Jagrys zaczaił się na ostatni zachód słońca przed odjazdem. Wycelował obiektyw w niebo i...
Chmury, chmury, chmury... Chmury bliżej, chmury dalej. Słońce niby jest ale go nie widać.
- Słońce, słońce, pokaż ryja... - zamruczał Jagrys zachęcająco, balansując zoomem między ujęciem horyzontu a włażącymi w kadr ludźmi.
Słońce: 😎
Efekt:
Niby nic, ale ogromnie cieszy i nie powiem, troszeczkę przeraża.
Ponieważ, widzicie... Przed momentem dodałam do bazy książek kanapy swoją pięćsetną.
Wiem, że w porównaniu z tytanami pracy bibliotekarskiej to kropla w morzu, ale choinka...
Pół tysiąca książek to też coś! XD
Jestem z siebie dumna.
Na parkingu stanęły obok siebie dwa lwy: Ewidentny Brak Rozumu i Ratuj Boże, Ratuj*. Oba z wlepką "Uwaga baba" na tylnej szybie.
Wsparta o TŻ Jagrys kontemplowała ten widok ze zmarszczonym czołem aż od wysiłku umysłowego parowały uszy gdy przy boku zmaterializowała się młodziutka panienka, widać właścicielka drugiego z pojazdów. Dziewczę spojrzało, w oku jej błysło.
Jagrys wskazał lagą blachy.
- Zastanawiam się, której z nas za kółkiem należy bać się bardziej.
*) Kreatywne rozwinięcia skrótów tablic rejestracyjnych
Siedzi Jagrys na skalnym elemencie umocnienia wybrzeża i łapie dech po rajdzie do zabytkowych ruin w tę i nazad piechotą.
Ochwacone giczoły wystawił do słoneczka, gębę ukrył w cieniu kapelusza. Siedzi i regeneruje moce na powrót w hotelowe pielesze, kontemplując widoki, jednym uchem rejestrując dźwięki obok.
Źródłem dzięków było dziecko, dziewuszka, na oko: pięcioletnia, która coś tam szczebiocząc stawiała piaskowe babki wokół kocyka z mamusią.
"Babko, babko, udaj się, bo przyjdzie pies i ojszczy cię" - recytowała mała, pracowicie oklepując wiaderko plastikową łopatką.
Jagrys wpierw osłupiał, chwilę przyswajał tekst, po czym ukrył twarz w kapeluszu maskując chichot, szczerze ubawiony, bo tej rymowanki akurat nie znał.
Ale spoko, już zna. Kto wie, może do końca życia. 😂
Z domowego archiwum:
Zabytkowe ruiny, do których się szło plażą
...ale można też dojść wygodnym pasażem.
Widok z góry klifu, którym się wracało
Mówiłam nie raz, nie dwa i nie dziesięć, że do mądrych inaczej mam ślepy fart. Raczej wcześniej niż później wyskoczy mi jakiś taki niczym z diabeł z pudełka i dostarczy emocji. Nie inaczej było tą razą. Pojechałam ci ja uiścić haracz w placówce ubezpieczeniowej...
Na początek rys sytuacyjny: Przed budynkiem, na całej jego długości jest parking z ładnie zagospodarowanym wyjazdem z/na ulicę. 3/4 z tego parkingu to poziom "0". To znaczy, od strony ulicy wygląda, że jest duży parking, przed samym budynkiem szeroki chodnik z kawałkiem trawnika wygrodzonym krawężnikiem, gdzie sam trawniczek to zgrabnie wykończony wjazd/wyjazd z parkingu.
W rzeczywistości trawnik maskuje wyjście ewakuacyjne z poziomu "-1" w rogu wspomnianego budynku, a część krawężnika to eleganckie wykończenie ściany z cegieł, wbudowanej dobre trzy metry w dół.
Parking przed agendą ma jeszcze jedną właściwość: Przez większą część dnia jest ciasno zapchany do ostatniego miejsca, manewruje się ciężko i niekomfortowo. Ale że okoliczności zmusiły mnie do wojaży Józefiną - nie było przebacz. Traf chciał, że dwa miejsca najbliżej wyjazdu były puste. Postawiłam Józefinę na drugim miejscu od wyjazdu. Miejsce po swojej prawej, na wysokości rzeczonego zieleńca, zostawiłam wolne.
...Siedziałam jeszcze w aucie i układałam sobie trasę jazdy, gdy oczom moim ukazało się białe Mitsubishi, model prosto z salonu, które jechało ciągiem dla pieszych w stronę wyjazdu.
