Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "pelne to nie", znaleziono 1936

Nawet coś tak niewielkiego, jak cena jednego drinka może wytworzyć uczucie nieprzyjemnego długu. Jasno to wyraziła pewna moja studentka w pracy seminaryjnej: „Po niezbyt przyjemnych doświadczeniach z przeszłości, nie pozwalam już żadnemu facetowi nawet na postawienie mi jednego drinka, tak, aby żadne z nas nie musiało myśleć, że oto zostałam zobligowana do obdarzenia go jakimiś seksualnymi faworami”. I miała rację, ponieważ obserwując kobietę, która pozwala mężczyźnie zapłacić za jej drinka, zarówno kobiety, jak i mężczyźni zaczynają sądzić, że wzrosła jej – by tak rzec – seksualna dostępność dla owego mężczyzny.
Obecnie znajdowaliśmy się na poboczu obok jakiejś polany, gdzie nie było ani jednej żywej duszy. Archer stwierdził, że z moim szczęściem pewnie kogoś przejadę, dlatego trzeba mnie zabrać na odludzie. Akurat w tej sprawie się z nim zgadzałam. Złapałam kierownicę i zaczęłam jechać do przodu.
- Ja jadę! Matko Boska, ja jadę! Widzisz to, Archer?! Widzisz?
- Widzę, a teraz zatrzymaj się, bo zaraz spowodujesz wypadek przez te krzyki. - zaśmiał się. Tak też zrobiłam, a następnie złapałam się ucieszona za serce, które zaczęło szybciej bić.
- Udało mi się! Faktycznie jestem super.
- Nie
Czytanie ma dla mnie pewnie inny sens niż dla przeciętnej kategorii naszych tzw. "intelektualistów". Znam ludzi, którzy czytają bez końca, książkę po książce, strona po stronie... Oczywiście mają duży zasób wiadomości, ale... nie potrafią odróżnić, co w książce jest dla nich pożyteczne, a co bezużyteczne, i jedno zatrzymać w umyśle, drugiego zaś, gdy można, wcale nie dostrzec...Czytanie nie jest celem samym w sobie, lecz środkiem wiodącym do celu... Ktoś, kto uprawia sztukę czytania, od razu odróżni w książce, dzienniku czy broszurze, co warte jest zapamiętania, bo odpowiada osobistej potrzebie albo też ma ogólnonaukową wartość.
Jeśli jesteście czegoś bardzo pewni [...] to spróbujcie pomyśleć o tym z innego punktu widzenia, nawet jeśli wiecie, że to śmieszne albo głupie. Kiedy czytacie książkę, nie bierzcie pod uwagę tylko tego, co mówi autor, weźcie pod uwagę również to, co myślicie wy. Musicie starać się odnaleźć swój własny głos, chłopcy. Im dłużej będziecie zwlekać z rozpoczęciem tych poszukiwań, tym mniej możecie liczyć na to, że będą uwieńczone sukcesem. Thoreau powiedział tak: „Większość ludzi wiedzie życie w milczącej beznadziei”. Dlaczego tak strasznie siebie zubażać? Zaryzykujcie, postawcie stopę na ziemi nieznanej.
Nigdy nie wiesz, czy radosne wspomnienia nie staną się tymi smutnymi. Błyszczą i świecą w bezdennych odmętach podświadomości, a wtedy czujemy, że w jakiejś cząstce naszego mózgu tańczą iskierki pamięci. Chwytamy je i osłaniamy w dłoniach jak najdroższe sercu kociątka albo opatulamy się nimi jak ciepłym swetrem chwilę wcześniej zdjętym z kaloryfera. Aż pewnego dnia, z takiego czy innego powodu, szczęśliwe wspomnienia nagle zaczynają napawać smutkiem. Dobre wspomnienia istnieją, ponieważ w naszej naiwności nie znamy żadnych lepszych.
