Ciemność... nie taki ciepły, kojący mrok, tylko gęsta, wilgotna czerń. Dziewczyna idzie boso, ostrożnie stawia kroki. Całą siłą woli powstrzymuje się żeby nie zacząć biec. Nie może. Świeca którą trzyma w dłoni daje słaby, drżący blask ale dodaje otuchy, więc musi go chronić...
Wilgoć i przerażający chłód przenika gołe stopy dziewczyny i powoli... z chłodną konsekwencją sięga coraz wyżej. A przed nią jeszcze taka długa droga...
Musi dojść do upragnionych drzwi, za nimi będzie jasno i ciepło, za nimi znajdzie schrinienie w objęciach swojej miłości. Ale dojść tam nie jest łatwo, ciemność gęstnieje, coraz trudniej zrobić kolejny krok, coraz trudniej oderwać stopy od zimnej podstawy. Jakby zerwała się nić wiążąca myśl z ciałem, a przecież dziewczyna ciągle idzie, mija miejsca gdzie tak wielu się poddało, czuje ich myśli w ciemności. Czuje ból ich rezygnacji.
Czerń staje się gęsta, przybiera formę strachu, który oplata ciało dziewczyny krępując ruchy. Ona ciągle idzie... Świeca wypada z drżącej dłoni Strach czarną łapą zakrywa światełko, wchłaniając jego ciepły blask. Czy to koniec drogi?
Czy stanie tak, jak wielu przed nią? Czy pozwoli żeby strach, swoim stęchłym niebytem zawładnął jej ciałem? żeby sięgnął po duszę? żeby uwięził serce za kratami niepoznania ? Czy stanie się na podobieństwo świecy bez płomienia - bezkształtną masą wosku ? NIE Dziewczyna ciągle idzie, nie stanęła. Serce bije mocno, pewnie. Rozprowadza arterią żył gorącą lawę uczuć. Rozgrzewa zziębnięte ciało.
Im bliżej jest celu, tym kroki stają się pewniejsze, ciemność wokół niej rzadsza, chociaż noc nie daje za wygraną, chce zranić, chce zatrzymać... Z czerni powstaje jeszcze jedno uczucie - zazdrość. Zazdrość tych, których pokonał strach. Tych którzy stanęli. Ale dla nich już za późno, nie będą jej mieli.
Dziewczyna już poczuła swoją siłę. Promienieje jasnością, pewnie idzie - idzie w stronę miłości, i nie cofnie się nigdy. Ona już wygrała. Oby inni podążyli jej śladem, bo warto kochać - kochać Siebie!