Widziałam i wiedziałam do czego młody pan (na oko: 28-30lat) za kierownicą zmierza. A wymyślił był on sobie, że nie będzie przebijać się przez zatłoczony parking, ale objedzie chodnikiem od strony budynku, myknie przez trawnik, przejedzie przez wolne miejsce obok mnie i śmignie od razu do wyjazdu. Po chamsku, ale sprytnie to sobie wykoncypował, co nie? Cwaniaczek już siedział w kurniku, już witał się z gąską... Ale karma to suka.
Kierujący Mitsubishi przejechał chodnikiem, wjechał na trawnik przejeżdżając przez skraj krawężnika, który de facto krawężnikiem nie jest... I stanął.
I było widać, że myśli. I że to, co myśli, wcale nie jest ani miłe ani przyjemne. Ponieważ wyglądało na to, że pan w białym Mitsubishi się powiesił a kto wie, czy nie zrobił kuku w miskę olejową.
Pozwoliłam sobie unieść brew, choć podejrzewam, że wyraz twarzy miałam jednoznaczny.
Józefina szyderczy wyraz paszczy ma zawsze, więc od tej strony też niefajnie musiało to wyglądać.
Kiedy wychodziłam z agendy, pan w Mitsubishi na krawężniku stał nadal.
A ja się pytam: Skąd się tacy biorą?
W szale wczasowego urlopowania Szczęście załadował Jagrys w samochód i wywiózł do Winety - centrum Słowian i Wikingów na wyspie Wolin.
Oficjalnie: Celem okazania, jak to się tamój od ostatniej tambytności Jagrysa pozmieniało.
Najbardziej zaś jechaliśmy na przepysznościowe ciastka na miodzie według starożytnego przepisu wypiekane na miejscu. Są obłędne.
Pochłaniając cukierniczy frykas Jagrys przyswajał miejscowe opowieści. Najbardziej zainteresowany był historią o dźwigu i kamieniu z wizerunkiem smoka, wyrytą czarnymi zgłoskami na tablicy informacyjnej w Jomsberg. Głaz ten waży szesnaście ton i stu mężów wspólnemi siłami próbowało go podnieść i pionowo osadzić w miejscu.
Stu chłopa stękało, sapało i choć każden jeden ile miał siły się natężał - nie dali rady. Taki to ciężar.
Aż przyjechał dźwig i sam jeden w kilka chwil jednym ramieniem głaz jak należy posadził.
Morał, jak orzekł Szczęście, z tej bajki jest następujący: Wikingowie, choć nieustraszeni, nie wypracowali techniki podnoszenia kamieni.
Z domowego archiwum:
Widok na Jomsberg-Winetę
Bęben do bębnienia i amator słodyczy z lokalnej cukierni
Głaz, który stawiało stu chłopa i jeden dźwig
Zostaliśmy zaproszeni do kumplostwa na inaugurację ich nowego, mega-wypasionego ekspresu do kawy. Kumpel-kawosz, kumpela w podobie - równa się okazja do obalenia winiasza.
Siedzimy, gadamy, śmichy-chichy. Kumpel celebruje czynności właściwe czyli preparowania espresso czemu Jagrys przyglądał się z zainteresowaniem. Kumpel ubijał kawę w łyżce z filtrem, gdy Jagrys nie wytrzymał. Otworzył dziób.
- A ta kawa jest dzisiejsza czy suszona? - zapytało Jagrysiątko z miną niewiniątka i całą powagą, na jaką akurat było ją stać.
Kumpela buchła śmiechem. Szczęście dziwnie prychnął i zakrztusił się swoją kawą po turecku.
Kumpel spojrzał na Jagrys jak na pieprzniętą i w sumie miał rację...
To stary numer, który Jagrys wywinie wcześniej czy później. O co biega?
...Działo się to dawno temu, gdy Jagrys parał się logistyką, czyli nie był do końca normalny.
Szefa też miał Jagrys z piekła rodem, więc z punktu stroszył kolce i dziabał kłem. Dla opowieści ważne jest, że: Szef wciągał kawę jak Hummer wachę, nasz "działowy" przelewowy ekspres do kawy stał na stoliku obok grzejnika, jakieś dwa-trzy tygodnie wcześniej wódz uznał, że należy się nam jedna paczka kawy 250g miesięcznie, co nie przeszkadzało mu przychodzić do nas ją spijać.
Godzina 7:30. Jagrys zmienia filtr w ekspresie. Dla wygody ustawił tackę z zużytym filtrem na grzejniku, gdy do naszej dziupli wparował szef.
- Jagrys! Kawa! Już! - zarządził.
