“Niedziela, 19.12.1965 r.
Panna Wiesia Dobrzyńska była już panną wiekową, złośliwi mówili “ starą panną”. Blisko siedemdziesięcioletnią. Była dość wysoką kobietą, o lekko przygarbionych plecach, krótkich siwych włosach, wąskiej twarzy i łagodnym spojrzeniu piwnych oczu. Chociaż była osobą cichą i niepozorną, znał ją cały Zdrój. Krzyżowiec Zdrój, oczywiście. Od lat już była na emeryturze, lecz ciągle była czymś zajęta, coś robiła, załatwiała, pomagała. Czy ktoś tego chciał czy nie. Niektórych to czasem irytowało. Niesłusznie, panna Wiesia żyła nie dla siebie, lecz dla innych, czyniąc, w miarę swoich, tak jak i przecież naszych, ograniczonych możliwości, dobro. Tak, popełniała błędy, nie zawsze zachowywała się stosownie, była naiwna jak dziecko, ale tak naprawdę była chodzącą dobrocią.
Dlaczego więc leżała teraz martwa, z roztrzaskaną głową na pustej, nocnej ulicy Jasnej, w tę piękną niedzielę, 19 grudnia, roku Pańskiego 1965?
Płatki śniegu cichutko opadały na jej stygnące ciało. Żółte światło odległej latarni. Cisza, gdy śnieg jest mięciutki i lekki, mróz niewielki. Jedyna w swoim rodzaju cisza. Jakby świat się zatrzymał. Tak pięknie.
Czy nie wystarczyła sama brutalna śmierć? Czy musiał jej jeszcze to zrobić?”