Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "moja przed nasza", znaleziono 42

Moja mama mówi, że nasz świat jest tylko światem, który jesteśmy w stanie sobie wyobrazić. Że niewyobrażone nie istnieje.
Jak mawia moja przyjaciółka Tania, trzeba częściej wspominać siebie w młodości, wówczas zachowania naszych dzieci nie będą nam się wydawały takie straszne i nierozsądne.
O tajemnicy mówimy zawsze jak o naszej prywatnej własności. "Moja" tajemnica. Jest nią tak długo, jak długo udaje się nam ją utrzymać z dala od ludzkich oczu.
Krew to krew, moja droga. (...) Świń. Nędzarzy. Bydła. Królów. Nie robi różnicy Naszej Pani. Każda tak samo plami. I każda tak samo się zmywa
Moja samotność? To jest wszystko, co mi pozostało! Jestem dumny z mojej samotności. Jest to samotność człowieka, który m u s i- przetrwać! ocalić w sobie wszystko to, co dziś sponiewierano, wypędzono z naszego życia.
Nie wiem z czego zbudowane są nasze dusze, ale moja i jego są takie same - a dusza Lintona jest inna - tak jak inny jest blask księżyca od błyskawicy, a śnieg od ognia.
Nasze oczy się spotkały, a moja przyjaciółka zrobiła głupią minę. Uśmiechnęłam się do niej, jakbym i ja traktowała to wszystko jako niezły żart. Myśl, że jakiś szanowany mężczyzna chciałby się ze mną ożenić, była absurdalna.
Niezależnie od tego, skąd widzie Cię droga, mój przyjacielu/ moja przyjaciółko, niezależnie od tego, jakie są nasze korzenie - mam na myśli Twoje i moje - mocno wierzę, że zostaliśmy powołani na ten świat, aby nieść dobro.
,,Ale dom to moja oaza spokoju. Tutaj liczy się rodzina, lojalność, wierność i miłość. W Maxton Hall liczy się tylko jedno: pieniądze. Boję się, że zniszczę naszą oazę, kiedy sprowadzę tutaj sprawy stamtąd.''
Nasz zwią­zek mógł prze­trwać i dłu­gie go­dzi­ny, jakie spę­dza­ła na służ­bie, i stre­su­ją­cy tryb życia. Poza tym, cho­ciaż to zu­peł­nie nie moja za­słu­ga, je­stem po­dob­no w miarę przy­stoj­ny; de­ko­ra­cyj­ny ze mnie gość, jak ma­wia­my my, miesz­kań­cy Miami.
Ty i ja jesteśmy do siebie podobni (...). Jak w przypadku powietrza i ognia, naszą naturą jest płonąć. Nie można zmienić elementu, który rządzi danym człowiekiem. I dlatego nigdy nie przestaniemy wędrować, moja l'Ailee, tak jak ogień nie może przestać płonąć, a ptak - szybować w przestworzach.
Zresztą, zawsze i wszędzie, moja droga, powinnyśmy panować nad swymi wrażeniami, nie okazać smutku, choć go mamy w duszy, żeby nie zasmucać innych, tak jak zbytnią radością także można zranić kogoś nieszczęśliwego. Uczucia należą do naszego wewnętrznego świata i trzeba umieć kryć je we własnej duszy.
W takim razie jestem najszczęśliwszym że wszystkich książąt małżonków. I przyrzekam ci, że nasza córka będzie najbardziej kochaną księżniczką, jaka kiedykolwiek żyła. Moja królowo. Moje błogosławieństwo. Będę kochał was obie tak długo, jak długo okażę się godny tego szczęścia.
Moja miłość do chemii jest pochodną mojej miłości do Nauki. Uważam Naukę całkiem serio za najcenniejsze, co wymyśliła nasza cywilizacja. Osiągnięcia Newtona, Einsteina i Skłodowskiej-Curie w moich oczach przebijają dokonania Mozarta, Szekspira i sióstr Brontë (razem wziętych).
Nie chodzi o to, że nie cenię tych ostatnich - wprost przeciwnie! - tylko o to, że nauka ma znacznie silniejszy wpływ na nasze życie niż literatura czy muzyka.
Po wejściu w związek w języku kobiety przestają się pojawiać słowa: „przyznaję, to moja wina, przepraszam”. Pojawia się za to: „To wszystko TWOJA WINA. Jesteś nieczułym, okrutnym bydlakiem”. Naprawdę uważacie, że wszystko na całym świecie jest, kurwa, naszą winą??? A najgorsze słowa, jakie można usłyszeć, to: „POROZMAWIAJMY O TYM”.
