Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "lecz druga", znaleziono 1474

Wspomnienie o Janku Ratuszowa wieża, tor wąskotorowej kolei - niby nić jakaś wplątany w pól szachownicę, stary wiatrak pod Augustopolem, przydrożne drzewa. Tuż obok przycupniętych stodół topole wysmukłe. Ubogie chaty na Błoniu i zabawa letnia w ogrodzie. Pole zroszone chłopskim potem, stara szkoła dźwięcząca dzwoneczkami dziecięcych głosów i pompa wodna, stara, skrzypiąca - tkwią jeszcze gdzieś, tam, w umysłu mojego głebi i tu już pozostaną, tak jako i pamięć O Tobie Janku . drogi mi kiedyś kolego Jerzy Mielczarek 5.07.1937 - 31.12.2011 Ku pamięci Monika
W pielgrzymce nie chodzi o to, by gdzieś pójść i odbyć jakiś rytuał, pokłonić się sto razy jakiejś figurze czy złożyć wołu w ofierze w odległej świątyni. Droga przebyta na własnych nogach, tysiące kroków postawionych na skale, kamieniach i piasku, to tylko symbol.
Popełniasz błędy, płacisz za nie, upadasz, wstajesz, otrzymujesz cios, liżesz rany. Twoje życie to nie środek wszechrzeczy. Nie leży nawet w pobliżu środka. Ale jest twoje, więc masz żyć najlepiej, jak to możliwe, nie przespać swojego czasu, nie roztrwonić. By, gdy staniesz przed wrotami Domu Snu, nie musieć płakać nad straconymi dniami.
Aniela Wichrowa, nie uwierzyła w jego śmierć. Trzymała bezwładne ciało w ramionach i cicho śpiewała Jankowi kołysanki. Po to, aby śmierć myślała, że ten tylko śpi. Ale śmierć nie dała się oszukać. Zabrała Janowe życie i poszła swoją drogą, zostawiając śpiewającą kołysanki Anielę z zimnym bezwładnym ciałem. A odchodząc, zabrała też bębenek, gdyż potem nikt go nie potrafił znaleźć. Przez cały dzień i noc Aniela śpiewała najpiękniejsze kołysanki, najcichsze i najdelikatniejsze. Miękkie jak puch słowa, bez żadnych drzazg i zadr, miały uśpić małego Janka. A ten spał, spał snem wiecznym.
Ileż to już razy widziałem, co robi z ludźmi pragnienie życia, a ciągle nie mogę przestać się dziwić. Zrezygnowanie z siebie, złożenie siebie w ofierze, męczeństwo - to się zdarza w żywotach świętych i bajkach dla dzieci. A w życiu bardzo rzadko, zazwyczaj w szale walki, w ataku wściekłości. Wtedy prosty żołnierz, który nie ma za sobą ani starożytnego rodu, ani szlachectwa, kładzie się piersią na kulomiot, torując drogę towarzyszom. Wtedy ludzie wbiegają do płonących budynków, skaczą w odmęty, z uśmiechem idą na szafot. Wsciekłość! Wsciekłość i nienawiść - tylko one tworzą prawdziwe męczeństwo.
- Przepraszam – powiedział. – Chyba jestem zmęczony.
Zaraz coś wymyślę.
Siedział tak przez chwilę, pykając z fajki, i rozglądał
się.
– Wynocha! – zakrakał nagle Nevermore, siadając
na skale tuż przed granicą uroczyska.
– Tyle to już sam wiem – powiedział mu Drakkainen.
– Tylko co dalej?
Kruk przeleciał mu nad głową i usiadł na innej
skale.
– Traakt!
– Fajno – wycedził Drakkainen. – Dlaczego nie?
Przecież to zupełnie racjonalne. Idziemy za krukiem.
Słownik ci się poszerzył, jak słyszę.
– Traakt! Traakt! – krakał Nevermore.
– Wolałbym, żebyś powiedział „droga”, „tędy” albo
coś w tym rodzaju, co mniej się kojarzy z krakaniem.
Po prostu nie czułbym się aż tak bardzo jak kretyn.
