Wspominam, pamiętam, czuję…
Czasami otwieramy drzwi do przeszłości i pozwalamy sobie na przebywanie w niej świadomie. Próbujemy odtworzyć spotkania i wydarzenia z czasów dzieciństwa. Dobrze, jeśli wspomnienia zostały uwiecznione w pamiętniku, na zdjęciu czy zapamiętane przez innych. Gdy jesteśmy młodzi, nie przywiązujemy do tego wagi. Wydaje nam się to nieważne w danym momencie, bo przecież coś jest tu i teraz, można po to sięgnąć w każdej chwili. Nie zdajemy sobie sprawy, że życie biegnie szybko i każde kolejne dziesięć lat to duży przeskok. Zmiany są nieuniknione i widoczne gołym okiem. Zmieniają się sprzęty codziennego użytku, zmienia się moda, przyzwyczajenia i oczekiwania społeczne. I raptem tylko w muzeach i skansenach możemy odtworzyć nasz dziecięcy świat i czasy, w jakich żyliśmy.
Każdy chyba ma we wspomnieniach coś takiego, co wywołuje łezkę w oku czy przyprawia o szybsze bicie serca. Często słyszy się – „to jest mój smak z dzieciństwa”. Próbujemy odtworzyć te smaki, bo dobrze nam się kojarzą, bo może przywołują miłe wspomnienie osoby, której już nie ma, a która była dla nas bardzo ważna. Tak jak dla mnie babcia Henia i jej ciasteczka.
Kruche ciasteczka babci Heni
Składniki:
4 szklanki mąki
¾ szklanki cukru
1 margaryna lub masło
2 łyżki smalcu
3 żółtka
1 całe jajko
1 cukier waniliowy
2 łyżeczki proszku do pieczenia
(można dodać orzechy)
Sposób przygotowania:
Wszystkie składniki zagnieść na jednolitą masę. Ciasto podzielić na cztery części i każdą rozwałkować na posypanym mąką blacie na grubość pół centymetra. Z ciasta wykrawać szklanką lub kieliszkiem okrągłe ciasteczka (można samemu wymyślać różne kształty ciasteczek, w zależności od tego, co nam w duszy gra). Tak przygotowane ciasteczka układać na blaszce i piec w temperaturze 180°C ok. 10 -15 minut do lekkiego zarumienia. Po upieczeniu odstawić do ostygnięcia.
Kruche ciasteczka mojej babci.
Pamiętam, że robiła je w maszynce, wykorzystując cztery różne formy, choć ja najbardziej zapamiętałam podłużne z brzegami jak w trybikach od zegarka. Zjadaliśmy je od razu, gdy tylko wystygły, a to, co zostawało, babcia chowała do metalowej puszki po kawie i wstawiała do kredensu. Właśnie te ciasteczka pojawiają się w mojej głowie jako pierwsze, gdy myślę o mojej babci Heni. Wspominam nasze wspólne spotkania, kiedy ja – mała jeszcze, a ona jeszcze młoda, toczyłyśmy ciekawe rozmowy. Opowiadała mi o czasach wojny, którą przeżyła. Mimo trudów życia, była spokojna i pogodna. Miała najpiękniejszy uśmiech na świecie. Uczyła mnie modlić się do Boga, robić masło i twaróg w specjalnie do tych celów skonstruowanych urządzeniach, prać na tarze, dziać skarpety, robić szydełkiem serwetki i przyszywać guziki. Razem chodziłyśmy na jagody, często przebywając w lesie cały dzień. W jej domu każda rzecz miała swoje miejsce, ale tych rzeczy nie było dużo. Tylko to, co naprawdę niezbędne.
Zapytałam raz babcię, dlaczego w szafie wisi czarna sukienka z białymi koralami, a pod nią czarne buty, czarna chustka i czarna torebka… Odpowiedziała, że to jej strój na śmierć… Wtedy tego nie rozumiałam i zastanawiałam się, skąd w tak jeszcze młodym wieku była w niej potrzeba myślenia o końcu… Była w niej wiara, nadzieja i miłość.
Babcia Henia siedzi na ławce przed domem i uśmiecha się promiennie – taki obraz babci mam pod powiekami. Chciałabym się tak zestarzeć, jak ona – z uśmiechem na twarzy. Kruche ciasteczka są pięknym wspomnieniem, które lubię odtwarzać, aby poczuć ten smak… smak miłości babci i wnuczki.