Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "lecz drega", znaleziono 935

Normalna procedura w wydawnictwie Nowy Świt przedstawiała się jak poniżej.
Pracujący na zlecenie recenzent rzucał okiem na nadesłany tekst i jeśli ocenił, że jest z grubsza do przyjęcia, wysyłał autorowi standardową odpowiedź, że propozycja wydaje się interesująca i w imieniu wydawnictwa składał ofertę wydania książki ze współfinansowaniem ze strony autora. Kwota współfinansowania skalkulowana była tak, aby pokryła wszystkie koszty publikacji książki, w skład których wchodził zysk dla wydawnictwa, dzięki czemu wydawnictwo nie musiało się martwić tym, czy książka się sprzeda, czy nie. W wielu przypadkach mogło sobie nawet darować trud i wydatek związany z rozsyłaniem książek do księgarń, bo większość z nich i tak wracała, aby zaraz pójść na przemiał.
- VIA CLOACA – odczytał. – Hm… zaraz, chwileczkę… Via to dawne słowo, oznaczające drogę lub ulicę. Cloaca znaczy… – Wytrzeszczył oczy w ciemności. – To kanał ściekowy – oświadczył.
- Co to jest?
- Tak jakby… czekaj, gdzie trolle wyrzucają swoje… nieczystości?
- Na ulica – wyjaśnił Detrytus. – Higienicznie.
- To jest… podziemna ulica dla… no, dla odchodów. Nie wiedziałem, że jest taka w Ankh-Morpork.
- Może Ankh-Morpork nie wie, że jest taka w Ankh-Morpork.
- Słusznie. Masz rację. Ten kanał jest stary. Dotarliśmy do samych trzewi ziemi.
- W Ankh-Morpork nawet gówno ma swoją ulicę – stwierdził Detrytus z podziwem i zachwytem w głosie. – to rzeczywiście kraina wielkie możliwości.
,,Znienawidziłem niespodzianki, byłem jak paranoik na rozdrożu, a tym, którzy zawsze muszą wiedzieć, co będzie dalej, wojna potrafi nieźle dowalić. I żebyś cuda wyczyniał, i tak nie dawało się oswoić z dżunglą, z tym ch*****m klimatem ani z tą dziwnością, którą wszystko tu było przesycone i której wcale z czasem nie ubywało, raczej pęczniała i ciemniała w coraz większą alienację. Jeśli umiałeś się dostosować, to super, i pewnie, że trzeba było się starać, ale niektórzy tu mieli prawdziwą samodyscyplinę, umieli wypracować swój własny wojenny metabolizm, spowolnić akcję serca, kiedy chciało wyskoczyć z piersi, przemieszczać się błyskawicznie, kiedy wszystko dokoła zamierało i jedyną oznaką życia była przewalająca się przez ciebie entropia. Jednym słowem, takie sobie warunki.
– I jestem najlepszym psem w tym mieście, po śmierci Daktyla nie masz nawet, kurwa, technika i ślecie wszystko do Bydgoszczy.
– Dostaliśmy wzmocnienie.
– Masz na myśli tych pizdeuszy, którzy robią w majty na widok „en-ena” ?
– Co ?
– Gówno drogą szło i pytało o ciebie. Halicki, skup się.
– Nie wiemy, w co ręce wsadzić, Leon.
– Ty wiesz. Najwyraźniej najpierw marzyłeś o spokojnej emeryturce, a teraz nagle chcesz wskoczyć na stołek komendanta wojewódzkiego. Więc nie pierdol, że nie wiesz, w co ręce wsadzić, bo są tak głęboko w dupie ministra spraw wewnętrznych, że zaraz stracisz dopływ tlenu i cały się zamoczysz w czekotubce. Chyba że masz dalej zatkany nos i nie czujesz ?