Czy demos zdolny jest do samodzielnego rządzenia? Może sprawi ci pewną ulgę, przyjacielu mój, przypomnienie, że ideały, ku którym dąży miłośnik mądrości – pierwszeństwo duszy przed ciałem, poszukiwanie prawdy, panowanie nad cielesnymi namiętnościami – to dla pospólstwa poglądy nie tylko nie do przyjęcia, ale wręcz absurdalne. W masie swojej ludzie nie dążą do rozumnego gospodarowania swymi zachciankami, lecz do ich spełnienia; sprawiedliwość to dla nich zawada na drodze, która prowadzi do zaspokojenia ich chciwości, bogowie zaś to puste w środku figurynki, które wystawiają na pokaz, gdy trzeba jakoś usprawiedliwić własne czyny, które wzięły się z przerażenia, pragnienia zysku lub samolubstwa. Demos nie jest wartością samą w sobie, a tylko sumą wartości poszczegolnych jednostek.
Ponownie jechałem bocznymi drogami, przez co straciłem jakąś godzinę, ale byłem pewny, że nie zatrzyma mnie żaden patrol policji. Przed dotarciem na miejsce zatrzymałem się na stacji benzynowej, aby zatankować samochód do pełna. Najgorsze, co by mnie mogło spotkać, to brak paliwa podczas ucieczki, a zakładałem, że takowa może się zdarzyć. Zadzwoniłem do Pitera, że niedługo będę na miejscu, ale co dziwne, miał wyłączony telefon. Na miejsce zajechałem około godziny 18:00, było już całkiem ciemno, co było dla mnie dobre, bo mniej rzucałem się w oczy. Podjechałem powoli niedaleko bloku, w którym znajdowała się serwerownia. Siedziałem w samochodzie dobre 10 minut obserwując okolicę, kiedy ktoś zadzwonił.
Nagranie które zobaczyłem było najlepszym dowodem jaki mogłem sobie wymarzyć. Jednak nie oczyszczało mnie z zarzutów postrzelenia dwóch ludzi nielegalnie posiadaną bronią. Schowałem kamerę pod siedzenie i spojrzałem w stronę samochodu. Tam, gdzie był zaparkowany, stał już inny samochód. Nagranie tak mnie wciągnęło, że nawet nie zauważyłem, kiedy odjechali. Wysłałem szybko zapytanie do lokalizatora, który przesłał współrzędne geograficzne. Spojrzałem na zegarek. Dochodziła godzina 23:00.Byłem tak nabuzowany adrenaliną, że w ogóle nie czułem upływu czasu. Odpaliłem szybko samochód i ruszyłem z piskiem opon na główną drogę, kierując się za samochodem osiłków. Miałem przeczucie, że tym razem jadą w miejsce, gdzie przetrzymują Pitera.
Ja, panie redaktor, jako człowiek nieuczony… - Dobrze, dobrze, drogi panie Janie, kryguje się pan…Niejeden redaktor naczelny gazety stołecznej zamieniłby się z panem na rozum. - Pan redaktor ich czyta, nie ja. - No dobrze, i co chciałeś pan tym swoim zagajeniem powiedzieć? - Jak pamięcią wstecz sięgnę, to mi się zaczyna wydawać… - Przepraszam, panie Janie, nie będę krytycznie się wypowiadał o naszym kochanym rządzie, który jest najlepszy… - Ale co pan redaktor taki płochliwy? O chorobach zamierzałem podyskutować. - Aaa, to można. O, tu mnie strzyka…i tu łamie… - Przepraszam, ale pan redaktor to na płaszczyznę indywidualną, że tak się wyrażę, steruje bardziej… - Swoja koszula bliższa… - Znów przeproszę, że przerywam, ale ja chciałem bardziej tego…w skali ogólnoludzkiej…globalnie tak.
W szalejącej burzy śnieżnej przeszła przez Ponurą Przełęcz, za towarzystwo mając jedynie dwie pasterki z Przyczółka Dewcomba, które pokazywały jej drogę.
Założyłem, że żadna racjonalna istota nie odważy się stawić czoła takiej pogodzie, więc nie byłem nawet w saarantrasie, by ją przywitać.
Zwiadowcy wprowadzili ją do naszej jaskini, tę malutką, na wpół zamarzniętą dziewczynkę, wokół niej wirował śnieg.
