W tym tygodniu nie mam zupełnie czasu na czytanie. Planeta Piołun prawie skończona, ale na to pozostałe prawie nie mam kompletnie czasu. Tak, powiecie może, że choćby zamiast robić ten wpis, mogłabym przeczytać choć stronę. Problem w tym, że nie lubię czytać z doskoku (szczególnie książek wymagających większego skupienia) chciałabym usiąść i poświęcić na czytanie choćby godzinę - a tyle nie mam. Przy okazji - chodzi mi po głowie wpis o czytelniczych przyzwyczajeniach.
Nie mam więc czasu, bo dzieci mnie pochłaniają, ich sprawy (zwłaszcza) oraz ich arcydzieła (te mniej). Moi chłopcy i dziewczęta chyba zaczynają rozumieć, o co chodzi pani. W ciągu ostatniego miesiąca odkryli, że można mieć refleksję na temat własnego zachowania i nauczyli się mówić przepraszam. Oprócz tego są bardzo chętni do pomocy wszelakiej. Do nauki tak niekoniecznie, no ale. Nie można mieć wszystkiego. Na razie.
W ogóle lekcje polskiego w mojej klasie (pierwsza technikum) wypadają znakomicie. Oczywiście nie wszystkie jednakowo i chodzi mi konkretnie o sam ich przebieg. Lekcja się toczy, ma rytm. I o rzeźbie starożytnej da się pogadać, i o filozofii. Wiecie, w technikum, gdzie uczymy się konkretnego zawodu, to wcale nie jest takie oczywiste. Polski nie jest dla nich ważnym przedmiotem. Kiedy kilka lat temu przeszłam z gimnazjum do technikum, to był dla mnie szok. Potem zrozumiałam, że trzeba iść na kompromis, że oni mogą mieć inne priorytety. Nie znaczy to, że stałam się mniej wymagająca - ale zmieniłam metody. Uczniowie, którzy mnie tego nauczyli, stali się potem moimi ukochanymi, niemal każdą przerwę większość z nich spędzała ze mną w bibliotece. Z moją obecną klasą od początku przyjęłam metodę rozmowy - i lubię z nimi rozmawiać, bo słuchają i dyskutują. W ogóle, jak już chyba kiedyś pisałam - lekcja to właśnie rozmowa, podczas której się uczymy.
Tyle refleksji na dzisiaj. Idę zgłębiać malarstwo romantyczne, dla innej klasy. Planeta Piołun musi poczekać do piątku wieczorem.