“Kiedy będziesz gotowa, jestem tu i czekam.”
“Przeważnie w niedzielę jestem sama. Cicho upływa czas, nic nie chcę, na nic nie czekam. Będzie tak, jak ma być, nie będę się już buntować. (Janina Turek).”
“Jestem największym grzesznikiem między żyjącymi, największa czeka mnie pokuta. Nie byłbym uwierzył, że na ziemi może istnieć tak wielkie cierpienie i tak wielki lęk.”
“Gdy mam cię po swojej stronie, jestem silniejszy. Jesteś dla mnie niczym kotwica. Obojętnie, jaka burza mnie czeka, wiem, że nie utonę, bo mam ciebie.”
“Jednak przede wszystkim czekanie nie jest jedynie czynnością – czekanie to stan ducha, stan umysłu; bywa, że permanentny, wręcz nałogowy. Czekanie, rozumiane tutaj jako stan umysłu, charakteryzuje wyjątkowo arogancka bylejakość. Koncentrując się na zdarzeniu bliżej niesprecyzowanym, marnuję czas, energię, uwagę, jednak przede wszystkim oznacza to, że rzeczywistość, w której fizycznie jestem przecież zanurzony, traktuję powierzchownie i byle jak.”
“Po wyjściu ze szpitala znalazłem sobie innego boga, czepionego w butelce. Chciałem wszystkim udowodnić, że jestem taki jak oni, a wręcz lepszy. Na efekty długo nie trzeba było czekać.”
“Być może uznacie, że jestem zbyt sentymentalny, ale zaczynam powoli przyzwyczajać się do mojej nowej rodziny. Daleko im do ideału, to prawda, ale zajmują się mną całkiem przyzwoicie, choć czeka mnie jeszcze dużo pracy, aby ich należycie wytresować.”
“Jestem szczęśliwa. Ale każdego dnia się szykuję do śmierci. Zrozumiałam, że umiera się łatwo. Mam poczucie, że śmierć może nadejść w każdej chwili. A nawet jestem pewna, że zaraz się zdarzy - dziś, jutro, pojutrze. Takie jest moje doświadczenie. Od jego śmierci czekam, którego to dnia. Robię sobie małe przyjemności, ale tak naprawdę to się zabieram.”
“Nie potrafię wejść w relację partnerską. Albo jestem totalnie zależna, uległa i czekam aż się za mnie zadecyduje i pokieruje moim życiem albo się buntuję, chcę rządzić, czuję się pokrzywdzona, mam poczucie wyższości. Ze skrajności w skrajność.”
“(...) to ja muszę wytyczać własną ścieżkę. Jednak świadomość, że ona będzie przy mnie niezależnie od tego co nas czeka oznacza, że nie jestem już sam. Mam kogoś, kto widzi zarówno dobre jak i złe strony. Kogoś, kto jest zdolny do surowej miłości, ale też do okazania łaski.”
“Wielka bitwa. Ginie mnóstwo dzieciaków. Żołnierzy zresztą też. W pewnym momencie prostuję się i czekam, aż dosięgnie mnie kula. Nie mam pojęcia, dlaczego żadna mnie nie trafia. Nawet jak chcę umrzeć, nie jestem w stanie. Przeżyć. To jedyne, co mi pozostało.”
“Stoisz już jedną noga nad przepaścią.
Niedługo runiesz w pustkę...Do grobu, który cierpliwie dla ciebie kopałem.
Myślisz, że przepaść nie ma dna. Po raz kolejny się mylisz, mój aniele.
Na dnie jestem ja. Czekam na ciebie.
Na dnie siebie znajdziesz mnie.”
“Mam obsesje na punkcie czytania. Jestem w stanie pochłonąć dwie książki dziennie, jeśli tylko mam czas. Przez całe wakacje czekam, aż ludzie skończą swoje wyprzedaże garażowe, bo wtedy mogę wygrzebać coś w niesprzedanych książkach, które rozdają na sam koniec.”
