Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "leki do mnie tak", znaleziono 289

Nim zdążył pomyśleć, odezwał się: - Halt? Śpisz? - Śpię. - Ton wypowiedzi złożonej z jednego słowa nie pozostawiał wątpliwości: towarzysz nie miał ochoty na pogawędkę. - Oj, przepraszam. - Cicho bądź. Will nie był pewien, czy powinien przeprosić jeszcze raz, ale zdał sobie sprawę, że przecież właśnie kazano mu siedzieć cicho, toteż zamilkł. Spojrzał w otwarte okno. Pojawił się w nich blask księżyca. Ziewnął rozdzierająco i już po chwili zasnął smacznie, pomimo całego zadumania nad własnym losem. Spał jednak zaledwie kilka minut, kiedy obudził go głos Halta. - Willu, czy śpisz? Natychmiast otworzył oczy, gotów do zmierzenia się z każdym niebezpieczeństwem. W następnej chwili uświadomił sobie, że Halt odezwał się głosem całkiem spokojnym, nawet jakby z lekka rozbawionym. Rozluźnił mięśnie. - Owszem, spałem - oświadczył, z lekka nadąsany. - Ale teraz już nie śpię. - O, popatrz. To nie inaczej, jak ja przed chwilą - odparł Halt złośliwie. - Dobrze ci tak. Po czym brodaty zwiadowca przewrócił się na drugi bok, podciągnął kołdrę pod brodę i usnął.
Siedzimy obok siebie w głębokim milczeniu. Nie wkładam słuchawek z powrotem. Spoglądam na nią. Ma ciemne, dość długie włosy i zaszklone oczy, patrzące przed siebie, na pewno gdzieś daleko. Głęboko oddycha, jakby delektowała się powietrzem albo bała się, że zaraz je utraci. Trochę jak ja. Nogi w czarnych spodniach wieńczą trampki ze sznurowadłami w gwiazdki. Ręce, które lekko drżą, położone ma na kolanach. Pomalowane na czarno krótkie paznokcie.
Nie najęłam się do tej pracy dlatego, że po piętnastu latach mam emeryturę, jakiś socjal, sto procent płatne L4 i na wszystko wyjebane. Nie. Ja zawsze chciałam pomagać ludziom, którzy cierpią. Sama w życiu nie miałam lekko. Pochodzę z tak zwanej rodziny patologicznej. Jak to kiedyś powiedział pewien milicjant, większość policjantów to patole albo owoce osób z rodzin patologicznych. No i ja, proszę ciebie, jestem takim, kurwa, owockiem. Zresztą mój dziadek też był milicjantem.
Wstydzą się gałązki wierzby, gdy twą gibką widać postać.
Ani słońce, ani księzyc w blasku twym nie może sprostać.
Ślina twa ma słodycz miodu, który przemieszano nieco
Z winem. Zęby masz jak perły, co najczystszą barwą świecą.
Jak hurysa istna z raju smukła jesteś i lekko kroczysz,
Twarz masz najpiękniejszą w świecie i w refleksach złote oczy.
Gdybyś śmiercią była, nie wspominałbym o tym wcale,
Lecz gdybym umierał bez ciebie, życie przekląłbym zuchwale!
Strzeż się jej spojrzenia, by cię nie zaczarowało.
Nie napotkasz takich, co by uszli przed nią cało.
Słowom jej nie dawaj wiary, choć słodkie, bo snadnie
Zawładnęłaby zmysłami, jako wino władnie.
Delikatna tak, że gdyby ją różyczka mała
Lekko płatkiem swym musnęła, ona by płakała.
Gdyby we śnie wietrzyk powiał w jej rodzinnej stronie,
To by wokół ziemi rozniósł jej przepiękne wonie.
Patrzeć, myśleć nie zabroni żaden los surowy...
Kocham, pragnę do cna swej istoty osnowy.
