Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "mnie chodza", znaleziono 1097

Okazało się, że kiedy naznosiliśmy do bazy ziemi z uroczysk, roślin, grzybów i próbek, to zaczęliśmy robić cuda i tam. Personel badawczy wysyłał w powietrze
fireballe, zamieniał ptaki w kamienie, van Dyken, który jest zupełnie fanatycznym ateistą i świrem, codziennie replikował cuda Jezusa, przemieniał wodę w wino, chodził po wodzie, rozmnażał chleb i ryby, przy posiłkach urządzał parodie mszy, na których zmieniał Duvalowi pieczywo w kawałek surowego mięsa, a wino w krew, głównie po to, żeby go drażnić, bo okazało się, że ten jest w duchu wierzący.
Tłumaczono to tak, że wzmożone ruchy robaczkowe jelit powodują niezbyt mile widziane przez S-kadrę wizyty Fizoli w przybytkach (nie bez powodu tak nazwanych) spokoju i rozkoszy. Niektórzy używają porównań marynistycznych i mówią na przybytki kajuty, są też porównania sakralne i niektórzy chadzają do konfesjonałów, wiadomo w każdym razie, że są różne typy ruchów robaczkowych, jedne robaczki ruszają się szybciej, drugie wolniej, nieodmiennie dostarczając mistycznych doznań, stąd też jedni wchodzą i wychodzą, a inni lubią sobie posiedzieć - z gazetą, książką czy nawet tacy, są tacy, z różańcem.
Widocznie głęboko w każdym ludzkim sercu ukryte jest pragnienie przeszkadzania bliźnim w robieniu tego, co lubią. Prawa, przepisy - zawsze dla i n -n y c h. Jest w nas takie mroczne coś, coś, co mieliśmy, zanim zeszliśmy z drzew i czego do tej pory nie zdołaliśmy strząsnąć. B o a n i j e d e n z nich nie powiedział: “Uchwalcie to, żebym nie mógł robić rzeczy, których nie powinienem”. Niet, towariszczi, z a w s z e chodziło o coś, co robili inni. Trzeba ich było powstrzymać “dla ich własnego dobra” - nie dlatego, że ponoć szkodziło to w czymś projektodawcy.
Nawet zwykłym ludziom, takim jak ja, czasami wszystko wydaje się bez znaczenia. Dlaczego rano się budzę i coś jem? Przecież nieważne, co zjem, niedługo i tak to zmieni się w gówno? Dlaczego chodzę do szkoły i uczę się? Nawet jeśli jakimś cudem w przyszłości osiągnę sukces, i tak przecież umrę. Można nosić dobre ciuchy, być obiektem zazdrości, zarabiać duże pieniądze, ale to nic nie znaczy. Jest totalnie bez znaczenia. I do tego taka właśnie bezsensowność chyba pasuje do tego pojebanego kraju. Ale my mimo wszystko znamy takie uczucia, jak przyjemność czy radość czerpania z czegoś. [...] A Kiriyama, jak sądzę pozbawiony jest takich uczuć.
...ja i tysiące innych porządnych ludzi w całym Neapolu żyliśmy w świecie Solarów, uczestniczyliśmy w inauguracjach ich sklepów, kupowaliśmy ciasta w ich barze, chodziliśmy na ich wesela, nosiliśmy ich buty, gościliśmy w ich domach, jedliśmy przy tym samym stole, bezpośrednio lub pośrednio braliśmy od nich pieniądze, doświadczyliśmy od nich przemocy i udawaliśmy, że nic się nie stało. Marcello i Michelle byli tak samo częścią nas jak Pasquale. Z tym, że od Pasqualego społeczeństwa od razu się odcięło wyraźną kreską, natomiast w stosunku do takich osób jak Solarowie kreska ta była i jest w Neapolu oraz w całych Włoszech dosyć pokrętna. A im bardziej odskakujemy z oburzeniem, tym bardziej o nas zahacza.
Charlie był zaskoczony, że spotkał na pogrzebie paru ludzi, których znał i za każdym razem, gdy uwolnił się od jednego, wpadał na innego.
