Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "placi", znaleziono 1059

- Jak się w Panu rodzi wyrozumiałość?
- A co pan ma na myśli?
- Wiadomo, że w aktach Służby Bezpieczeństwa znalazł pan nazwiska dwustu sześćdziesięciu trzech osób, w tym przyjaciół, którzy na pana donosili. Postanowili państwo z żoną nie ujawniać tych nazwisk i w żaden sposób nie odpłacać tym ludziom. Skąd ta wyrozumiałość?
- To dlatego - odparł bez zastanowienia Pavel Kohout - że jestem pisarzem.
- To ma znaczenie?
- Pisarz musi widzieć nie tyko czyn człowieka, o którym pisze. Pisarz musi widzieć życie tego człowieka dwadzieścia lat przedtem i dwadzieścia lat potem. Musi widzieć jego pradziadków, dziadków, rodziców, dzieci, wnuki i prawnuki. Musi go widzieć przed jego narodzeniem i po jego śmierci. Wtedy wszystko rozumie.
Homoseksualiści zwykle sprawdzają się najlepiej w zawodach, które opierają się na kontaktach z ludźmi, na przykład w public realtions, w aktorstwie, usługach maklerskich i prawie. Uważa się, że ich sukces w tych dziedzinach związany jest z brakiem wstydu, który często paraliżuje innych. Życie homoseksualistów, kipiące od różnorodnych i nadzwyczajnych doświadczeń seksualnych, czyni ich znawcami natury człowieka. Umiejętniej niż inni potrafią docierać do ludzi. Wybijają się również w tych profesjach, które wymagają wyczucia smaku i wyobraźni, jak dekorowanie wnętrz, czy projektowanie mody. Powszechnie wiadomo, że najsławniejsi na świecie projektanci to homoseksualiści, być może dlatego, że podwójna natura umożliwia im projektowanie kobiecych ubrań, które podobają się mężczyznom i na odwrót. (s.170)
- Synu - powiedział dziadek legwan - nigdy nie wierz człowiekowi. Bacz, jak oni zabijają się nawzajem. Widziałeś kiedy legwana, który mordowałby drugiego legwana? Widziałeś tygrysa mordującego drugiego tygrysa? Widziałeś lwa mordującego drugiego lwa? Walczą między sobą o pożywienie lub o samicę, ale kiedy któryś z nich zwycięży pozwoli pokonanemu odejść w pokoju i nie będzie go ścigał, aby go zabić. Tymczasem człowiek zabija dla przyjemności. Nie zabija z głodu. Nie zabija w obronie żony i dzieci. Zabija, bo lubi zabijać. Bo jest zły. Bo nie kocha nawet samego siebie. Dlatego nigdy nie wierz żadnemu człowiekowi. I trzymaj się od niego z daleka, a im dalej, tym lepiej.
Ogólnie rzec biorąc, jeśli przez dziesiątki lat nie było się w miejscu drogim naszemu sercu, mądrzy ludzie radzą, aby nigdy tam nie wracać. [...] tym, co wracają po długiej nieobecności, szczere uczucia i bezwzględne oddziaływanie czasu mogą przynieść jedynie rozczarowanie. Krajobraz nie jest tak piękny, jak go pamiętają. Wytwarzany lokalnie cydr nie jest tak słodki. Uroczy stary budynek odrestaurowano nie do poznania, a wspaniałe tradycje ustąpiły miejsca nowym zdumiewającym rozrywkom. I wyobrażając sobie, że niegdyś żyło się w samym środku tego małego wszechświata, człowiek ledwie poznaje samego siebie - o ile w ogóle się poznaje. Dlatego mądrzy ludzie radzą, by trzymać się z dala od swoich dawnych domów.