- Dziesięć minut. - wycedził Jagrys, świadomy możliwości ekspresu "za pięć złotych" i sięgnął po zużyty filtr z kawą.
Wodzu spojrzał Jagrysowi na ręce.
- A ta kawa to świeża jest?
Jagrys otaksował wzrokiem wilgotny filtr z nie mniej mokrą zawartością.
- Jakby wczorajsza... - bąknął bez przekonania a złe zaczęło w nim kiełkować.
- Gdzie jest dzisiejsza?!? - ryknął szefo już czerwony na paszczy.
Furia w Jagrysie doznała zwarcia.
- Sam zarządziłeś, że przysługuje nam jedna paczka kawy na miesiąc. - wyartykułował równym głosem Jagrys, choć w dzika furia w środku eksplodowała z mocą kwazaru. - Suszymy na grzejniku ostatnią kawę z poprzedniego dnia a rano parzy się ją od nowa. Na dzisiaj jest świeża.
Współpracownik Jagrys chyba zasłabł, bo zsunął się pod biurko i tam dziwnie charczał. Spieniony wódz przycichł i sklęsł w sobie. Prawie słyszeliśmy, jak pracują mu trybiki.
- Słuchaj... - rzekł był już jak człowiek - Ja wiem, że macie limity i w ogóle, ale czy mogłabyś jednak zaparzyć świeżą kawę? Dziękuję.
- Za dziesięć minut. - odparł Jagrys pstrykając ekspresem.
Szef opuścił wariatkowo zamykając za sobą drzwi. Jagrys łypnął ślipiem w stronę komilitona wciąż charczącego pod biurkiem.
- Dla twojego i mojego dobra: Melisa na biegu, razy dwa.
Kumpel wysłuchał przypowieści. Kiwnął głową.
- U nas w firmie mówią: Po czym poznać logistyka? Bo ma zrytą psyche.
Jagrys wyszczerzył kły i uniósł kieliszek.
- Za wasz nowy ekspres! Żeby go nie suszyło.
Ale wiecie... W firmie kumpla mają rację.
Mimo, że to prawie rok, nie przegryzłam się ze stratą Merlina. Jeszcze nie.
I chociaż o Irysie byłoby co opowiadać, nie czuję się na siłach, by pisać cokolwiek. Jeszcze nie.
Będę wrzucać fotki. Może z komentarzy pod zdjęciami ulęgnie się jakaś opowieść. Oby.
Póki co:
Z domowego archiwum:
Wizualizacja: Strach ma wielkie oczy
Do samego budynku nie mam nic, ale to, co się wyprawia przed nim...
Jak powszechnie wiadomo, piesi mają w kraju na Wisłą status uprzywilejowany Szczególnie celują w tym względzie seniorzy, przekonani, że są co najmniej narodem wybranym. Nic to, że przy obu szczytach placówki medycznej są przejścia dla pieszych, w tym jedno ze światłami. Nic to, że ciąg pieszy przed przychodnią od ulicy odgradzają strategicznie rozmieszczone barierki. Dziadki dziarsko człapią przed się, na azymut, z energią i wigorem wkraczając na trzy nitki jezdni, z podwójną ciągłą przy każdym pasie... To nie jest bezpieczne miejsce dla kierujących pojazdami mechanicznymi. Nominalnie jest, ale nijak przystaje do rzeczywistości.
Sytuacja 1
Jagrys dojeżdża do przychodni. Przejeżdża pierwsze przejście i z włączonym kierunkowskazem zajmuje środkowy pas, do lewoskrętu. Ponieważ na skrzyżowaniu ze światłami ma dla swojego pasa czerwone - zwalnia, a właściwie toczy się 5km/h w kierunku następnego przejścia.
W tym momencie, między barierkami przed przychodnią przeciska się jakiś dziadek, przemyka przez lewy pas i wbija prosto przed Józefinę, trzy metry od maski. Żaden samochód nie zatrzyma się w miejscu w nanosekundę!
Hamulec w podłogę, Józefina trze paszczą o asfalt, Jagrysowi robi się ciemno w oczach.
- No i jak jeździsz, kurwo?!? - drze chapę dziadzio. - Nie widzisz, że ludzie idą?!!!
Jagrys dostaje zwarcia.
- Na pasy, ciulu jeden! Po pasach przechodzić to nie łaska?!
- Jestem na pasach, kurwo!!!
Jagrys wychyla łeb bez szybkę. Faktycznie, dziadzio stoi na pasach. Pasach podwójnej ciągłej.
Zebry dla pieszych nie przypomina to ni cholery.