Pierwszy był inspektor Rivera, który skłamał:
- Musiałem przyjść. To nasza sprawa. Musiałem trochę poznać rodzinę.
Potem Ray, który skłamał:
- Chodziła do mojego klubu fitness. Pomyślałem, że powinienem okazać szacunek.
Potem partner Rivery, Cavuto, który nie skłamał:
- Nadal uważam Pana za zboka, tak samo, jak pańskiego kumpla, tego byłego policjanta.
I Lily, która także była szczera:
- Chciałam zobaczyć martwą lalkę do rż***cia
"- Zdajesz sobie sprawę, że to była poranna msza, a nie wieczorek zapoznawczy? - pytam, patrząc na nią spod byka.
Babcia z gracją gładzi swoją sukienkę, udając, że nie ma pojęcia o co chodzi. Widzi jednak po mojej minie, że tak łatwo się nie poddam.
- No co? Taka jesteś pobożna, a nie wiesz co Bóg powiedział? Powiedział: "Idźcie i rozmnażajcie się" - Unosi palec wskazujący, aby dodać powagi słowom.
Nie mam już do niej siły!
- Babciu jest tylko jeden problem. Ty już nie możesz się rozmnażać - oznajmiam ze sztucznym uśmiechem.
Oburzona Helen opiera dłonie na biodrach.
- A kto zabroni mi próbować?- warczy".
Casper nie lubi, kiedy podczas terapii grupowej używamy słów: "ciąć się, przypalać, dźgać". Tłumaczy, że nieważne, co ktoś robi czy jak to robi. Możesz chlać, ciąć się, brać metę, wciągać kokę, przypalać się, dźgać, chlastać, wyrywać rzęsy, rżnąć się, aż do krwi, ale zawsze chodzi o to samo: samookaleczenie. Tłumaczy, że kiedy ktoś Cię zranił czy sprawił, że czujesz się zła, bezwartościowa, brudna, zamiast racjonalnie dojść do wniosku, że ten ktoś jest palantem czy psycholem i należałoby go zastrzelić bądź powiesić, trzymać się od niego z daleka, to internalizujesz krzywdę, zaczynasz obwiniać siebie i wymierzać sobie karę.
"Patrzyli na mnie, czekając, aż wybuchne. Ale zaden wy buch nie nadchodził. Bo to wszystko naprawdę nie miała większego znaczenia. Bylo trywialne. I kompletnie mi objętne. Czy naprawdę spodziewali się, że wpadnę w gnie widząc, że jedna z moich koleżaneczek flirtuje z moim ek Z eks, o którym bez przerwy obleśnie dowcipkowały, gdy jeszcze byliśmy parą? No tak... Zapewne Veronica Clarke odczytałaby to jako zdradę ze strony przyjaciółek i czułaby potrzebę konfrontacji. Byłaby zraniona. Zalałaby się łzami. Odbyłaby się długa, oczyszczająca rozmowa, a po niej nade szłoby przebaczenie. Ale najwyraźniej nie byłam już tą samą Veronica Clarke. Może nawet nigdy nią nie byłam."
Czytelniku, wybacz mi niedoskonałości warsztatu. Przecież chodzi tu o relację pewnych wydarzeń. Najkrócej o książce można powiedzieć, że to kontynuacja opowieści Pilota. Obejmuje niecały ostatni rok jego życia, czyli 1943/44. Szukając Małego Księcia zaprzyjaźnia się z Liskiem i dopytuje się o dalsze losy jego i Małego Księcia. A te są oczywiście mocno pobudzające do refleksji. Akcja mojej książki toczy się na granicy światów. Trochę na Ziemi, trochę w międzyświecie stworzonym przez Króla królów. Zresztą teraz już niech ta opowieść broni się sama. Dodam tylko, że chyba nie jest adresowana do wszystkich pokoleń. Jest zbyt poważna.