– Nigdy nie umiałeś być stanowczy, Karolu. – Popatrzyła na niego. –  To nie jest zarzut. Po
prostu stwierdzam fakt. W naszym małżeństwie to ja zawsze stawiałam na swoim. Czasem
tak było łatwiej, ale czasem…
– Czasem co?
– Czasem powinnam była ciebie słuchać. – Kobieta upiła łyk ciepłej herbaty i odstawiła
kubek.
– Proszę, proszę! – Karol się zaśmiał. – Doczekałem czasów, kiedy moja żona przyznaje się
do błędu.
– Stwierdzam fakt. – Poważnie odpowiedziała Nieśpielakowa. – Człowiek w sytuacji takiej
jak moja otwiera szerzej oczy na pewne sprawy. I tyle.
Nie znam Boga ani ludzi, ale wiem, że są tacy, co żyją i umierają po cichu. Cichą śmierć miała moja babka Hanna. Cichą śmierć miał jej brat Stefan. W ciszę zamienialiśmy nasze rozmowy. W milczenie wkładaliśmy to, co nas najbardziej bolało. Po cichu kochaliśmy tych, którzy byli nam przeznaczeni. Sprawy załatwialiśmy tak, żeby nikt przypadkiem nie usłyszał.
-Zdaje się... lub raczej... rzecz w tym, że niekiedy, niekiedy sprawy wydają się przekraczać nasze pojmowanie, moja droga, i niesprawiedliwe realia polegają na tym, że te zdarzenia, tak dla nas nielogiczne, pozbawione wszelkich przyczyn, jakie moglibyśmy im przypisać, są dokładnie tym, czym są, i niestety niczym więcej. Jestem przekonany, głęboko przekonany, że jest to najboleśniejsza świadomość, z jaką każdy z nas musi żyć.
Zaczął się nowy rok. Zaczęła się misja. Nasza misja. Moja misja. Staliśmy w szeregach. Obok ludzi. Mieliśmy dwanaście miesięcy. Dwanaście długich miesięcy. Pięknych? Pełnych bólu? Zapewne i jedno i drugie. Mieliśmy być przy nich. Pomagać. Czasem działaniem. Czasem tylko poczuciem, że nie są sami. Byłem świadomy powagi zadania.
-"Tam" ma jakąś nazwę? Moja łajba, mimo że nie jest tak stara jak ja, to do Ameryki nie dopłynie, do Afryki też nie. A więc dokąd konkretnie mamy, nasz łaskawco, płynąć?
- Płyniemy na Poveglię.
Twarz starego pokryła się bladością. Żaden inny kierunek by go nie zaskoczył, ale takie zlecenie? Czy ten mężczyzna wie, o co prosi? To jest przecież czyste szaleństwo. Tam nikt nie pływa.
- Czy pan zwariował?! - wybuchnął, gestykulując zamaszyście. - To jest nielegalne! Nie ma mowy!
Każdy jego ruch przybliżał mnie do zagubienia i oderwania od rzeczywistości. Sprawiał, że poza nami nie istniał świat. Jedyną realną rzecz stanowiliśmy wyłącznie my oraz nasze demony. Podniosłam się. Przylgnęłam do niego w chwili spełnienia, by móc zobaczyć bursztynowe spojrzenie. Działało na mnie jak narkotyk. Moja prywatna heroina. Odurzałam się nim i kompletnie uzależniałam. Byłam na kilianowym haju.
I przedmioty już wiedziały. Czuły, że wkrótce będą przesuwane. Przekładane w niewłaściwie miejsca. Dotykane cudzymi rękami. Będą się kurzyć. Będą się rozbijać. Pękać. Łamać pod obcym dotykiem.[...]
Ale przedmioty szykowały się do walki. Zamierzały stawić opór. Moja matka szykowała się do walki.
- Co z tym wszystkim zrobisz?
Wiele osób stawia to pytanie. Nie znikniemy bez śladu. A nawet jak znikniemy, to zostaną nasze rzeczy, zakurzone barykady.
- Cóż, moja mamuśka miała takie powiedzenie: ,,Wygląda jak kaczka, kwacze jak kaczka i człapie jak kaczka, więc to pewnie kaczka."
- Tkwi w tym głęboka mądrość - stwierdził Halt. - Tylko co wiekopomne słowa twej matki mają wspólnego z naszą sytuacją?
Gundar wyjaśnił niespiesznie:
- Wygląda to na kanał. Znajduje się we właściwym miejscu. Gdybym ja miał kopać, tutaj właśnie bym go wykopał. A więc...
- A więc to przypuszczalnie właściwy kanał? - podpowiedział Selethen.
Gundar zaśmiał się.
- No, chyba że kaczka - stwierdził.