“Gdy spotykasz na swojej drodze dokładnie tę osobę, nie ma żadnego znaczenia, co przeżyłeś do tej pory. nie liczą się dotychczas wylane łzy, nieprzespane noce, ból i tęsknota... Wszystko to idzie w zapomnienie, kiedy osoba, na którą czekałeś, kładzie swoją dłoń na twojej skroni i szepcze: "Jestem...". ”
“W chwili obecnej jestem odpowiedzialny za wszystkie psychomotoryczne wypadki, jakie zdarzają się na świecie. Dlatego właśnie schroniłem się tutaj, w szpitalu, i czekam na kurację elektrowstrząsami. Nadal w nią wierzę, chociaż nikt jej już nie stosuje. Leki na mnie w ogóle nie działają. Kiedy śmierdzi się tak jak ja, Janet, żadne leki nic.”
“Gdzieś na świecie magiczne istoty szykowały się do poznania naszych bohaterów, a plotki rozprzestrzeniały się po całym magicznym świecie. - A więc czeka nas wiele ciekawych przygód – stwierdziła. - Może i tak – przyznał Subaru. – Ale ja wiem, że nawet i bez nich będę miał ciekawie. Spojrzała mu w oczy. - Myślisz? Odgarnął jej przydługą grzywkę z oczu. - Jestem tego pewien.”
“Patrzyłam jak ludzie, których ledwo znałam, odnajdywali starych dobrych znajomych, na których im rzeczywiście zależało. (...) aż w którymś momencie godna pożałowania rzeczywistość mojej egzystencji spadła na mnie takim smutkiem, tak jaskrawo ukazała mi, co straciłam (...).
Wyszłam.
Uznałam, że na ma sensu stać i czekać, aż ktoś mnie rozpozna. Nikt nie wiedział, kim jestem. Nikogo nie obchodziłam.”
“Znała tego, który na nią czekał w każdy dzień tygodnia na ławce przed stawem i zobaczywszy, że nadchodzi zieloną aleją, biegł ku niej nie zważając na obecność ludzi, obejmował i mówił: jesteś. Nie musiał dodawać tego całego banalnego szajsu: "kochana moja" lub "śliczna moja", "tęskniłem za tobą". Po prostu mówił: jesteś. I to jego: jesteś, odbierała jak najpiękniejsze wyznanie miłości. Nie potrzebowała innego. Jestem, odpowiadała.”
“Dla nich to to samo, co dla mnie szaleńcza konna galopada. Myśli zostawiam daleko za sobą, a zanim mnie one dogonią, jestem spokojna. Przynajmniej przez krótką chwilę. Dźgając płótno igłą, odczuwam podwójnie własną bezsilność. Wtedy złe myśli, wspomnienia są jak stado kruków, co opadają na konający zwierze i dziobią bez litości (...) Chcę uciec od tego, co było i od tego, co mnie czeka. Skupić myśli na czymś innym, zapanować nad własnym ciałem, bo nad przyszłością panować nie mogę.”
“Znów się pojawia Tjaden. Ciągle jeszcze jest poruszony i natychmiast miesza się do rozmowy, dopytując się, jakże też właściwie wybucha wojna.
-Zazwyczaj tak, iż jeden kraj ciężko obraża inny - odpowiada Albert z niejaką wyższością.
Lecz Tjaden mówi z głupia frant:
- Kraj? Tego nie pojmuję. Jakaś góra w Niemczech nie może przecie obrazić góry we Francji. Albo jaka rzeka, las lub pole żyta.
- Czy jesteś tuman, czy tylko udajesz?- ze złością powiada Kropp. -Nie to mam przecież na myśli. Jeden naród obraża drugi.
- Po cóż więc jestem tutaj?- odpowiada Tjaden.- Ja nie czuję się obrażony.”
“Byłam pewna, że znajdę wówczas odpowiednie słowa, żeby wyrazić to, co mnie dręczy, wytłumaczyć mu, dlaczego jestem tak okropnie przerażona, dlaczego mam uczucie, jak gdyby mnie siłą wpychano coraz głębiej i głębiej do czarnego dusznego worka, z którego się już nigdy nie wydostanę. A potem ten dobry lekarz rozparłby się wygodnie w fotelu, złożył czubki palców dłoni, tworząc małą kościelną wieżyczkę, i wytłumaczył mi, dlaczego nie mogę spać, dlaczego nie mogę jeść, dlaczego nie mogę czytać i dlaczego wszystko, co inni ludzie robią, wydaje mi się idiotyczne, bo cały czas myślę o tym, że na końcu czeka mnie nieuchronnie śmierć.”