,, (...) Wiadomość popłynęła w świat. Marcela się pożegnałą i popędziła zwiedzać fora miłośników psów. A Ola siedziła przy komputerze, bezmyślnie stukając palcem w monitor. Była pewna, że Łukasz zaraz jej odpisze, ale nic takiego się nie stało. Poszła do kuchni, zrobiła sobie kanapkę z białym serem i pomidorem. Wiadomości wciąż nie było. Wykąpała się - nadal nic. Gdy szykowała się spać, ciągle nie miała odpowiedzi. Rano, gdy tylko zadzwonił budzik, zerwała się i włączyła komputer, ale jej skrzynka odbiorcza była pusta. Sprawdziła ją po szkole, ale nic się nie zmieniło. Gdy następnego dnia po południu przyszła do niej Marcelina, aż zaniemówiła. Chwilę stała w progu, nie wierząc własnym oczom. Pierwszy raz odkąd się znały, widziałą, jak Olka płacze nie ze złości.
Niechlujny mąż szybko odwrócił głowę w naszą stronę, jakby usłyszał jakieś zaklęcie. – O Danielu, mówisz? Co chcecie wiedzieć? – Wiedzą państwo może, gdzie on teraz jest? – zaczęłam nieśmiało. – Sądząc po waszej reakcji, znali go państwo. w jego aktach przeczytałam. – Czy go znaliśmy? – przerwał mi Markowski – mało tego! Ten szatan rządził w naszym domu aż pięć lat! Aż w końcu nam zwiał, piekielne nasienie. Mówiłem żonie, że to nie będzie to samo, co z NASZYM Danielem, ale ona nie słuchała. – Przestań! – jego żona pochyliła głowę i potrząsnęła nią z niedowierzaniem. – Nie mów im tego! Wiesz dobrze, że. – Cicho! Niech mają, jak chcą wiedzieć! I tak już wszyscy dokoła węszą! Jakby myśleli, że coś zrobiliśmy. ale ja mam tego dość. Koniec z tym całym teatrzykiem.
Potem podniósł nóż i prędko ukrył go w komodzie z bielizną. Był lekko otumaniony, poruszał się niepewnie. W końcu zasiadł w stylowym fotelu przywiezionym z Francji, jak zresztą inne cenne meble. Wyglądał jak sułtan w swym haremie, upajał się dźwiękami bitwy i widokiem walczących o niego kobiet. Był jak sędzia na ringu, wszystko analizował.
Widział, że Milena zdążyła objąć prowadzenie, siadając na brzuchu Beaty, jednak nie umiała trafić, jedynie chłostała powietrze, jak niebezpieczne dzikie zwierzę z ostrymi pazurami. Okładały się nawzajem resztkami sił, słychać było przekleństwa i groźby, oddechy stały się krótkie, urywane, uderzenia słabły, ale urażona duma Mileny dodawała jej energii, nie pozwalała się poddać.
Jeśli się zastanowić, to miało sens. Przez siedemnaście lat Joszua głównie siedział i milczał, więc nie miał pojęcia o sztuce komunikacji. Ostatnia wiadomość, jaką otrzymał od ojca składała się z dwóch słów, więc raczej nie odziedziczył talentu po tamtej gałęzi rodziny. Za to Jan głosił kazania przez te same siedemnaście lat, a trzeba przyznać, że oślizły drań potrafił to robić. Stał zanurzony po pas w Jordanie, machał rękami, przewracał oczami i wstrząsał powietrze takim kazaniem, aż człowiek zaczynał wierzyć, że chmury się zaraz rozstąpią i sam Bóg sięgnie ręką, złapie go za jaja i tak potrząśnie, że całe zło wypadnie z niego jak rozchwiane mleczne zęby.
Na pewno każdy z was stracił w swoim życiu ukochaną osobę, nie pytam o więcej, wiem, jaki to jest ból, rozumiem wasz gniew, żal i wstyd. Ja właśnie to czułam, czułam, że zdradziłam siebie samą i Orlanda. On obdarzył mnie uczuciem, ja to odwzajemniłam, a później go zdradziłam i to wszystko stało się przeze mnie. Moja obecność w tym miejscu wszystko pogarszała, było coraz gorzej, bałam się, że każdy, kogo tutaj pokocham, od razu zostanie mi zabrany, w żadnym życiu nie miałam szczęścia do ludzi i do jakichkolwiek uczuć, nawet tutaj.
