Do jeszcze niedawna Loiuse Allen była dla mnie synonimem lekkiego, wdzięcznie skrojonego romansu, napisanego z werwą i pieprzykiem. Była. Czas przeszły dokonany.
Teraz, z tytułu na tytuł kolejnym jej bajdurkom konsystencją co raz bliżej do mdłej, wyschniętej, kołkowatej, papki, gdzie pierwsza rzecz to seks, a reszta z Allen ma już tylko ja...