Wszyscy się na nią gapiliśmy, nie wiedząc, co myśleć, aż odrzuciła lamowany futrem kaptur i odwinęła wełniany szal z twarzy.
Spojrzała mi w oczy i już wiedziałem.
Przez dłuższą chwilę panowała cisza, aż Glisselda spytała:
– Co wiedziałeś, Ardmagarze?
– Że natrafiłem na godnego siebie przeciwnika.
Nie jest to księga receptur, lecz mam nadzieję, że posłuży Czytelnikom za katalizador osobistych przemian. Recepty pochodzą z zewnątrz, przemiana zachodzi wewnątrz. Każdego roku ukazuje się wiele książek z prostymi zaleceniami dotyczącymi różnych aspektów naszej egzystencji – fizycznych, emocjonalnych czy też duchowych. Nie zamierzałem pisać kolejnej. Recepty wypisuje się z zamiarem wyleczenia konkretnej dolegliwości; wewnętrzna przemiana zaś jest drogą do zdrowienia – osiągnięcia harmonii i zdrowia –istniejącej całości. Nie przeczę, że porady i zalecenia mogą być przydatne, ale jeszcze cenniejszy jest wgląd w samego siebie, w działanie umysłu i ciała. Ów inspirowany poszukiwaniem prawdy wgląd może sprzyjać wewnetrznej przemianie.
- VIA CLOACA – odczytał. – Hm… zaraz, chwileczkę… Via to dawne słowo, oznaczające drogę lub ulicę. Cloaca znaczy… – Wytrzeszczył oczy w ciemności. – To kanał ściekowy – oświadczył.
- Co to jest?
- Tak jakby… czekaj, gdzie trolle wyrzucają swoje… nieczystości?
- Na ulica – wyjaśnił Detrytus. – Higienicznie.
- To jest… podziemna ulica dla… no, dla odchodów. Nie wiedziałem, że jest taka w Ankh-Morpork.
- Może Ankh-Morpork nie wie, że jest taka w Ankh-Morpork.
- Słusznie. Masz rację. Ten kanał jest stary. Dotarliśmy do samych trzewi ziemi.
- W Ankh-Morpork nawet gówno ma swoją ulicę – stwierdził Detrytus z podziwem i zachwytem w głosie. – to rzeczywiście kraina wielkie możliwości.
– I jestem najlepszym psem w tym mieście, po śmierci Daktyla nie masz nawet, kurwa, technika i ślecie wszystko do Bydgoszczy.
– Dostaliśmy wzmocnienie.
– Masz na myśli tych pizdeuszy, którzy robią w majty na widok „en-ena” ?
– Co ?
– Gówno drogą szło i pytało o ciebie. Halicki, skup się.
– Nie wiemy, w co ręce wsadzić, Leon.
– Ty wiesz. Najwyraźniej najpierw marzyłeś o spokojnej emeryturce, a teraz nagle chcesz wskoczyć na stołek komendanta wojewódzkiego. Więc nie pierdol, że nie wiesz, w co ręce wsadzić, bo są tak głęboko w dupie ministra spraw wewnętrznych, że zaraz stracisz dopływ tlenu i cały się zamoczysz w czekotubce. Chyba że masz dalej zatkany nos i nie czujesz ?
Nieprzerwanie wstaję rano z ogromną chęcią nieoddychania. Czy to już depresja, czy jeszcze kilkutygodniowa chandra? Bywają chwile, że wszystko, co jest wokół mnie, cieszy jak zabawka dziecko, ale to po chwili znika. Boję się myśleć, że coś jest fajne, że coś jest w porządku, bo to wszystko znika, nim skończę wypowiadać te słowa. Głowę mam obolałą, jelita wymęczone, oczy jakby nie moje. Nie za bardzo wiem, co się ze mną dzieje. Chciałam odejść z domu, od rodziców. Chciałam coś zmienić. Zrobiłam to wszystko. I co? Zmian chyba nie powinno się szukać na zewnątrz. To chyba czegoś w środku brakuje, gdzieś między żebrami, w połowie drogi od szyi do pępka. Brakuje tam odwagi do życia. I nic tu po kwiatkach i żółtym słoneczku. W półmroku powoli umieram.