Wszystkie moje sny w ostatnim czasie były rozmazane, niepełne i bardzo niewyraźne, dzisiejszy był bardzo podobny, przebłyski z innego świata, dokoła zieleń, mały drewniany domek w lesie, śmiechy moje i kogoś jeszcze.
Dlaczego Weles znowu triumfował? Znienawidziłam wtedy wszystkich bogów, wszystkie biesy. A kiedy misjonarz tu kiedyś do mnie trafił, który o jedynym Bogu opowiadał, pomyślałam, że może on mówi prawdę. To, co dobre w naszym życiu się zdarza pochodzi od Boga. To, co złe od szatana. A co człowiek może zrobić? Człowiek ma wolną wolę. Może wybrać, którą drogę wybierze. Komu pozwoli działać w swoim życiu? Bogu czy Szatanowi? Dobrosława we mnie umarła. Nie potrafiłam dostrzec sensu w swym cierpieniu. Zabrakło mi tej mądrości. Dziś wiem, ze mądrością jest zobaczyć sens cierpienia. Bez cierpienia człowiek nigdy nie doceni zwykłego życia, nie będzie dziękował za każdą dobrą chwilę. Nie doceni spokojnego dnia, w którym niewiele się dzieje.
"Jestem komiwojażerem. Podróżuję jedenaście miesięcy w ciągu roku. Jadę zazwyczaj pociągiem, najczęściej trzecią klasą, i prawie zawsze odwiedzam żydowskie miasta i miasteczka. Bo po cóż bym jeździł tam, gdzie nie ma Żydów? Mój Boże! Ileż to dziwolągów spotyka się po drodze! Szkoda tylko, że nie jestem pisarzem. Chociaż prawdę mówiąc, dlaczego nie mam prawa zwać się pisarzem? Kim jest pisarz? Każdy człowiek może zostać pisarzem. Tym bardziej pisarzem żydowskim. Język żydowski - też mi sztuka. Bierze się pióro do ręki i pisze. Ale, moim zdaniem, nie każdy powinien brać się do pisania. Trzeba trzymać się swojego zawodu. Fach jest fachem. Tak myślę. Jednakże człowiek próżnujący może znaleźć rozrywkę w pisaniu."
Potem pomyślał, że chciałby, aby była piękna. I w tym wypadku wirtualność nie zmieniała absolutnie niczego. Mężczyźni w swej próżności, także w Internecie, chcą być zaczepiani wyłącznie przez piękne kobiety. To nic, że w tym wypadku piękno nie gra żadnej roli. Jest przecież niewidoczne, nieistotne. Mężczyźni, nawet ci wybrani do zaczepki zupełnie przypadkowo, chcą wierzyć i przeważnie wierzą naiwnie, że są wyjątkowi na tyle, aby zwracać uwagę jedynie pięknych kobiet. Wyobrażał sobie, jak wielu z tych mężczyzn wciąga brzuchy lub zakrywa resztkami włosów zbyt wysokie czoła, siedząc przy swoich komputerach. Taka instynktowna reakcja prawdziwych samców, znana z plaż, przeniesiona do Internetu. Czy ewolucja się zatrzymała i tylko zmienia dekorację? A może to, co jest teraz, tak naprawdę nazywa się eWolucja?
Po minucie szałowa Japoneczka w marynarskim mundurku multikulturowo ciągnęła na ekranie druta golonemu na pałę Murzynowi – nazywało się to, naturalnie „przypadek na lekcji”. W spolityzowanym rosinternecie taki klip obowiązkowo nazwaliby „lekcją tolerancji”. Murzyn wyglądał przerażająco, zmasywnym złotym łańcuchem na piersi. Pełnometrażowy film „Django” nakręcono, a tego jeszcze nie. Na pewno nie napotkano właściwego reżysera, takiego Tarantino. Japoneczka, natomiast, piękna. Bardzo, po prostu. Takiej w Moskwie nie znajdziesz. Tu można się zakręcić jak ten sam Django – zatelefonować do tandetnej Murzynichy, co bierze cztery tysiaki rubelków na godzinę. Ale strach! Sąsiedzi zaraz czujnie wyfilują, potem matce doniosą. Tacy są. Jechać do Murzynichy. Brud, ziąb i nieromantycznie.
