały transporty indyjskiej bawełny, dzianych spódnic i tunik, toreb i bukłaków z koziej skóry, rozmaitych materiałów, takich jak flanela, wełna, aksamit, jedwab czy adamaszek, poza tym ozdób najróżniejszych, jako to naszyjników, bransolet, złotych galonów, paciorków, pereł. Praktycznie wszystko, co potrzebne do życia, można było znaleźć w jego ofercie. Ryż i mąka, sól i cukier, masło i oliwa, tytoń, chinina, wosk i świece, nożyczki i sznurek, skarpety i sandały – czego dusza zapragnie.
Raz przysłał mi karawanę złożoną z dwudziestu pięciu wielbłądów niosących na grzbiecie setki rondli z pokrywkami, tysiąc stożkowych pucharków, tysiąc szklanych karafek do miodu w różnych kolorach według jego projektu sporządzonych, ponad siedemset tac do pieczenia placków chlebowych. Narzekałem w liście do niego, aby był rozsądny i przysyłał mi tylko to, co mogę sprzedać, ale straszyłem go głównie po to, by obniżył cenę. Przyjaźń przyjaźnią, a interes interesem. Sprzedałem wszystko ze słusznym profitem, jeśli nie liczyć skrzyni różańców, krucyfiksów i figurek Chrystusa, których to wyrobów faktycznie nie dało się szybko upłynnić, podobnie jak ryz papieru do pisania, którego zastosowania miejscowi analfabeci nie znali.
Każdy robi błędy. Kiedyś sam nieopatrznie sprowadziłem ponad czterdzieści chromowanych litografii Madonn Rafaela i parę drewnianych Chrystusów naturalnej wielkości, które nie miały wzięcia.
© 2007 - 2024 nakanapie.pl