Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "magno co w", znaleziono 25

- Polityka to bagno, komisarzu - odparł Kumidor. Bagno, w którym łatwo utonąć, gdy człowiek kieruje się sumieniem. I właśnie dlatego pan tego nie zrozumie.
Zamiast pogrążyć się w rozpaczy po śmierci męża, rzuca się w wir tego, co nie tylko wielu z was, ale ja sama nazywałam kiedyś bagnem. Bo polityka - to jest bagno.
Im robimy się starsi, tym bagno, w którym tkwimy, staje się głębsze.
... i możliwe, że wskoczyliśmy w bagno, zanim gówno opadło na dno.
Mhm. - mruknął, wsuwając twarz w moje włosy. Zaciągnął się moim zapachem. Gdy się odsunął, uśmiechał się uroczo, a ja poczułam ukłucie w sercu - Ładnie pachniesz.
- Mango. - Mam szampon o zapachu mango.
- Wiem
- Pani Magdo, małe dzieci mają doskonale rozwinięty instynkt przetrwania. Szczególnie te, które wychowują się w trudnych warunkach.
Sekta to bagno, które jak cię pochłonie, nigdy nie pozwoli ci ponownie wypłynąć na powierzchnię. To droga bez powrotu, jednokierunkowa.
Tacy ludzie jak Łucja Szanawska byli niczym siły przyrody. Jak zaraza, cuchnące bagno, jak robactwo. Nie można się było przed nimi ustrzec, bo rzeczy, które znaczyły wszystko dla innych, dla takich jak ona nie znaczyły nic.
„Tutaj jest jednak drugie dno. Głębokie i grząskie. Jest jak bagno, które wciąga mnie kawałek po kawałku. Wciąga moje ciało, moją duszę, moje serce i moją osobowość. Wciąga wszystko”.
Fajki czarodziejów są o lata świetlne lepsze niż ich wersje gumolskie. Nie powodują nałogu, nie zamieniają ust w gnijące bagno. Nie trzeba też ich nabijać. Barry ścisnął w zębach swoje cacuszko.
- Colibri.
miłość jawiła mi się jako nieprzebyte bagno. Otaczało mnie zewsząd, ilekroć opuszczałam twardy grunt ponurej, błogosławionej samotności. Sypiać z mężczyzną oznaczało utonąć w pragnieniu. Kompensacja była absolutną, nie względną, lecz absolutną koniecznością,.
- Co prawda, to prawda. Chciwość ludzka wepchnęła ten świat w bagno i chciwość ludzka doprowadzi go do zguby. Ostatecznej zguby. Was też opanowała chciwość. Cokolwiek byś powiedział, jest to rabunek, zachlanność... Śmiertelny grzech!
Miał rację, nieczystość ciągała jak niespodziewanie napotkane bagno. Człowiek stał w nim po kostki i myślał, że jest bezpieczny, tymczasem nie wiadomo kiedy wpadał w nie po kolana, uda i pas. A później po szyję. I tonął, pragnąc wciąż więcej doznań.
Wodziłem wzrokiem od zarządcy do rękodajnego. Kwiaty gustujące w ludzkim mięsie, krwiożerczy zbrodniarz, łatwopalny woskowy stwór i potwór z bagien, który układał z kamieni instalacje artystyczne… Trudno było mi ogarnąć to wszystko. A przecież to dopiero początek
Słońce chowało się leniwie za ciemną linia lasu, a jego bursztynowy poblask kładł się ospale na nieruchomej wodzie. Spowijał złocistą poświata opuszczoną kapliczkę z tajemniczym bezgłowym świętym, która stała samotnie pośród bagien.
Nie można zaj­mo­wać się pra­wem bez wej­ścia w bagno po­li­ty­ki, te dwie rze­czy były ze sobą nie­ro­ze­rwal­nie zwią­za­ne ni­czym awers i re­wers mo­ne­ty. Po­li­cja nie była w tej kwe­stii wy­jąt­kiem. Do ma­gicz­nych stoł­ków na szczy­cie nie dało się do­trzeć bez od­po­wied­nich przy­ja­ciół z od­po­wied­nich par­tii.
