Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "pan ze leki i oraz", znaleziono 318

Wiadomość odpływała wolno, a Vimes wpatrywał się w ścianę naprzeciwko, w której, po lekkim stuknięciu, drzwi otworzyły się i odsłoniły stewarda niosącego to, co gwarantuje odstraszenie wszelkich koszmarów*, to znaczy filiżankę herbaty. * Delikatny odgłos dzwonienia porcelanowej Filiżanki o porcelanowy spodeczek odpędza wszystkie demony, co jest faktem mało znanym.
Pachniała wanilią, tak słodko, że miałem ochotę zatopić się w jej skórze, całując i pieszcząc każdy jej fragment. Ostrożnie położyłem dłonie na jej talii, a ona lekko się spięła, jednak ich nie strąciła. Wciągnęła głęboko powietrze i wbiła wzrok w nasze lustrzane odbicie. Czułem pod palcami, jak drży, niemal słyszałem szybkie bicie jej serca.
Obcy mężczyzna trzymał w dłoniach filiżankę z kawą i z początku pewnie nawet nie zauważył Łucji, która czaiła się w kącie. Przyglądała mu się z mieszanką strachu i zaciekawienia. Wyglądał na około trzydzieści lat, a kasztanowe włosy, które w przytłumionym świetle zyskiwały odcień czekolady, lekko falowały. Jasne błękitne oczy wbijały się w jej miodowe spojrzenie i urzekały.
Ludzie traktują chwilę obecną jak punkt w drodze do wielkiego celu, który się wydarzy w przyszłości, a potem dziwią się, że długi dzień się kończy; oglądają się wstecz na swoje życie i widzą, że sprawy, którym pozwolili tak niepostrzeżenie przeminąć, drobne przyjemności, które tak lekko odtrącali, miały w ich życiu największe znaczenie - były największym i najwspanialszym zwycięstwem i treścią ich istnienia.
W głębokiej na dziesięć metrów wodzie powoli pływała wielka ryba. Machała ogonem jedynie na tyle, aby się poruszać. Nie widziała nic, gdyż woda była mętna z powodu wodorostów i zawiesiny glonów. Poruszała się równolegle do linii brzegowej. Teraz skręciła, przechylając się lekko, i płynęła tuż nad łagodnie wnoszącym się dnem. Dostrzegła coraz więcej światła, ale nadal nie rozróżniała konturów.
,,Jest najprzystojniejszym facetem, jakiego do tej pory oglądały moje oczy. Wygląda na dwadzieścia osiem, może dwadzieścia dziewięć lat i jest po prostu grzesznie piękny, jeżeli tak można określić faceta. Ma z pewnością powyżej metra dziewięćdziesięciu wzrostu, ciemne blond włosy po bokach krótsze, a na czubku dłuższe i zaczesane do góry. Do tego lekki zarost i ta muskularna, atletyczna sylwetka…”.
chciała tylko oderwać się od rzeczywistości, szybując w cudze uniesienia miłosne, w cudze światy pełne szczęścia, w czyjeś dobrze ułożone życie. Poważnej literatury już nie była w stanie czytać. Na jej kartkach chodzili smutni ludzie, z problemami równie wielkimi jak jej własny. Wolała świat wykreowany przez lekkie czytadła, świat bez ostrych kantów i bolesnych kolców.
Atmosferę zelektryzowało moje westchnięcie. Kierowana instynktem, automatycznie przysunęłam się bliżej. Cédric był jak magnes, który mnie przyciągał. Po chwili mnie puścił, ale wbrew temu, czego się spodziewałam, nie oddalił się. Zamiast tego położył ręce na oparciach fotela, nakrywając moje dłonie swoimi. Jego skóra była ciepła, lekko szorstka. Moje serce wyło do niego jak wilk do księżyca.
Czuję jednocześnie dwie wykluczające się emocje. Jedna to po prostu radosny entuzjazm: „Jasne, zróbmy to!”, a druga to pełne obaw „O nie, nigdy w życiu”. Pierwsza wydaje się ożywcza i lekka, druga – znajoma i bezpieczna. A ja, choć bardzo lubię być ostrożna i prędzej wybiorę wizję nudy i samotności niż ryzyko złamanego serca, to... już nie pragnę bezpieczeństwa i komfortu.