“Odkąd zaczęłam polować w sieci, przez mój komputer przewinęło się wiele rasowych penisów, które konsumowałam tylko oczami. Każdy facet staje się moją seksualną ofiarą. No, może przesada, że każdy, ale na pewno większość. Poluję jak lwica. To wkręca jak narkotyk, a zarazem rozdziera mój umysł i podbrzusze. Przeczesuje strony randkowe w poszukiwaniu mięska, jestem wygłodniała, pełna namiętności i pożądania. Jak puma czekam na ofiarę, aby ją skonsumować albo usunąć. Tyle że dotąd każde polowanie kończyło się wibratorem. A tu taki świeży kąsek na wyciągnięcie ręki. Grr”
“– Słuchaj, Wolski! – ryknął Schmidt. – Nie kochamy się i nigdy się jakoś nie kochaliśmy. Dotąd nie wchodziłeś mi w drogę, ja też się trzymałem od ciebie z daleka. Ale teraz nasze drogi się, kurwa, przecinają. I jestem dziwnie przekonany, że moja będzie biegła dalej, a twoja nie. Jesteś skończony! Może tam, w Hadze, srali na twój widok. Ale ja znam cię aż za dobrze. Zrobiliście sobie z Morawcem prywatny folwark z komendy stołecznej! Tyle że te czasy minęły. Dziesięć lat czekałem na to stanowisko. Myślisz, że pozwolę ci tu znowu wejść i srać mi pod nosem? Po moim, kurwa, trupie! Prędzej mnie stąd wyniosą w drewnianej jesionce, niż dostaniesz etat choćby w drogówce.
Zdecydowanie nadużywa słowa srać, pomyślał Wiktor. Tu może być klucz do jego zdystansowanej wobec mnie postawy. Może ma dziś rozwolnienie albo jakieś przewlekłe problemy gastryczne.”
“Boisz się mnie? – zapytał tym swoim uwodzicielskim, śpiewnym głosem. - A powinnam? – Teraz to ona wyciągnęła ku niemu dłoń. Nie cofnął się przed jej dotykiem, chociaż początkowo miał taki zamiar. Pozwolił, aby musnęła jego twarz, aby odgarnęła mu z czoła niesforne kosmyki. Od lat nikt go nie dotykał, nikomu nie pozwalał się do siebie zbliżyć, ale dotyk tej dziewczyny sprawiał mu przyjemność, dawał mu namiastkę czegoś ludzkiego, czegoś, o czym już prawie zapomniał. Chciał powiedzieć jej, że powinna uciekać, że powinna natychmiast wyjechać stąd, zaszyć się w jakimś ustronnym miejscu, gdzie by jej nie wytropił. Gdyby tak jednak się stało, wiedział, że przez resztę życia szukał by jej i nic by nie mogło go zatrzymać. To, co przepowiedziała Caroline, stało się faktem i oto miał przed sobą dziewczynę, która trzymała w swoich dłoniach jego los. Elizabeth czekała na odpowiedź, ale ponieważ jej nie otrzymała, ponowiła swoje pytanie. – A powinnam? Przecież to ty uratowałeś mi życie. Musisz być dobrym człowiekiem. Zaśmiał się krótko, tak jakoś nienaturalnie, ale mogłaby przysiąc, że jego twarz rozpogodziła się, już nie była taka posągowa. - Człowiekiem? Dobrym? - powtórzył z niedowierzaniem, tak jakby jeszcze raz chciał usłyszeć te wyrazy. – Odkąd tylko istnieję, nie słyszałem, aby ktoś mnie tak nazwał. – Znowu spoważniał. - Dla mnie jesteś najwspanialszym bohaterem – zapewniła gorąco. – Naprawdę jestem wdzięczna losowi, że postawił cię na mojej drodze. - Nie powinienem tu być. – Odsunął się od niej i potrząsną głową. Jego czarne włosy dziś nie były związane w kucyk. Swobodnie okalały jego smutną twarz i opadały na ramiona. Chciał się wycofać, ale powstrzymała go. - Zostań. – To była prośba, której nie mógł odmówić. Wahał się jeszcze przez chwilę - odejść było łatwiej niż zostać. Odchodząc, dalej pozostałby sobą, zostając, skazywał się na męki… Siebie i ją. Nie mógł jednak jej zostawić. Ta dziewczyna była częścią jego duszy, człowieczeństwem, które myślał, że stracił bezpowrotnie. Już sam fakt, że stał tu przy niej, że uratował ją wcześniej, że rozmawiał z jej bratem… Tyle osób go widziało i wszystkie nadal żyły. Zazwyczaj jego twarz była ostatnią rzeczą, jaką człowiek widział przed wydaniem ostatniego tchnienia.”