Rzut oka na trzecią nogę na siedzeniu obok.
- A mam, qurła, wysiąść?
Dziadek widać dostrzegł, że w starciu na broń długą typu laski, Jagrys ma przewagę wagi i zasięgu, bo prysnął z ulicy jak niepyszny. Ktoś go tam jeszcze obsztorcował po drodze, na chodniku...
Sytuacja druga
To samo miejsce, ten sam manewr: Jagrys zajmuje środkowy pas do lewoskrętu, z tą różnicą, że tym razem nie jest pierwsza a druga w kolejce.
Przed nią stoi jakieś czerwone autko z przyczepką. Pali się czerwone, ale pali się już dłuższy czas, czyli lada moment będzie zielone.
Zza przychodni, na wprost, tnie trotuarem senior na rowerku. Nie zważa na nic. Nie rozgląda się, nie zwalnia. Nic. Zero. Nam zapala się żółte, dla pieszych czerwone. Samochód przede mną podjeżdża bliżej skrzyżowania. Dziadek na rowerku nie zmieniając prędkości wjeżdża na jezdnię i jadąc po pasach chce przemknąć za czerwonym samochodem. Dla mojego pasa zapala się zielone. Kierowca czerwonego auta nie odjeżdża. Z rozmachem otwiera drzwi, susem wyskakuje z auta i chwyta za wszarz dziadka, który... Uwaga! Mając czerwone światło dla pieszych, wbił na przejście i zaczął przenosić rower nad dyszlem przyczepki za samochodem! Nikt nie trąbił. Nikt nie klaskał. Facet z samochodu zawlókł dziadka na chodnik od strony, z której dziadek nadjechał. Pirzgnął nim w krzaki, a chwilę potem, w stronę awanturującego się w zieleni asa szosowania ciepnął rower. Dziadek kurwował na czym świat stoi, groził sądem i policją. Facet mu odpowiadał a elokwentny był bardzo. Grzmiało i błyskało, aż Jagrys uchyliła szybki, by lepiej słyszeć. Rozjechaliśmy się na drugiej zmianie świateł. Ale niech by staremu zrobił krzywdę?
Sytuacja trzecia
Z dzisiaj: Powtórka z sytuacji pierwszej. Z tym, że nie dziadek a babuszka o dwóch laskach. Pomykała asfaltem, bo na przejściu są za wysokie krawężniki i jej niewygodnie. Krawężniki. Za wysokie.
Na przejściu dla pieszych, dostosowanym dla wózków inwalidzkich i osób niewidomych!
Oczywiście moja wina, bo prawo jazdy dostałam za loda. Bardzo niedelikatnie uświadomiłam babcię, że samochód, pod który tak chwacko sobie wlazła, waży tyle, co dwie krowy. Nawet więcej. Więc jeżeli babcia czuje na tyle pary w ręcach, żeby te dwie biegnące krowy zatrzymać w miejscu - proszę bardzo, niech sobie włazi na ulicę gdzie chcąc. Ale nie pod mój samochód, bo nie mam życzenia się tłumaczyć, dlaczego jakiejś emerytowanej dziewicy Viking zrobił dziarę z opon na japie.
Nie lubię miejsca jak jasny gwizd.. Ale do domu trzeba móc jakoś wrócić.
W wątku tutaj: https://nakanapie.pl/grupy/wokol-kanapy/temat/co-mnie-dzisiaj-rozbawilo?strona=123#237686
napisałam byłam, że być może zadziwię Was naszą tegoroczną choinką.
A oto i ona:
A tutaj: Irys przy i pod choinką:
Sezon świąteczny uważam za rozpoczęty.
Wesołych Świąt!
Szczęście wywlókł drogą połówkę do centrum handlowego w poszukiwaniu utensyliów dla siebie.
Po grzyba mu do tego był potrzebny Jagrys - pojęcia nie mam, ale ok, chce, to jedziemy. I - jak to w galeriach handlowych bywa - łazikując po sklepach weszliśmy na znajomych.
Im się nie spieszyło, nas czas też gonił umiarkowanie, przemieściliśmy się więc w rejony lokalnego zagłębia spożywczego, by tam, przy kawce z herbatką posiedzieć i pogadać.
Znajomi ostatni raz widzieli Jagrys na początku sierpnia, w charakterze wyplutego zombi. Od tego czasu Jagrys tak jakby odżył i zaczął wyglądać lepiej. Wykazywał nawet coś na kształt chęci do życia. Koleją rzeczy padło taktownie zadane pytanie o nowego domownika. Czy mamy już w domu następcę Merlina?