A teraz czy możesz coś dla mnie zrobić? - Gdzieś w moim wnętrzu rozrastało się to coś strasznego, co chciało mnie zmusić do płaczu. Ale się oparłem. Nie będę płakał. Dam tylko Jenny do zrozumienia, skinieniem głowy, że będę bardzo szczęśliwy robiąc coś dla niej. - Czy mógłbyś mnie mocno przytulić - poprosiła. Położyłem dłoń na jej przedramieniu - Boże, jakie chude - i uścisnąłem je lekko. - Nie, Oliwer. Przytul mnie tak naprawdę. Połóż się tu koło mnie. Bardzo, bardzo uważałem - na te rurki i wszystko - kiedy kładłem się przy niej na łóżku, by objąć ją ramionami. - Dziękuję, Ollie. To były jej ostatnie słowa.
Audrey przeszła obok, zawieszając na nim dłuższe spojrzenie. Na widok lekko potarganych włosów i nieznacznego zarostu przypomniała sobie czasy, gdy każdego ranka budziła się blisko niego. Choć teraz miał na sobie dopasowany smoking, sprawiał wrażenie, jakby zaledwie chwilę temu wyszedł nago spod gorącego prysznica. Poczuła ciepłe łaskotanie w dole brzucha, kiedy dostrzegła znajomy błysk w jego brązowych oczach. Właśnie dlatego zatrzymała się tylko na moment, by wyszeptać mu na ucho miejsce spotkania.
W połowie drogi na szczyt Hunter's Hill oddech Scotta zrobił się płytki, a wciąganie i wydychane powietrze nabrało posmaku rozgrzanej miedzi. Stopy już nie wydawały się lekkie, łydki płonęły. W pachwinie po lewej stronie czuł tępy ból, jakby coś sobie naciągnął. Druga połowa zbocza jakby nie miała końca. Przypomniał sobie, co mówiła Milly: najpierw fajnie, potem męka, a następnie piekło. Czy przeżywał teraz mękę, czy piekło? Coś pomiędzy, zdecydował.
Takim był Montmartre wiosną 1888 roku, oaza naiwnego hedonizmu, gdzie uprawiano kult uciech cielesnych na marginesie świata hołdującego wiktoriańskiej pruderii. Wesołe siedlisko cyganerii i beztroskich, romantycznych przygód, na pół wiejskie przedmieście Paryża, gdzie drzewa wiśniowe kwitły na pustych placach, kochankowie całowali się w cieniu bram, a młode praczki tańczyły kankana, bo miały lekkie serca i temperament w nogach. Był to jeszcze dawny Montmartre rozwiązły i sentymentalny, wiecznie ten sam.
Podszedłem do szafy, włożyłem ciepłe, dżinsowe spodnie, grubą bluzę i kurtkę przeciwdeszczową z kapturem. Włożyłem buty i już miałem wychodzić, kiedy się zawahałem. A jeśli tam krąży zabójca? A jak mnie zatrzyma policja? W takim stroju wyglądałem podejrzanie i byłem na lekkim rauszu. Do tego dzielnica nie była zbyt bezpieczna, szczególnie wieczorami. Przynajmniej raz w tygodniu podawali w lokalnych mediach informacje o kradzieżach i pobiciach w tej okolicy. Tydzień temu sam musiałem uciekać przed osiedlowymi chuliganami, którym nie spodobało się, jak na nich popatrzyłem.
Greebo odwrócił się powoli; na jego poznaczonej bliznami twarzy pojawił się lekki, leniwy uśmieszek. Jako człowiek miał złamany nos, czarna opaska skrywała jego ślepe oko. Za to zdrowe błyszczało jak grzechy aniołów, a uśmiech był niczym upadek świętych. W każdym razie tych żeńskich.
Może to przez feromony, a może przez mięśnie prężące się pod czarną skórzaną koszulą, Greebo emanował w paśmie megawatowym oleistą, diaboliczną seksualność. Wystarczyło na niego popatrzeć, żeby mroczne skrzydła zatrzepotały w karmazynowej nocy.
- Cabciu! Ten twój zwariowany kot się do mnie odezwał! Po ludzku- wysapała.
- Tak?- zapytała ciabcia z lekkim uśmiechem (...) I co ci powiedział?
