Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "leci do z", znaleziono 116

Deweloperzy sprzedają dziury w ziemi. To wszystko - zrobił szeroki gest ręką - schodzi, zanim wyleją fundamenty. A potem szybko lecą sprzedawać inne dziury w ziemi i przestają się przejmować poprzednimi.
Że jak to życie mi leciało przed oczami, pomyślałam, że trafiło mi się coś pięknego, co nie wszystkim się przydarza. Mam was. Moje cztery wspaniałe kobiety, które jesteście ze mną i wiem, że zawsze mogę na każdą liczyć. I tego było mi najbardziej żal.
Niedługo po uformowaniu się Ziemi uderzyła w nią ogromna asteroida, która nadleciała z kosmosu. Oderwane od planety kawałki skał odleciały w przestrzeń i z czasem skleiły się razem, tworząc nasz zimny, pylisty Księżyc.
"Powstanie wybuchło o piątej po południu pierwszego sierpnia 1944 roku. Zaraz potem zrobił się rejwach, bo nadleciały niemieckie samoloty i zrzuciły bomby. Całą rodziną skryliśmy się w piwnicy, gdzie zebrali się wszyscy sąsiedzi."
„W dzisiejszych czasach nikt nie ma na nic czasu. Skąd ten czas brać? Gdzie on rośnie ,żeby można było go sobie nazbierać, odłożyć na półkę i wykorzystać, kiedy nadejdzie odpowiednia pora? Niestety, jedyne co wiem na temat czasu, to to, że leci. I to w zastraszającym tempie.”
gdy całe życie wokół nas się roz­pa­da, my, matki, tak wła­śnie po­stę­pu­je­my. Ścia­ny się sypią, z nieba lecą bomby, a wśród wszech­obec­ne­go cha­osu my chce­my tylko za­dbać o bez­pie­czeń­stwo i szczę­ście na­szych dzie­ci.
– Pierwszy raz od sześciu lat nie wiem, czego chcę, Daga. Czuję się jak wtedy, kiedy zostawiałam Polskę i leciałam do Belfastu, w nieznane. Teraz przyszłość też wydaje mi się nieznośnie nieznana. – Anka z trudem pohamowała cisnące się do oczu łzy.
W tym smutnym i szarym jak jesienny dzień kraju żartowanie to sztuka trudniejsza niż założenie wenflonu jedną ręką pobrudzonemu pacjentowi w rękawicach bokserskich, z zawiązanymi oczami, podczas gdy w tle lecą przeboje Rudiego Schubertha.
Między dorastającymi dzieciakami zazwyczaj bywa albo tragicznie, albo w najlepszym wypadku obojętnie, na zasadzie "wisi mi to, że w ogóle żyjesz". Słodki obrazek, gdzie jedno poszłoby w ogień za drugim, widuje się tylko w filmach, w prawdziwym życiu zaś lecą wióry.
- Zostawiasz mnie? - spytał, oceniając rozmiary bagażu. - Nie sądzisz, że to trochę za dużo?
- Lecę na prawie dwa tygodnie - przypomniała mu. - Przecież nie będę chodziła cały czas w tym samym.
- Wiesz, że w Polsce mają już pralki, co nie? Dużo się zmieniło, odkąd wyjechaliśmy.
Ja pierdolę, ludzie! Roimy tu o jakimś pojednaniu, palimy szałwię i wydaje się nam, że zbawiamy świat. My tu onanizujemy się naszym wybaczaniem, a Justin Trudeau właśnie leci odrzutowcem na drugi koniec kraju ratować budowę rurociągu Kinder Morgan!
– Może wła­śnie na tym to po­le­ga, nie? – rzu­cił młod­szy z braci. – Co ta­kie­go? – Życie. – Że niby co? – Że jest jak sracz­ka. – Roz­cią­gnął usta w uśmie­chu. – Leci bez opa­mię­ta­nia. I dla­te­go trze­ba to życie chwy­tać gar­ścia­mi, kurwa. Gar-​ścia-mi, mój brat­ku. – Roz­rzu­cił ener­gicz­nie ręce.