Nikt nie lubi samotności. Nie każdy przyznaje się do swojej samotności, ale nie lubi – każdy. Niektórym udaje się ignorować jej ciężar, sunąć jak lekki obłok w powietrzu obok niej, nie przejmować się do szpiku kości. Z wierzchu określa się tych ludzi jako silnych, samowystarczalnych, przebojowych. Kiedyś Dominika sama myślała o sobie w ten sposób. Ale przecież nikt nie lubi samotności. Nikt nie jest aż tak silny, żeby polubić.
I wtedy pojmiesz, że najlepsze są jednak podpaski ze skrzydełkami.Wtedy zrozumiesz, że Polska żyje w zgodzie z Rosją, z Niemcami. Że „polskie” koncentracyjne obozy złe wcale nie były, że „prosto w serce” zastrzyki z ust uroczej pani, oprowadzającej szybko, zwiewnym, lekkim krokiem, jakby spacerowała najdroższą paryską alejką zimą, wiosną, latem, nie były te zastrzyki takie straszne znowu.
Ostatni raz widziała go dziewięć lat temu. Zdecydowanie zmężniał. Spodnie z ochraniaczami na kolanach były już lekko przetarte. Podwinięte rękawy bluzy od munduru ładnie podkreślały jego wyrzeźbione ramiona. Włosy miał krótko przystrzyżone, a na czole ledwo widoczną bliznę po wypadku samochodowym. Rysy jego twarzy były surowe, a brodę pokrywał jednodniowy zarost. Za to jego oczy nic się nie zmieniły.
W czasie wędrówki jeden idzie lekki, bez plecaka, a drugi niesie we własnym kilogram kamieni, soli, drewna, czegokolwiek. Więc ten pierwszy idzie szybciej, jest mu lżej, a ten drugi spowalnia. Ale kiedy podzielą się bagażem, mogą iść razem(…). Ten pierwszy nie odczuje zbytnio, bo to tylko pół kilo, a drugiemu jest o wiele lżej. Poza tym idą wtedy ramię w ramię.
- Z tą windykacją, generalnie rzecz biorąc, świetnie nam poszło - pochwalił Nefrytowski. - Wprawdzie dla nas tym razem tylko dziesięć procent, bo to przysługa dla znajomych, ale robota lekka, łatwa i przyjemna. A do tego zero ryzyka. Bo co to dla was kilka dziurek.
- Gadaj za siebie - odwarknął Igor. - Że coś nas nie zabija, to nie znaczy, że nie boli. No i na wampirach każda taka rana goi się przez wiele miesięcy.
Wiedzą serca i mądra znajomością życia odezwie się słowo Brytyjczyka, lekką elegancją błyśnie i rozleci się niedługo wieczne słowo Francuza, przemyślnie wynajdzie swoje nie każdemu dostępne, mądro-chuderlawe słowo Niemiec, ale nie ma słowa, które byłoby tak zamaszyste, chwackie, tak by się wyrywało spod samego serca, tak by kipiało i żywo trzepotało, jak celnie wypowiedziane słowo rosyjskie.
- Grace, jestem Charlie, syn Lois. To moja siostra Jane.
- O, ciągle o was mówi.
- Naprawdę? - spytała z lekkim zdziwieniem Jane.
- Tak. Mówi, że niezła była z ciebie chłopczyca - odparła Grace. - A ty - zwróciła się do Charliego - podobno byłeś miły, ale potem coś się stało.
- Nauczyłem się mówić - powiedział.
- Wtedy przestałam go lubić - stwierdziła Jane.
To była ona. Już wychodziła. Wzrokiem lekko zawadziła o niego, ale udała, że go nie widzi. Czasami tak się jej zdarzało. Może dlatego, że rozmowa nie za bardzo im się kleiła (...). Takich sytuacji unikali oboje już w młodości. On dlatego, że zaczynał się pocić, serce mu waliło, a później zadręczał się głupotami, które powiedział i mądrymi celnymi uwagami, których nie powiedział. Ona, ponieważ... Cóż, przypuszczalnie dlatego, że on się pocił, serce mu waliło i albo się nie odzywał, albo gadał głupoty.