“Stwór nie zareagował, Wątroba w dalszym ciągu widział to kroczące coś, wirujące wokół światła. Strach z początku malutki, niewinnie kiełkujący na dnie jego duszy, teraz zaczął rozwijać się coraz bujniej, rozkwitać. Idąc tak w dół i w dół czuł coraz bardziej, że jego skarb, jego życie zaklęte w tym małym klejnocie na piersi jest w niebezpieczeństwie. Wokół, we wszystkich porach ziemi, w próchniejących obelkowaniach chodnika, w wysuszonych, wyszczerzonych twarzach umarlaków pochowanych żywcem przy budowie kopalni, budziły się alarmowane jego obecnością demony. Wątroba widział to ruchome migające światło przed stworem, w tych refleksach widział również wszystko to, co jest dalej. To co chce się teraz wyrwać ze swojego wiecznego więzienia, uwolnić się i wylecieć w daleki świat. Czuł wszędzie pełzające paskudztwo, że osacza go dookoła, że za chwilę wejdzie na niego i będzie żarło jego ciało i duszę. -Widzę, że już tu trafiłeś? - głos nie należał do Chwiejczaka. Wątroba rozglądnął się na ile pozwalała ciasnota. Miał wrażenie, że dobiega on z góry od włazu. -Nie wiem, gdzie trafiłem - burknął w odpowiedzi. Głos zachichotał. -No, to jak się tu znalazłeś? Tu się nie wchodzi przypadkowo. Czemu łazisz wszędzie z tą błyskotką? -Moja sprawa - mruknął. -Oczywiście - znowu chichot. -Nie martw się, możesz na mnie liczyć. Tu jestem prawie u siebie. Po co ci ten cherlak z przodu? Wątroba sam nie wiedział po co mu Chwiejczak, więc nic nie odpowiedział. -Ale wiesz, że będziesz się musiał podzielić? Każda tajemnica ma swoją cenę. Pomyśl, za chwilę będziesz się musiał zdecydować. Korytarzyk nie był zbyt długi, ale wędrówka się przeciągała ze względu na jego zły stan techniczny. Obelkowanie było pogięte i zmurszałe, widać było, że ta konstrukcja ma przynajmniej sto lat. W kilku miejscach drewniane ściany były jakby zgniecone, tak że musieli się przciskać bokiem. Dla komisarza były to chwile klaustrofobicznych napadów, kiedy nie wiedząc, czy jest szerszy w przekroju bocznym czy wzdłużnym, cisnął całym cielskiem przez wąziutkie klepsydry zwężeń, mając ciągle wrażenie, że już w nich ugrzązł na wieki. W takich momentach wyobraźnia podpowiadała mu wizje strasznych pułapek, gdzie uwięziony pomiędzy ścianami człowiek zaczyna być jedzony przez jakieś stwory, które wypełzną ze szpar pomiędzy belkami. W korytarzu było bardzo duszno, pot zaczął perlić się na twarzy, opięty kombinezon stawał się wręcz torturą dla zgiętego ciała. Prostokątny kształt płytki wbijał się to w brzuch, to w pierś, przy każdym kroku. Nie dawał o sobie zapomnieć. Po następnych kilku metrach komisarz miał już dość, był gotów rzucić to wszystko i rozpocząć powrotną wędrówkę w górę. Jednakże migający refleksami i półcieniami stwór przed nim nieubłaganie ciągnął go na dół, przeznaczenie chwyciło go za nogawkę i nie puszczało. W pewnym momencie dotarli do drzwi, Chwiejczak powiedział tylko „Drzwi”, pchnął je i poszedł dalej. Wątroba oświetlił swoją latarką wrota. Były to żeliwne, bardzo solidne drzwi, zamykane za pomocą czegoś w rodzaju korby. Widniały w nich również trzy otwory na klucz, ale drzwi były otwarte. Czekały tu półuchylone, jakby ktoś tam wszedł i już nie wyszedł. Po głowie komisarza zakołatała się myśl, że to właśnie takie miejsce, takie okoliczności, że się tu wchodzi, ale nie wychodzi.”