To musi być w po­rząd­ku”, po­wie­dzia­ła, „bo mi­łość nie leci z kranu jak woda, nie mo­żesz jej od­krę­cać i za­krę­cać, kiedy tylko ze­chcesz”. Po­wie­dzia­ła też, że muszę pa­mię­tać, że moja mi­łość go nie wy­le­czy, że nawet mi­łość Eda dla Na­ta­lie nie może go wy­le­czyć i że nawet naj­więk­sza mi­łość nie zmniej­sza od­po­wie­dzial­no­ści, jaką matka po­no­si za dziec­ko.
– Wiesz, co myślą lu­dzie? – spy­tała Rosma­rie, wyry­wa­jąc ją z zamy­śle­nia. – Na jaki temat? – Na temat sze­fów. Zwłasz­cza kra­jo­wego szcze­bla… Że, tak samo jak poli­tycy, ni­gdy nie pono­szą odpo­wie­dzial­no­ści. Że wszyst­ko ucho­dzi im na sucho. A jeśli ktoś ich wyko­pie, to naj­czę­ściej lecą w górę.
Kobiety lecą zwykle na najgorszego idiotę, jakiego tylko uda im się znaleźć; dlatego też jako ludzkość jesteśmy tam, gdzie jesteśmy: spłodziliśmy o wiele bardziej cwanych i o wiele dłużej żyjących casanowów, a wszyscy puści w środku jak wielkanocne zajączki z czekolady, które wpychamy w nasze dzieci.
Moim zdaniem inteligencja i erudycja winny się równoważyć jak dwie szale wagi. Zbyt wielka erudycja ściąga za nogi mały rozumek na grząskie dno, a znów duch nie obciążony solidnymi ołowiankami wiadomości leci, dokąd mu się chce, przeważnie ku nieodpowiedzialnym fikcjom.
To jeden z przywilejów młodości. Gdy masz siedemnaście lat, śmierć wydaje ci się gwiazda odległa o tyle lat świetlnych, ze nawet przez potężny teleskop ledwie ja widać. Potem starzejesz się i odkrywasz, ze to nie gwiazda, tylko wielki jak nieszczęście asteroid, który leci prosto na ciebie i jeszcze trochę, a przyładuje ci w ciemię.
-(...) Wiem, że jako rusałki musicie wabić mężczyzn, kusić ich, a potem sprowadzać na nich żądze.
-Sami sobie sprowadzają. My tylko jesteśmy ładne. Nawet nie trzeba się za bardzo starać. Większość z nich to idioci. Wystarczy kilka komplementów i pół cycka na wierzchu, a oni lecą, jakby boga za nogi złapali.
I ten pan odchylał głowę do tyłu, a głos dochodził mu z gardła i leciał donikąd. Znowu wychodził jak jakieś dziwaczne, zielone płomienie, a potem cichutkie jak szmer falującej szarej wstążki. I akurat wtedy odwrócił się do nas buzią. [...] jego patrzenie było dzikie i dziwaczne, i patrzyło na nigdzie.
Wysoko w przestworzach oglądałem zapierające dech w piersiach wschody i zachody słońca. Widziałem najjaśniejsze gwiazdy i planety, a widowisko to podziwiałem niczym widz w pierwszym rzędzie. Nie widziałem jednak wszystkiego, choćby tego, co działo się w dole, kiedy ja leciałem wysoko, zarabiając pieniądze i podziwiając widoki.
– Mamo, lecę do Hisz­pa­nii – rzu­ci­łam przez te­le­fon już z lot­ni­ska. Ku mojej ra­do­ści zu­peł­nie się nie zo­rien­to­wa­ła, że coś kom­bi­nu­ję. Nawet torbę spa­ko­wa­łam poza domem, aby nic nie za­uwa­ży­ła. Gdy­bym zro­bi­ła to ina­czej, na bank ni­czym Rey­tan po­ło­ży­ła­by się w drzwiach, blo­ku­jąc mi moż­li­wość wyj­ścia, a tak mogła tylko wy­ra­zić swoje nie­za­do­wo­le­nie na od­le­głość.
Pokazał mi całą garść pigułek. Miały rozmaite kształty i kolory.
- Chcesz?
- Nie, dziękuję.
