Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "pan na zielony", znaleziono 28

Pan Sobieski miał trzy pieski,
czerwony, zielony, niebieski.
Nie, to nie był jej dom, tylko miejsce kaźni, w którym doświadczyła tylu cierpień, że można by było obdzielić nimi cały Zielony Kamień.
Drzewa nieśmiało wypuszczały liście, zbyt małe, by utworzyć okazałe korony. Za parę tygodni powstanie zielony parasol, pod którym nawet w deszczu przechodnie przemkną niezmoczeni.
- Widzisz tę doniczkę z rośliną na biurku?
Skinąłem głową.
- Ma zielony kolor, bo zamarzła. Ale w środku jest martwa i kiedy lód się rozpuści, zbrązowieje i zgnije. - Popatrzyła na mnie uważnie. - Ja jestem jak ta roślina.
- Nieprawda - zaprzeczyłem. - Jesteś... idealna.
Gruby Charlie wrócił do swego pokoju barwy świata pod powierzchnią wody. Na blacie szafki tkwiła limonka – mały, zielony Budda.
– Zupełnie mi nie pomagasz – rzekł do niej.
Zachował się niesprawiedliwie. To była tylko limonka, nie miała w sobie nic szczególnego.
Najpierw widzę niebo. Zmienia kolor na moich oczach. Niebieski, fioletowy, zielony, pomarańczowy, czerwony, jak zorza polarna w przyspieszeniu. Przy wyłączonej elektryczności jedynie tęczowy eter oświetla miasto, spowijając budynki, ulice i mosty swoim lekkim blaskiem.
Kiedy się idzie po miód z balonikiem, to trzeba się starać, żeby pszczoły nie wiedziały, po co się idzie. Więc jeśli ma się z sobą zielony balonik, pszczoły mogą pomyśleć, że jest się częścią drzewa i wcale nie zauważyć tego, kto idzie, a jeżeli ma się niebieski balonik, mogą pomyśleć, że jest się tylko kawałkiem nieba, i też nie spostrzec tego kto idzie. A teraz chodzi o to, który balonik wybrać?
O, zielony Konstanty, o, srebrna Natalio!
Cała wasza wieczerza dzbanuszek z konwalią;
wokół dzbanuszka skrzacik chodzi z halabardą,
broda siwa, lecz dobrze splamiona musztardą,
widać, podjadł, a wyście przejedli i fanty -
O, Natalio zielona, o, srebrny Konstanty.
Był sam, zdany na własne siły i odwagę. Widział tylko pogmatwane, poskręcane łodygi, pozbawione liści odnogi i szary beton muru. Dwie potęgi: mur szary i mur zielony! A pomiędzy nimi on, mały chłopiec, pragnący dotrzeć do niezwykłej tajemnicy, do zagadkowej Krainy Motyli.
Matka, ubrana w malinową tunikę i zielony jedwabny szal, miała niewielkie szanse przeżyć męża. Morvan był zarazem jej bogiem i demonem, jej totemem i katem. Przy alei Meissine rolę więzi małżeńskich odgrywał syndrom sztokholmski. Maggie, która siedziała z rękami splecionymi na kolanach, już wyglądała na martwą.
– Sam sobie? Przestań! Wtedy panował chaos. Przyszedłem do policji w dziewięćdziesiątym piątym. Trzeba było mieć dużo samozaparcia i mocny łeb, żeby szybko nie wypaść na niewłaściwe tory. Piłem z ubolami, zomowcami i zwykłymi milicjantami. Gardziłem nimi wszystkimi, ale wiedziałem, że mają coś, bez czego nie przetrwam. Doświadczenie operacyjne. Nawet od uboli mogłem się czegoś nauczyć… Byłem zielony jak gówno w trawie i starałem się dowiedzieć od nich wszystkiego, żeby przeżyć. Żeby być lepszym gliną.