“Motto: „Urazy nie tyle szkodzą tym, wobec kogo je żywimy, ile jeno nam, którzy nosimy je w sercu” Fragment książki "Wyrwać chwasta": – Przygotowania do ślubu szły swoim spokojnym torem. Mieliśmy kupione obrączki, zamówioną mszę i wynajęty lokal na małe przyjęcie. Ja co prawda rodziny nie mam, ale kilku przyjaciół i rodzina Joanny to miało być ponad dwadzieścia osób. W ową sobotę 17 sierpnia spotkaliśmy się, aby pójść do kina. Nawet nie pamiętam na co. W każdym bądź razie w centrum, w kinie w centrum mieliśmy być… Ku mojemu zaskoczeniu Joasia oświadczyła mi, że zmieniła plany, że ślubu nie będzie. Ja próbowałem dowiedzieć się dlaczego. Najpierw nie chciała mi powiedzieć, tylko prosiła o przyjęcie przeprosin, że już więcej nie się spotkamy. W końcu uległa i powiedziała, że dwa miesiące wcześniej poznała kogoś, i że jest to coś niespotykanego. Kiedy ja zapytałem ją, jak to jest, że dwa miesiące spotykała się z kimś i mi o tym nie powiedziała, to ona odpowiedziała, że chciała przekonać się, że nie jest to chwilowe zauroczenie. Oznaczało to, że ona mnie po prostu zdradzała, bo ja byłem jej narzeczonym, bo ja się oświadczyłem w maju… Tak mnie to zatkało, że nawet nie zauważyłem, kiedy odeszła, nawet nie widziałem jej opuszczającej mnie. Kiedy się ocknąłem, to nie wiem, czy bardziej byłem zły czy smutny. Na pewno byłem załamany. Jak załamany, to wiadomo… Wypiłem jedno piwo, potem drugie. – W tym momencie Orest wypił kilka łyków nalanego mu przez Pawła piwa. – Wróciłem do domu i była pewnie piąta, może wpół do szóstej po południu. Mama zdziwiła się, co ja tak szybko wróciłem. Zamknąłem się w swoim pokoju i nie chciałem jej powiedzieć. Mama zrobiła herbatę i przyniosła mi. „Co się stało?” – spytała mnie. „Joasia mnie rzuciła” – odpowiedziałem… Tu Orest przerwał. Wypił jeszcze dwa łyki piwa. Spoglądał na Pawła i Agnieszkę, jakby szukając pocieszenia, bowiem opowiadanie wyzwalało w nim na nowo owe nieprzyjemne emocje, które wielokroć mu się przypominały w ostatnich latach. Wojtek dał mamie znać, że chce mu się pić, więc Agnieszka podała mu jego plastykowy kubeczek z dzióbkiem z jego ulubionym napojem pomarańczowym. Dziecko pokazało jednak na szklankę tatusinego piwa. – Ty nie możesz tego pić! To jest bardzo niesmaczne. – Tak, Wojtuś! Mama ma rację – wsparł ją Orest. – To jest niesmaczne i niezdrowe. Malec pokręcił głową na znak, że ma inne zdanie. Chwyciwszy w końcu swój kubek, poszedł z nim pod telewizor z bajką na ekranie. Oczy Agnieszki i Pawła skierowały się na Oresta. – W efekcie pokłóciłem się z mamą, bo ona wymyśliła sobie, że to na pewno moja wina. „To przez ten twój egocentryzm” – mówiła. Wtedy ja wypaliłem jej, że przez tę jej zaborczą miłość ja ociągałem się z przedstawieniem Joasi i że bylibyśmy już po ślubie. W każdym bądź razie dyskutowaliśmy głośno, co potwierdziły potem zeznania Rogalowej odczytane na rozprawie. Coś koło szóstej – wpół do siódmej wyszedłem z domu. No, wyleciałem… Rogalowa zeznała, że trzasnąłem drzwiami. Ciebie, Paweł, nie było, więc poszedłem do Parku Dreszera. Na naszą ławkę, wiesz którą, tam w kącie pod kasztanem. Po drodze kupiłem dwa piwa. Byłbym pewnie wypił i wrócił, ale przyplątało się takich dwóch meneli i zadeklarowali mi swoje towarzystwo. We wszystkim mi przytakiwali i szybko