Mówi się, że człowiek w wieku lat dziesięciu jest zwierzęciem, w wieku lat dwudziestu szaleńcem, trzydziestu- bankrutem, czterdziestu- oszustem, pięćdziesięciu- przestępcą. Może dlatego staje się przestępcą, że nigdy nie przestał być zwierzęciem. Nie ma dla nas nic rzeczywistego oprócz głodu, nic świętego prócz naszych własnych pragnień. Na naszych oczach wali się świątynia za świątynią, ale jeden ołtarz zawsze się ostawał- ten, na którym palimy kadzidła przed największym bóstwem, nami samymi. Nasz Bóg jest wielki. a pieniądz jest jego prorokiem! Dewastujemy przyrodę, żeby składać mu ofiary. Chełpimy się zwycięstwem odniesionym nad materia, a zapominamy, że to ona nas ujarzmiła. Ileż okrucieństwa popełniamy w imię wyrafinowania i kultury!
Zaczynając dzień powiedz sobie: Zetknę się z człowiekiem natrętnym, niewdzięcznym, zuchwałym, podstępnym, złośliwym, niespołecznym. Wszystkie te wady powstały u nich z powodu braku rozeznania złego i dobrego. Mnie zaś, którym zbadał naturę dobra, że jest piękne, i zła, że jest brzydkie, i naturę człowieka grzesznego, że jest mi pokrewny, nie dlatego, że ma w sobie krew i pochodzenie to samo, ale że ma rozum, i boski pierwiastek, nikt nie może wyrządzić nic złego. Nikt mnie bowiem nie uwikła w brzydotę. Nie mogę też czuć gniewu wobec krewnego ani go nienawidzić. Zrodziliśmy się bowiem do wspólnej pracy, tak jak nogi, jak ręce, jak brwi, jak rzędy zębów górnych i dolnych. Wzajemne więc szkodzenie sobie jest sprzeczne naturze, wzajemnym zaś szkodzeniem jest uczucie gniewu i nienawiści.
Jeszcze jeden raz. Ten najtrudniejszy. Najtrudniejszy właśnie dlatego, że ostatni. Teraz ryzyko jest największe. Emil dobrze o tym wiedział. Dziesiątki razy był świadkiem, jak ludzie potykają się na ostatnich metrach, są nieuważni, działają w złudnym poczuciu bezpieczeństwa. To ludzkie i zrozumiałe. Każdemu może się zdarzyć. Kiedy cel jest już blisko, ma się wrażenie, że się go osiągnęło. Człowiek zaczyna żyć życiem poza metą. Wyobraża sobie, że końcowe metry pójdą równie łatwo jak poprzednie. Myśli, że może już zacząć napawać się krajobrazem, budować przyszłość. Zaczyna tak postrzegać samego siebie, wreszcie wolnego od zmartwień. Ręka obejmuje puchar zwycięstwa, spojrzenie spoczywa na podium. Człowiek wyobraża sobie, że między nim a metą już nic nie ma. Ale tam jest wszystko.
Wybrani. To dopiero była zarozumiałość na przerażającą skalę.
Albo wszyscy jesteśmy wybrani, albo żaden z nas. Jeśli prawdą jest to pierwsze,
wszyscy staniemy przed tym samym sędzią i czeka nas taka sama sprawiedliwość.
Bogaci i zadłużeni, panowie i niewolnicy, mordercy i ofiary, gwałciciele i gwałceni, wszyscy bez wyjątku. Dlatego trzeba modlić się często – jeśli to pomaga – i uważać na własny cień.
Bardziej prawdopodobne wydawało się jej jednak to, że nikt nie jest wybrany i
dusz nie czekał żaden sąd. Jedynym przeznaczeniem śmiertelników była nicość.
Och, bogowie z pewnością istnieli, ale żadnego nic nie obchodził los dusz
śmiertelników, chyba że mogli podporządkować je własnej woli, uczynić z nich
żołnierzy w swych bezsensownych, niszczycielskich wojnach.