Kiedyś (20.09.2006) odwiedziłem Fialovą i rozmawialiśmy o jej stosunku do wiary.
Jest córką pułkownika lotnictwa, gorliwego ewangelika. W książkach, które napisała o swoim życiu (jedną o powitaniu starości, a drugą o tym, że czym gorzej, tym lepiej), propaguje w Czechach buddyzm. Uważa, że po zmianie ustroju Kościół katolicki nie przeżył renesansu właśnie z tego powodu, że zbyt kojarzył się z komunizmem. - Zakazy, nakazy - wyliczała. - A już szczególnie wyznanie katolickie ma nadmiar przepisów i reguł. W buddyzmie zen powiedzą panu tylko, że w życiu chodzi o miłość i dobro. Ale już nie przymuszają do konkretnej drogi. Czesi po upadku komunizmu, kiedy Kościół katolicki miał jakiś cień kredytu zaufania, natychmiast zorientowali się, że to organizacja totalitarna).
Muzeum Gottland to willa, którą Gott kupił kiedyś jako swój letni dom. Na parkingu, mimo że dzień powszedni - autokary z całego kraju. Na schodach - tłoczą się starsi ludzie. Zdenerwowani, bo wpuszcza się tylko po dwadzieścia osób, co dwadzieścia minut. Przeważają osoby po sześćdziesiątce. Opierają się wzajemnie o siebie, niewielu chce odejść na bok, żeby usiąść na tarasie w kawiarni. Stoją i nerwowo poruszają biletami w zniszczonych pracą dłoniach. Mam wrażenie, że pragną natychmiast wejść do środka. Jakby już, zaraz, chcieli się utwierdzić, że ich życie było w porządku. Kochali Gotta i razem z nim przetrwali w komunizmie. Jeśli on "musiał dotrzymać kroku temu, co jedynie słuszne", to co dopiero my? Znaleźć się w Gottlandzie to jakby zdobyć imprimatur: przeszłość jest OK.
Powinienem wracać do Fortu, tym bardziej ze spotkaliśmy już Śnieżnych Ludzi. Żebym tak ich w życiu nie zobaczył! Czyli do Fortu. Tylko najpierw trzeba będzie wpaść po Wietrickiego.
Ale czy to ma sens? Nawet jeśli rangersi go w tej dziurze nie zobaczyli, sam go stamtąd nie wyciągnę.
Nieważne, trzeba po niego iść i już.
Zaraz, bez pośpiechu, po co marnować czas i ryzykować spotkanie ze Śnieżnymi Ludźmi?
Uważasz, że lepiej zostawić chłopaka, żeby zamarzał w tej dziurze? Bez pomocy na pewno nie wylezie.
Jego problem. Mnie nikt nigdy nie pomagał.
Stop, a Jermołow, Jan Karłowicz, Hamlet? Oni też nie?
Ale oni mieli w tym swój interes.
Ty też masz-kamień portalu wala się w jamie i wracać samemu do Fortu też nie jest dobrze. Przełożeni zadręczą pytaniami, gdzie straciłeś cały oddział. A tak będzie choć jeden świadek.
Na przekór sobie, Will nie mógł się już powstrzymać. Odetchnął z prawdziwą ulgą. Halt i Crowley nie przegapili reakcji młodego podopiecznego.
Halt: Przecież nie myślałeś chyba, że rozważaliśmy twoją kandydaturę?
Will: Nie! Nie! Oczywiście, że nie!
Crowley: Cóż, gdybyśmy posłali tam ciebie, zapraszałbyś Skandian na kolację i sprzedawał w niewolę każdego, kto ci nie w smak. Ani myślę wyrażać zgody na coś takiego akurat w Norgate. Toż to strategiczny posterunek!
H: Prawdę rzekłszy, on nie sprzedał nikogo w niewolę. Lecz co do istoty sprawy przyznaję ci rację. Nie wolno się godzić, by on ludzi w niewolę oddawał za darmo.
C: Nie, zdecydowanie nie.
Dowódca Korpusu nie był już dłużej w stanie powstrzymywać szerokiego uśmiechu, który wyginał mu kąciki ust.