Pociągnął nosem, jakby to właśnie nim wyczuwał zagrożenie. Czuł w powietrzu duszący zapach siarki pomieszany ze zgnilizną wydobywająca się z bagien. W chmurze opadających mgieł był mocno wyczuwalny swąd świeżo zjełczałych jajek wymieszany ze zgniłymi liśćmi i padliną.
- To ja teraz pójdę go wykastrować! Dajcie mi jakiś nóż, najlepiej zardzewiały! - wrzasnęła Magda z taką determinacją, że aż lekarz musiał ją uspokajać.
- Pani Magdo, mąż nie jest niczemu winny. To tylko natura.
- To nie jest mój mąż! I obiecuję, nigdy nie będzie. O Boże! Wcześniej go zabiję! Własnoręcznie.
Każdy z nas popełnia błędy (...). Najważniejsze to umieć wyciągać z nich właściwe wnioski i nie dać się wmanewrować w to samo bagno. Życie to nieustanny labirynt, w dodatku zaminowany, w którym trzeba znaleźć własną drogę. Można odnaleźć bezpieczne wyjście albo wpaść w pułapkę. Jeden krok za daleko i może dojść do tragedii.
To nie jest książka o tym, że dostajecie od życia cytryny i robicie z nich lemoniadę. Bliżej jej do historii mojego kolegi, którego rzadka i nieuleczalna choroba stopniowo pozbawiała władzy nad ciałem, w tym strunami głosowymi. Gdy się poznaliśmy, mógł już tylko szeptać. „Powiedziałem rodzicom, że żądam adwokata – napisał kiedyś. Zrozumieli »awokado« i przynieśli mi mango”.
I właśnie w tym momencie markiz nadepnął bosą stopą na strzaskaną klatkę piersiową na wpół pogrzebanego w ziemi trupa. Kość przebiła mu piętę. Potknął się, upuścił mały, czarny posążek w bagno. (...) W pięcie prawej stopy czuł ból i ciepło. Miał nadzieję, że nie skaleczył się zbyt głęboko. Nie dysponował już wielkimi zapasami krwi.
Wypijam ostrożnie łyk i przez ułamek sekundy mam w ustach supernową niepasujących do siebie smaków. W nosie przypalona kawa zbożowa, kwas chlebowy i guinness, w ustach syrop na kaszel, bita śmietana, terpentyna, szare mydło i zgniłe mango. Przełykam i postanawiam dolać wody. Odbija mi się jakby bananem ze śledziami. Biorąc pod uwagę to, co piłem tu dotychczas, zupełnie niezłe.
Tu jest bagno. Wojna goni wojnę, nienawiść rośnie na pozorach miłości. Ludzie z roku na rok psują się od środka. Twoja Matka też nie była kiedyś taka brzydka. Była mądrą dziewczynką, tak jak ty, ale wolała zostać na Ziemi i przylepić swoje życie do mężczyzny. I teraz się pożerają na co dzień. Dwie padliny duchowe. Spłodzili sobie widza, żeby ich piekło nie poszło na marne. A ty się przyglądasz i szkolisz, żeby podtrzymywać ich dziedzictwo. Ale ja ci mówię, uciekaj.(...) Nie zostawaj tu ani chwili dłużej, bo cię to zniszczy. Już masz pierwsze zmarszczki na myśleniu, już zaczynasz nienawidzić wszystkich dookoła. Już znika ci z mózgu to, co najlepsze.
Kiedy je­steś po­li­cjan­tem – za­czął Ma­gie­ra – chro­nisz nie tylko świat przed złem, ale przede wszyst­kim je­steś prze­ko­na­ny, że to zło nigdy nie do­się­gnie two­jej ro­dzi­ny. Ina­czej byś tego nie robił, nie wcho­dził w to po­li­cyj­ne bagno. Nie wi­dział tego, czego nigdy nie da się od­zo­ba­czyć.
Warot zer­k­nął na ze­ga­rek. Czas le­ciał nie­ubła­ga­nie.