Kamiel Aequus wyskoczył z płonącej kasuły. Spadając z dużej wysokości, uderzył z impetem o taflę jeziora. Było to niczym spotkanie ze skałą. Elf czy człowiek pewnie zginęliby na miejscu, ale nie drakon. On tylko doznał lekkiego stłuczenia. Zachłysnąwszy się wodą, zaczął opadać na samo dno. Nie czuł kończyn lewej strony ciała ani nie mógł nimi poruszać. Była absolutnie bezwładna.
Romantyczna magia nadchodzącej nocy działała na wyobraźnię znacznie intensywniej niż niejeden książkowy romans. Usiadłam na plaży. Piasek był lekko wilgotny, ale co tam… mogłabym tak siedzieć i patrzeć na światła w jeziorze przez pół nocy. Były jak krople złota na aksamitnym materiale wody. Czas mijał, a ja siedziałam i patrzyłam. Wreszcie zmęczone powieki zaczęły opadać, więc postanowiłam wracać.
Obserwowałam nieznajomego przez dłuższą chwilę. Wyglądał na całkiem nieszkodliwego. Trochę jak niewinny chłopczyk, a nie groźny mężczyzna, w którego z pewnością się zamieni, gdy tylko oprzytomnieje. Miał równo przystrzyżone brązowe włosy, opadające lekko na czoło, kiedy tak siedział ze spuszczoną głową, z kolei jednodniowy zarost mogłabym nawet uznać za pociągający, gdybym nie podejrzewała, że zapewne nie zdążył się ogolić, bo tak mu było śpieszno, żeby spierniczyć mi wieczór.
Mój bezpośredni flirt i bezczelne lustrowanie jej wzrokiem. Jej spragnione spojrzenie i lekko rozchylone wargi, z których za każdym razem, gdy powiem coś, czego prawdopodobnie nie powinienem, wydobywa się ciche westchnienie. Cholerne przyciąganie, któremu nie potrafię zapobiec. Ono po prostu istnieje. Elektryzujące, a jednocześnie przerażające. Jak rozżarzony płomień, którego bez racjonalnego wytłumaczenia pragniesz dotknąć, doskonale zdając sobie sprawę, że boleśnie się sparzysz.
Kto raz wstąpi w tajemniczą Tatrów głębię, kto raz odetchnie lekkim, wonnem ich powietrzem, kto zapozna się z tym najpoczciwszym ludem na świecie, pod ich opieką i w ich cieniu wzrosłym, ten niezawodnie zostawi tam połowę serca; bo te wspaniałe szczyty, te czarujące doliny, rozkoszne polany, bystre potoki, jakiś niepojęty wpływ wywierają na całą istotę człowieka, wabią i przywiązują do siebie tak, że tęsknimy za niemi jakby za drogą sercu osobą.
Wkrótce nie słuchać już żadnego dźwięku, nawet skrzypienia liny.
Moja żona jest zbyt lekka.
Była młodą dziewczyną, prawie dzieckiem.
Chwilę później słychać Pieśń Żałobną. Pięści uderzające w klatki piersiowe. Tysiące pięści. Uderzające szybko, jak gwałtownie bijące serce. Potem wolniej. Jedno uderzenie na sekundę. Jedno na pięć. Jedno na dziesięć. A potem cisza.
Stanęliśmy na progu. Zastukałem. Otworzył wysoki, szczupły delikacik, z gatunku tych, co to rozsiewają wokół siebie woń sztuki. Widać było na kilometr, że przyszedł na świat Tworzyć, Tworzyć wiekopomne dzieła, nie nękany przez przyziemne troski, jak ból zęba, pieskie szczęście czy brak wiary we własne siły. Miał wygląd geniusza. Ja sam wyglądam jak pomywacz w knajpie i tego rodzaju typki zawsze mnie lekko wkurwiają.
- Czuję się lekko zatroskany, kiedy wchodzimy do domu, w którym jest bliżej nieokreślona liczba celów, a my nie mamy prawie żadnych informacji na temat ich uzbrojenia ani innych danych...