- Czy ty słyszałaś, co ja powiedziałam?- prawie wykrzyknęła dziewczynka.- On mówi!
- No pewnie, że mówi.- Ciabcia kiwnęła głową (...). Byleby tylko z sansem.
- Ale on naprawdę mówi- powtórzyła Maja (...).
- Ale przecież ja ci wierzę. Dlaczego tak cię to dziwi?
- Jak to dlaczego?- Maja spojrzała na nią osłupiałym wzrokiem.- Przecież to kot!
- No i co?
- Koty nie mówią!
- A próbowałaś kiedyś z którymś porozmawiać?
Kobieta ledwie sięgała mu ramion, kiedy więc zdejmowała szpilki, musiała być wręcz filigranowa. Zgrabne nogi, lekko szerokie biodra, wąskie ramiona, umięśnione, na pewno coś trenowała, i ta talia osy. Kasztanowe włosy o odcieniu gorzkiej czekolady spływały jej na piersi, znów rozpraszając, a do tego te pełne usta, z nieco większą dolną wargą, prosty nos oraz duże migdałowe oczy, osadzone w trójkątnej twarzy, tuż pod cienkimi brwiami dopełniały całości.
I całkowicie zbiły go z nóg.
A może sny przypominają maleńkie, nowo narodzone chełbie modre, które odrywają się od swoich polipów na dnie morza i pulsującymi ruchami unoszą się przez kolejne warstwy wody, dopóki nie stracimy ich z oczu z miejsca, gdzie siedzimy na dnie morza, z uniesionymi do góry głowami, zaciśniętymi ustami, mrugającymi oczami, które lekko wychodzą z orbit z powodu ciśnienia, z maleńkimi bąbelkami unoszącymi się wokół naszych nosów i ust, z włosami kołyszącymi się przed twarzą jak wodorosty, kiedy tak siedzimy i próbujemy zrozumieć ich początki?
Babbington chwiał się na nogach. Twarz miał konwulsyjnie wykrzywioną. Lady Mary wstała i wyciągnęła troskliwie rękę. Uwagę wszystkich ściągnął jasny głos Egg. - Popatrz – mówiła – pan Babbington zachorował. Strange rzucił się naprzód, podtrzymał zataczającego się pastora i lekko unosząc, przeniósł na sofę w rogu pokoju. Reszta towarzystwa stłoczyła się wokół, wszyscy chcieli pomóc, byli jednak bezradni. W dwie minuty później sir Bartholomew wyprostował się, pokręcił głową. Nie było sensu ukrywać prawdy.
Zapada zmrok. Zarzucam kurtkę na plecy i wychodzę z domu, zabierając ze sobą słuchawki. Idę przed siebie, wzdłuż ulicy. Mijam żółte światła latarni, a ich blask mąci mi w oczach. Zostaję wprowadzony w lekki trans. Przestaję myśleć o swoich nogach, które przemierzają kolejne metry i o samochodach przejeżdżających obok mnie. Staram się nie myśleć o niczym. Pragnę, by ten nocny spacer otrzeźwił mnie na tyle, bym nazajutrz mógł racjonalnie myśleć i nie zamęczać się wszystkim tym, co nieustannie bombarduje mój umysł.
najtrudniejsze, najbardziej przerażające chwile, jeżeli człowiekowi uda się stawić im czoło, zmieniają się w najbardziej odważne.Kiedy czujemy się najsłabsi, częstokroć okazujemy najwięcej siły. Kiedy sięgamy dna, niejednokrotnie potrafimy unieść się wyżej niż kiedykolwiek.Przeciwieństwa zawsze ze sobą graniczą. Tak szybko jedno zmienia się w drugie.Rozpacz można pokonać uśmiechem obcego człowieka, pewność siebie może zostać zmiażdżona obecnością kogoś, kto wzbudza w nas strach. Wszystko zawsze balansuje na granicy, tuż pod powierzchnią. Lekkie potrząśnięcie zmienia równowagę.Emocje są takie do siebie podobne.
-Czy umiesz czytać Puchatku?- zapytała z lekkim niepokojem Sowa.- Na moich drzwiach jest napis sporządzony przez Krzysia o dzwonieniu i pukaniu. Czy umiałeś go przeczytać?