Może szczęście przynoszą nie tylko rzeczy doniosłe, wielkie, plany na całe życie. Może wystarczą drobne przyjemności, wygodne kapcie, obejrzenie konkursu Miss Universum. Czekoladowe ciasto z lodami, dotarcie do poziomu siódmego Władcy Smoków i świadomość, że masz do pokonania jeszcze dwadzieścia sześć poziomów. Może szczęście to kwestia bilansów plusów - światła zmieniającego się na zielone w chwili, gdy podchodzimy do przejścia - i minusów - gryzącej metki przy kołnierzu - spotykających nas każdego dnia. I może na każdego przypada taka sama jego dawka. Może w istocie nie liczy się fakt, czy jest się sławną pięknością, czy też rozpaczliwie szarą myszką. Może nie jest ważne, że nasza przyjaciółka umiera. Może trzeba po prostu żyć. Nic więcej.
Maribell była świeżo upieczoną żoną i panią domu. Od razu pokochała swoje nowe życie, choć jej mąż nie miał jej do zaoferowania niczego szczególnego prócz swojej miłość. Uczucie to było czystsze aniżeli najszlachetniejszy z diamentów świata. Obydwoje mieszkali w swoim małym, obskurnym mieszkaniu, które Warren, mąż Maribell, odziedziczył po swoich rodzicach. Nie było to może wymarzone mieszkanie dla młodej pary, lecz na lepszy lokal póki co nie było ich jeszcze stać. Młoda dziewczyna pracowała jako konserwator powierzchni płaskich w pobliskiej, przydrożnej restauracji, gdzie nie zarabiała wielkich pieniędzy. Dlatego po godzinach zmieniała fach na operatorkę obrabiarki ustnej. No i tu szło jej już całkiem nieźle, ale ciągle niewystarczająco, aby utrzymać ich oboje.
– Mówię ci, dziwnie się czuję – uskarżała się jedna z dziewczyn.
– Czyli jak? – próbował dociekać Terry.
– Jakoś… zaniepokojona…
– Też mi coś! – prychnęła Carren. – Czym się martwisz! Jakiś idiota, a może kilku, bawi się z nami, gra nam na nerwach!
Sandra, słysząc to, pokręciła głową (…) i powiedziała:
– Wiesz, wiecie, myślałam, że to ten nóż. Że to ta klamka, drzwi, mróz. Ale nie o to chodzi… (…). Po prostu… coś innego mnie niepokoi.
– Wiatr gwiżdże za oknami jak oszalały, może dlatego? Gwiżdże, tamta ściana cała trzeszczy… – dociekał Terry.
– Nie, nie, to coś bliżej. – Carren zmrużyła oczy. – Tak jakby tuż koło nas. Obok. – Zaskoczona Sandra spojrzała na Carren i zrozumiała, że tamta jednak ją rozumie.
– Tak, ale to nie obok. To jakby… wszędzie.
W końcu wyjął jeden Przedmiot - z tych, co mają rękojeść - i podniósł go do żelaznego klocka. Okazało się, że ten przedmiot nadaje się do cięcia żelaza - co prawda nie każdego, ale cienkiego, jak to. No, musiał się trochę namozolić, dlatego że Przedmiot był mocno zardzewiały, choć stary regularnie go czyścił i oliwił - jak wszystkie pozostałe. Klocek się otworzył i od razu rozgrzał, buchnęła zeń para, a ja poczułam, że zapachniało jedzeniem, choć w Domu od rana nie było żadnego żarcia. - To konserwy - powiedział mężczyzna. - Sposób na przechowywanie żywności. A ta wasza sztuczka została zrobiona specjalnie do tego, żeby otwierać takie właśnie puszki. - Skąd mielibyśmy brać takie puszki. - pokręcił głową stary i zapytał podejrzliwie: - A nie nadaje się do czegoś innego?
() następny szok spowodował, że prawie rozlałby drinka. Szybko, zanim mogłoby mu się przydarzyć coś złego, wlał go sobie do gardła. Natychmiast wypił następnego, który miał pomknąć za pierwszym i sprawdzić, czy dobrze mu się wiedzie. () posłał w dół gardła trzeciego drinka, który miał sprawdzić, dlaczego drugi nie wysłał jeszcze raportu o samopoczuciu pierwszego.() Czwartego drinka posłał w dół drugą krtanią z zadaniem przerwania trzeciemu wagarów, zawarcia z nim sojuszu i wspólnego nakłonienia drugiego, by wziął się w garść. Wszystkie trzy miały rozpocząć poszukiwania pierwszego, miło z nim porozmawiać, może nawet coś mu zaśpiewać. Nie był pewien, czy czwarty drink wszystko dobrze zrozumiał, dlatego posłał za nim piątego, który miał mu jeszcze raz dokładnie wytłumaczyć plan, i szóstego dla moralnego wsparcia".