W pielgrzymce nie chodzi o to, by gdzieś pójść i odbyć jakiś rytuał, pokłonić się sto razy jakiejś figurze czy złożyć wołu w ofierze w odległej świątyni. Droga przebyta na własnych nogach, tysiące kroków postawionych na skale, kamieniach i piasku, to tylko symbol.
Popełniasz błędy, płacisz za nie, upadasz, wstajesz, otrzymujesz cios, liżesz rany. Twoje życie to nie środek wszechrzeczy. Nie leży nawet w pobliżu środka. Ale jest twoje, więc masz żyć najlepiej, jak to możliwe, nie przespać swojego czasu, nie roztrwonić. By, gdy staniesz przed wrotami Domu Snu, nie musieć płakać nad straconymi dniami.
Chodziło mi o biskupów Kościoła katolickiego. (…) Wszyscy są starzy i zazwyczaj miny mają poważne, czyli w gruncie rzeczy ponure. (…) Zazwyczaj mają do kogoś pretensje. Zazwyczaj do innych, nigdy do siebie. Rzadko w ich słowach można znaleźć afirmację: życia, świata, uczuć, człowieczeństwa. Są skwaszeni. Są zgorzkniali. (…) Starzy mężczyźni u władzy to nie jest dobry pomysł. (...) Instynkt podpowiada mi, że kobiety robiłyby to lepiej. Są bliżej życia i bliżej uczuć (…) A intuicja i doświadczenie podpowiadają, że to kobiety lepiej się znają na miłości, że są jedyną szansą dla tej wpółmartwej instytucji, jaką na naszych oczach staje się Kościół.
Fragment: Od tygodnia budziłam się w ten sam sposób. Sposób, który nie miał nic wspólnego z moim wcześniejszym życiem. Dawniej wybudzałam się stopniowo, leniwie. Przewracałam z boku na bok, by zatrzymać sen jak najdłużej pod powiekami. Teraz po prostu otwierałam oczy, w pełni przytomna i zbierałam siły, aby móc wstać z łóżka. Kiedy kończył się letarg, w który zapadałam, wracał ból. Potrzebowałam godziny, walcząc o wyrównanie oddechu i opanowując drżenie rąk, żeby zmusić moje ciało do posłuszeństwa. Działałam jak automat – prysznic, ubieranie, śniadanie dla Miśki, kawa… Trzymała mnie przy życiu. W dosłownym znaczeniu tego słowa. Stałe pokarmy nie chciały przechodzić przez zaciśnięte gardło. A kawa? No cóż, zabijała głód i sprawiała, że sen długo nie nadchodził. Dopiero, gdy byłam już bardzo zmęczona, zasypiałam ciężko na kilka godzin. Odcięłam się od świata, nie chodziłam do szkoły, nie odbierałam telefonów.Zresztą wyłączona komórka leżała gdzieś na dnie szuflady biurka. Denerwował mnie dźwięk dzwonka przychodzących rozmów, który odzywał się przez całą sobotę co kilkanaście minut. Dzwonili na zmianę. Krzysiek i Majka. Nie byłam gotowa z nimi rozmawiać. Bałam się ich współczucia, nie mogli powiedzieć nic, co mogło podnieść mnie na duchu. Pierwsza za wygraną dała Majka. Krzysiek dzwonił, dopóki nie wyłączyłam komórki. A potem przyjechał.
Nalaliśmy sobie do szklanek różnych drinków i staliśmy nieco zawstydzeni w kuchni. (...)
-Wyobraźcie sobie, że bylibyśmy wiecznie zalani -powiedział Freddie.
- Tak jak pan Carter ?- zapytał Joz.
- Nie, chodzi mi o to, że wszyscy byliby ciągle zalani. Że alkohol byłby czymś normalnym. I wszystko po nim wydawałoby się normalne, a nie takie zamazane.
- Tak- powiedział w końcu Gex. - Ludzie wstawaliby rano i zaczynaliby dzień od podwójnej wódki i musli. Wiecie, zamiast herbaty czy czego tam.