-Krzyś powiedział mi, co tam jest napisane. I wtedy umiałem.
- Dobrze, więc i ja ci powiem, co napiszę. I wtedy przeczytasz. I sowa napisała
"Z pąwiąsząwaniem Urorurodziurodzin" (...)
-Napisałam właśnie "Z powinszowaniem urodzin"- rzekła Sowa niedbale.
-To powinszowanie jest śliczne i długie- rzekł Puchatek z wielkim podziwem.
-Bo, ściśle biorąc, napisałam oczywiście "Z serdecznym Powinszowaniem Urodzin od szczerze oddanego ci przyjaciela Puchatka."
Kuriozum czasu nigdy nie przestanie mnie zadziwiać. Kiedy jesteśmy nieszczęśliwi, zdaje się jedyną rzeczą, która stoi w miejscu. Kiedy zaś czujemy, że osiągnęliśmy naprawdę wszystko, i cieszy nas najmniejszy drobiazg naszej egzystencji, on pędzi jak szalony. Czym jest minuta pełna łez w porównaniu z minutą radości? Ta pierwsza trwa wieczność, przytłacza swoim ciężarem i zalewa czarnymi barwami duszę. Druga zaś jest lekka niczym piórko, ulotna niczym roztapiający się płatek śniegu na dłoni. Czym jest zatem moment, w którym dane nam istnieć? Czym powinien być?
Centralna iglica Cori Celesti wznosi się z gór wokół Osi - dziesięć pionowych mil zielonego lodu i śniegu, a na ich szczycie wieże i kopuły Dunmanifestin.
Tam właśnie żyją bogowie świata Dysku.
A w każdym razie wszyscy ci, którzy coś znaczą. Co dziwne, chociaż dostanie się tam zajmuje zwykle bogu całe lata trudów, wysiłków i intryg, to kiedy tam trafi, wydaje się, że właściwie nic już nie robi. Pije tylko za dużo i dla rozrywki uprawia odrobinę lekkiego zepsucia. Wiele systemów rządów realizuje podobny schemat.
Zauważyłem, że [ona] obraca głowę i spogląda [na niego] takim wzrokiem, jakby była zdziwiona, że w ogóle go tu widzi. Nie; to było tak, jakby dotąd zajmował wyłącznie przestrzeń obok niej, niczym mebel. Teraz jednak, gdy spojrzała na niego, objęła go wzrokiem całego. (...) Tym razem, gdy spojrzała, ujrzała go naprawdę. (...)
Było to warte krwi i strachu przed śmiercią, by ujrzeć, jak się w nim zakochuje. Tylko troszkę. Zaledwie pierwsze słabe westchnienie miłosne, tak lekkie, że prawdopodobnie nawet sama go nie zauważyła. Nie było to nic dramatycznego, nic jak grom z jasnego nieba; raczej coś na kształt iskry skrzesanej przez krzemień uderzający o stal, i gasnącej tak szybko, że niemal niemożliwej do zauważenia. Wiedziało się jednak, że jest tam gdzieś głęboko, gdzie jej nie widać, i wznieca płomień.
-Wymień jednego bohatera, który był szczęśliwy.
Myślałem. Herakles oszalał i zabił swoją rodzinę; dzieci Jazona i jego nowa żona zostały zamordowane przez jego byłą; Bellerofontowi udało się zabić Chimerę, ale przez upadek z grzbietu Pegaza został kaleką.
-Nikt Ci nie przychodzi do głowy.- Siedział teraz lekko zgarbiony.
-Nie.
-Wiem. Nikomu nie pozwalają być sławnym i szczęśliwym.- Uniósł brew.- Powiem Ci coś w sekrecie.
-Powiedz.- Uwielbiałem, kiedy był właśnie taki.
-Będę tym pierwszym.- Wziął swoją rękę i przyłożył do swojej.- Przysięgnij to.
-Dlaczego ja?
-Bo Ty jesteś powodem. Przysięgnij.