– Nigdy nie umiałeś być stanowczy, Karolu. – Popatrzyła na niego. –  To nie jest zarzut. Po
prostu stwierdzam fakt. W naszym małżeństwie to ja zawsze stawiałam na swoim. Czasem
tak było łatwiej, ale czasem…
– Czasem co?
– Czasem powinnam była ciebie słuchać. – Kobieta upiła łyk ciepłej herbaty i odstawiła
kubek.
– Proszę, proszę! – Karol się zaśmiał. – Doczekałem czasów, kiedy moja żona przyznaje się
do błędu.
– Stwierdzam fakt. – Poważnie odpowiedziała Nieśpielakowa. – Człowiek w sytuacji takiej
jak moja otwiera szerzej oczy na pewne sprawy. I tyle.
Pierwsze czytanie książki słabo pamięta. Zemdlał, gdy tylko zobaczył litery. Bardziej wrył mu się w pamięć trzeci dzień święta, ale tylko do pewnego momentu. Ponoć była to wielka uczta, tańce i śpiewy. Trwała dość krótko. Głównie dlatego, bo nie żałowano gorzałki. Gliniane bukłaki krążyły z rąk do rąk. Opróżnione zastępowano pełnymi. Chociaż było też jadło, biesiadnicy prędko utracili pionową pozycję ciała. Poruszali się na czworakach. Ryli ziemię. By na koniec, czepiając się rozpaczliwie sztachet, wydawać potępieńcze dźwięki.
Jest taka metoda układania konia, że kiedy z nim skończysz, masz prawdziwego konia. Na jego własnych warunkach. Dobry koń sam dojdzie do pewnych rzeczy. Człowiek może zajrzeć w jego duszę. Nie jest tak, że jak go masz na oku, to koń zrobi jedno, a jak nie patrzysz, to drugie. Koń wszystko robi zgodnie ze swoją naturą. Jak go doprowadzisz do takiego punktu, to zaś nie będziesz go mógł właściwie zmusić, żeby zrobił coś, co on uważa za zło. Będzie ci się sprzeciwiał. A jak go potraktujesz nie sprawiedliwie, to może nawet paść trupem. Dobry koń ma w sercu poczucie sprawiedliwości.
Świat jest taki, jakim znamy go ze starych podręczników, tylko dlatego, że znajduje się pod obserwacją. Czy - jak piszą w połowie dwudziestego wieku Ildis, Whitrow i Dicke - "aby istniał Wszechświat, konieczne jest, aby na pewnym etapie pojawili się w nim obserwatorzy". Patrzą na mnie, więc jestem. (...) zawsze jest jakiś duży niewidzialny obserwator, jakieś oko, o którym nie powinniśmy zapominać. Starzec, jak nazywa go Einstein. Być może fizyka czy też metafizyka kwantowa właśnie to nam mówi. Skoro istniejemy, to znaczy, że jesteśmy obserwowani. Jest coś lub ktoś, kto nigdy nie spuszcza nas z oczu. Śmierć przychodzi, kiedy to coś przestaje na nas patrzeć, odwróci od nas twarz. (s.272)
Co jest najważniejsze w pracy antyterrorysty ?
Dystans i pokora. I szacunek dla drugiego człowieka oraz dla innych funkcjonariuszy. Antyterroryści to jest bardzo specyficzne środowisko, które samo siebie postrzega jako elitę. I okej. Być antyterrorystą to coś znaczy. Ale trzeba pamiętać, że inni policjanci też pracują i robią ważną robotę. Nie tylko komandosi. Myślenie, że ja jestem najważniejszy, bo jestem komandosem, jest złym myśleniem. Komandos to jest tylko wycinek pewnej całości, element całego zespołu, który pracuje na sukces policji. Kto nie potrafi tego zrozumieć, ten dobrym antyterrorystą moim zdaniem nigdy nie będzie. Wszyscy nosimy policyjne legitymacje i to czyni nas równymi.