Wizyta
Przyjeżdżam tutaj niczym do Wirginii
Południe moich dziadków galicyjsko rzewne
Ulice za szerokie i place za wielkie
Zieleń ogrodów strzępi się jak koper
Domy parterowe kwitną pastelami
Ściany są z lukru gzymsy ze śmietany
Barok się spóźnił jak lokalny pociąg
O takich tympanonach nie słyszał Bernini
Dębu na rynku muskularny wybuch
Ciągle zielony mimo letniej suszy
Już liście zaczynają przedwieczorne szepty
Rosa w ogródkach odszukuje kwiaty
Gdzie są dawne wakacje odeszły jak ludzie
Którzy z nami po ciemku siedzieli przed domem
- Udało mi się znaleźć takie miejsce, gdzie mieliśmy jednocześnie wiatr od rufy, fale przyboju od sterburty i fale przepływu z cieśniny. Nie trzeba było wielu chwil, by ci groźni wojownicy stali się potulni niczym owieczki – chociaż, po prawdzie, nigdy nie widziałem rzygającej owcy.
- Nie tylko oni mieli dosyć - westchnął ponuro Halt. - Nie taki aż ze mnie szczur lądowy, za jakiego mnie uważasz, przeżyłem już niejeden sztorm, ale nigdy w życiu nie zaznałem równie upiornej huśtawki, jaką nam zapewniłeś.
Erak znów ryknął donośnym śmiechem.
- Twarz twojego mistrza, Willu, przybrała na morzu zielony odcień jego płaszcza.
Halt uniósł brew.
- Przynajmniej wreszcie przydał mi się na coś ten twój przeklęty hełm - stwierdził, a wtedy uśmiech zniknął z twarzy Eraka.
Wstyd lubi samotność. Wstyd nie chce być dzielony w nikim. Podobnie, jak rozpacz.
"DO CIEBIE" Stepem mi jesteś zielonym, zmierzwionym wiatrem goniącym za przestrzenią otwartą na świat. Stepem mi jesteś, falującym słowika trelem i zielem pachnącym. Stepem mi jesteś zielonym, słońcem nad nim i chmurami, obłokami, co się na nim pasą.
Kiedy miałem dwanaście lat, świat był dla mnie latarnią magiczną, w której zielonym blasku oglądałem przeszłość, teraźniejszość i przyszłość.
Po wyjściu na wolność Abed otrzymał nowy dowód tożsamości, w kolorze zielonym, oznaczającym, że siedział w więzieniu.
Tatuś bawił się w chowanego
raz ukrył się w zielonym mundurze
takim przed kolano
potem w czarnym płaszczu
od dziedzica z Natalina.
Szelest jest oznaką życia lub świeżo zadanej śmierci, która zieje gęstym zielonym oddechem i lśni żółtymi oczami w ciemności.
Panna Domicela wyglądała tak, jakby jej się w grobie nudziło, więc wstała na parę godzin, aby pocerować pończochy. Zęby to miała aż dwa, ale za to bardzo ładne, z miłym, zielonym, szmaragdowym połyskiem...
Szkołę Podstawową w Zielonym Kamieniu spowijała cisza...
Był to jednak spokój pozorny, gdyż w większości klas wciąż trwały lekcje, gdzie młoda energia uwięziona na czterdzieści pięć minut buzowała tuż pod powierzchnią wyuczonej dyscypliny.
Nagle dotarło do niego, że po raz pierwszy od wielu lat powiedział komuś coś miłego i bardzo się zdziwił. Uśmiechnął się niepewnie i rozejrzał dokoła, czy ktoś zwrócił na to uwagę. Zauważyła to tylko jego lewa skarpetka, która właśnie się przebudziła. Porozumiewawczo mrugnęła do niego zielonym okiem.
Można powiedzieć, że uczony żyje w dwóch światach. Z jednej strony ma świat zwyczajny, powszechny, dzielony z innymi ludźmi; z drugiej – świat prywatny, gdzie dokonują się badania, świat pełen namiętności, porywów egzaltacji, rozczarowań, w którym można wznieść się do nieba lub spaść w otchłań.