Dziękuję, pani Kurtz. Dziękuję za pani ciepło, poczucie humoru, radość, za pani entuzjazm do nauki i za to żywe wspomnienie mojej pamięci epizodycznej, które pomogło mi znaleźć drogę do moich nauczycieli, a ich sprowadziło do mnie. Wierzę, że pani delikatne dotknięcie mojego ramienia ponad sześćdziesiąt lat temu pomogło zmienić kierunek, w jakim potoczyło się moje życie. Uważam, że zmieniło je w sposób, który kompletuję dziś z zadziwieniem i wdzięcznością. Tak właśnie wspomnienia epizodyczne umożliwiają tworzenie pozytywnych przyszłości. Za każdym razem, gdy wracamy do wspomnienia, staje się ono bogatsze, a jego znaczenie rośnie. W ten sposób działają wspomnienia i tak realizuje się ich życiodajna funkcja, choć często dzieje się to poza kontrolą świadomości.
Czemu nasze sny są piękniejsze od nas? Dlaczego przyszłość patrzy na nas z ukosa? Bo jesteśmy jak nienasycone wilki, które szarpią każdą rękę, jaką los do nas wyciąga. Żeby nic z niej nie zostało, tylko ogryzione kości. Nasz los, pożerany przez żądzę zdobycie wszystkiego tego, co nam proponuje. Czy nie potrafimy zaspokoić się czymś małym - uśmiechem dziewczyny, która wyłoni się zza rogu albo smaczną potrawą? Musimy wypychać kieszenie złotem, dopóki się nie oberwą? Pożądanie pozbawia nas rozumu. Czy życie mierzy się ilością zdobytych pieniędzy, kobiet, szczęśliwych dni? Nie, życie to wybór, wyraźna droga i huśtawka z dzieciństwa, gdzie każde odbicie to parę centymetrów bliżej nieba, ale tylko na chwilę, zanim opadniemy w dół...
Aineko był trzecią generacją pochodzącą od pierwszych, luksusowych japońskich robotów do towarzystwa.
Manfred tylko na tyle miał w życiu miejsce i kochał go bardzo, chociaż pod jego drzwiami
ciągle w niepokojący sposób pojawiały się odmóżdżone kociaki.
Kochał go prawie tak, jak Pamela, narzeczona, kochała jego – ona zaś była tego świadoma.
Jako osoba o wiele inteligentniejsza, niż uważał Manfred, uświadomiła sobie,
że najszybsza droga do serca mężczyzny wiedzie przez coś ukochanego.
Jako osoba mająca o wiele silniejszego, niż domyślał się Manfred, pierdolca na punkcie władzy,
była gotowa użyć każdego środka ograniczenia mu swobody, jaki tylko znalazł się pod ręką.
Był to bardzo XXI-wieczny związek, co oznacza, że sto lat wcześniej byłby nielegalny,
a jeszcze sto lat wcześniej byłby modnym skandalem
Dlaczego Weles znowu triumfował? Znienawidziłam wtedy wszystkich bogów, wszystkie biesy. A kiedy misjonarz tu kiedyś do mnie trafił, który o jedynym Bogu opowiadał, pomyślałam, że może on mówi prawdę. To, co dobre w naszym życiu się zdarza pochodzi od Boga. To, co złe od szatana. A co człowiek może zrobić? Człowiek ma wolną wolę. Może wybrać, którą drogę wybierze. Komu pozwoli działać w swoim życiu? Bogu czy Szatanowi? Dobrosława we mnie umarła. Nie potrafiłam dostrzec sensu w swym cierpieniu. Zabrakło mi tej mądrości. Dziś wiem, ze mądrością jest zobaczyć sens cierpienia. Bez cierpienia człowiek nigdy nie doceni zwykłego życia, nie będzie dziękował za każdą dobrą chwilę. Nie doceni spokojnego dnia, w którym niewiele się dzieje.