-Ty wiesz, jak ja gadom sadła za skórę zaleję albo coś spsocę, to lżej mi parę dni, a potem to samo. Zeszłym razem czekałem w Smoleńsku na peronie. Przyszedł pociąg do Mińska. Wtem podchodzi do mnie jakiś kraskom. Pyta, czy to pociąg do Moskwy? A jakżde - mówię - do Moskwy. Kraskom szoruje do wagonu. Potem tak samo wpakowałem do pociągu eskortę z aresztowanymi i komsomolską wycieczkę. Niech jadą gady do czarciej mamy. Pewnie klęli mnie potem paskudnie. A mnie jakby kto duszę masłem posmarował.
Dowodzący - znany mi z różnych zabezpieczeń w moim mieście inspektor, wzorowy oficer, typ z dużymi jajami. Gość, który się nie pierdoli w tańcu, mówi wprost i dobitnie, ma posłuch, wśród podwładnych również, a to się nie zdarza tak często. Typ oficera, który broni swoich policjantów, interesuje się robotą, żyje nią, bo to jego pasja i powołanie, widać na pierwszy rzut oka. Słuchać rozkazów takiego człowieka to sama przyjemność. Każe skoczyć w ogień, to się nawet ma co zastanawiać, trzeba skakać, bo kazał, bo to wzór, bo skoro tak sobie wymyślił, to pewnie jest w tym jaka głębsza myśl, nawet jeśli jej nie rozumiem.
Jak pokazuje dwunasty krok terapii dla Anonimowych Alkoholików, nie jesteśmy w stanie właściwie przyswoić sobie pewnych rzeczy, dopóki aktywnie nie przekażemy ich innym. Musimy odnaleźć Miłość, a następnie tę Miłość oddać. Zadziwiające jest to, że te dwa kroki – odnalezienie i przekazanie – nie zawsze dzieją się w obrębie tej samej grupy. Co więcej, sądzę, że obie są terenami treningowymi dla siebie nawzajem. Pierwszy z nich jest naszym źródłem i naszą studnią (bazą), drugi – kanałem prowadzącym na zewnątrz bazy, dzięki któremu woda w studni nie stanie się nieświeża i zatęchła.
Egzemplarze wypożyczone z biblioteki mają dokładnie taką samą wartość jak te kupione. A nawet większą. Oczywiście zdania na ten temat są podzielone. Niektórzy nie lubią czytać książek, które ktoś dotykał przed nimi. Ja sama wypożyczone książki lubię, a te z zagiętymi rogami, podkreślonymi fragmentami i notatkami na marginesach nawet bardziej. Dzięki temu wiem, że książka żyje, że osoby, które czytały ją przede mną czuły, rozważały i zastanawiały się nad tym, co robią. To taki ukryty dialog z ludźmi, których pewnie nie będziemy mieli okazji poznać. Łączy nas z nimi tylko fakt że sięgnęliśmy po tę samą książkę.
- Gdy zaczęły wypadać mi włosy, moja siostra wspomniała o alopecji. Nie miałam o tej przypadłości bladego pojęcia. Byłam przekonana, że da się to szybko wyleczyć. Pobiorę leki, posmaruje łyse miejsca jakąś maścią i wszystko wróci do normy. Nie wróciło... Na początku się nie bałam, bo byłam całą sobą przekonana, że to chwila moment i będzie po sprawie. Optymistycznie nastawiona do świata i swojego chorowania dzielnie brałam sterydy. Przez pewien czas przynosiły efekty. Co prawda spuchłam na twarzy, ale włosy rosły. Gdy tylko zrobiłam przerwę w braniu leków, wypadały.
