Avatar @mewaczyta

Czytająca Mewa

@mewaczyta
63 obserwujących. 3 obserwowanych.
Kanapowicz od ponad 4 lat. Ostatnio tutaj 1 minuta temu.
czytajacamewa
Napisz wiadomość
Obserwuj
63 obserwujących.
3 obserwowanych.
Kanapowicz od ponad 4 lat. Ostatnio tutaj 1 minuta temu.

Cytaty

To, co człowiek może zobaczyć, usłyszeć i czego dotknąć, jest w rzeczy samej niezwykle stabilne. Dlatego właśnie jako gatunek tak naprawdę nie znamy za dobrze świata. Mówią, że jakoś się on kręci, ale nasz rozum nie jest nawet w stanie odgadnąć, co i w jaki sposób faktycznie napędza ten mechanizm.
Tym właśnie jest rodzina, miejscem, gdzie dają ci dach nad głową i jedzenie w zamian za dzielenie z życia z garstką żywych i umarłych. Wszystkie rodziny trzymają zmarłych pod łóżkami, po prostu widzimy tylko naszych [...].
Czyż nie wiem już, że ludzie postrzegają swoje grzechy tak, jak im pasuje? Zawsze można znaleźć powód, dla którego samolubność tak naprawdę wcale nie jest samolubna, zbrodnie są uczciwe, a czekanie, aż ktoś inny zginie, to wybór wymagający większej odwagi.
Nie jesteś szalony, tylko cierpisz na depresję. W świecie takim jak ten bycie przygnębionym nie jest szaleństwem. To bardziej rozsądne niż bycie szczęśliwym. Nigdy nie ufam tym wiecznie radosnym ludziom, którzy uśmiechają się choćby nie wiem co. Moim zdaniem to oni są stuknięci.
«Gor­sze i mniej­sze» na­ro­dy żyją ze swo­imi zwie­rzę­ta­mi i razem z nimi chcia­ły­by zo­stać zba­wio­ne. Chcia­ły­by być uzna­ne ze swo­imi trzo­da­mi, po­nie­waż nie­wie­le wię­cej mają. Gra­na­to­wa ot­chłań by­dlę­cych oczu jest jak lu­stro, w któ­rym wi­dzi­my sie­bie jako oży­wio­ne mięso, ob­da­rzo­ne jed­nak pew­nym ro­dza­jem łaski.
Czas – prze­ciąg. Albo: czas – ogrom bez­li­to­sne­go po­wie­trza, co mnie gnało i gnało, pło­wi­ło barwy i wy­wie­wa­ło wspo­mnie­nia; kon­se­kwent­nie wy­wie­wa­ło ze mnie tu i teraz. Ro­bi­ło z po­nie­dział­ków piąt­ki, so­bo­ty roz­dy­go­ta­ne cze­ka­niem na wie­czór, trwa­ją­ce kilka chwil nie­dzie­le. Zmie­nia­ło oszro­nio­ne po­licz­ki w struż­kę potu mię­dzy pier­sia­mi, gdy nagle po­czą­tek czerw­ca i stoję ści­śnię­ta mię­dzy ludź­mi w chy­bo­czą­cym się na szy­nach tram­wa­ju. Za­my­kam oczy, liczę do dzie­się­ciu, wdech, do trzy­dzie­stu liczę i myślę tylko, żeby nie ze­mdleć, nie ze­mdleć, nie paść tru­pem na lepką od brudu tram­wa­jo­wą pod­ło­gę.
Mo­gła­bym po­wie­dzieć Kin­dze: słu­chaj uważ­nie, jeśli masz jesz­cze komuś sie­bie dawać, to ewen­tu­al­nie na raty i po ka­wa­łecz­ku, i naj­le­piej takie czę­ści, o któ­rych już wiesz, że ich potem nie bę­dziesz po­trze­bo­wać. Bo to nie jest po­życz­ka, tylko pre­zent, po­da­ru­nek, żad­nych zwro­tów nie prze­wi­dzia­no. Obie­caj mi i sobie też obie­caj tak mocno, jak tylko mo­żesz, że jeśli przyj­dzie co do czego, to bę­dziesz sie­bie re­gla­men­to­wać jak naj­ra­dy­kal­niej. Mo­gła­bym jej to po­wie­dzieć, mo­gła­bym jej po­wie­dzieć też mnó­stwo in­nych rze­czy, ale mam kil­ka­na­ście lat i co ja wiem o świe­cie? Nie­wie­le.
Czasami miewam wrażenie, że im bliżej raju człowiek się znajduje, tym bardziej mu do niego śpieszono.
[...] im bar­dziej kogoś nie­na­wi­dzisz, tym bar­dziej nie po­tra­fisz go zo­sta­wić.
Bu­dzi­łam się rano z myślą, że lu­dzie są ni­czym. Nawet ta twar­da zie­mia, po któ­rej stą­pa­my, ko­niec koń­ców jest ni­czym wię­cej jak tylko sko­ru­pą uno­szą­cą się na stale po­ru­sza­ją­cym się ziem­skim płasz­czu. Aż trud­no mi uwie­rzyć, że pró­bo­wa­łam pla­no­wać swoją przy­szłość, stą­pa­jąc po tak nie­pew­nym grun­cie…
Na całym świe­cie mó­wi­ło się, że mat­czy­na mi­łość, tak jak niebo, nie ma końca, ale ona uwa­ża­ła, że to mi­łość dzie­ci do ro­dzi­ców jest tak nie­skoń­czo­na.
Cza­sem bycie w związ­ku jest jak przy­jaźń, a cza­sem to przy­jaźń jest jak bycie w związ­ku.