Szedł wiele dni przez mokre pola i łąki, aż dotarł do ogromnego lasu. Las był mroczny i wilgotny. Tu i tam coś trzaskało, popiskiwało, coś wyło. Oj, nie czuł się Piotrek dobrze w tym lesie. Gdy minął wielki, stary dąb usłyszał, że ktoś go goni. Gdy się odwrócił, zobaczył brodatych ludzi w brzydkich kapeluszach, którzy coś do niego nieuprzejmie wykrzykiwali. Najwyraźniej chcieli mu zabrać plecak, a może też płaszcz i kalosze. Uciekał więc Piotrek co tchu. A zbóje ciągle za nim. Słabł już Piotrek, ale przypomniał sobie o czekoladowych ciasteczkach. Zjadł jedno w biegu i poczuł się zaraz szybki i silny niczym gepard. Wkrótce też zbóje przestali go gonić, tym bardziej, że ten pierwszy i największy zgubił w czasie pogoni swój kapelusz i bardzo się tym zmartwił.
Przerwał świadom, że obaj mężczyźni wpatrują się w niego z wyrazem całkowitego osłupienia.
- Chcę powiedzieć - powtórzył - że to tak jakby dotyczyło psa, ale tak naprawdę nie całkiem, jeżeli rozumiecie, co mam na myśli.
Nastała bardzo długa chwila ciszy, aż wreszcie Halt wymruczał powoli:
- Nie, prawdę rzekłszy, ja nic nie rozumiem.
Crowley, przyjaźniący się z Haltem od niepamiętnych czasów łypnął nań i spytał:
- Miałeś u siebie tego młodzieńca przez....ile, sześć lat?
Halt wzruszył ramionami.
- Prawie sześć - odparł
- A czy kiedykolwiek udało Ci się zrozumieć choć słowo z tego, co mówi?
- Niezbyt często - stwierdził Halt.
Crowley pokręcił głową z zadumą.
- Jakie to szczęście, że nie poszedł do Służby Dyplomatycznej. Bylibyśmy już w stanie wojny chyba z pół tuzinem krajów, gdyby ktoś go spuścił z oka.
- DOSYĆ TEGO! - wykrzyknął Halt [...] - Może byście przestały tłuc się i wrzeszczeć jak dwie rozpuszczone, zepsute bachorzyce - grzmiał dalej Halt. - Mam tego po dziurki w nosie. Obie powinnyście się wstydzić.
- Doprawdy Halt? Pozwól, że ci przypomnę: jedna z tych rozpuszczonych bachorzyc jest księżniczką krwi i następczynią tronu. [...]
— Księżniczką krwi? - powtórzył pogardliwie. - Następczyni tronu? Ładna mi następczyni! Gdybyś nie była już dorosła, przełożyłbym cię przez kolano i spuścił porządne lanie. [...]
- Podnieś tylko rękę na mnie, a mój ojciec każe cię wychłostać. [...]
- Gdyby twój ojciec tu był, potrzymałby mi przy tym płaszcz.
Evanlyn otwarła usta, żeby coś odburknąć, lecz ugryzła się w język. Prawdę mówiąc, na ile znała swojego ojca, Halt mógł mieć słuszność.