- Nie krępuj się. Weź sobie jedną.
- No... dobra.
Wziąłem żółtą.
- Biorę wszystkie jak leci - wyjaśnił. - Wiesz, jakie to cholery? Jedne chcą mi dać czadu, drugie chcą mnie przygłuszyć. A ja im pozwalam, żeby o mnie walczyły.
Zastanawiam się nad tym, co przyniesie mi jeszcze los. Mam wrażenie, że nie jestem gotowa na żadne z jego niespodzianek. Ale chyba właśnie to jest najlepszą definicją życia. Loteria, w której przegrywamy, by kiedyś wygrywać, i wygrywamy, by przegrać. Niczego nie warto uważać za pewnik. Więc jedyne, co pozostaje, to brać życie garściami. Jak leci. Może i mnie uda się tego kiedyś nauczyć.
Życie: są to strome schody do Nieba, wąskie i bez oparcia. Możesz iść prosto w górę i nie oglądać się za siebie. Kiedy utracisz równowagę, zranisz się, lecąc w dół. I zaczynasz wędrować od nowa, jeżeli masz jeszcze siły. Nie możesz się zatrzymać - nie da się żyć ani ustać na żadnej krawędzi, trzeba kroczyć lub spadać. I tak do końca życia
Zrozumiał,że ta mała,ułomna istota ma takie same potrzeby jak wszyscy,że może czuć to samo,choć inaczej,ba,że może czuć mocniej,lecz skorupa jej kalekiego ciała niewoli ją tak,jak poczwarka więzi w sobie motyla;tyle że każdy motyl kiedyś wyleci-ten zaś,skryty w ciele Myszki,nie u leci nigdy - Dorota Terakowka , Poczwarka .
- Mówi się... że my, przemyślanie... stale chodzimy albo pod górę... albo z górki... - odezwała się podczas jednej z takich przerw, rozpaczliwie próbując wyregulować oddech. - Kiedyś pod tę... górkę się wbiegało... teraz ledwie człowiek... daje radę się wdrapać... idąc noga za nogą... Lata lecą, drogi panie Jakubie... Niech pan korzysta z młodości.
Potrafimy wymyślać telewizory, wysyłać ludzi na Księżyc. Umiemy robić proch i kule. Ale całkiem zapomnieliśmy o tym, co umieliśmy kiedyś. To, co umieją zwierzęta. Wiem, że widziałeś ptaki lecące kluczem, kilkaset sztuk formuje wielkie V na niebie. Jak myślisz, jak one to robią? Siedzą na ziemi i umawiają się, gdzie który będzie leciał? Rozdzielają numerki?
Rok 1989 był to dziwny rok. Wprawdzie nie nadleciała żadna kometa ani nie wybuchła zaraza, ale ludzi ogarnęła dziwna gorączka. Milicjanci i ubecy czuli się nieco zagubieni. Władza najwyraźniej zgłupiała i zaczęła knuć coś do spółki z agenturą, którą miała w Solidarności. Jednocześnie funkcjonariusze otrzymali rozkazy by nie rozganiać już demonstracji nie pałować uczestników.
– Aaaa… cześć, Roman. Jak leci ? Kwitniesz w prywatnym sektorze ?
– Jak fiołek na kupie nawozu. A w Głównej co słychać? Konfetti wycinacie dla ministra ?
– To koledzy z wojewódzkich. My dużo się modlimy, he, he. No, z czym dzwonisz? Chyba nie po to, żeby biednego kumpla z policji zaprosić po pracy na kebab i colę.
– Aluzju poniał. Co powiesz na stek, Wojtek ?
Przebudzam się nagle i stwierdzam, że coś jest nie w porządku. Podnoszę głowę i dociera do mnie, że leżę na środku areny cyrkowej, przypięty pasami do łóżka w taki sposób, żebym nie mógł się ruszyć. Dookoła na widowni siedzi pełno ludzi, którzy zaczynają bić brawo. W tle leci głośna muzyka cyrkowa, oznajmiająca, że za chwilę zacznie się przedstawienie.
– Odepnijcie te pasy! – krzyczę.
© 2007 - 2025 nakanapie.pl