- Piłkarze zaczynaliby popijać 48 godzin przed ważnym meczem — ciągną Freddie. — Żeby normalnie funkcjonować w jego trakcie.
(...)
- Chyba istnieje już słowo nazywające to, co opisujecie — zauważyłem.
- Serio?- zdziwił się Joz.
- Tak, alkoholizm.
Wszystkiemu winna była niedziela i plebanus Piotr, który nawoływał z mównicy, że w tym świętym dniu nie lza działać, jeno nawiedzać świątynię. Jeszcze nie tak dawno nikt w okolicy do żadnego kościoła nie chodził, lecz trzy lata temu z Krakowa przyjechał duchowny Piotr i powołując się na biskupa oraz xiędza Wawelu, zajął przy pomocy stróżów najlepszą ziemię nieopodal wioski i rozpoczął budowę drewnianego kościółka. A potem zażądał, by ludzie łożyli na jego utrzymanie. Tak oto Myslenicze stały się w dolinie Raby ostoją prawdziwej wiary. Nie żeby wcześniej tutejsi chłopi nie byli krześcijanami – nie to co te pogańce z Kurosęk, nadal oddające cześć demonom Welesa.
Polscy uczniowie po prostu boją się chodzić do szkoły. Boją się przede wszystkim bezlitośnie stawianych złych stopni będących głównie narzędziem utrzymania mało nieraz stosownej dyscyplin, a nie, czego można się spodziewać, symbolicznym odzwierciedleniem postępów w nauce. Boją się też - jak mi powiedzieli uczniowie liceów w jednym ze śląskich miast - nawet bardziej niż pałek, złośliwych komentarzy nauczycieli towarzyszących ich stawianiu. Boją się absurdalnie przeładowanych, encyklopedycznych programów, których zadowalająco opanować - jeśli chce się sprostać wszystkim wymaganiom szkoły - po prostu się nie da, nawet mimo wielogodzinnej pracy. Boją się wreszcie wszechobecnej w szkole brutalnej rywalizacji oraz powszechnego poniżania i obrażania ich godności osobistej.
Wypróbowany kopniak w żebra istotnie można uznać za najlepszy sposób budzenia śpiącego. Najlepszy nie tylko z powodu wysokiej skuteczności, ale i z powodu powszechnej dostępności tego środka. Ostatecznie wiadro z lodowatą wodą czy pudełko zapałek nie zawsze jest pod ręką, a przyłożenie śpiącemu ciężkim butem nigdy nie przedstawia większych kłopotów. Jeden kopniak wystarczy zwykle, żeby wyrzucić każdego z pościeli. Oczywiście, od jednego uderzenia nie każdy śpioch ocknie się od razu, ale co robi zwykły człowiek kopnięty w żebra? Podrywa się na nogi, żeby dać w ryło. I o to właśnie chodzi. Ale Wietricki tylko chrząknął, odwrócił się na drugi bok i okrył głowę.
-chcesz mi o czymś powiedzieć?-zapytalem,starając się panować nad tonem głosu,który drżał
- Ignacio zle się czuje,możesz mi podać szklankę wody proszę?-mowila ledwo słyszalnym,zmęczonym glosem
- Marcela jest coś o czym powinienem wiedzieć?- tracilem panowanie nad sobą a ona patrzyła na mnie swoimi zmęczonymi od płaczu oczami i pokręciła przecząco glowa
-a ja jednak myślę,że chcesz-nalegalem,chciałem to usłyszeć z jej ust! Chodz bym miał ją torturować godzinami,ma mi kurwa to powiedzieć
-wyjdz proszę chce zostać sama
-powiedz mi
-nie mogę! Wyjdz stąd
-mów kurwa ! Albo sam to z ciebie wyciągnę
-jesteś w ciąży?
- grzebałeś w mojej torebce ???
– Mówię ci, dziwnie się czuję – uskarżała się jedna z dziewczyn.
– Czyli jak? – próbował dociekać Terry.
– Jakoś… zaniepokojona…
– Też mi coś! – prychnęła Carren. – Czym się martwisz! Jakiś idiota, a może kilku, bawi się z nami, gra nam na nerwach!