Tu wszystko zaczyna mnie nudzić. Zbrzydły mi i pijatyki, i kłamiący ludzie, i miasto, w którym prawdę się przemyca przez wiele kordonów - jak my towar! Tu wszystko sztuczne, lśniące, i bardzo skomplikowane, lecz pod tym się kryją zwykłe brudy i czcza treść ... Tam żyłem pełniej. Tam ludzie są szczerzy i pod lichą powłoką słów ukrywają złote myśli, a w piersiach mają żywe uczucia i gorące serca. Tu - ani jednej szczerej myśli, ani jednego szczerego słowa. Tutaj wszyscy wszędzie zawsze udają ... grają role w olbrzymiej farsie ... komedii ...Stały teatr - i w domu - i na ulicy ...Tu kobiety maskują ślicznymi strojami i wykwintną, często brudną bielizną ułomne, nędzne ciała ...Tam pod lichą szatą i biedną, lnianą bielizną są gorące, silne ciała, kochające bez obłudy - z potrzeby, nie dla zysku i nie dla ciekawości
- Teraz odprowadzą cię do ministerstwa, tam zostaniesz formalnie oskarżony i wysłany do Azkabanu, gdzie będziesz czekał na proces! - Ach... tak - powiedział łagodnie Dumbledore. - Tak, myślę, że możemy natrafić na małą przeszkodę. - przeszkodę? - powtórzył Knot głosem wciąż drgającym radością. - Nie widzę żadnych przeszkód, Dumbledore. - No cóż, ale ja niestety widzę - powiedział Dumbledore takim tonem, jakby się usprawiedliwiał.(...) - Cóż... wydaje mi się, że ulegasz pewnemu złudzeniu, Korneliuszu. Wydaje ci się, że ja... zaraz, jak to się mówi?... aha, że "oddam się dobrowolnie w ręce władz". Obawiam się, że wcale nie oddam się dobrowolnie w niczyje ręce, Korneliuszu. Nie mam najmniejszego zamiaru dać się wysłać do Azkabanu. Oczywiście mógłbym z niego uciec, ale to zbyteczna strata czasu, a szczerze mówiąc, mam mnóstwo spraw na głowie.
Pan Edmund zapatrzył się w widok za oknem. A tam rósł las. I na określenie go Ojrzanowski nie znał innych słów, choć dotkliwie czuł, że to krótkie słówko nie oddaje tego, co widział. Jechali przez puszczę przedwieczną. Przyzywała go jakaś mroczna tajń. Tam, w górze wiatry chodziły, słońce różowymi palcami starało się rozewrzeć gęstwinę i rozświetlić mrok. Świerki, sosny, dęby, brzozy, olchy rozpychały się gałęziami, próbowały dosięgnąć do życiodajnego światła. Tylko tam, gdzie padł olbrzym, mogło ono wedrzeć się i oświetlić zieloną młodzież, która obsiadała próchniejące cielsko cienkimi jeszcze pniaczkami, wesołymi gałązkami. Ale zaraz znowu starzec-dąb, podpierając się konarami, jakby nie mógł
tylko na pniu-nodze udźwignąć ogromnej korony, zabierał światło i tylko teraz, gdy nie szumiał jeszcze listowiem, mogły pod nim zakwitnąć białe zawilce.
Kiedy bogowie i demony, jedni i drudzy będący potomstwem Pradżapatiego, toczyli bitwę ze sobą nawzajem, bogowie pochwycili życiową zasadę Udgity, sądząc, że nią właśnie pokonają demony.
Medytowali o Udgicie funkcjonującej przez nos, ale demony przebiły ją złem. A zatem, wraz z oddechem, wyczuwa się i to, co przyjemne, jak i to, co ohydne. I tak oddech dotknięty jest przez zło.
Medytowali o Udgicie jako słowach, ale demony przebiły ją złem. A zatem mówi się zarówno prawdę, jak i fałsz. I tak słowa dotknięte są przez zło.
Medytowali o Udgicie jako słuchu, ale demony przebiły ją złem. A zatem słyszy się zarówno rzeczy dobre, jak i złe. I tak ucho dotknięte jest przez zło.
Medytowali o Udgicie jako umyśle, ale demony przebiły ją złem. A zatem myśleć można zarówno o tym, co właściwe, słuszne i dobre, jak i o tym, co niewłaściwe, fałszywe i zdeprawowane. I tak umysł dotknięty jest przez zło.