W tym ogar­nię­tym wojną pań­stwie żonom i mat­kom od­bie­ra­no prawo do dzie­le­nia się smut­ka­mi z in­ny­mi. Czy fakt, iż tra­ge­dia do­ty­ka­ła każ­de­go, ozna­czał, że nisz­cze­nie ludz­kich ży­wo­tów sta­wa­ło się ak­cep­to­wal­ne? Gdyby wszy­scy ci, któ­rych uci­sza się sło­wa­mi „nie tylko cie­bie to spo­tka­ło”, prze­mó­wi­li jed­nym gło­sem… Ach, ale jak mia­ło­by do tego dojść, skoro każdy prze­jaw szcze­ro­ści mógł skoń­czyć się zwią­za­niem rąk za ple­ca­mi [...]?
Skąd człowiek wie, że żyje, kiedy nie ma nikogo, kto mógłby poświadczyć jego istnienie?
— Spo­łe­czeń­stwo lubi my­śleć, że prze­moc wobec sa­mot­nych matek i ich dzie­ci to wła­śnie takie miej­sca: za­mknię­te za­kła­dy, strasz­ne in­ter­na­ty, miej­sca na ubo­czu, od­dzie­lo­ne murem i kra­ta­mi — mówi. — Wo­la­ła­bym, żeby lu­dzie zro­zu­mie­li, że ta prze­moc jest wśród nich. W ich do­mach, na ich uli­cach. Że to oni są jej źró­dłem. Peña Gran­de to tylko sku­tek.
Po raz pierw­szy ktoś mówi pu­blicz­nie: to, co w la­tach czter­dzie­stych i pięć­dzie­sią­tych było re­pre­sją po­li­tycz­ną, w la­tach sześć­dzie­sią­tych za­mie­ni­ło się w lu­kra­tyw­ny biz­nes. Był popyt, więc zor­ga­ni­zo­wa­no podaż. Nie było wię­zień, ale były szpi­ta­le. Opi­nii pu­blicz­nej przed­sta­wia się także ko­lej­ny obu­rza­ją­cy fakt: kra­dzie­że i han­del dzieć­mi nie skoń­czy­ły się wraz z dyk­ta­tu­rą. Prze­ży­ły ją.
Mu­sisz zro­zu­mieć, że tym ko­bie­tom, które dziś szu­ka­ją dzie­ci, przez całe życie nikt nie wie­rzył. Le­d­wie otwie­ra­ły usta, lu­dzie za­czy­na­li ry­so­wać kółka na czole: „Ale jak by ci mieli ukraść dziec­ko?”. One wszyst­kie mil­kły.
Wszyst­ko jedno, kto cię krad­nie. Osta­tecz­nie winne jest całe spo­łe­czeń­stwo. Wszy­scy w Hisz­pa­nii byli wspól­ni­ka­mi tych kra­dzie­ży dzie­ci. Wszy­scy, któ­rzy stwo­rzy­li, współ­two­rzy­li lub cho­ciaż zno­si­li trwa­nie tego sys­te­mu, który z ko­bie­ty ma­ją­cej dziec­ko po­za­mał­żeń­skie robił dziw­kę, a z jej dziec­ka bę­kar­ta. Wszyst­kie te nie­le­gal­ne ad­op­cje, te wy­mu­sze­nia, żeby ko­bie­ta od­da­ła dziec­ko, bo jej ciąża nie zga­dza­ła się z nacjonalistyczno-​katolicką wizją świa­ta, to wszyst­ko też była kra­dzież.
Gdziekolwiek był, cokolwiek robił, nie mógł uciec od tych określeń. Nie powinien mieć złudzeń. Kanun był jeszcze potężniejszy, niż się zdawało. Jego władza rozciągała się wszędzie, na pola, na kamienie graniczne, przenikała fundamenty domów, groby, kościoły, drogi, jarmarki, wesela, wspinała się na górskie pastwiska, a nawet wyżej, sięgała aż do nieba, skąd spadała w postaci deszczu napełniając kanały nawadniające, które były przyczyną co najmniej jednej trzeciej krwawych sporów i zabójstw.
Dostrzegłeś, że to wszystko obłuda, że kolonizacja nie jest filantropią i nie przyświeca jej chęć przesuwania granic niewiedzy, choroby i tyranii... Ujrzałeś, że masz do czynienia z awanturnikami i piratami, z hurtownikami przypraw i kupcami — i co robisz?
Jesteśmy w Afryce, mój drogi! Nasza mieszczańska moralność idzie w niepamięć,dwie przekroczymy bramy kontynentu.
Jeśliby można pozbyć się swego serca, swojej pamięci (i mózgu też) i z kolei wyposażyć się w nowy komplet tych rzeczy, życie stałoby się cudownie zabawne.
Praca seksualna to nie tylko praca. To cała skupiona jak w soczewce kulturowa, społeczna, patriarchalna oraz kapitalistyczna przemoc i stygma. Nie widzę drugiego miejsca, w którym można by lepiej zaobserwować tak mocno utrwaloną od ostatnich pięciu tysięcy lat tendencję do ustawiania kobiet i zarządzania naszą seksualnością.
Każdą pracę wykonujemy przede wszystkim po to, żeby zarabiać pieniądze. Chyba wszyscy to rozumiemy. Ale w temacie pracy seksualnej nagle staje się to abstrakcją.