Ale jak to wojna?!
„Ja tak naprawdę nie chcę tam jeździć, ale...”
Ale Dworzec!
Dworzec Zachodni w Warszawie. Zimno, brudno i „do domu daleko”. I w takim miejscu,
bezpieczną przystań znaleźli ukraińscy uchodźcy uciekający przed wojną. W większości same
kobiety: babcie, mamy, córki, wnuczki. Zatroskane, zmęczone trudami podróży. Zerwane
więzi z domem, z krajem, najbardziej widoczne w starczych oczach. Dworzec to przejściowy
przystanek przed dalszą podróżą do innych miast w Polsce i w Europie. Każdy kąt dworca
wykorzystany na miejsca noclegowe, stoiska z żywnością, punkty pomocowe. A wszystko na
przyjęcie „gości” z Ukrainy.
„Ja tak naprawdę nie chcę tam jeździć, ale...”
Ale Wasyl!
Wasyl, ukraiński pielęgniarz na izbie przyjęć szpitala, do którego trafiłam z powodu powikłań
Covid 19. Wszystkie oczy wpatrzone w Wasyla jak w zbawienie. Bo on z uśmiechem: mówił,
dzwonił, przynosił, uspokajał, podawał, pobierał testy, zmieniał kroplówki. Miał anielską
cierpliwość i przepraszał, że nie przyjmą nas do szpitala, bo tylko ciężkie przypadki pod
respiratory przyjmują. Myślałam: „cała nadzieja w nim, wszystkie uśmiechy jego, wszystkie
oczy jego”. A teraz Wasyl wraca do kraju. Inni też wracają.
„Ja tak naprawdę nie chcę tam jeździć, ale...”
Ale Oczy!
Zatroskane, wystraszone oczy podróżnych. Oczy, które bez pytania, odpowiadają:
„Nie znaju, ·szto budu dziełac”; „Nie znaju...”. Smutne oczy, które widziały, czego widzieć nigdy nie
powinny. Oczy, szukające zrozumienia i wsparcia w oczach wolontariuszy.
„Ja tak naprawdę nie chcę tam jeździć, ale...”
Ale Wolontariusze!
Stoją na warcie, gotowi na przyjęcie „gości” z Ukrainy. W różnych kolorach kamizelek.
Najważniejsze zadanie: udzielić wszelkiej pomocy, wysłuchać. I nie pozwolić zamieszkać na
dworcu. Plakietka w języku ukraińskim z napisem „Mam na imię...; „Jak mogę Ci pomóc?”
ułatwiała kontakt. Z czasem „gości” jest coraz więcej, a może wolontariuszy mniej?
Potrzebują noclegu, transportu do różnych miejsc w Europie, biletu na autobus, na pociąg czy
wskazanie peronu. Najwięcej pytań o „6” peron, z którego odjeżdża pociąg do Berlina.
„Ja tak naprawdę nie chcę tam jeździć, ale...”
Ale Peron!
”6” Peron Dworca Zachodniego PKP w Warszawie. Niby jest, ale go nie widać. Strzałka na
piątym peronie wskazuje, że trzeba iść prosto, dalej schodami w górę, prosto i schodami w
dół. Dystans: kasy PKP – Peron „6” można pokonać biegiem w dziesięć, a nawet w pięć jak
się postarać. Przekonała się o tym młoda Ukrainka jadąca do Wrocławia. Opowiada, że
słyszała wystrzały i naloty nad Kijowem. Tata walczy na wojnie, a mama czeka na niego w
domu. Przytulamy się ze łzami w oczach. I nawet jej imienia nie poznałam z tego pośpiechu.
Pięć minut trafiło na starszą Panią jadącą do Poznania. I po co było tak się śpieszyć? Za
niedługo byłby przecież kolejny pociąg. Samemu ciężko biec, a co dopiero starszemu
człowiekowi czy mamie z małymi dziećmi, wózkiem i ciężkimi torbami.
„Ja tak naprawdę nie chcę tam jeździć, ale...”
Ale Torba!
Torby, walizki obwiązane folią. Poniszczone podróżami pokoleniowymi. Żeby tylko torby.
Dobytek spakowany w przezroczyste worki. Chciałabym oddać im swoją najlepszą walizkę.
„Ja tak naprawdę nie chcę tam jeździć, ale...”
Ale Namiot!