Wszystkim damom zupełnie się nie spodobało takie zachowanie Cziczikowa. Jedna z nich specjalnie przeszła koło niego, aby dać mu to zauważyć, i nawet dość niedbale zaczepiła blondynkę grubym fortugałem swojej sukni, a szarfą, która powiewała wokół jej ramion, zadysponowała tak, że jej końcem przejechała blondynce po twarzy. Jednocześnie za jego plecami z pewnych damskich ust wionęła razem z zapachem fiołków dosyć ostra i zjadliwa uwaga. Ale Cziczikow albo rzeczywiście tego nie usłyszał, albo udał, że nie słyszy, lecz nie było to dobre, ze zdaniem dam należy się bowiem liczyć. On też żałowal tego, już potem, czyli za późno.
"Osoby narcystyczne charakteryzują się niestabilną samooceną, co kompensują przez dążenie do perfekcji i wspaniałości, dlatego często zachowują się tak, że sprawiają wrażenie nadzwyczaj pewnych siebie. Partnerzy osób narcystycznych są przedłużeniem ich wizerunku i są wystawieni na ogień krytyki, kiedy - w oczach narcyza - zawiodą. Aktywni narcyzi nie szczędzą krytyki swoim partnerom ani innym osobom. Wyszukują słabości swego bliźniego, chronią się przed nadmierną krytyką własną. Swoje poczucie niższości projektują na partnera, a ten siłą rzeczy musi czuć się tak, jak nie chce się czuć narcyz, czyli jak niewystarczająco dobry i małowartościowy. "
Li Chang Yen jest mózgiem Wielkiej Czwórki. Wszystko kontroluje i wprawia w ruch. Z tego powodu nazwałem go Numerem Pierwszym. Numer Drugi rzadko wymieniany z nazwiska. Można się domyślać, że jest obywatelem Stanów Zjednoczonych i wywodzi się z zamożnych, wpływowych kręgów. Numer Trzeci jest kobietą narodowości francuskiej. Możliwe, że jest jedną z kusicielek półświatka, ale nie wiemy o niej nic pewnego. Numer Czwarty… - Głos mu zadrżał i nieznajomy umilkł. Poirot pochylił się nad nim. – Tak? – spytał niecierpliwie. – Co z Numerem Czwartym? Na twarzy nieznajomego widać było coraz większe przerażenie. – Niszczyciel – szepnął i głośno wciągnął powietrze.
Po nudnym weekendzie spędzonym przed telewizorem wracam za znienawidzone biurko. Sekretarka, mało tego, że w dzikim, przesiąkniętym erotyzmem i wulgaryzmami gimnazjum, to jeszcze w gabinecie dyrektora, największego zboczeńca, jakiego dane było mi spotkać. Codziennie tryskające seksapilem dziewczęta, wzrokiem powtarzają mi jaka jestem beznadziejna, dorastający chłopcy zapewne doskonale wiedzą dlaczego jestem sama. Mężczyźni przestali mnie interesować pewnie tylko dlatego, że ktoś taki jak ja kompletnie nie zwróciłby ich uwagi. Może nawet powinnam cieszyć się z tego, że przynajmniej mój przełożony widzi we mnie jeszcze jako taką kobietę?
Nagle łyżeczka rzucona przez jedną z kobiet — ciągle brudna od mieszania kawy — przeleciała ponad blatem, zatoczyła spłaszczony łuk nad krawędzią zlewu i wylądowała z brzękiem i głośnym chlupnięciem w misce z wodą, która rozprysnęła się na boki po ściankach zlewu.
To mógł być Marek… Wczoraj to on mógł być jak ta łyżeczka.
Gdy ta myśl w pełni do mnie dotarła, zrobiło mi się ciemno przed oczami, nogi osłabły i gdyby nie ściana pod ramieniem, pewnie bym upadł. To mógł być Marek. Mógł skoczyć. Odebrać sobie życie. Tak po prostu. W jednej chwili tam był, a w następnej — mogło go nie być. Gdyby nie kobieta na moście…
,,- Zatem do widzenia - powiedział i nachylił się do szybkiego pocałunku.
