Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "praca przy liczy", znaleziono 21

Adwokat wychodził jednak z założenia, że jeśli ma zatrudniać kobiety, to najlepiej takie brzydkie. Liczył na to, że będą bardziej przykładać się do pracy i później zachodzić w ciążę. Jeśli w ogóle.
Pamiętaj! W tym pokoju liczy się tylko fachowość. Ani partia, ani marksizm - leninizm, ani tym bardziej sojusz robotniczo-chłopski nie pomogą nam w pracy, jaką mamy do wykonania.
Uwielbiał swoją pracę. Zanim zdecydował się na zatrudienie w ArtProjeccie, zaproponowano mu pracę w kilku innych miejscach w Białymstoku. Był jednym z najbardziej cenionych pracowników w biurze, a dyrektor zawsze liczył się z jego zdaniem. Mimo to zupełnie nie zdziwił go ten telefon.
Klientki zazwyczaj nie mają pojęcia o metodach, których używam w swojej pracy. Dla nich liczy się tylko rezultat - to, że obiekt bezpowrotnie zniknie z ich życia, a moim celem było rozwiązanie sytuacji w sposób efektywny.
Każdy, kto chciał zostać żołnierzem, policjantem,czy strażakiem, musiał liczyć się z tym, że po wyjściu rano może nie wrócić na noc do domu. Może wcale nie wrócić. Po prostu takie wybrał zajęcie, ale to nie praca - to służba.
Jeszcze przed przeczytaniem scenariusza upewniała się, że może liczyć na osobną przyczepę i regularne posiłki. A że spóźniła się kilka razy na plan, mój Boże! Gdyby chciała odbijać kartę, wybrałaby pracę w fabryce.
Nie lepiej było z kompetencjami - często z powodu braku umiejętności liczenia i pisania funkcjonariuszy straży obozowej wykorzystywali do prac kancelaryjnych w działach administracyjnym i gospodarczym samych więźniów. Dobór kadr do pracy w stalinowskim więziennictwie, w którego skład wchodziły także obozy pracy, odbywał się na zbliżonych zasadach do tych obowiązujących w całym Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego. Kluczową sprawą przy rekrutacji nie były kryteria merytoryczne, lecz ideologiczne: poparcie dla władzy komunistycznej w Polsce.
Samotne życie jest takie jałowe... Człowiek jedynie trwa niczym roślina, odlicza dni, chodzi do pracy i wraca i wraca do domu, nie ma żadnego celu. Bo przecież jedyne, co się w życiu liczy, to drugi człowiek, miłość, rodzina.
Jak się zapiszesz do ZOMO, to każdy rok liczy ci się podwójnie do emerytury. Tak że pobiegasz sobie z kumplami paręnaście lat, wypałujesz kilku gości i po czterdziestce możesz przejść na zasłużoną, nie najniższą emeryturę. A potem może sobie poszukać normalnej pracy.
No, służba nie drużba. Będąc żoną policjanta, trzeba się z tym liczyć. Jest alarm i on w dziesięć, piętnaście minut, bo tyle ma drogi do pracy, musi tam być. Ja, podejmując decyzję małżeńską, wiedziałam, że to tak wygląda. Masz być na wezwanie. I nie jest tak, że nie, bo nie ma żony w domu. Synów zostawia sąsiadce i jedzie. Bo musi.
Ogłoszeń o pracę Amelia znalazła nawet sporo. Niestety, większość dotyczyła pracy zmianowej lub w soboty i niedziele, a wtedy nie miałaby z kim zostawić Piotrusia, bo przedszkole byłoby zamknięte. Nie wiedziała też, co zrobi, kiedy Piotruś zachoruje. Będzie musiała liczyć na dobrą wolę szefa, który pozwoli jej wziąć urlop. Po kilku telefonach nadal nie miała żadnych konkretów. Musiała szukać dalej.
Już dawno powinnam przywyknąć, że musi minąć ze sto lat, zanim ludzie przestaną oceniać innych przez pryzmat pracy i pieniędzy. Bardzo bym chciała dożyć czasów, w których nie będzie się patrzeć na freelancerów spod byka. Kiedy nawet celebrytki będą mogły liczyć na odrobinę szacunku. Ludzie im zazdroszczą, ale nie mają odwagi naśladować.
Liczyło się wyłącznie to, że te ćwierć wieku, czy ile tam, które mu pozostało, będzie jego życiem, życiem, które przeżyje tak, jak zechce i jak będzie najlepiej dla niego. Nic nie było od tego ważniejsze: ani praca, ani przyjaźnie, ani związki z kobietami. Te rzeczy były składnikami jego życia, cennymi składnikami, ale go nie definiowały ani nim nie rządziły. To należało do niego i tylko do niego. Możliwości, jak wiedział, były nieskończone.
W rzeczywistości jest inaczej niż na tych głupich filmach – Dagmara pastwiła się w myślach nad filmową twórczością kryminalną – gdzie genialny detektyw za pomocą swojego geniuszu rozwiązuje zagadki. Nie ma żadnej dedukcji, liczy się przede wszystkich żmudna praca operacyjna. I fuks. Pieprzone szczęście. Na przykład w postaci donosu kogoś, kto zna sprawcę i z jakiegoś powodu chce go sypnąć.