Śliczna lalunia z pustym wnętrzem będzie tylko sztuczną lalką w szablonowej stylizacji. Tak też będą ją postrzegać mężczyźni. Dla nich będzie tylko ładnym opakowaniem, miłą zabawką. A zabawki mają to do siebie, ze zazwyczaj szybko się nudzą. Dlatego taka Barbie musi się liczyć z tym, że dosyć szybko zostanie porzucona dla innej, ciekawszej i nowszej zabaweczki. (...)Tak samo ma się sprawa z posiadaczką pięknego wnętrza w trochę zaniedbanym opakowaniu. Faceci będą raczej omijać ją z daleka, a jeżeli jakiś się do niej zbliży, zainteresowany jej ciekawą i niezwykle bogatą osobowością, to szybko znudzi się jej towarzystwem. Bo mężczyźni (...) są wzrokowcami i sama piękna osobowość im nie wystarczy. (...) To znaczy tylko tyle, że piękny duch powinien tkwić w pięknym ciele. (...) Nie można zaniedbywać ani jednego, ani drugiego. Oto złoty środek.
– Gdy pracowałam w  Londynie  – powiedziała  – szefem mojego zespołu anglistów był niejaki Lucca. Nie był klasycznie atrakcyjny, ale dość inteligentny i miły, więc podobał się wielu kobietom. Prowadził dziennik i pisał w pracy, może dlatego, żeby nie mogła go znaleźć jego żona. Tak czy inaczej, w szkole pojawiła się nowa młoda nauczycielka, która zadurzyła się w Lucce i pewnej nocy włamała się do szkoły, żeby przeczytać jego dzienniki. Za wszelką cenę chciała sprawdzić, co o niej pisał.
– I co o niej pisał? Clare parsknęła śmiechem.
– W tym tkwi ironia całej tej sytuacji. Nic. W  ogóle o  niej nie wspominał. Lucca sam mi to powiedział. Woźny przyłapał ją na włamaniu i  kobieta musiała odejść ze szkoły. Z pewnością była niezrównoważona. Ale wiesz, co w tym było najzabawniejsze?
– Nie – przyznałam, wyczuwając, że muszę udzielić jakiejś odpowiedzi.
– Najzabawniejsze było to, że potem musiał o niej napisać.
Jeśli w jakiejś książce czytam o człowieku, który od dziecka żyje w jaskini, skuty łańcuchami, mam prawo zadawać pytanie (a autor ma obowiązek znać na nie odpowiedź, nawet jeśli nie zawrze jej w swojej książce), kto go karmi, gdzie załatwia swoje potrzeby i wszelkie inne, które mogą dotyczyć tej postaci. A to dlatego, że opowieść jest wycinkiem świata, w wypadku artykułów rzeczywistego, w wypadku literatury zazwyczaj fikcyjnego. Tymczasem metafora, posługuję się tym terminem, bo alegoria to ciągła konstrukcja zbudowana z wielu metafor, nie jest wycinkiem żadnego świata, a tylko sposobem formułowania myśli, jest myślą zobrazowaną, myślą wyjaśnioną przez analogię, czyli wykorzystanie wybranego aspektu podobieństwa między tą właśnie myślą a określonym elementem świata rzeczywistego, poznawalnego za pomocą zmysłów.