Sandra, słysząc to, pokręciła głową (…) i powiedziała:
– Wiesz, wiecie, myślałam, że to ten nóż. Że to ta klamka, drzwi, mróz. Ale nie o to chodzi… (…). Po prostu… coś innego mnie niepokoi.
– Wiatr gwiżdże za oknami jak oszalały, może dlatego? Gwiżdże, tamta ściana cała trzeszczy… – dociekał Terry.
– Nie, nie, to coś bliżej. – Carren zmrużyła oczy. – Tak jakby tuż koło nas. Obok. – Zaskoczona Sandra spojrzała na Carren i zrozumiała, że tamta jednak ją rozumie.
– Tak, ale to nie obok. To jakby… wszędzie.
Jeden jest stół, jedno krzesło, jeden chleb, jedno wino, jeden jest ojciec i jedna matka, a przecież w każdym narodzie, w każdej kulturze nazywają się inaczej. Tak też jest z Bogiem. Hindusom i Chińczykom, chrześcijanom i buddystom – wszystkim chodzi o to samo, wszyscy oni mają nadzieję na to samo, pragną tego samego i wierzą w to samo, tyle że nazywają to inaczej niż my. W refleksji politycznej ludzi postępowych nacjonalizm został przezwyciężony, należy do przeszłości – w religiach wszędzie jeszcze dominuje dziecinna wiara w jedyną słuszność własnego wyznania. Lecz przecież nauka już dawno temu odnotowała loci communis we wszystkich formach wiary, jakie istnieją na świecie, religioznawstwo już nie zna religii, która miałaby patent na zbawienie.
"Czasami nasze sny są tak realne, że po przebudzeniu zastanawiamy się, czy aby na pewno to się nie w darzylo. Siedzimy skolowani na lóžku, rozczochrani cieramy oczy ze zdumienia, trudno jest nam się otrząsnal i zacząć standardowy dzień. Potem ta historia z senes świata chodzi za nami cały czas, prosząc jeszcze raz o uwa gę. Wykonując codzienne obowiązki, analizujemy nocne wydarzenie, czując, że może troszkę, choć troszeczkę otar. liśmy się o magię. I jeśli doświadczyliśmy wtedy czegoś pozytywnego, jak sen o wielkiej wygranej, o zdobyciu pierwszego miejsca w konkursie robótek ręcznych czy namiętnym seksie z osobą, która jest dla nas niedostępna, to caly dzień będziemy unosić się kilka centymetrów nad ziemią, by na wieczór opaść, przyłożyć glowę do poduszki i świadomie powiedzieć: „Ja chcę jeszcze raz!".
Poznałem wielu wirtuozów milczenia, ale tylko jedna ciotka osiągnęła prawdziwe mistrzostwo. Określenie "ciotka" nie oddawało istoty rzeczy. Związki pokrewieństwa były odległe, zagmatwane, czasem cienkie jak nitka. Może nie było ich wcale. Honorowy tytuł przysługiwał osobie, z którą znano się od przedwojny. Każdy, kto pamiętał, stawał się rodziną mojej matki. Specjalistka od kamuflażu, z włosami farbowanymi na blond. Nie wyglądała na swoje lata. Po wojnie zatarła ślady. Przyjęła chrzest. Została katoliczką. Została ewangeliczką. Została wegetarianką (jeszcze się mówiło "jaroszką"). Chodziła do cerkwi. Wyjechała na drugi koniec Polski. Gdzieś w góry. Nad morze. Na ziemie odzyskane. Nie wiem, ale nawet teraz mam poczucie, że mówię za dużo, popełniam niewybaczalną zdradę.