wyrazili gotowość skoczenia po wódeczkę, tylko że akurat nie byli przy forsie. Ja akurat byłem dziany, więc taki goniec, co to skoczy i przyniesie, był mi na rękę. Nie mógł przepaść z banknotem, bo miałem jego kumpla jako zastaw. Wrócił więc i mieliśmy zapas rozweselacza na jakiś czas. Na krótki czas. Potem za gońca robił ten drugi, a potem były jeszcze dwie zmiany, a potem zrobiło się ciemno na dworze i w moich oczach, a potem obudziłem się nad ranem i wróciłem do domu prosto do swego pokoju i na swoje łóżko, a potem rano była policja i ja nie miałem alibi na noc. A mama już nie żyła. Zginęła w parku, podobno przed północą, ugodzona nożem. A potem się okazało, że na tym nożu nie było odcisków palców, ale były fragmenty naskórka z moim DNA… Orest zamilkł. Nastała cisza. Tylko z telewizora leciały jakieś głosy bohaterów dziecięcej kreskówki. Powoli zaczął wycierać chusteczką najpierw oczy, a potem nos. Paweł dolał mu piwa, a on bezwiednie wypił do dna szklanki. – Rogalowa mówiła, że po wpół do jedenastej w nocy twoja mama wyszła z mieszkania – Paweł mówił to cicho i ze smutkiem. – Dlaczego ona szła cię szukać, przecież nigdy wcześniej nie robiła tego, chociaż czasami nie wracałeś na noc? Skąd – kurna – wpadła na pomysł, żeby szukać cię akurat w Parku Dreszera? – Nie wiem. Kiedyś nie było komórek, więc nie zawsze miała wiadomość, gdzie się podziewałem. Myślałem, że się do tego przyzwyczaiła. Ale widocznie myliłem się. A twoja mama, gdzie by cię szukała? Chyba też w parku, co nie? – Może masz i rację. Ale ty nie nosiłeś noża, prawda? – Pewnie, że nie! Nigdy. Tak samo jak ty. – To w takim razie nie był twój nóż. Nie było na nim odcisków, a to znaczy, że ktoś je musiał specjalnie powycierać. Ty byłeś pijany, więc nie mogłeś… – Ja też tak myślę, ale policji, prokuratora i sędziów to nie przekonało. – Jeśli był twój naskórek, twoje DNA, to ktoś musiał tym nożem ocierać o ciebie. Twoją mamę znaleziono w alejce bocznej, tuż przy alejce głównej, a stamtąd do ławki pod kasztanem jeszcze jest kawałek drogi. – To co z tego? – To kto wiedział, że ty tam jesteś? Ci dwaj menele, jak ich nazwałeś… To może oni zabili twoją matkę, czy nie wydaje ci się? – Właśnie, że wydaje mi się, że to nie mogli być oni. To byli pijacy, a nie zbiry. – A ty byłeś mordercą? – No co ty!?! – No właśnie. A jednak ciebie skazali. – Dzisiaj przyszedł do nas Orest jako skazany morderca – zaczęła bardzo poważnie Agnieszka, zwracając się do Pawła – a jednak ja nie bałam się, bo miałam inne przeświadczenie. Dlatego ja rozumiem go, że ma inne przeczucie. – To sobie posiedziałeś za nie swoje, a co na to twój obrońca? Nie potrafił cię wyciągnąć z tego? – Papuga to facet w porządku. Chciał. Tylko ja już nie chciałem. Odechciało mi się. Nie miałem przecież nikogo na świecie. Miałem tylko mamę. – A my? O nas nie pomyślałeś? – Nie gniewaj się! Mówię o rodzinie. Was nie chciałem w ogóle w to mieszać. Nawet nie wiedziałem, że się ożeniłeś. – Bo nie chciałeś wiedzieć. Przysłałeś tylko list, żebym postarał się odbierać pocztę, bo inaczej skrzynka się zapcha, i prosiłeś, żeby cię nie odwiedzać i nie pisać do ciebie. – Bo tak chciałem. Miałem chyba do tego prawo! – ostatnie zdanie wypowiedział już w stanie wzburzenia. – Nie unoś się! Nawet jak sobie pokrzyczysz, to