Pierwsza sobota miesiąca, comiesięczny babski event. Od kilku lat moja jedyna, długo oczekiwana rozrywka. Raz w miesiącu Jolka i Lucy wpadają do mnie zaraz po szybkiej wizycie w monopolowym; dwa sześciopaki i marlboro light, nasza odskocznia od szarej rzeczywistości. Dziewczyny są moimi rówieśniczkami, poznałyśmy się na studiach. Obecnie są raczej średnio zadowolonymi żonami z kilkuletnim stażem. Ciągle narzekają na swoich „ślubnych”. Zawsze zastanawia mnie ich szczerość, zapewne chcą mnie tylko pocieszyć, uzmysłowić, że staropanieństwo to jeszcze nic najgorszego.
Moja nienawiść do dnia po Bożym Narodzeniu była odwrotnie proporcjonalna do uczucia, jakim darzyłam mężczyznę leżącego obok mnie. Pode mną. Mój Boski Thor. Był dla mnie wszystkim i znacznie więcej, czego mogłam w życiu zapragnąć. Każdy z nim dzień był niczym wyjęty z jakiejś nierealnej baśni, która w przeciwieństwie do świąt nie kończyła się nigdy. I wciąż nie mogłam uwierzyć, że jest tu ze mną. Nasza droga do tej konkretnej chwili była tak pogmatwana, że z łatwością nadawałaby się na scenariusz filmowy. Począwszy od letniej nocy sprzed pięciu lat, gdy straciłam z nim dziewictwo, choć straciłam to nieodpowiednie słowo na to doświadczenie. Bliżej mu było do otrzymania niż straty.
Nie mogę odnaleźć Boga w sobie, ani siebie w Nim, jeśli nie zdobędę się na odważne spojrzenie w twarz Temu, kim rzeczywiście jestem, z całą moją słabością i nie przyjmę innych takich, jacy są — z wszystkimi ich ograniczeniami. Odpowiedź religii nie jest naprawdę religijna, jeżeli nie odpowiada rzeczywistości; ucieczka jest rozwiązaniem podyktowanym przez zabobon.
[...]
Istnieje jednak duchowy egoizm, który potrafi zatruć nawet dobry uczynek dawania czegoś innym. Dobra duchowe są cenniejsze od materialnych i moja samolubna miłość może także znaleźć wyraz w pozbywaniu się dóbr doczesnych na użytek bliźniego. Jeżeli mój dar zmierza do przywiązania go do siebie; nałożenia na niego długu wdzięczności lub wywarcia duchowej tyranii na jego duszę, to okazując mu miłość, w rzeczywistości kocham jedynie siebie samego. Jest to nawet większy i bardziej przewrotny rodzaj egoizmu, gdyż handluje nie ciałem i krwią, ale duszami innych ludzi.
[...]
Jest więc rzeczą największej wagi, żebyśmy zgodzili się żyć nie dla siebie — tylko dla innych ludzi. Jeżeli to zrobimy, to przede wszystkim będziemy umieli spojrzeć w twarz naszym możliwościom i zgodzić się na ich granice. Dopóki się skrycie uwielbiamy, nasze braki nie przestają nas dręczyć poczuciem rzekomego upośledzenia. Ale kiedy zaczniemy żyć dla innych, przekonujemy się stopniowo, że nikt nie spodziewa się po nas, żebyśmy byli "jako bogowie". Zobaczymy, że — tak jak wszyscy — mamy naturę ludzką, a więc jej słabości i braki, i że te nasze ograniczenia grają bardzo ważną rolę w naszym życiu. Bo właśnie z powodu nich potrzebujemy innych ludzi, a oni nas. Nic wszyscy mamy te same słabe strony, zastępujemy się więc i dopełniamy wzajemnie, każdy z nas dając właśnie to, czego brakuje drugiemu.
– Słuchaj, Wolski! – ryknął Schmidt. – Nie kochamy się i nigdy się jakoś nie kochaliśmy. Dotąd nie wchodziłeś mi w drogę, ja też się trzymałem od ciebie z daleka. Ale teraz nasze drogi się, kurwa, przecinają. I jestem dziwnie przekonany, że moja będzie biegła dalej, a twoja nie. Jesteś skończony! Może tam, w Hadze, srali na twój widok. Ale ja znam cię aż za dobrze. Zrobiliście sobie z Morawcem prywatny folwark z komendy stołecznej! Tyle że te czasy minęły. Dziesięć lat czekałem na to stanowisko. Myślisz, że pozwolę ci tu znowu wejść i srać mi pod nosem? Po moim, kurwa, trupie! Prędzej mnie stąd wyniosą w drewnianej jesionce, niż dostaniesz etat choćby w drogówce.
Zdecydowanie nadużywa słowa srać, pomyślał Wiktor. Tu może być klucz do jego zdystansowanej wobec mnie postawy. Może ma dziś rozwolnienie albo jakieś przewlekłe problemy gastryczne.