Magnus sądził, że to miało być krótkie cmoknięcie na pożegnanie. Sam nie wiedział, jak to się stało, że chwilę później leżeli obaj na podłodze, spleceni ze sobą. Słychać było tylko przyśpieszone oddechy, czyjeś ręce trafiły na sprzączkę paska. W pewnym momencie Alec pocałował go takk mocno, że Magnus poczuł krew w ustach.
- O, Boże...- wykrztusił.
A potem Alec stał przy drzwiach i trzymał się framugi, jakby powietrze było silną falą, która mogła go znieść z powrotem do Magnusa gdyby się czegoś nie chwycił''.
– Mamo, co to jest wojna? – zapytał pewnego dnia Franek.
Pani Gabriela Spokojna nigdy wcześniej nie słyszała tego słowa. Bo skąd? Świat, w którym żyła wraz
z mężem i synkiem, był bajką, tylko taką prawdziwą. Ludzie już od trzech wieków egzystowali w zgodzie z naturą. Co więcej, od kiedy nauczyli się rozmawiać ze zwierzętami, zniknął podział na świat ludzi i świat zwierząt. Wszyscy stali się jedną wielką rodziną.
Gdyby ktoś powiedział mamie Franka, że kiedyś ludzie jedli mięso, a zwierzęta polowały na siebie nawzajem – na pewno by nie uwierzyła.
Polska Ludowa 1956-1980 Gierek na premiera Relacja Stanisława Trepczyńskiego o Gomułce i wydarzeniach z Grudnia ’70 Pewna grupa towarzyszy orientowała się już na ewentualne wyniesienie towarzysza Gierka. Gomułka nie obdarzał go największą sympatią. Uważał bowiem, że Gierek korzysta na Śląsku z tego wielkiego kawału chleba, który mu się wykrawa z całego bochenka Polski, i uważał, że jego sukcesy są w dużej mierze spowodowane tym, że pozwala mu się na te sukcesy, bo daje się większe możliwości niż innym. Kiedy sprawa pewnych zmian narastała, Wiesław chcąc pogodzić nadzieje niektórych towarzyszy z kierownictwa, nosił się z zamiarem powołania Gierka na premiera, ale muszę powiedzieć, że ja nie widziałem, aby to robiono oficjalnie, a tylko o tym mówiono w wąskich gronach. Sytuacja taka wynikała też z faktu, że w ostatnim okresie Wiesław miał coraz więcej osobistych pretensji do formy kierowania rządem przez towarzysza Cyrankiewicza. Widać było jego niechęć do tego, że Cyrankiewicz sprawuje funkcję premiera, nie biorąc na siebie odpowiedzialności za decyzje niepopularne. Uważał, że Cyrankiewicz właściwie ucieka od odpowiedzialności, że jest premierem na pokaz, że cała odpowiedzialność spada na Wiesława i na kierownictwo partyjne. Doprowadziło to do tego, że towarzysz Jaszczuk zaczął traktować rząd towarzysza Cyrankiewicza jako podległy jemu, zaczął wydawać polecenia ministrom, zaczęły powstawać bardzo wyraźne animozje pomiędzy organami partyjnymi a organami rządowymi. Dochodziło do śmiesznych historii, na przykład zabroniono dawać do KC niektóre notatki, bo się obawiano, że później będą wykorzystywane przeciwko rządowi itd. Sam Wiesław był człowiekiem, który nigdy nie wywnętrzał się poza bardzo rzadkimi wypadkami, ale i u niego było widać, że ma dużo pretensji do towarzysza Cyrankiewicza. Niewątpliwie to była główna sprawa, która zaważyła również na samym grudniu 1970 r. dlatego, że już wówczas przede wszystkim Babiuch, Kania i Szlachcic otwarcie postawili na dokonanie zmian i podjęli