-Przysięgam- Powiedziałem, zapatrzony w pąsowość jego policzków i ogień w oczach.
-Przysięgam- powtórzył echem.
Nie ma nic piękniejszego od galopu brzegiem morza w zachodzącym słońcu. No może jeszcze galop przez pole kwitnącego rzepaku, ale wtedy nie biegniesz przed siebie w stronę słońca, tylko spieprzasz przed ciągnikiem, którym goni cię właściciel pola. Wymarzony, romantyczny kochanek nie zabrał jej na Wyspy Kanaryjskie, tylko na zwykłą łąkę pod lasem. - Koc z dwojgiem leżących na nim ludzi zniknął wśród wysokich kłosów traw i polnych kwiatów. Wstrzymała oddech, gdy mały palec, lekko jak piórko, dotknął jej palca. Przez chwilę leżał nieruchomo, parząc prawie jej dłoń, po czym zaczął delikatnie poruszać się w górę i w dół. Palce Marioli przestały być posłuszne jej woli . Zaczęły tańczyć i flirtować z palcami mężczyzny.
Potem podniósł nóż i prędko ukrył go w komodzie z bielizną. Był lekko otumaniony, poruszał się niepewnie. W końcu zasiadł w stylowym fotelu przywiezionym z Francji, jak zresztą inne cenne meble. Wyglądał jak sułtan w swym haremie, upajał się dźwiękami bitwy i widokiem walczących o niego kobiet. Był jak sędzia na ringu, wszystko analizował.
Widział, że Milena zdążyła objąć prowadzenie, siadając na brzuchu Beaty, jednak nie umiała trafić, jedynie chłostała powietrze, jak niebezpieczne dzikie zwierzę z ostrymi pazurami. Okładały się nawzajem resztkami sił, słychać było przekleństwa i groźby, oddechy stały się krótkie, urywane, uderzenia słabły, ale urażona duma Mileny dodawała jej energii, nie pozwalała się poddać.
Przez wszystkie te tysiąclecia ludziom nie udało się rozgryźć zagadki, jaką jest miłość. Na ile jest sprawą ciała, a na ile umysłu? Ile w niej przypadku, a ile przeznaczenia? Dlaczego związki doskonałe się rozpadają, a te pozornie niemożliwe trwają w najlepsze? Ludzie nie znaleźli odpowiedzi na te pytania i ja też ich nie znam. Miłość po prostu jest albo jej nie ma. Mój żywiciel kochał żywiciela Curta i ta miłość przetrwała nawet wtedy, gdy umysły zmieniły właścicieli. Przyglądała mi się uważnie. Widząc, że osuwam się z fotelu, uniosła lekko brwi. - Melanie nadal opłakuje utratę Jareda - powiedziała oznajmującym tonem. Kiwnęłam twierdząco głową ledwo zdając sobie z tego sprawę. - Ty go opłakujesz. Zamknęłam oczy.
Czy tutaj nie wolno się czesać? - spytał Rinah z lekką irytacją. - Twój grzebień nie odpowiada naszym przepisom. Musisz pobrać inny z magazynu. - A zegarek? - Nie używamy tu indywidualnych czasomierzy. Czas miejscowy podawany jest przez system informacyjny. Czy używasz peruki, szkieł kontaktowych? - Nie! - Rinah szarpnął dłonią rozwichrzone włosy, by udowodnić, że nie są peruką, a potem nachylił się w kierunku grubasa i wytrzeszczył oczy, by ten mógł przekonać się, że nie ma w nich soczewek. - Dobrze, dobrze! - funkcjonariusz odsunął się nerwowo. - Możesz to zabrać, resztę zwrócimy przy wyjeździe. Rinah zgarnął do walizki część swoich rzeczy, pozostałe upchał po kieszeniach. - Czy. to już wszystko? - U mnie, tak. - Grubas uśmiechnął się ironicznie. - Przejdź do następnego pokoju.