Ania miała  dwójkę dzieci, chłopców. Jeden miał może pięć lat, drugi niespełna rok. Pięciolatek czuł sympatię do polskiej opiekunki. Był jej  ciekaw. Gdy zaproszona na jego urodziny wręczyłam mu urodzinowe pudełeczko z misiami Haribo, na zawsze pozostałam w jego  sercu. Zostawił ojca skręcającego urodzinowy rower. Otworzył  pudełeczko, a wtedy wysypały się misie. On ucieszony zbierał je,  mówiąc: „Aż tyle?”. Świat poza misiami Haribo na chwilę przestał dla niego istnieć. To on czynił nasze spacery znośnymi. A nawet przyjemnymi. Spotykaliśmy się w parku pod zamkiem i chodziliśmy dróżkami w normalnym tempie. Chłopiec zrywał dla nas  kwiaty. Raz stokrotkę dostawała Aleksandra, raz ja. Cieszył się  przy tym i pilnował, żeby każda z nas dostała po równo.
Po tej ziemi wciąż chodzą ludzie czyści i naiwni, którzy wierzą w sprawiedliwość i porządek, w kosmiczny ład i uniwersalne prawa, którzy myją zęby codziennie, rano i wieczorem, segregują śmieci, uprawiają z małżonkiem seks raz w tygodniu, żeby nie czuł się niekochany, nie prowadzą po lampce wina i spóźniają się na umówione spotkanie nie więcej niż piętnaście minut. Którzy nie hałasują po dziesiątej wieczorem, pamiętają o podlewaniu kwiatów, głosują w wyborach, nie kupują jajek z hodowli bateryjnej i od czasu do czasu wpłacają na schronisko dla bezdomnych zwierząt. Którzy oszukują urząd podatkowy wyłącznie na drobne sumy, przyjmują księdza po kolędzie, trzymają pornosy w szufladzie zamkniętej na klucz, a żony bliźniego swego pożądają tak, żeby nikt się o tym nie dowiedział.
Kiedyś (20.09.2006) odwiedziłem Fialovą i rozmawialiśmy o jej stosunku do wiary.
Jest córką pułkownika lotnictwa, gorliwego ewangelika. W książkach, które napisała o swoim życiu (jedną o powitaniu starości, a drugą o tym, że czym gorzej, tym lepiej), propaguje w Czechach buddyzm. Uważa, że po zmianie ustroju Kościół katolicki nie przeżył renesansu właśnie z tego powodu, że zbyt kojarzył się z komunizmem. - Zakazy, nakazy - wyliczała. - A już szczególnie wyznanie katolickie ma nadmiar przepisów i reguł. W buddyzmie zen powiedzą panu tylko, że w życiu chodzi o miłość i dobro. Ale już nie przymuszają do konkretnej drogi. Czesi po upadku komunizmu, kiedy Kościół katolicki miał jakiś cień kredytu zaufania, natychmiast zorientowali się, że to organizacja totalitarna).
- Zuza, fajnie, że ci się podobało. Mnie też. Tylko musisz pamiętać..
-..że to był tylko seks - dokończyła, nadal się uśmiechając i schylając po majtki.
Zaskoczyła mnie. Byłem przygotowany na rozczarowany wzrok, wyrzut w szarych oczach i focha tysiąclecia.
-Czemu tak na mnie patrzysz? -zapytała, wkładając bieliznę.-Myślałeś, że będę za tobą chodzić jak zakochany kundel? Przecież jasno mi wyjaśniłeś nasze relację, a ja ci powiedziałam, że nie interesują mnie policjanci. Zakochać mogłabym się w tym, którego udawałeś.. Na szczęście nie zdążyłam.. Ale to, co zrobiłeś dziś, było niesamowite. -Przeciągnęła się jak kot.-Powtórzymy to?
Literalnie rzecz ujmując, opadła mi szczęka. Do ziemi. Czy ona właśnie mnie spławiła, proponując mi okazjonalny seks? Bo na pewno kłamała, kiedy mówiła, że nie zdążyła zakochać się w Radosławie "korposzczurze". Może rzeczywiście moje miejsce pracy zmieniało wszystko.