Jeśli w jakiejś książce czytam o człowieku, który od dziecka żyje w jaskini, skuty łańcuchami, mam prawo zadawać pytanie (a autor ma obowiązek znać na nie odpowiedź, nawet jeśli nie zawrze jej w swojej książce), kto go karmi, gdzie załatwia swoje potrzeby i wszelkie inne, które mogą dotyczyć tej postaci. A to dlatego, że opowieść jest wycinkiem świata, w wypadku artykułów rzeczywistego, w wypadku literatury zazwyczaj fikcyjnego. Tymczasem metafora, posługuję się tym terminem, bo alegoria to ciągła konstrukcja zbudowana z wielu metafor, nie jest wycinkiem żadnego świata, a tylko sposobem formułowania myśli, jest myślą zobrazowaną, myślą wyjaśnioną przez analogię, czyli wykorzystanie wybranego aspektu podobieństwa między tą właśnie myślą a określonym elementem świata rzeczywistego, poznawalnego za pomocą zmysłów.
Oddech dziecka, bicie jego małego serca stanowiły nowe i nieznane dla Uziela emocje. Usadowiony na drewnianym krześle, trzymał chłopca i bacznie go obserwował. W żaden sposób nie przerywał mu snu. Kiedy malec zaczynał marszczyć oczy od zbyt jasnego światła Uziel przygaszał je. Zwątlona łuna zachodziła, a izbę wypełniała ciemność, rozświetlona promieniami padającego światła księżyca. W pomieszczeniu nastawał półmrok. To nie przeszkadzało Panu Zastępów w patrzeniu, gdyż oczy doskonale widziały w ciemności. Nie chciał tylko, aby ktoś poza nim wiedział, co potrafi. Aaron teraz śnił. Powieki mu złagodniały, a ruch gałek mówił Uzielowi, że jest już spokojny. Chłopiec poczuł męski i silny dotyk, którego tak mu brakowało. Wychowywał się bez ojca. W świadomości Aarona zastępowała mu go Rachel. Dlatego tak tęsknił podczas jej nieobecności.
Instynkty wilkołaków bywają uciążliwe – właśnie dlatego wilkołaki nie dożywają późnego wieku. Przez te same instynkty ich dzicy bracia przegrali z cywilizacją, podczas gdy kojoty mają się dobrze, nawet w obszarach zurbanizowanych, takich jak Los Angeles. Kojoty są moimi braćmi. Och, nie jestem kojotołakiem, jeśli coś takiego w ogóle istnieje. Jestem zmiennokształtna. Termin ten ma swoje źródło w wierzeniach południowo-zachodnich Indian. Wiedźmy niektórych plemion, zwane „skórokształtnymi”, za pomocą odpowiedniego rodzaju skóry przyjmują postać zwierzęcia i wędrują po okolicy, sprowadzając na ludzi choroby i śmierć. Biali osadnicy mylnie używali tego określenia w stosunku do zmiennokształtnych i nazwa ta do nas przylgnęła. Obecna sytuacja nie pozwala nam na sprzeciw – nawet gdybyśmy się ujawnili jak pomniejsi nieludzie, jest nas zbyt mało, by ktokolwiek zaprzątał sobie głowę naszym zdaniem.
– Ale Agnieszka ma własne mieszkanie. Ty się nigdy czegoś takiego nie dorobisz – Krystyna wykonała szeroki gest wolną od napitku ręką, zakreślając komfortową przestrzeń wokół nas.
Kulą w płot. Po wyrazie twarzy poznałem, że Agnieszce nie przypadł do smaku ten argument. Luksusowy penthouse nie był jej osiągnięciem. Ojciec jej kupił. Tak jak wszystko inne. Wątpię, czy posiadała cokolwiek, na co sama by zapracowała, co byłoby jej dziełem. Może właśnie dlatego pragnęła urodzić dziecko. Chciała udowodnić sobie i innym, że jest coś warta. Że nie tylko bierze, ale może coś dać. Czy istnieje rzecz cenniejsza na świecie, którą można dać, jak życie? Czym jest stworzenie projektu, maszyny, technologii albo wielkiej firmy wobec stworzenia jednego małego człowieka? Już nie mówiąc o tym, że dla większości ludzi dziecko jest jedyną szansą, żeby zrobić w życiu coś, co by miało ręce i nogi.