"Jestem komiwojażerem. Podróżuję jedenaście miesięcy w ciągu roku. Jadę zazwyczaj pociągiem, najczęściej trzecią klasą, i prawie zawsze odwiedzam żydowskie miasta i miasteczka. Bo po cóż bym jeździł tam, gdzie nie ma Żydów? Mój Boże! Ileż to dziwolągów spotyka się po drodze! Szkoda tylko, że nie jestem pisarzem. Chociaż prawdę mówiąc, dlaczego nie mam prawa zwać się pisarzem? Kim jest pisarz? Każdy człowiek może zostać pisarzem. Tym bardziej pisarzem żydowskim. Język żydowski - też mi sztuka. Bierze się pióro do ręki i pisze. Ale, moim zdaniem, nie każdy powinien brać się do pisania. Trzeba trzymać się swojego zawodu. Fach jest fachem. Tak myślę. Jednakże człowiek próżnujący może znaleźć rozrywkę w pisaniu."
To nie były te migdałowe oczy zagubionego stworzenia. To były głodne oczy drapieżnika, łowcy, który nie przepuści żadnej ofierze, jaka nieopatrznie znajdzie się na jego drodze. Stał i przyglądał jej się wnikliwie, gdy tymczasem dziwnie nieludzka niewiasta zaczęła mówić delikatnym, śpiewnym głosem. – Witam cię w Mrocznym Świecie. Moim świecie. – Bawiąc się swym długim, rudym warkoczem, którego koniec owijała wokół palca, spojrzała mu prosto w oczy i wyrecytowała: Jesteś teraz dzieckiem Nocy Chciał czy nie, z każdym jej słowem coraz bardziej zapadał w Mroczny Świat, stając się członkiem Rodzaju – ludu, o którym do tej pory myślał, że istnieje tylko w ludzkiej wyobraźni. Magdalena Rewers, "W mroku miasta" - tom 1 - "Tajemnice"
W swojej książce poruszam temat, który w dzisiejszych czasach elektryzuje niemal wszystkich. Chciałbym podzielić się z Tobą praktycznymi wskazówkami dotyczącymi sfery finansów. Piszę tę książkę w oparciu o własne, ponad 20-letnie doświadczenie w biznesie, a także niezliczone obserwacje, sytuacje i rozmowy z zamożnymi ludźmi. Opisuję tutaj sposoby myślenia, reagowania i działania ludzi bogatych i biednych. Sposoby te różnią się od siebie diametralnie, a co za tym idzie, efekty również. Chcę pokazać Ci drogę i uniwersalne zasady, które pomogą Ci stać się bogatszym niż jesteś aktualnie, czytając tą lekturę. Zasady, którymi kierują się bogaci są proste i opanowanie ich nie powinno stanowić większego wyzwania.
Czy ludzkość naprawdę dopiero w obliczu osobistych tragedii oraz świadomości, że za chwilę wszystko może się skończyć, budzi się do życia? Budujemy sobie ciepłe i bezpieczne schrony. Stabilizujemy swoje życie, tak by nie było w nim żadnych wstrząsów ani dramatów. Wymyślamy dzień po dniu mało znaczące misje i cele, zapominając o tym, by po prostu żyć. Każdego dnia wracamy do naszych misternie tkanych dzień za dniem ciepłych i miękkich kokonów. Wybieramy bezpieczną pracę, bezpieczną drogę, najbezpieczniejszych ludzi wokół siebie, rezygnując przy tym z podejmowania najmniejszego nawet ryzyka. Sięgnięcie po marzenie jest ryzykiem. Walka o ukochaną osobę jest ryzykiem. Nieświadomie z biegiem lat uzbrajamy nasze kokony przed innymi, bojąc się, że mogą swoją bliskością zniszczyć coś, co naprawdę nie powinno mieć żadnej racji bytu.
Mnie się wydaje, że człowiek rodzi się każdy możliwy. Właśnie tak muszę to powiedzieć: każdy możliwy. Wszystko w nim może być – najbardziej odmienne, najbardziej mu zaprzeczające, najdalsze.
Charakteru nie ma właściwie, póki rozważamy go w oderwaniu, charakter nie istnieje sam przez się. Przedłużenie każdej z cech wrodzonych sięga w nieobjętą głąb możliwości.
Dopiero obcy świat, następujący zewsząd i z bliska, zamyka te otwarte drogi, każdej z możliwości wyznacza ostateczną granicę. Dopiero ludzie decydują wreszcie całą tę sprawę.