pewne rozmowy z towarzyszem Gierkiem i jego otoczeniem. Korzystali oni z pewnego poparcia niektórych towarzyszy z KC KPZR. Ja oczywiście nie mam prawa mówić o nazwiskach z kierownictwa. Podobno później towarzysz Wiesław wyrażał opinie, co decydowało o jego odejściu, tzn. i o samym Breżniewie, ale niewątpliwie w polskim sektorze KPZR towarzysz Kostikow wyraźnie sprzyjał dojściu do kierownictwa towarzysza Gierka. Z czego brał się ten pogląd towarzyszy radzieckich? Raz, byli zaniepokojeni napięciami w kierownictwie polskim i obawiali się, że to może doprowadzić do jakichś konfliktów, które bardzo źle wpłyną na ogólną sytuację w obozie. Dwa, towarzysze radzieccy byli niewątpliwie zaszokowani pewną samodzielnością Gomułki w podejmowaniu decyzji międzynarodowych, szczególnie w sprawie niemieckiej, ale i w innych, w których wyraźnie dawał do zrozumienia, że on będzie myślał przede wszystkim o sprawach polskich. Częstokroć krytykował ich decyzje w sprawach RWPG. Na przykład uważał, że ta integracja ekonomiczna w RWPG jest fikcją, co nie zawsze podobało się owarzyszom w KPZR, którzy byli za to odpowiedzialni. Ponieważ towarzysze Szlachcic, Babiuch i Kania, którzy wokół Gierka zaczęli tę sprawę przygotowywać, byli w bardzo osobistych kontaktach z Piotrem Kostikowem, przypuszczam, że mieli zachętę do tego, aby takie działania podjąć. Jak wiemy, w czasie wielkiego tygodnia, po 13 grudnia – jeśli można go tak nazwać – towarzysze Szlachcic i Kania bez wiedzy kierownictwa wyjechali na Śląsk po Gierka, aby przygotowywać już sprawę.
Wiewiórka znieruchomiała na krótki moment, po czym nagle zerwała się jak oparzona na równe łapki i podskoczyła na gałęzi.
- Skąd przyszło ci do głowy, że jestem wie-wiór-ką?!
- Jak to skąd?- wymamrotała niepewnym głosem Maja.- Przecież widzę...
- Co widzisz mała ignorantko?- (...) Jaki to kolor?
-Rudy- szepnęła Maja.
-Właśnie! A to? Co to jest? (...)
-Ogon.
-Właśnie! A kto ma rude futro i taką piękną, rudą kitę?
- Wiewiórka?- zaryzykowała Maja.
- Nie! Ty nie masz o niczym pojęcia!
- Kim jesteś w takim razie? (...)
- Jestem lisem! To znaczy lisicą. Li-si-cą. Dla znajomych Foksi.
Nie jesteś ani tak niewinna, ani tak pewna siebie, jak udajesz. Możliwe, że masz ostry język, ale ostatecznie tam, w środku, pozostajesz małą, bezbronną dziewczynką. Jesteś jedną z tych dziewczyn, które udają oczytane intelektualistki, a w rzeczywistości chcą, żeby komplementować ich urodę. A poza tym pojęcie „oczytane” odnosi się w większości przypadków – w tym również w twoim – do Harry’ego Pottera, rozdziały od pierwszego do dwudziestego siódmego. Ale to inny temat. (…) W głębi serca chciałabyś mieć kogoś, kto cały dzień prawiłby ci komplementy. Kogoś, kto zbudowałby twoje nieistniejące poczucie wartości, którym mogłabyś się chwalić przed swoimi przyjaciółkami.
A Zuzanna została samotną matką, na dodatek rozwódką. Rozwódki nie cieszyły się najlepszą opinią. Pewnie jej czegoś brakowało – myśleli faceci. I zaraz pojawiła się szufladka z napisem „KIEPSKA W ŁÓŻKU”. Tak jakby wartość kobiety mierzyło się intensywnością wycia w czasie orgazmu”.