Sędzia Harry Ford powiedział mi kiedyś, że to właśnie ugody prowadzą do konfliktów między obrońcami i ich klientami. Oferta na początku oczywiście podoba się oskarżonym – rok w pudle zamiast ryzyka, że w sądzie dostanie piętnaście lat. Wybór jest jasny nawet dla tych klientów, których mózgi nie funkcjonują zbyt dobrze. Ale po sześciu miesiącach korzystania z gościnności Wydziału Zakładów Karnych w podwójnej celi w Sing Sing, z perspektywą spędzenia tam kolejnych sześciu, zaskakująco wielu klientów zaczyna się skarżyć, że to obrońca zmusił ich do ugody, choć są przecież niewinni. Niestety, wielu z nich mówi prawdę. W każdym mieście w Ameryce niewinni ludzie przyznają się do winy, bo prokurator wymachuje im przed nosem ugodą, na mocy której mogą odsiedzieć krótki wyrok, wyjść na wolność i żyć dalej normalnie. Zaliczyć rok w pierdlu czy ryzykować dwadzieścia pięć? Trudno się dziwić, że ludzie wybierają ugodę
To będą zdjęcia, które obiegną łamy gazet całego świata. Wielki mistrz umiera przy szachownicy. Szach mat. Król jest martwy. Zrobił jedno zdjęcie pod tym kątem, potem przesunął się nieco bardziej w prawo, ugiął lekko nogi i zrobił drugie, na którym rozstawione do gry szachy widać jeszcze lepiej, są na pierwszym planie.
– Skończyłeś? – zapytał Antunes.
– Jeszcze nie. Chciałbym przygotować dodatkowe ujęcia.
– Później to zrobisz. Kolacja mi wystygnie.
Fernando Antunes przysunął sobie krzesło i zaczął pałaszować kolację Alechina, od czasu do czasu zerkając na denata, jakby się bał, że ten zaraz się obudzi i palnie go za karę w ucho.
Antunes skończył jeść. Był głodny, a mimo to zostawił kawałek pieczeni wołowej. Napił się kawy. Potem wstał, wziął w rękę ostatni kawałek pieczeni i wepchnął go umarłemu głęboko do gardła.
Kiedy Antunes wyszedł z pokoju, Luis Lupi zrobił jeszcze parę zdjęć.
Serca jako naród nie macie (...) W śród obcych leżą. Wielbłąd czasem przejdzie, sęp koło zatoczy. (...) Tak jak mówiłeś, w Łódzkiem najlepiej, w sercu kraju powinni spoczywać i czekać na wskrzeszenie z martwych. Zamiast się mazać nad mogiłami, powinniście pracować nad technologią. Mógł schyłkowy kapitalizm wskrzesić owcę, to wy możecie wskrzesić tych swoich kajdaniarzy, zeków, buntowszczyków, ofiary niewinne samodzierżawia i totalitaryzmu, a i prostych urków, bo niby czemu nie? Dlatego zabierajcie ich w pizdu z ruskiej ziemi. Raz na zawsze, żebyście nie musieli się tutaj snuć, lamentować, ogni palić. I cały ten Katyń też se wykopcie i przesadźcie w jakieś eleganckie miejsce. Także może być w Łódzkie. Bo się znowu jakieś nieszczęście stanie. Bo jak trupa swojego gdzieś wypatrzycie, to jak ćmy do światła, jak pszczoły do miodu zaraz się pchacie, na warunki atmosferyczne nie bacząc, żeby jeszcze jedną warstwę umarlaków dołożyć
No i wybuchla afera… Ktoś wywołał wykradziony z pracowni fotograficznej film, na którym - klatka po klatce, z wyjątkiem ostatniej - były po dwa fiuty wystające z rozporków. Jeden - ten zawsze większy - to był fiut drużynowego druha Tomasza,a inne po kolei chłopaków z drużyny, gdyż druh Tomasz postanbowił udokumentować nasz biwakowy konkurs,który polegał na tym: kto ma najmniejszego fiuta. Druh osobiście mierzył linijką, a Piasek zapisywał wyniki do zeszytu. .Wygrał Łysica z drugiej klasy, bo wpadł na pomysł i nikomu go nie zdradził: żeby tuż przed mierzeniem włożyć interes do wiadra zimnej wody. Tak mu się skurczył, że początkowo wydawało się, że wynik będzie zerowy, ale w koncu nabiło 3 centymetry i druh Tomasz ogłosił Łysicę zwycięzcą. Zacząłem szukać telefonu do Stalina od gabinetu ojca. Doszedłem bowiem do wniosku, że skoro telefon do Bieruta był mniejszy niż reszta telefonów w Komitecie, to telefon do Stalina musi być jeszcze mniejszy; pewnie dlatego, żeby go latwie można było ukryć, a może panowala taka zasada, że im telefon do kogoś ważniejszego, tym jest mniejszy. I może z kolei na biurku Stalina stoi telefon całkjiem malutki do kogoś ważniejszego od niego samego. Wtedy przypomn iałem sobie co mówila mi moja opiekunka, że najważniejszy ba świecie jest Pan Bóg i zaraz wszystko ulożyło mi się w logiczną całość, czyli że telefon do Boga jest taki mały, że może niewidoczny; tak jak mówiła opiekunka, że wystarczy powiedzieć coś w myśli do Boga i on już wszystko wie. Podczas jazdy z obozu po chlew do wsi, widziałem jak żmije wygrzewały się na piaszczystej drodze. Ojciec, proweadząc gazik, jechał nieubłaganie prosto i nie omijał nawet jednego lba żmii leżącej na skraju drogi. Nieruchoma przed nami droga zaraz się ożywiala za naszym przejazdem. Patrzyłem z zachwytem na przemian to przed siebie, to - klękając na tylnym siedzeniu - za siebie; fascynowała i zarazem przerażala mnie ta nagła zmiana drogi z martwej w żywą.