Dziwna sprawa z tym Panem Jezusem. Kiedyś myślałem, że to jakiś bohater, co rozprawił się z tysiącami smoków i pozabijał nieprzeliczone rzesze wrogów, ale okazało się, że nikogo nie zabił, nie latał na czarodziejskim dywanie, nie ożenił się z księżniczką i nawet nie pomógł Żydom wygonić Rzymian. W dodatku był głupi, bo wiedział, że po niego idą, a nie uciekł i dał się złapać. Był miły dla Judasza, chociaż było jasne, że ten go zdradził. Niby robił cuda, bo przemienił wodę w wino, chodził po wodzie i umiał ożywiać umarłych, ale raptem ożywił tylko jednego. Na jego miejscu tak bym zrobił, żeby w ogóle się nie umierało. Miałem go za mięczaka. Mógł walczyć, przecież nie był sam, a on poddał się bez walki jak jakaś baba, a nie chłop. Dał się przybić do krzyża, umarł i nawet nie zemścił się na swych oprawcach."
Polgarski poeta przewidział, że sen w amoku uśpi czujność narodu, i ze złotego rogu, czerep rubaszny ostanie się gawiedzi. Uśpionej, zlęknionej, nic niewiedzącej, że nad dom śmierć nadchodzi. I wyrywać każą dumnej ziemi synów Polgaru kęsy ciała, z rąk do rąk prowadząc. Na oślep. I taką hałastrę na śmierć powłóczą. Bo kurwa, złodziej i gnida zasiądzie na polgarskim tronie. I wsza wszelka z domu Jakuba niewierna przywleczona będzie, by napoić swoją nienawiść. I wbrew swemu Panu w Polgar wymierzy rękę skrwawioną ciałem. I Pan pobłogosławi Polgarowi, bo ujrzy nadzieję i siłę w nowym wybranym narodzie. Polgar pośród wszystkich ujrzy Pana słowo i zadrży ziemia, gdy ten powróci.
Pierwsza myśl Akwili była taka: Przed chwilą straszliwie pokłóciłam się z panną Weatherwax. Powiadają, że nawet jeśli się ją zatnie nożem, to nie krwawi, dopóki na to nie pozwoli. Mówią też, że kiedy ugryzły ją wampiry, potem pragnęły już tylko herbaty i słodkich ciastek. Ona potrafi wszystko! A ja nazwałam ją starą kobietą!
Druga myśl dodała: Ona jest starą kobietą.
A trzecia myśl podsumowała: Ona jest panną Weatherwax. I to ona podsycała twój gniew. Gdy ktoś jest pełen gniewu, nie ma już miejsca na strach.
— Zatrzymaj ten gniew - odezwała się panna Weatherwax, jakby czytała jej w myślach. - Hołub go w swoim sercu, pamiętaj, skąd się zjawił, pamiętaj jego kształt, zachowaj go do chwili, gdy będzie przydatny. Bo teraz wilk chodzi gdzieś po lesie, a ty musisz pilnować stada.
- Nie o to chodzi - Gary Craig wysunął szczękę w przód. - Nie zauważyłeś, że już od dawna muzułmanie dzielą się na dobrych i złych ? Źli to ci, co walczą z nami, gdzie tylko jest to możliwe. Każda sposobność jest dla nich dobra. Nieistotne, kto nawinie się pod rękę - wolontariusze akcji humanitarnych, misjonarze, lekarze. Wszystkich należy zlikwidować. Z kolei ci dobrzy nie robią nic, by w jakiś sposób powstrzymać złych. Jakoś nie widzę ciągnących przez ulice Ankary, Kairu, Rijadu czy Marrakeszu tłumów wzywających do opamiętania, do zaprzestania samobójczych zamachów czy też wywierających nacisk na własne rządy, by przykręciły śrubę islamistom. W Europie za to protestują i gardłują, ile wlezie. W Arabii Saudyjskiej za posiadanie medalika ze świętym wizerunkiem grozi kara śmierci. U nas: chcecie meczet - proszę bardzo. „Róbcie, co chcecie” - debila, który wymyślił to hasło, należałoby zgilotynować.
© 2007 - 2025 nakanapie.pl