ja nie przestanę być twoim kolegą. Zaraz ci przyniosę korespondencję. Paweł poszedł do drugiego pokoju i po chwili powrócił ze skrzynką plastykową pełną listów i druków. Postawił to na podłodze obok Oresta. – Oto, Orek, listy do ciebie! Faktycznie skrzynka by się zapchała. Dorobiłem kluczyk i odbierałem. Potem wymienili skrzynki na unijne i dozorca dał mi kluczyk do twego numeru. Jest przyczepiony do skrzynki. Ten pan Marek to porządny gość. Pomógł mi też usunąć taśmy policyjne z drzwi twego mieszkania. – No właśnie. Nie zauważyłem żadnych taśm. A przecież musieli oplombować mieszkanie. Czy nikt się o to nie przyczepił? – Nakleić to oni umieją. Tylko co z tego? Miał to być sygnał dla potencjalnych złodziei? Ja zerwałem nocą, a pan Marek elegancko umył drzwi wcześnie rano. Codziennie sprawdzał, czy nie ma śladów włamania i gdy tylko się spotykaliśmy, zdawał mi raporty. Ja sam też sprawdzałem co dwa, trzy dni. O kolegów się dba. – Dziękuję ci. Będę miał co przeglądać, bo tych pism jest dużo. Dzisiaj nawet nie wyszedłem po bułkę. Nie bardzo wiem, od czego zacząć porządkowanie swoich spraw. – To ja ci zaraz zrobię kanapki na śniadanie – zadeklarowała Agnieszka. – Nie ma potrzeby. To była obfita obiadokolacja. A wyjść rano z domu to może być bardzo pożyteczna sprawa. – Masz chociaż pieniądze? – Mam trochę w portfelu i portmonetce. Miałem też nieco na koncie – Orest raz jeszcze zerknął na kosz z korespondencją. – Kosz to wam oddam potem, bo nie zabiorę się z tym pod pachą. – Nie dziw się, ale jeden rodzaj korespondencji otwierałem – Paweł zaczął się tłumaczyć. – Z energetyki. Rachunki opłacałem na bieżąco, chociaż były to w zasadzie opłaty za gotowość, bo zużycie to było tylko pewnie z lodówki. Policja raczej nie wpadła na pomysł, żeby ją wyłączyć. A ja nie miałem dostępu. Jeśli tam coś było, to czeka cię niezłe sprzątanie, bo musiało się ześmierdnąć. Gaz, telefon, opłaty dla administracji, woda i kanaliza, centralne ogrzewanie – to wszystko to będą poważne kwoty. Musisz domówić się ze spółdzielnią, żeby ci to rozłożyli. Centralnego nie mogli odciąć, ale prąd by odcięli. Dlatego płaciłem. – Dziękuję. Postaram się jak najszybciej oddać ci. Dziękuję też, że mi uświadomiłeś, ile mnie jeszcze spraw czeka do uporządkowania. Osiem lat to szmat czasu. Oby nie zjadły mnie odsetki! – Co ty już tak się wypowiadasz, jakbyś zbierał się do wyjścia. Hola, hola. Nie widzieliśmy się, kurna, tyle czasu, więc mamy jeszcze dużo do opowiadania sobie. Piwa nie mam w zapasie. Mogę ewentualnie wyskoczyć. Ale mam wódeczkę. Przecież tak po małym, powoli, nieśpiesznie, to nie będzie żaden kłopot. – Macie małe dzieci. Trzeba je wykąpać, położyć spać. – Co ty się martwisz o moje dzieci! A ile to razy ja jestem w trasie, a Agnisia musi sobie radzić sama. I radzi sobie. Doskonale sobie radzi. Spotykam kolegę, którego nie widziałem osiem lat, więc chyba żoneczka to zrozumie. Czy dobrze myślę? – zwrócił się do Agnieszki. – Dobrze, ale częściowo. Pogadajcie sobie jeszcze trochę, ale nie dłużej niż do dwudziestej drugiej, bo ty jutro idziesz do pracy. I nie pijcie za dużo, bo ty pracujesz za kierownicą. Nie chciałabym, żebyś poszedł za kratki za jazdę po alkoholu. Jasne? – Masz w zupełności rację, kochanie. Masz rację i będzie tak, jak powiedziałaś.”