Podróż do bazy przeciąga się, poruszanie się między tunelami i pozostałościami świata jest bardzo ciężkie. Dziewczyna uważa, że złapała wirusa, który cały czas ją spowalnia. Jest osłabiona, przemęczona, ma wysoką temperaturę, wymiotuje i coraz gorzej jest jej podróżować. Kiedy resztkami sił docierają do bazy, dziewczyna jest bardzo szybko transportowana na salę operacyjną, gdzie zajmuje się nią profesjonalna obsługa lekarska. Jak się potem okazuje, dziewczyna jest w ciąży. Lucian, dowódca całej grupy, jest zaszokowany i bardzo zły, że między nią a Orlandem doszło do zbliżenia. Nie rozumie tego i uważa, że najlepszym rozwiązaniem będzie odsunięcie Orlanda od całej misji. Postanawia wysłać go na zwiady na odległe tereny, tak aby nie mógł szybko powrócić. Orlando zostaje mianowany kapitanem misji i dlatego nie może zrezygnować. Mężczyzna wie tylko, że dziewczyna jest w ciąży i musi ją zostawić samą w głównej bazie, a on wraz z ekipą wyrusza na nieznaną jeszcze misję. Żal i smutek, który pozostaje z dziewczyną, jest dla niej nieodłącznym elementem osamotnienia w obecności Kapitana, który bez przerwy bacznie się jej przygląda.
Poczuła, jak wypełnia ją niespodziewany smutek. Miała wrażenie, że zaraz się popłacze, ale udało jej się powstrzymać. Nie potrafiła zrozumieć, co się z nią dzieje. -O czym twoim zdaniem jest ten wiersz, Allie? Przerażona, że Isabelle wciąż czegoś od niej chce, próbowała wymyślić odpowiedź. -On się boi -odparła prawie szeptem. -Boi się powiedzieć komuś o swoich uczuciach i przepełnia go smutek, ponieważ ta osoba o tym nie wie. -Dlaczego się boi? -spytała Isabelle. -Bo ona może ich nie odwzajemniać. To, że Carter wyrywał się z odpowiedzią, wcale jej nie zaskoczyło. Allie wbiła wzrok w zeszyt i obrysowała motyla małymi, połączonymi kółeczkami. -W takiej sytuacji uznał, że lepiej będzie, jeśli ona się nie dowie. -dokończył chłopak. -Dlaczego jego zdaniem tak jest lepiej? -drążyła Isabelle, opierając się o pustą ławkę. -Skąd wie, że ona nie odczuwa tego samego? Jak ma się dowiedzieć skoro boi się zapytać? -On boi się zranienia -wyszeptała Allie, rysując kolejne kółeczko. Isabelle wodziła zaciekawionym wzrokiem od niej do Cartera i z powrotem. -Tak stwierdziła wreszcie. -To by wyjaśniało sprawę." -C.J. Daugherty "Wybrani
© 2007 - 2025 nakanapie.pl