Fakt, że jestem sławna, daje mi poczucie szczęścia. Ale tylko chwilowe. Jak kawior: kawior jest miły, ale kawior codziennie, na każdy posiłek. Żyję dla swej pracy i dla tych kilku ludzi, na których mogę liczyć, ale pewnego dnia moja sława się skończy i powiem - "Żegnaj sławo, miałam cię, ale wiedziałam, że to nie na zawsze.". To było interesujące doświadczenie, ale nie wypełniło całego mojego życia.
Natalia zapewne w tym momencie pomyślała, że taki przystojniak ma całą gablotę kobiecych zdobyczy, a pukle ich włosów przegląda co wieczór w swoim klaserze.
Bernadetta wyglądała na zachwyconą przyszłą pracą w estetycznym środowisku. Liczyła pewnie, że za wyglądem idą kompetencje.
Ja nie myślałam nic, bo mój mózg się zawiesił niczym Windows 95 próbujący wgrać najnowszą Fifę.
Jak wstępowałam do policji, liczyło się dla mnie także to, że to stała, bezpieczna - w sensie dnia następnego, nie jak u prywaciarza - praca. Poza tym myślałam sobie, że dumna będę z tego, że mundur noszę, że blachę mam. Teraz wstyd się do takich mrzonek przyznać. O tym, że jest się policjantem, lepiej nie wspominać, bo ktoś zaraz cię opluje. A stałości żadnej. Dziś pracujesz, jutro cię pomówią o coś i wylecisz.
starszy aspirant, 13 lat służby, Wydział Kryminalny
– Bardzo śmieszne. Ja chcę być taką policjantką jak ty.
Nie zdążyła odpowiedzieć, bo mama zawołała ją z kuchni. Powinna z nią usiąść i pogadać tak od serca, że to jest paskudna robota, że człowiek brodzi w gównie, tym moralnym, nie dosłownym, tapla się w paskudztwie tak niewyobrażalnym, że czasami chce się rzygać, że ma się ochotę wyjść, zabrać swoje rzeczy i nigdy już nie wrócić. I do tego jeszcze ludzie, którzy patrzą kobiecie na ręce i liczą w duchu, że jej się powinie noga, przewróci się i więcej nie wstanie. No i jeszcze cała grupa napalonych samców, którzy gdyby tylko kiwnęła palcem, rzuciliby się na nią i zjedli żywcem. I gdyby nie świadomość, że wśród tej całej menażerii są też ludzie zaangażowani w robotę, świetni fachowcy, dla których najważniejsza jest solidna praca, tacy jak jej szef Biernat, to dawno powinna zmienić zawód, pójść na aplikację i pracować w jakiejś kancelarii radcowskiej.
Syskiego nikt nie musiał przekonywać, że w komendzie najważniejsza jest funkcja i to, co policjant ma na pagonach, a nie efekty jego pracy. Komisarz w wydziale kryminalnym choćby nie jadł, nie spał, nie brał urlopu, harował w soboty, niedziele i święta nie po osiem godzin, ale od świtu do zmroku, komendant tego nie pochwali na odprawie. Najwyżej powie, że takie są zadania policji i za to państwo płaci. Nie podoba się? Droga wolna. Młodzi czekają na wolne miejsca. Znają się na komputerach, mówią po angielsku, mają zagraniczne dyplomy magistrów, niektórzy po dwa, nie liczą godzin, nie chorują i nie protestują. Z niewolnika nie ma solidnego pracownika. Bywało, że podczas konferencji prasowych dziennikarze pytali o nazwiska śledczych, wtedy komendant wspominał, kto się zasłużył, ale zaraz dodawał, że nic w tym szczególnego, bo takie są obowiązki policji państwowej. Inspektor może zbijać bąki na korytarzu, godzinami przesiadywać w bufecie, gadać
przez telefon z kochanką, a i tak będzie chwalony. Mało tego, podczas uroczystej odprawy w święto policjanta będzie stał w pierwszym szeregu wśród odznaczonych i nagrodzonych. A jeśli w czasie dorocznego testu ze sprawności fizycznej zasapie się, bo dźwiga brzuch obrośnięty sadłem, komisja uzna to za okresowy brak kondycji. Najwyżej każe mu codziennie chodzić na pływalnię i do siłowni, oczywiście na koszt komendy. I tak inspektor dotrwa do emerytury. Najtrudniej w policji mają ci od szarej roboty, czyli aspiranci i komisarze, uważa Syski.
Paryżanin skłonny jest posądzać swą prasę o wszelkie bezeceństwa, ale się jej boi, londyńczyk drwi ze swej prasy, lecz jej wierzy, berlińczyk niezbyt dowierza swej prasie, ale się jej słucha, warszawiak kpi ze swej prasy niemiłosiernie, ale się z nią liczy.
Violetta zawsze byłą przekonana, że "wzruszenie, płynące z dobrze zaśpiewanej piosenki, więcej znaczy niż lekarstwo". Śpiewanie leczyło ją z samotności. Wyrywało z domu pełnego zwierząt i codziennej harówki. Długie rękawiczki zakładała już nie tylko dla urody, ale po to, by zasłonić podrapane, zmęczone pracą dłonie.
© 2007 - 2024 nakanapie.pl