Przecież w stosunku do każdego człowieka stajemy się, jesteśmy kimś innym. (...)
W cięgłej, niewiedzianej pracy manifestowania siebie charaktery nawzajem się korygują, nadają sobie wciąż nowe stopnie hierarchii, opatrują się wciąż nowym znakiem algebraicznym i tak wzajemnie nasycają się wartością.
Kiedyś byliśmy plamkami w oceanie, potem rybami, następnie jaszczurami i małymi ssakami, a wreszcie małpami. I mnóstwo nas było pomiędzy. Ta ręka była niegdyś płetwą, była także szponem! W moich ludzkich ustach mam ostre kły wilka i siekacze królika, i żujące zęby krowy! Nasza krew jest słona jak morze, z którego wyszliśmy! Kiedy ogarnia nas lęk, nasza skóra zachowuje się, jakby rosło na niej futro, które powinno się zjeżyć. Jesteśmy historią. Wszystko, czymkolwiek stawaliśmy się w naszej drodze, wciąż w nas jest. (...) Jestem ulepiona ze wspomnień moich rodziców, dziadków i przodków. Od nich pochodzi to, jak wyglądam, jaki kolor mają moje włosy. Jestem też po trosze każdą z osób, które spotkałam w swoim życiu i która zmieniła to, jak myślę. Więc co właściwie znaczy „ja”?
-Chcę poznać drogę do Hunghung - powiedział ostrożnie.
-Tak. Oczywiście. O tej porze roku ruszyłbym w stronę zachodzącego słońca, dopóki nie opuściłbym gór i nie dotarł na aluwialną równinę. Znajdzie pan tam drumliny i kilka pięknych przykładów głazów narzutowych. To jakieś dziesięć mil.
Rincewind patrzył na niego zdumiony. Barbarzyńskie wskazówki brzmiały zwykle jakoś "prosto obok płonącego miasta, potem skręcić w prawo za wszystkimi mieszkańcami powieszonymi za uszy".
-Te drumliny wydają się groźne-zauważył.
-To tylko rodzaj wzgórz polodowcowych-wyjaśnił Saveloy.
- A głazy narzutowe? Brzmi jak coś takiego, co rzuca się na..
-To głazy pozostałe po cofającym się lodowcu. Nie ma się czego obawiać. Pejzaż nie jest niebezpieczny.
Rincewind nie uwierzył. Wiele już razy grunt uderzył go bardzo mocno.
Jak widzisz, nie jestem już komuchem, którym wzgardziłaś – wpadł jej w słowo. – Wszystko się zmieniło. Stałem się innym człowiekiem. Podzielamy poglądy i przekonania. Zrozumiałem wreszcie, dlaczego ode mnie odeszłaś, dlaczego wybrałaś działacza NZS-u. Ale teraz. nic już nie stoi na przeszkodzie, byś sobie uświadomiła, że w dalszym ciągu mnie kochasz. Przecież jesteśmy dla siebie stworzeni. Pamiętasz, jak bardzo kochaliśmy się, zanim on cię ogłupił tą walką z komuną. Nasza wielka miłość teraz się odrodzi – przekonywał ją z zapałem. – Swoją drogą. mam do ciebie żal, że mnie oszukałaś. Obiecałaś, że wrócisz do mnie, jeśli mój ojciec wstawi się za twoim Mateuszem, a nie zamierzałaś tego uczynić. - Nie oszukałam cię – spojrzała mu prosto w oczy. – Byłam gotowa wrócić do ciebie, by uratować Mateuszowi życie. To ty mnie oszukałeś, twierdząc, że grozi mu rozstrzelanie albo wywózka na Sybir.