Biały namiot przed Dworcem Zachodnim PKS w Warszawie. W środku stoliki z ławkami i
stoły z jedzeniem dowożonym przez restauratorów, różne organizacje, zwykłych
mieszkańców. Owoce, woda, kawa, herbata, kanapki, ciasta, gar z zupą i ciepłe obiady -
„wsio biespłatna”. I kwiaty w słoikach na ławach, żółtopomarańczowe tulipany przepasane
niebieską i żółtą wstążką. Nie wiadomo, od kogo. Jedna Pani bierze zapasy na duży zapas...
doświadczyła już głodu. Pakuje do reklamówki, stając po kilka razy w kolejce. Udajemy, że
nie widzimy.
„Ja tak naprawdę nie chcę tam jeździć, ale...”
Ale Wdzięczność!
Starsza Pani i Pan. Dorobek życia spakowany w dwóch walizkach. Oglądają się za siebie,
wystraszeni, niepogodzeni z nową sytuacją. Wymieniam im EURO na PLN, kupuję bilet,
pokazuję namiot z gorącymi posiłkami, pokazuję wszystkie miejsca, które mogą „umilić”
trudy podróży. Pani dziękuje za pomoc, mówi coś o Bogu. Przytulamy się, nie
powstrzymujemy łez. Pan nie...musi być twardy...dla żony. Taka chwila, bo już ktoś prosi o
pomoc.
„Ja tak naprawdę nie chcę tam jeździć, ale...”
Ale Teatr!
Pięcioosobowa rodzina z małym dzieckiem. Właśnie wysiedli z autobusu. W drodze od pięciu
dni. Skąd przyjechaliście? – pytamy z koleżanką. My z Mariupolu. My uciekli z tego
teatru. Nam się udało. Łzy w naszych oczach. Przytulamy mocno. Wychodzi na to, że
wymuszamy przytulanie, bo oni próbują być twardzi. A mieliśmy być silni dla nich. My też
uczymy się tej wojny.
„Ja tak naprawdę nie chcę tam jeździć, ale...”
Ale Szmatki!
Psy i koty. Dużo ich na dworcu. Właściciele martwią się, czy autobus zabierze zwierzaki.
Wolontariusze rozdają karmę, podstawiają wodę. Dwa psy mają zawieszone szmatki wokół
szyi. Usłyszymy, że zostały wyniesione z mieszkania w prześcieradłach podczas ostrzałów.
Inaczej nie chciały wyjść. Te szmatki, to tak na pamiątkę.
„Ja tak naprawdę nie chcę tam jeździć, ale...”
Ale Dasza!
Mała Dasza, Daszeńka, której uśmiech wypełnia każdą przestrzeń, która na ośrodek, w
którym mieszka mówi: „O! Nasz domek”. A jej ciocia ze łzami w oczach odpowiada:
„Tak, to jest teraz nasz domek”. Widziałam ją z mamą na dworcu. I poznałam w Świetlicy w
Lesznie. Uczyła mnie słów po ukraińsku, a ja tłumaczyłam je na polski. „A eta kurka” -
mówi ona - „to jest kurka” - mówię ja. A mamy z Ukrainy szyją wielkanocne kurki.
„Ja tak naprawdę nie chcę tam jeździć, ale...”
Ale Kurki!
Chodź, zrobimy kurkę wielkanocną. Ale ja nie chcę. Dlaczego nie chcesz? Tam walczy mój
mąż, mój syn, a Ty mi mówisz o jakieś kurce?! Ale zobacz, może, choć na chwilę dasz
głowie odpocząć. Ale ja nie chcę! To, chociaż popatrz, jak my będziemy je szyć.
/Godzinę później/. Ale piękna ta kurka! A mogę zrobić niebieską i żółtą? Jak nasza flaga.
Dla męża i dla syna. Ja też chcę zrobić taką! I ja...i ja...i ja... Inni malują jajka
wielkanocne.
„Ja tak naprawdę nie chcę tam jeździć, ale...”
Ale Pisanka!
Wielkie styropianowe jajko, malowane farbami. Powstawało tak niewinne. Kolory dobierane
dziecięcą wyobraźnią, pod okiem mamy. Tyle zabawy i radości. I nagle mama maluje flagę
Ukrainy w kształcie serca. Wszystkie serca we łzach.
„Ja tak naprawdę nie chcę tam jeździć, ale...”
Ale Dworzec!
Ja tak naprawdę nie chcę tam jeździć..., bo jak to: wojna?! Ale jadę, bo ten dworzec we mnie
jest. Poznane tam osoby we mnie są. Oczy Daszy i Wasyla we mnie są. Ta wojna mnie
dotyka. Boję się jej, ale jadę. Walczę na niej, dając mój czas, moją pomoc. I mam wiarę i
nadzieję, że im się uda, że będą mogli żyć w wolnym kraju.