– Być może le­ka­rze też tak mają – kon­ty­nu­ował są­siad. – Wy­da­je im się, że jak skoń­czą stu­dia i złożą przy­się­gę, to au­to­ma­tycz­nie ochro­nią bli­skich przed wszel­ki­mi cho­ro­ba­mi tego świa­ta. Że ten ich dy­plom jest jak naj­lep­sza szcze­pion­ka. Ale chuja tam. Nic ta­kie­go nie ist­nie­je. – Otarł dło­nią wil­got­ne po­licz­ki. – I nagle się oka­zu­je, że je­steś tak samo słaby i bez­bron­ny w ob­li­czu zła, jak inni. Cho­ciaż to zło zwal­czasz na co dzień.
Kiedy je­steś po­li­cjan­tem – za­czął Ma­gie­ra – chro­nisz nie tylko świat przed złem, ale przede wszyst­kim je­steś prze­ko­na­ny, że to zło nigdy nie do­się­gnie two­jej ro­dzi­ny. Ina­czej byś tego nie robił, nie wcho­dził w to po­li­cyj­ne bagno. Nie wi­dział tego, czego nigdy nie da się od­zo­ba­czyć.
Warot zer­k­nął na ze­ga­rek. Czas le­ciał nie­ubła­ga­nie.
– Być może le­ka­rze też tak mają – kon­ty­nu­ował są­siad. – Wy­da­je im się, że jak skoń­czą stu­dia i złożą przy­się­gę, to au­to­ma­tycz­nie ochro­nią bli­skich przed wszel­ki­mi cho­ro­ba­mi tego świa­ta. Że ten ich dy­plom jest jak naj­lep­sza szcze­pion­ka. Ale chuja tam. Nic ta­kie­go nie ist­nie­je. – Otarł dło­nią wil­got­ne po­licz­ki. – I nagle się oka­zu­je, że je­steś tak samo słaby i bez­bron­ny w ob­li­czu zła, jak inni. Cho­ciaż to zło zwal­czasz na co dzień.
Czytaj dalej
Nami patrzy w kierunku brzegu. Teraz już wszyscy widzą, że wielogłowa czereda składa się faktycznie z małp, owiec, kur i psów. Wszystkie zwierzęta stoją razem, czekając na powrót ukochanych ludzi, którzy tak nagle zniknęli; tęskniły za nimi. Na przedzie stoją psy, mniej więcej tuzin psów różnych ras, z napięciem obserwują zbliżające się łodzie i merdają ogonami. W rozsądnym oddaleniu od psów siedzą dwie nieduże małpy, trzymają się za ogony. Za nimi stoją owce z typowym dla siebie tępym spojrzeniem, a dalej mniejsze stwory, których nie da się jeszcze rozpoznać z tej odległości. Żadne ze zwierząt nie nosi widocznych oznak choroby.
– O ja jebię – rzuca półgłosem marynarz Waśka. – Żyją tu jak w raju, wilk obok baranka. Ale jaja.
Rudo-biały pies o długich uszach nerwowo poszczekuje. Podekscytowany, rzuca się w kierunku łodzi, a potem skacze z powrotem. W końcu przekracza linię bagna: łapy zapadają mu się w błoto, z trudem je wyciąga. Serce Namiego wali jak szalone.
– Uciekaj, kretynie – szepcze.
– Nie strzelać! – krzyczy generał w stanie spoczynku, ale jest już za późno. Pierwszy strzał słychać, zanim ucichnie krzyk generała. Jest zaskakująco celny. Pies ze skomleniem zwala się w błoto. Nami widzi, jak biała sierść nasiąka krwią i ziemistym bagnem. Głowa psa stopniowo zanurza się w błocie, na wierzchu zostają tylko uszy. Z pyska wypływa kilka różowych baniek. Johnny, absolwent University of Houston i pracownik międzynarodowej korporacji, siedzi obok Namiego i przygryza wargi, drżąc z podniecenia. Nami mimowolnie zerka na jego przyrodzenie. Kiedy dostrzega erekcję, robi mu się niedobrze.
Czytaj dalej
© 2007 - 2025 nakanapie.pl