- Wybacz- ponownie przerwał mu Fallon, jakby zwracał się do dwulatka- nie chciałem cię przestraszyć. Może wolałbyś nie brać udziału w akcji? Zadzwonię do ciebie, kiedy będziemy ścigać ślazowego potwora w fabryce słodyczy. To nie powinno być zbyt niebezpieczne, obiecuję.
To określenie [wspaniały] tak się zdewaluowało, że zawsze się waham przed jego użyciem. W dzisiejszych czasach wszystko jest wspaniałe: byle film, byle książka, byle przedstawienie teatralne, byle wyczyn sportowy, byle piosenka, byle ciasteczko, byle kurtka puchówka, o ile jest wystarczająco lekka… Wszystko jest arcydziełem, wszystko jest wspaniałe, genialne fantastyczne. (…) Ludzie zapomnieli co znaczy „wspaniały”, a to powinno być coś pięknego, przepysznego, zadziwiającego swoją wyjątkowością.
Tym razem Brudna Elka zacisnęła zęby, dając znak,że nie ruszy więcej brodą, jeśli nie doczeka się kolejnej porcji trunku. Dodger bez trudu czytał jej w myślach; w końcu nie było ich wiele. Zadzwonił monetami w kieszeni-to międzynarodowy język-i na okrągłym obliczu Elki pojawił się kolejny błysk myśli. -ciekawostka z tym powozem: gdy odjeżdżał, strasznie skrzypiało mu koło. Właściwie to kwiczało jak zarzynany prosiak. Słychać je było jeszcze z daleka.
Nim zdążył pomyśleć, odezwał się: - Halt? Śpisz? - Śpię. - Ton wypowiedzi złożonej z jednego słowa nie pozostawiał wątpliwości: towarzysz nie miał ochoty na pogawędkę. - Oj, przepraszam. - Cicho bądź. Will nie był pewien, czy powinien przeprosić jeszcze raz, ale zdał sobie sprawę, że przecież właśnie kazano mu siedzieć cicho, toteż zamilkł. Spojrzał w otwarte okno. Pojawił się w nich blask księżyca. Ziewnął rozdzierająco i już po chwili zasnął smacznie, pomimo całego zadumania nad własnym losem. Spał jednak zaledwie kilka minut, kiedy obudził go głos Halta. - Willu, czy śpisz? Natychmiast otworzył oczy, gotów do zmierzenia się z każdym niebezpieczeństwem. W następnej chwili uświadomił sobie, że Halt odezwał się głosem całkiem spokojnym, nawet jakby z lekka rozbawionym. Rozluźnił mięśnie. - Owszem, spałem - oświadczył, z lekka nadąsany. - Ale teraz już nie śpię. - O, popatrz. To nie inaczej, jak ja przed chwilą - odparł Halt złośliwie. - Dobrze ci tak. Po czym brodaty zwiadowca przewrócił się na drugi bok, podciągnął kołdrę pod brodę i usnął.
Siedzimy obok siebie w głębokim milczeniu. Nie wkładam słuchawek z powrotem. Spoglądam na nią. Ma ciemne, dość długie włosy i zaszklone oczy, patrzące przed siebie, na pewno gdzieś daleko. Głęboko oddycha, jakby delektowała się powietrzem albo bała się, że zaraz je utraci. Trochę jak ja. Nogi w czarnych spodniach wieńczą trampki ze sznurowadłami w gwiazdki. Ręce, które lekko drżą, położone ma na kolanach. Pomalowane na czarno krótkie paznokcie.
Nie najęłam się do tej pracy dlatego, że po piętnastu latach mam emeryturę, jakiś socjal, sto procent płatne L4 i na wszystko wyjebane. Nie. Ja zawsze chciałam pomagać ludziom, którzy cierpią. Sama w życiu nie miałam lekko. Pochodzę z tak zwanej rodziny patologicznej. Jak to kiedyś powiedział pewien milicjant, większość policjantów to patole albo owoce osób z rodzin patologicznych. No i ja, proszę ciebie, jestem takim, kurwa, owockiem. Zresztą mój dziadek też był milicjantem.
© 2007 - 2025 nakanapie.pl