Jasna cholera! – krzyknęłam na całe gardło. Moje źrenice rozszerzyły się chyba trzykrotnie. Jakieś pół mili za nami biegło sześć stworów. Były ogromne i wysokie na co najmniej dziesięć stóp – stwierdziłam to po tym, że sięgały niemal do połowy ulicznych latarni. Gnały na czterech łapach. Płonące żywym ogniem cielska miały tak wychudzone, że miejscami prześwitywały ich nagie kości. Z pysków toczyła się piana, oczy błyszczały szkarłatem, a zakończone ostrymi szpikulcami ogony fruwały w powietrzu, rozrywając na strzępy wszystko, co napotkały na swojej drodze. Odniosłam wrażenie, jakbym po raz pierwszy w życiu odczuła strach. I nie chodziło mi tu o lęk czy obawę, ale o prawdziwe, pierwotne przerażenie. W porównaniu z nimi demony były jedynie niegroźnymi karaluchami. – Można je zabić? – wyjąkałam drżącym głosem.
- (...) Chce się pan dostać do Hunghung, tak?
Rincewind zastanowił się.
- Chcę poznać drogę do Hunghung - powiedział ostrożnie.
- Tak. Oczywiście. O tej porze roku ruszyłbym w stronę zachodzącego słońca, dopóki nie opuściłbym gór i nie dotarł na aluwialną równinę. Znajdzie pan tam drumliny i kilka pięknych przykładów głazów narzutowych. To jakieś dziesięć mil.
Rincewind popatrzył na niego zdumiony. Barbarzyńskie wskazówki brzmiały zwykle jakoś "prosto obok płonącego miasta, potem skręcić w prawo za wszystkimi mieszkańcami powieszonymi za uszy".
- Te drumliny wydają się groźne - zauważył.
- To tylko rodzaj wzgórz polodowcowych - wyjaśnił Saveloy.
- A głazy narzutowe? Brzmi jak coś takiego, co rzuca się na...
- To głazy pozostałe po cofającym się lodowcu. Nie ma się czego obawiać. Pejzaż nie jest niebezpieczny.
Rincewind nie uwierzył. Wiele już razy grunt uderzył go bardzo mocno.
Od najdalszych wieków łączyliśmy miłość z najwyższym imieniem Stwórcy, gdyż ani umysł, ani zmysły nie wystarczają, by doczesne bytowanie stało się dla nas rzeczywistością. Nie to bowiem, co do nas dochodzi, ale to właśnie, co pochodzi od nas, jes prawdziwym życiem. Być, to nie znaczy otrzymać życie, ale je stwarzać; miłość zaś jest jedynym narzędziem w nieskończonych możliwościach tworzenia. To, co nazywamy rzeczywistością nie jest banajmniej czymś, co się nam ofiarowuje, ale rezultatem wtajemniczenia; i rozpoczyna się ono z miłością. Utożsamianie więc, w ziemskich kategoriach, wiedzy o Boskim z jakąś Beatrycze zrodzoną z ciała i duszy to zabieg nie tylko przemyślny, logiczny czy wzniosły, ale przede wszystkim absolutnie konieczny. Niebo nie jest bynajmniej przywidzeniem majaczącego; prowadzą do niego drogi z piasku i skały, z piasku i skały przenikniętych miłością, przytłoczonych miłością tak wielką, że mozna zapłakać; nim rozpoczniemy więc podbój rzeczywistości tak porażającej, postarajmy się, by rzeczywista miłość przenikła nas już teraz, za trwania przygotowawczego życia w czasie.
Problem polega na tym, że potrzeba czterech kalorii pochodzących z roślin, aby wyprodukować jedną kalorię jaką daje kurczak, sześć do wyprodukowania jednej wieprzowej i dziesięć w przypadku kalorii z wołowiny lub jagnięciny. To samo dzieje się z wodą; potrzebne jest 1500 litrów wody aby wyprodukować kilogram kukurydzy, ale 15 tysięcy idzie na kilogram wołowiny. Hektar dobrej ziemi może dać 35 kilogramów białka roślinnego; jeśli produkcja będzie przeznaczona do wykarmienia zwierząt - 7 kilogramów. Czyli jeden człowiek jedzący mięso zgarnia dla siebie środki , które rozdzielone, wystarczyły by dla pięciu albo dziesięciu ludzi. Jedzenie mięsa wprowadza bezwzględną niesprawiedliwość: pozwalam sobie na jedzenie produktu pięć, dziesięć razy droższego niż ten, który jesz ty. Jeść mięso, znaczy mówić: mam gdzieś pozostałych dziewięciu.
© 2007 - 2024 nakanapie.pl