(Gdybyś ty była...) Gdybyś ty była szklanym jeziorem,
patrzałbym w toń twą przez całe życie;
gdybyś ty była zielonym borem,
słuchałbym szmu twego w zachwycie;
gdybyś ty była pustka bezludna,
dla ciebie świata zrzekłbym się śmiele;
gdybyś ty była śmiercią - o cudna! -
szedłbym do ciebie jak na wasele.
Ach, ten katechizm! Cały w pytaniach niejasnych i w odpowiedziach niezrozumiałych! Cały splątany w jakiś motek oderwanych pojęć, w jakiś kalejdoskop figur i symbolów, gdzie wszystko co innego oznacza, niż to, na co wygląda, gdzie czarne jest białym, a białe okazać się może zielonym, gdzie idziesz myślą po trzęsawisku w obawie, że lada chwila zapadniesz się w jakąś głąb, i gdzie jedynym ratunkiem i jedyną podporą są słowa.
Oprócz czytelni stosunkowo dobrym miejscem do pracy są indywidualne stanowiska pod regałami i wokół nich, ale nie zawsze są tam, gdzie powinny. Czasem zauważysz jedno z nich z drugiej strony regału, z zielonym abażurem lampki niczym drogowskaz, ale kiedy tam dotrzesz, już go nie ma. Jeśli znajdziesz jedno z nich, usiądziesz przy nim do pracy i zaśniesz nad książkami, możesz się zbudzić w ciemnym przejściu między regałami pełnymi skrzypiących starych zwojów oraz ksiąg, w nieznanym ci języku i będziesz miał szczęście, jeśli zdołasz znaleźć powrotną drogę, zanim coś znajdzie ciebie.
Przestępca zawsze wraca na miejsce zbrodni. W tym stwierdzeniu musi być jakieś ziarenko prawdy.W środę na dużej przerwie udałem się do sklepiku. - Spadaj stąd Heniek, i tak nic nie kupisz-próbowała się mnie pozbyć Marta. -Henryk to mój ojciec. Ja mam na imię Łukasz-odparłem. -Jasne. Heniek. Co za zdzira. A przez chwilę było mi jej żal z powodu manka. Zauważyłem, że w zielonym zeszycie dopisuje niewielkie kwoty przy kilku nazwiskach. -Dasz coś na krechę?-zagaiłem -Heńkom nie daję-odparowała. -Ale Jankowi dajesz w każdą sobotę po dyskotece. Dupy mu dajesz-dowaliłem jej tak, że poczerwieniała ze złości. -Żebym cię tu więcej, Łukasz, nie widziała!-krzyknęła. No, chociaż zapamiętała, jak mam na imię, ale pozostałem bezlitosny: -Od Janka wiem, że po ostatnim ruchanku puściłaś wielkiego, śmierdzącego bąka. Rzciła we mnie zeszytem, ale byłem szybszy i nie trafiła.
Na czubku buta usiadł mi motyl z rodziny rusałek. „Pokrzywnik czy osetnik?” – zastanawiałem się, bo zawsze miałem kłopot z ich rozróżnieniem. Ogarnęła mnie senność. Siedziałem coraz bardziej otępiały w zielonym cieniu buka, oparty o jego stuletni pień, w cieple lipcowego popołudnia, czułem z bliska zapach suchych liści, wilgotnego mchu, igliwia i próchnicy. Słuchałem wrzaskliwego śpiewu zięby tuż nad głową i bardziej subtelnego pogwizdywania kosa kawałek dalej.
Kiedy się obudziłem, wciąż było ciepłe, dosyć jasne popołudnie, chociaż pożółkłe, z domieszką oranżu i czerwieni, chylące się ku wieczorowi. Korony drzew płonęły w żółtopomarańczowym blasku, podczas gdy pnie wygaszał cień. Zmęczenie minęło, byłem rześki. Nabrałem sił niczym Anteusz po zetknięciu z matką-ziemią. Co prawda, musiałem jej dotknąć najmniej mityczną częścią ciała.
© 2007 - 2024 nakanapie.pl