A jeśli w wyniku jakiegoś przecieku dowiadywali się, że wcale taka kiepska nie była, bo sąsiadce zdarzało się stukać nocą w ścianę, natychmiast wyskakiwała inna szufladka. KURWA. Albo nieco łagodniej - DZIWKA.
Tak jakby pomiędzy brakiem orgazmu a kurewstwem znajdowała się czarna dziura.
Byłam pewna, że znajdę wówczas odpowiednie słowa, żeby wyrazić to, co mnie dręczy, wytłumaczyć mu, dlaczego jestem tak okropnie przerażona, dlaczego mam uczucie, jak gdyby mnie siłą wpychano coraz głębiej i głębiej do czarnego dusznego worka, z którego się już nigdy nie wydostanę. A potem ten dobry lekarz rozparłby się wygodnie w fotelu, złożył czubki palców dłoni, tworząc małą kościelną wieżyczkę, i wytłumaczył mi, dlaczego nie mogę spać, dlaczego nie mogę jeść, dlaczego nie mogę czytać i dlaczego wszystko, co inni ludzie robią, wydaje mi się idiotyczne, bo cały czas myślę o tym, że na końcu czeka mnie nieuchronnie śmierć.
Czytelniku, wybacz mi niedoskonałości warsztatu. Przecież chodzi tu o relację pewnych wydarzeń. Najkrócej o książce można powiedzieć, że to kontynuacja opowieści Pilota. Obejmuje niecały ostatni rok jego życia, czyli 1943/44. Szukając Małego Księcia zaprzyjaźnia się z Liskiem i dopytuje się o dalsze losy jego i Małego Księcia. A te są oczywiście mocno pobudzające do refleksji. Akcja mojej książki toczy się na granicy światów. Trochę na Ziemi, trochę w międzyświecie stworzonym przez Króla królów. Zresztą teraz już niech ta opowieść broni się sama. Dodam tylko, że chyba nie jest adresowana do wszystkich pokoleń. Jest zbyt poważna.
Julian odczekał, aż okaleczony wampir zrobi jeszcze jeden niepewny krok, po czym sam ruszył do przodu i wbił kołek w pierś George'a. Drewniany szpic przeszył płótno cmentarnej koszuli nieumarłego i wdarł się pomiędzy jego żebra, gubiąc po drodze drzazgi. Przebił jego serce, niemal je przepołowił. George łapał powietrze jak ryba przeszyta ościeniem, usiłował bezskutecznie chwycić kołek. W żaden sposób nie był w stanie go wyciągnąć. Julian obserwował, jak się zatacza. Patrzył z niedowierzaniem, niemal z podziwem i zastanawiał się, czy zabicie jego przyszłoby komuś równie trudno. Przypuszczał, że tak. w końcu George bardzo się o to starał.
Wiesz, czasami bardzo uważnie patrzę w oczy rodzicom i szukam w nich jakiejś głębi. Mój ojciec pyta w takich chwilach: „Do diabła, na co się tak gapisz?”, a ja odpowiadam: „Próbuję zajrzeć do twojej duszy”. Uważa mnie porąbaną, ale przecież jest taki wiersz Lawrence’a Ferlinghettiego, w którym pewna kobieta mówi: „Czuję, że jest we mnie anioł… którego bezustannie szokuję”. Uwielbiam ten wiersz. Ale kiedy patrzę na moich rodziców, odnoszę wrażenie, że są jedynie tym, co widzę. Nie ma w nich anioła. Nie ma także diabła. Są wydrążeni, zupełni puści w środku. Zastanawiam się, czy zawsze byli tacy czy ich prawdziwe „ja” któregoś dnia postanowiły ich opuścić, tak jak ty uciekłeś od siebie samego i podążyłeś na północ.
© 2007 - 2025 nakanapie.pl