Wczoraj po pracowitym dniu i wysłaniu zadania. Mogłam się oddać przeglądaniu książek, które kupiłam. Lubię tak podotykać okładek, popatrzeć na spis treści, poczytać fragmenty książki, raz tej, potem drugiej. Zajrzeć trochę jak do albumu i dojrzeć coś, co mnie przyciągnie, pozwoli zdecydować, której oddam teraz część siebie. I tak wzięłam do łapki książkę Erica-Emmmanuela Schmitta. Nie wiem, jak często tak macie, ale ta książka przyciągnęła mnie najmocniej. Miałam tylko powertować, a zaczęłam czytać. Doszłam może do 16-17 strony, może niewiele, gdy zdamy sobie sprawę, że ma ich ponad 200. Jednak to mi pokazało, że to jest inna powieść, że Schmitt dzieli się z nami sobą, jest nam jeszcze bliższy, na pewno. Zdaje być obok, bliżej niż w powieści Madame Pylińska i sekret Chopina. I muszę powiedzieć, że choć początek do łatwych i filigranowych nie należy, to coś mnie w tej książce ciągnie do czytania. I trzeba autorowi przyznać odwagę, bo to naprawdę bardzo osobiasta historia. "Wierzę w moc wiary. Czy miłość by istniała, gdyby się w nią nie wierzyło? ".
Dziękuję bardzo! 😍 Dla mnie Schmitt jest bardzo ważnym autorem i staram się zachęcać do czytania jego powieści. Pewnie będę jeszcze pisać o książce, ponieważ jest bardzo refleksyjna.