- Gdzie przewozicie te palety? - zapytał Pan Bernard, patrząc na załadowanego towarem tira.
- Do nowego magazynu - odpowiedział Szymon, spoglądając niepewnie na Mariannę.
- Jakiego nowego magazynu? - Pan Bernard spojrzał pytająco na dziewczynę.
- No tego, który wynajął Dyrektor Operacyjny - odpowiedziała Marianna - na ul. 3-go Maja. Wynajęliśmy dodatkowy magazyn, bez większych wygód, bo potrzebujemy go tylko na dwa miesiące - kontynuowała, widząc wielkie zdziwienie odbijające się na twarzy mężczyzny. Chciała od razu wyjaśnić mu wszystko, aby już o nic nie pytał. Czuła wielki szacunek do swojego szefa i jednocześnie wielki respekt. Miała wrażenie, że pan Bernard musiał wiele w życiu przejść. Zawsze pytał pracowników, czy wszystko w porządku, czy czegoś nie potrzebują. Na imprezach integracyjnych zagadywał o rodzinę, służył radą i zawsze kończył rozmowę, mówiąc, że można się do niego zwrócić w każdej sprawie.
- Mogę zobaczyć ten magazyn? - zapytał Mariannę stanowczym tonem i nie czekając na odpowiedź, otworzył drzwi do swojego samochodu, zapraszając ich gestem ręki do środka.
Jechali za tirem ruchliwą jak na tę porę dnia ulicą. Rozmowa w ogóle się nie kleiła. Właściwie poza pytaniem Marianny o zdrowie, które Pan Bernard zignorował, przez całą drogę panowała zupełna cisza.
- Dziwnie jest – Marianna wpatrywała się w obrazy za oknem - czy coś zrobiliśmy źle? - zastanawiała się szukając odpowiedzi. Gdy tylko przejechali przez szlaban na ul. 3 – go Maja, na teren magazynów, okazało się, że kierowca tira ma problem ze znalezieniem tego właściwego, więc Szymon przesiadł się do niego do kabiny, a Marianna z szefem jechali za nimi. Gdy przejeżdżali obok napisu „Tędy przeszła Warszawa”, Pan Bernard zatrzymał się nagle i patrzył na niego przez uchylone okno. Po dłuższej chwili wysiadł z samochodu, podszedł powolnym krokiem do olbrzymiej topoli i bardzo ostrożnie zbliżył swoją dłoń do jej kory. Wyglądało to tak, jakby bał się dotknąć tego drzewa.
Marianna nie rozumiała dokładnie, co się dzieje. Domyślała się, że to było ważne drzewo i ważne miejsce dla jej pracodawcy, ale nie znała jeszcze dobrze tego miejsca, w ogóle mało znała miasto, w którym mieszkała od niedawna. Dopiero po pewnym czasie dowiedziała się o Muzeum Dulag 121, o którym mówi się, że „przeszła tędy Warszawa”, dokumentującym historię niemieckiego obozu przejściowego w Pruszkowie. Wypędzeni mieszkańcy Warszawy w czasie powstania w 1944 roku przeszli przez ten obóz, zanim zostali wywiezieni dalej.
(…)
Pan Bernard długo stał przed magazynem, do którego go zabrali. Marianna zapytała, czy Szymon z kierowcą mogą rozładowywać samochód, ale on jakby tego nie słyszał. Patrzył i patrzył, a oczy zaszły mu łzami. Wszedł w końcu na rampę. Stanął w otwartych drzwiach i zajrzał do środka. Nic nie mówił, tylko patrzył…
- Nic tu się nie zmieniło… nic się nie zmieniło… ta rampa… ta rampa…szeptał prawie niesłyszalnie...
Ostrożnie przekroczył próg magazynu. Zachwiał się w pewnym momencie i Marianna myślała, że upadnie, ale on tylko oparł się o ścianę…
&&&
Minęło kilka lat. Krysia stała przed lustrem, ubrana w kraciastą spódnicę. „Jak to ubranie zmienia człowieka” – Marianna patrzyła na córkę z niedowierzaniem. Wyglądała tak, jakby miała za chwilę iść do przedwojennej szkoły. Córka z kolegą mieli za chwilę wziąć udział w rekonstrukcji marszu wypędzonej ludności Warszawy do Pruszkowa, organizowanego przez Muzeum Dulag 121.
(…)
Marsz ludności Warszawy odtworzono ze szczególną pieczołowitością, łącznie z ubiorami, sprzętami, jakich wtedy używano oraz emocjami, jakie mu towarzyszyły. Dorośli, młodzież, dzieci a nawet niemowlęta w wózkach charakterystycznych dla tamtych lat, odtwarzali powierzone im role. Nie dało się przejść obok tego wydarzenia obojętnie. Marianna, wyrwana z rzeczywistego świata, pełnego pośpiechu, hałasu - znalazła się nagle w świecie jakże odmiennym, gdzie powietrze było ciężkie od rozpaczy. Szła z innymi mieszkańcami Pruszkowa chodnikiem, obserwując całe wydarzenie, które rozgrywało się na ulicach począwszy od ul. Kraszewskiego po ul. 3-Maja. Od Alei Jerozolimskich dołączyła kolejna kolumna ludzi i wszyscy spotkali się na skrzyżowaniu ulic. Patrzyła na obrazy z przeszłości tak wiernie odtworzone i nie raz poleciały jej łzy po twarzy. Do rekonstrukcji zatrudniono też aktorów, którzy bardzo realistycznie przedstawili sceny płaczu matek za dziećmi, księży żarliwie modlących się i podtrzymujących w ludziach nadzieję. Jedna ze scen wywołała w mieszkańcach taki szloch, że słychać go było w uszach jeszcze długo po jej zakończeniu…
Naraz kolumna z ludźmi zatrzymała się, a przewożący wozem jabłka cisnął kilka sztuk głodnym ludziom. Dzieci natychmiast rzuciły się na te jabłka, dorośli również. Wtem niemieccy żołnierze zaczęli strzelać do ludzi i krzyczeć na więźniów… wielki szmer przeszedł po kolumnie ludzi, płacz… tak, słychać było płacz małych dzieci i rozdzierający serce płacz matek po stracie swoich dzieci…
Takie słowa Marianna zanotowała tego dnia w swoim pamiętniku. Było to dla niej duże przeżycie. Przypomniała sobie, jak szła w grupie ludzi oglądających te sceny, za starszymi Paniami, które rozmawiały ze sobą o tym, co widziały. Okazało się, że przeżyły to wszystko, gdy były małe. Mówiły ze spokojem, chwaliły rekonstrukcję, że taka realistyczna. Marianna chciała poprosić kobiety, aby opowiedziały jej dokładnie, co wtedy przeżyły, ale zabrakło jej odwagi. Patrzyła na twarze uczestników przemarszu. Słońce paliło niemiłosiernie i widać było zmęczenie na ich spragnionych wody twarzach. Przez to, te sceny były jeszcze bardziej realistyczne. Marianna wyobraziła sobie nagle wagę i dwa różne światy na szalkach… Ten kontrast był nieprawdopodobny – z jednej strony maszerujący ludzie, wyglądający tak realistycznie, jakby wyszli naprawdę z tamtego okresu, a z drugiej strony mieszkańcy Pruszkowa, zadumani i z wyrazem troski na twarzach, jednak nowocześnie ubrani i robiący zdjęcia telefonami. Spokojni o jutro…
(…)
Tak było kiedyś… ciekawe, jak teraz wyglądaliby mieszkańcy Pruszkowa w czasie takiej rekonstrukcji i co zapisałaby Marianna w swoim pamiętniku…