Jeżeli dobrze liczę Worek kości to moje czwarte spotkanie z twórczością Kinga. Dotychczas byłam z tych spotkań niezadowolona. Jak było tym razem? Nie wiem z czego to wynika, ale nadal jest mi nie po drodze z tym autorem. Pierwsze co mnie denerwuje to zbyt dosłowna klasyfikacja jego powieści. Worek kości sklasyfikowano jako grozę. A ja przez większość czasu czułam że mam do czynienia z dramatem. Nie mam nic przeciwko miksowaniu gatunków, łączeniu ich ze sobą, ale wolę już na starcie wiedzieć z czym będę miała do czynienia. Nie znam się a się czepiam. Wiadomo.
Główny bohater powieści Mike Noonan po śmierci żony przeżywa kryzys pisarski. Postanawia go przerwać i wyjechać do domku nad jeziorem Dark Score, gdzie przeżył najszczęśliwsze chwile z żoną. Na miejscu daje się wciągnąć w konflikt dotyczący opieki nad dzieckiem między jej matką a dziadkiem. Gdyby tego jeszcze było mało, Mike wydaje się, że widzi swoją zmarłą żonę...
Ileż ja bym dała, by ta historia utrzymana była w charakterze thrillera, zahaczającego o kryminał czy społeczny dramat. Śmierć żony głównego bohatera była doskonałym pretekstem do opowiedzenia tej fabuły z niego tajemniczej, mrocznej strony. King przecież potrafi tak poprowadzić akcje by nasiąkała gęstym dymem. Fajnie byłoby gdyby pod tym dymem nie chowały się duchy. Jeżeli chodzi o tę stworki zatrzymałam się na etapie ducha Kacpra i dobrze mi z tym. Ode mnie 5/10.