Życie to długi ciąg zdarzeń, decyzji, wyborów... Miłość do ciebie mnie odmieniła. Belial nie mógł tego zmienić, nic nie mogło tego zmienić. Wszystko, co nastąpiło potem, wszystko, co usiłował osiągnąć poprzez bransoletkę, tylko wzmacniało uczucie, jakim cię darzyłem, i zbliżało nas do siebie. To on i jego knowania popchnęły nas do małżeństwa. Kochałem cię już wcześniej, ale ślub z tobą sprawił, że pokochałem cię jeszcze mocniej, jeszcze bardziej nieuchronnie. Najszczęśliwszym byłem w każdej chwili spędzonej z tobą. To miłość pomogła mi złamać bransoletkę, to ona pozwoliła mi myśleć, że w ogóle mogę przeciwstawić się woli Beliala.- Odgarnął Cordelii z twarzy pasemko włosów, patrząc jej w oczy.- Dlatego nie czuję smutku, bo wszystko, przez co przeszedłem, doprowadziło mnie do miejsca, w którym jestem teraz. Do ciebie. Przetrwaliśmy próbę w tyglu i wyszliśmy z niego jako złoto.
- Ja z kolei lubię w tobie wiele rzeczy - powiedział. - Na przykład ten wisiorek. Zawsze go nosisz. To łabędź, prawda? Łabędzie to bardzo interesujące zwierzęta... Są emblematem Apollina, wiedziałaś o tym? Zawsze mu towarzyszą. Symbolizują sztuką i harmonię, ale też melancholię i furię. Są silne i piękne, czasem sprawiają wrażenie delikatnych, czasem dumnych, wszystkie te cechy łączą się z łabędziami. Wydają się takie majestatyczne, kiedy pływają. Ale gdy spacerują po ziemi, stają się niezdarne i fajtłapowate. To dlatego, że nie są w swoim żywiole, Judith, czują się zagubione. Jeśli ktoś nigdy nie widział pływającego łabędzia i zobaczyłby go spacerującego po brzegu, jakby był pijany, pomyślałby, że to brzydki, żałosny ptak. Ale, sama pomyśl, to nie jest prawda, bo kiedy wróci do jeziora, nie ma zwierzęcia ładniejszego od łabędzia. - Guillermo zawiesił głos. - Nie jesteś okropną osobą, Judith... Po prostu czasami zapominasz, jak wrócić do wody.
Ja czułam się swego czasu tak samo. Bardzo boję się bycia zranioną po raz kolejny, dlatego teraz, zanim zdecyduję się na poważny związek, najpierw zastanowię się kilka razy. Chociaż z drugiej strony, życie płata straszne figle, a jeśli dodatkowo włącza się do tego miłość, wtedy wszystko może się zdarzyć. Teraz wiem, czego szukam. Chcę iść do przodu i być szczęśliwa. Sama lub z kimś. Wolałabym z kimś. Ty też nie musisz mnie za nic przepraszać. Z wielką chęcią czytam Twoje listy. Jeśli chcesz zwierzyć mi się z czegokolwiek i uznasz, że Ci to pomoże, wtedy nawet nie powstrzymuj się, tylko pisz, o czym tylko zechcesz, a ja, jeśli tylko będę w stanie, postaram się Tobie pomóc. Dopiero zaczynam Cię poznawać, ale coś mi się zdaje, że ta, która Cię zostawiła, nie była Ciebie warta. Jeszcze wszystko przed Tobą. P.S. Koszmary miewam rzadko i Ciebie w nich nie spotkałam:)”– zakończyła humorystycznie.
Hm. I dlatego potrzebujesz mojego samochodu. – Tak. Pożyczysz mi go? – Czy pożyczę swój samochód facetowi, który odbił mi dziewczynę, a teraz chce pojechać na przejażdżkę na południe, żeby znaleźć dla niej jakieś specjalne kwiaty, które koniecznie, ale to koniecznie musi jej dać? Zwariowałeś? – Matt, który wpatrywał się w niebo nad dachami drewnianych domów po drugiej stronie ulicy, odwrócił się i wreszcie spojrzał na Stefano. Jego błękitne oczy, zwykle pogodne i szczere, teraz pełne były niedowierzania. – Nie, nie zwariowałem – powiedział cicho i zawrócił, chcąc odejść. – Ja też nie – odparł Matt. – A musiałbym być wariatem, żeby ci dać samochód. Nie, do diabła. Jadę z tobą. Kiedy Stefano znów na niego spojrzał, Matt patrzył na samochód, a nie na niego, wysuwając dolną wargę z miną nieufnego zdecydowania. – No bo wiesz. – dodał, pocierając obłażący plastik dachu – mógłbyś mi porysować lakier.