Właściwie, to dobre słowo. Taka przykrywka do wszystkiego, czego nie chcemy powiedzieć. Właściwie dobrze, to znaczy, nie, nie dobrze, ale prawie źle, ale po co ci o tym mówić. Właściwie zdrowa, to znaczy chora, może była chora, może jeszcze nie doszła do siebie, więc właściwie zdrowa, ale nie twoja sprawa. Właściwie myślałam, żeby do ciebie zadzwonić, to znaczy, nie, nie chciałam dzwonić, ale nie wiem, co powiedzieć, więc słowo właściwie i tak da ci do zrozumienia, że nie dzwoń ty również. Właściwie mam czas - i tylko głos się zawiesza na tym słowie właściwie. Jakby to słowo miał swój specjalny akcent, niepolski, lekko przeciągły, śpiewny, następujący po sylabie wła. oddzielony pauzą od reszty. Właściwie - to znaczy prawie kłamstwo. Właściwie nic mi nie jest. To znaczy jest mi wszystko.
- Hej, mógłbyś mnie nauczyć hiszpańskiego? - zawołałam niespodziewanie.
Alex uśmiechnął się i cmoknął mnie w czubek nosa.
- Jakie zwroty chciałabyś najpierw poznać?
- Na przykład... - Odebrało mi mowę, kiedy wpatrywałam się w jego szaroniebieskie oczy. Przypomniała mi się chwila, w której po raz pierwszy go ujrzałam. Już wtedy nie mogłam oderwać wzroku od przystojnego ciemnowłosego chłopaka.
I to się nie zmieniło. Nadal jego niesamowicie intensywne spojrzenie przykuwało moją uwagę.
Powiodłam koniuszkiem palca wzdłuż linii jego warg.
- Na przykład: uszczęśliwiasz mnie niebotycznie, a moim jedynym pragnieniem jest być z tobą do końca życia?
Alex spojrzał na mnie z takim uczuciem, że omal nie zemdlałam z rozkoszy.
- Przecież już cie tego kiedyś nauczyłem, nie pamiętasz? - Nachylił się i muskając mnie lekko wargami, szepnął: - Te amo, Willow.
Poczułam, że mój anioł się do mnie uśmiecha.
- No, nareszcie! - powiedział jeden z nich. - Spóźniliście się! - dodał z lekkim wyrzutem.
- Młody bał się skoczyć - oznajmił Nidor, popatrując na Vespera złośliwie. - Wiecie, chłopczyk dopiero uczy się latać, a tam tak ciemno na dole... Zanim go skopałem do szybu, trochę mi to zajęło.
- Potem też nie było lepiej - odparował młody natychmiast. - Pan kapitan zapomniał kodu dostępu. Pięć razy wpisywał i tylko dopytywał, czy nie wiem, z czym on to miał skojarzyć, ze swoją datą urodzin czy z rozmiarami pewnej Winorośli. Gdyby kod był prostszy, na przykład jednocyfrowy, to by mógł sobie własny rozmiar zapamiętać, a tak to przepadło. No za trudne...
Roześmiali się wszyscy czterej, kręcąc głowami.
- Bezczelny małolat - mruknął Nidor. - Teraz jeszcze psie wachty dla niego odrabiam, a ten co? Zero wdzięczności.
Jestem – odrzekł, a dźwięk nieco ugrzązł w jego gardle, aż musiał odchrząknąć. – Jestem Ion i słyszę cię dobrze. Bill, możesz zacząć od przypomnienia, na czym skończyliśmy poprzednim razem? – Z ledwością wydusił głos ze zmiażdżonej podnieceniem krtani, a w momencie wypowiadania ostatniego słowa znów odleciał myślami, gdy Sophie schyliła się do niego, ukazując ponad dekoltem krągłości swoich piersi. Ścisnęła je w swoich palcach i drażniła paznokciami sutki, które już od dawna sterczały uwięzione pod materiałem sukienki. Chwyciła jego wolną dłoń i skierowała pomiędzy swoje uda tak, aby poczuł jak jest tam naga i wilgotna. Bez słowa odpięła jego spodnie, zsuwając je razem z bokserkami. Nie powstrzymywał jej, a jedynie uniósł się lekko z fotela, ułatwiając jej to zadanie.
© 2007 - 2024 nakanapie.pl