10 kwietnia 2010 roku doszło, według pierwszego tytułu (później „uładzonego") zamieszczonego wówczas w mediach, do „dekapitacji Polski". Czy Polska stała się tego dnia bezgłowym truchłem? Ktoś z rządzących powiedział, podsłuchany w głośnej aferze, że państwo nasze istnieje tylko teoretycznie. Powszechnie uznano to za przerysowanie. Pewną metaforę. Niesłusznie. Polska jest trupem. Ciałem bez głowy, które podtrzymywane jest przy życiu sztucznie. Bez głowy - czyli bez elity państwa. Ta rodzi się w długim, demokratycznym procesie, który po 10 kwietnia 2010 r. musiał rozpocząć się na nowo i albo zakończy się odzyskaniem przez Polskę prawdziwej niepodległości, albo tę wegetację brutalnie przerwie ktoś obcy. Smoleńsk nie był bowiem niczym nowym w naszej historii. Pozbawiono nas już wcześniej głowy w Katyniu - wiosną 1940 roku. Smoleńsk był i powtórką tamtych wydarzeń i symbolicznym przypomnieniem dla tych, którzy marzeń o wolnej Polsce wciąż jeszcze się nie pozbyli. Czy można w jakiś sposób przeciwdziałać kłamstwu? Tak - szukając prawdy. Próbując poznać swoją prawdziwą historię. Jest to przecież niezbędne, aby wiedzieć kim się jest. Moja tożsamość to historia mojego życia. Postępki czynione z dobrych i złych pobudek. Tożsamość narodu to jego historia. Jeśli jej obraz jest zafałszowany, to mamy fałszywą tożsamość. Nie znamy samych siebie. Nie wiemy kim jesteśmy. Dokąd idziemy, czego pragniemy. Oddajemy niefrasobliwie przyszłość swoją i swoich dzieci w obce, niekoniecznie troskliwe, ręce. To ciężkie zaburzenie świadomości. Żeby móc przezwyciężyć tę przypadłość musimy przede wszystkim poznać prawdę o sobie. Zadaniem tej książki jest nam w tym pomóc.
No i wybuchla afera… Ktoś wywołał wykradziony z pracowni fotograficznej film, na którym - klatka po klatce, z wyjątkiem ostatniej - były po dwa fiuty wystające z rozporków. Jeden - ten zawsze większy - to był fiut drużynowego druha Tomasza,a inne po kolei chłopaków z drużyny, gdyż druh Tomasz postanbowił udokumentować nasz biwakowy konkurs,który polegał na tym: kto ma najmniejszego fiuta. Druh osobiście mierzył linijką, a Piasek zapisywał wyniki do zeszytu. .Wygrał Łysica z drugiej klasy, bo wpadł na pomysł i nikomu go nie zdradził: żeby tuż przed mierzeniem włożyć interes do wiadra zimnej wody. Tak mu się skurczył, że początkowo wydawało się, że wynik będzie zerowy, ale w koncu nabiło 3 centymetry i druh Tomasz ogłosił Łysicę zwycięzcą. Zacząłem szukać telefonu do Stalina od gabinetu ojca. Doszedłem bowiem do wniosku, że skoro telefon do Bieruta był mniejszy niż reszta telefonów w Komitecie, to telefon do Stalina musi być jeszcze mniejszy; pewnie dlatego, żeby go latwie można było ukryć, a może panowala taka zasada, że im telefon do kogoś ważniejszego, tym jest mniejszy. I może z kolei na biurku Stalina stoi telefon całkjiem malutki do kogoś ważniejszego od niego samego. Wtedy przypomn iałem sobie co mówila mi moja opiekunka, że najważniejszy ba świecie jest Pan Bóg i zaraz wszystko ulożyło mi się w logiczną całość, czyli że telefon do Boga jest taki mały, że może niewidoczny; tak jak mówiła opiekunka, że wystarczy powiedzieć coś w myśli do Boga i on już wszystko wie. Podczas jazdy z obozu po chlew do wsi, widziałem jak żmije wygrzewały się na piaszczystej drodze. Ojciec, proweadząc gazik, jechał nieubłaganie prosto i nie omijał nawet jednego lba żmii leżącej na skraju drogi. Nieruchoma przed nami droga zaraz się ożywiala za naszym przejazdem. Patrzyłem z zachwytem na przemian to przed siebie, to - klękając na tylnym siedzeniu - za siebie; fascynowała i zarazem przerażala mnie ta nagła zmiana drogi z martwej w żywą.
Niesamowite, jak najbliżsi boją się naszych słabości. Wypierają je i nie chcą dostrzec, że z nami źle.
© 2007 - 2024 nakanapie.pl