Autorka w kryminale "Śmierć żonokrążcy" serwuje nam sporą dawkę emocji, zabawnych sytuacji czy małżeńskich perypetii.
Głównym bohaterem, a jednocześnie i ofiarą jest człowiek, który uczynił z małżeństwa jakiś sport ekstremalny bądź stał się kolekcjonerem - w tym wypadku, żon. Nic bardziej dziwnego, że akurat jego śmierć pobudziła mieszane uczucia. Każda z byłych partnerek Waltera miała powód, żeby pozbyć się niewiernego męża. Czasami stawało się to jednak dla mnie męczące, jak były przeskoki z jednej na drugą byłą żonę - mnożyły się za szybko, stając się tym samym, w pewnych momentach, strasznie mylące. Autorka przeprowadziła mnie przez niepewny labirynt emocji i mieszanki uczuć - tym samym sprawiając, że nawet jeśli podejrzewałam jedną, to szybko moje myślenie stawało się błędne. Niestety, fakt ilości eksżon i kochanek momentami przyprawiała o zawrót głowy - tu moja ocena spadła w dół. Niby jakiś urok, ale jednak bardziej na przysłowiowe "nie".
Jeśli chodzi o rozwiązanie całej tej zagadki, tutaj niby na plus ale i na minus - przyzwyczaiłam się już, że w kryminałach autorzy zwodzą za nos. Z drugiej strony, była to fajna zabawa, tak odgadywać kto dokonał zbrodni (nie zgadłam).
Polecam ludziom, lubiącym kryminały z lekką dawką humoru - choć tutaj mi niezbyt przypadło, za to mojej znajomej a i owszem (przypadkiem, czytałyśmy tą samą książkę w tym samym czasie, później wymieniając się zdaniem na jej temat).