– Pan wie – kontynuował – że, mówiąc delikatnie, jako naród mieliśmy przekichane. Więc dziedzictwo holokaustu mam we krwi. Druga rzecz, ludzie mówią, że Żyd to zawsze lichwiarz. A lichwiarz, bo za dzieciaka zamiast krowy doić, uczyłem się rachowania i czytałem Talmud. W wieku lat szesnastu miałem wiedzę jak student matematyki. Rzecz kolejna: Polska po transformacji, dziki rynek. Wiesz pan, że ja miałem kiedyś wielką fabrykę ? Ale przepędzili mnie. Bo Żyd, bo cwańszy, bo lepiej rachuje. Polacy są tolerancyjni, póki nie idzie o liczenie dukatów. Wtedy wyciągają bosaki i kosy. Na żydków, cyganów, kogo popadnie. Dlatego moje przeznaczenie mnie dosięgło i na stare lata zostałem Żydem jak z kawałów. Umiem liczyć i liczę na siebie. Mnie nikt nie oszuka. Oszustów nie lubię, a uczciwym dopomogę. Pan wyglądasz mi na uczciwego. Policjant i ojciec, to mi wystarczy. Co z tym telefonem ?
Po południu ze szkoły na ulicę wysypywali się młodzi ludzie, na oko czternasto-, siedemnastolatkowie, część pojedynczo, część grupami. Przypomniałem sobie swoją samotność i wyobcowanie z tego okresu, wiszącą jak wyrok wiedzę, że już nigdy nie pójdę do domu i nic nie będzie jak kiedyś. To uczucie już zawsze mi towarzyszyło, nie odstępowało na boisku, w kinie, w towarzystwie dziewczyn, a później kobiet – samotny, wszędzie, zawsze. Być może dlatego zacząłem żyć podwójnym życiem – wewnętrznym i zewnętrznym. W środku szukałem prawdy, wypełniałem zadanie, to, którego efektem był fakt, że siedziałem teraz w samochodzie i czekałem. Na zewnątrz robiłem to samo, co moi rówieśnicy: chodziłem do szkoły, uczestniczyłem w grach zespołowych, studiowałem, pracowałem. Może powinienem sobie pogratulować, skoro właśnie teraz te dwa beznadziejnie różne życia zaczynały w końcu splatać się w całość. Życie nigdy nie jest takie, jak człowiek sobie wyobraża, że pewnego dnia będzie. Nic nie dzieje się tak, jak to się wcześniej wymyśliło. Pewne jest tylko to, że jedne dni przeminą i nie wiadomo, co przyniosą nowe.
Gdy dwoje jakichkolwiek ludzi (lub dwie grupy) koegzystuje, musi nieuchronnie dochodzić do konfliktu ponieważ ludzie są inni, myślą inaczej, mają różne potrzeby, zainteresowania, życzenia, które czasem są sprzeczne. Dlatego konflikt nie jest z konieczności zły – istnieje jako rzeczywistość we wszystkich stosunkach. Faktycznie relacje bez widocznego konfliktu mogą być mniej zdrowe, niż te, gdzie często dochodzi do konfliktów. Konflikt jest chwilą prawdy relacji między rodzicami a dzieckiem – próbą zdrowia, kryzysem, który może was osłabić lub umocnić, rozstrzygającym wydarzeniem, które może przyniesie ze sobą trwałą nienawiść, narastającą wrogość, psychologiczne blizny. Konflikty mogą ludzi rozdzielać lub pociągać do ściślejszej oraz bardziej zażyłej zgody; zawierają ziarno zniszczenia i ziarno większej jedności; mogą prowadzić do zaciętej walki lub głębszego wzajemnego zrozumienia. Sposób uporania się z konfliktami jest może najbardziej decydującym czynnikiem dla stosunków między rodzicami i dzieckiem
Mam dość takiego porządku. Ten porządek mnie dobija. Zabiera mi życie. Nie mogę już dłużej, duszę się. Podchodzę do okna, chcę je otworzyć, żeby trochę świeżego powietrza dostało się do środka. Ale okno nie chce się otworzyć. Szarpię mocniej, ale to nie pomaga. Jakub podchodzi do mnie, odsuwa mnie i mówi: – Nawet okna nie potrafisz otworzyć – syczy ze złością. Łapie za klamkę. Szarpie z całej siły. Nadyma się i odłamuje plastikową część. Myślę o sile nagle pojawiającej się w mężczyźnie, który łamie plastikowe klamki, niszczy ogrody, wysusza rzeki, zabija narody, gwałci, dusi, zabiera dowody istnienia. Obok niej (a może nie obok, ale poza wszelkimi kierunkami, na dnie czy na obrzeżu, nie wiadomo gdzie) jest też taka siła, która tworzy dobre rzeczy. Nie wiem. Mój mąż tworzy tylko plany wojen, mapy podległych krain, buduje fortyfikacje, umacnia swoje wojsko – rośnie w siłę, żeby skuteczniej panować nad swoim ludem, którym jestem ja
Ewa posmutniała. Paweł nie umiał jej pocieszyć. Pomyślał sobie, że zamiast niego powinien tutaj siedzieć Szymon. Czemu nie walczył o Ewę jak mężczyzna? Dlaczego wyręczał się nim? Co za poroniony pomysł mu przyszedł do głowy. Na jaki kiepski koncept wpadł. Podstępne zapłodnienie kobiety celem zdobycia jej miłości. A może jednak Szymon nie był taki głupi. Był słaby, ale przewidujący. Zakładał porażkę i łamał reguły gry. Gdyby Ewa urodziła dziecko, ich dziecko, ono by ich ze sobą związało. Chcąc nie chcąc Ewa musiałaby się pogodzić z jakąś formą współżycia z Szymonem. W pewnym sensie Szymon miałby ją w garści. Dlatego Ewa wybrała Pawła, nieświadomego, przypadkowego dawcę spermy. To, że jest od niej dziesięć lat młodszy, to jeszcze lepiej. Ma zdrowe plemniki, bez wad genetycznych. Różnica wieku była okolicznością sprzyjającą z jeszcze innego powodu. Przy dużej różnicy wieku nie wchodziło w rachubę uczucie, które by wszystko skomplikowało.
Serca jako naród nie macie (...) W śród obcych leżą. Wielbłąd czasem przejdzie, sęp koło zatoczy. (...) Tak jak mówiłeś, w Łódzkiem najlepiej, w sercu kraju powinni spoczywać i czekać na wskrzeszenie z martwych. Zamiast się mazać nad mogiłami, powinniście pracować nad technologią. Mógł schyłkowy kapitalizm wskrzesić owcę, to wy możecie wskrzesić tych swoich kajdaniarzy, zeków, buntowszczyków, ofiary niewinne samodzierżawia i totalitaryzmu, a i prostych urków, bo niby czemu nie? Dlatego zabierajcie ich w pizdu z ruskiej ziemi. Raz na zawsze, żebyście nie musieli się tutaj snuć, lamentować, ogni palić. I cały ten Katyń też se wykopcie i przesadźcie w jakieś eleganckie miejsce. Także może być w Łódzkie. Bo się znowu jakieś nieszczęście stanie. Bo jak trupa swojego gdzieś wypatrzycie, to jak ćmy do światła, jak pszczoły do miodu zaraz się pchacie, na warunki atmosferyczne nie bacząc, żeby jeszcze jedną warstwę umarlaków dołożyć
© 2007 - 2024 nakanapie.pl