Ależ oczywiście, że tak! Od bardzo niedawna, ale jednak. Co prawda, zdarza nam się nazywać Irysa Merlinem i młody w ostatnim czasie przeczołgał był on nas niewąsko, ale kryzys udało się zażegnać i dalsza integracja przebiega bez większych zgrzytów. W tym miejscu Szczęście wyciągnął telefon i rozpoczął prezentację zdjęć z galerii małego łobuza.
Znajomych "wzięło" mniej więcej tutaj:
Netoperek
Irys znękany kroplówkami i dopalaczami w zastrzykach. Oj, dał nam on naonczas do wiwatu...!
Młody wypłosz, który jeszcze się boi ale już obczaił najlepszą miejscówkę
Śniąca słodycz.
I już teraz widać, że Irys ma jeszcze jakieś znaczenia, ale można przyjąć, że jak go się wyleczy i wysiuda kolonie świerzbowców z uszu - od czubka nosa po koniec ogona będzie czarny jak smoła. Czarny diaboł z żółtymi ślepiami. Prawdziwy kot czarownicy.
W tym miejscu, przez odgradzającą nas od reszty świata dekorację z badyli przechylił się młodzian w dredach i tykając Jagrys w mankiet ozwał się w ten deseń:
- Przepraszam panią, nie wiem, czy pani wie, ale nie wypada mówić o kimś, że jest czarny. Mówi się "afroamerykański".
I zrobiło się niefajnie.
Jagrys zaniemówił. Roześmiana znajoma przycichła. Jej mąż jakoś dziwnie poczerwieniał, Szczęście spęczniał w sobie i już miał coś powiedzieć, gdy w Jagrys przecknął się Jagrys. Spojrzał na typa spod metki "JestĘ HipsterĘ" i nastroszył kolce. Gwałtownie przebudzona furia wcisnęła czerwony przycisk.
- Irys nie jest AFROAMERYKAŃSKI - wycedził przez zęby, akcentując zgłoski. - To kot BOMBAJSKI. On JEST czarny. Proszę sprawdzić w Google.
Salwa poszła. Młodzian wrócił na swoje krzesełko, ale nastrój szlag trafił.
- Bombajski...? - zamruczał znajomy do Szczęścia unosząc brew, gdy opuszczaliśmy przybytek.
- Gdzie tam...! - odmruczał Szczęście. - Dostała od babki z PZU razem z ubezpieczeniem.
- Czarny, cholera jasna! - fuknął Jagrys, stukając TŻ o kafelki. - Irys jest czarny!
Z domowego archiwum: Ty...! Mam do ciebie zejść?!?
A schodź. Co mnie to.
Z domowego archiwum: Kleksowi na głowę wejść się nie da, ale tam... Tak, tam kociałko się zmieści.
do: J
od: Jagrys
Temat: Tajemniczy lord Milcroft
do Szczęście: Wysiadujesz?
od Szczęście: Jak na ciebie czekam, to tak.
Zapewne wielu widziało już tego mema:
to samo, by Irys:
Jak rzekł był Szczęście: Irys próbował trzy razy nim uciekł. Jest większy twardziel. XD
Z domowego archiwum: Twardziel na rąsi.
Wiemy, że Irys ogarnia obsługę pralki: Swoją małą kocią łapką potrafi włączyć start i pauzę, zmieni temperaturę i prędkość wirowania.
Wyłączył nawet irytujący pikacz na koniec prania, czego nam ze Szczęściem nie udało się dokonać nawet z instrukcją obsługi.
Wiemy, że Irys potrafi uruchomić iRobota. Więcej: Ustawił nawet funkcję sprzątania po jego śladzie. Jak? Tego nie wie nawet moja mama a iRobot jest jej.
Wiemy, że Irys potrafi uruchomić łazienkową wagę sensoryczną. I sam się zważyć.
Od dzisiaj wiemy, że Irys waży 4,55kg. A ma niecałe półtora roku.
Rośnie nam bysiek?
Z domowego archiwum: Hipotetycznie przyszły bysiek
Gwoli prawdy to teściowa kuzyna mojego Szczęścia, ale unikamy z nią kontaktu każdym sposobem i za wszelką cenę. Tak bardzo, że omijamy szerokim łukiem tę część miasta, w której teściowa kuzyna mieszka, aby tylko jej nie zobaczyć i nie spotkać. Nie wiem, co takiego ma w sobie, ale dla nas, teściowa kuzyna to zapowiedź nieszczęścia. Nieszczęścia, które ciągnie za sobą pokaźne pokłady zasobów finansowych. Rozlany tusz, spalony najlepszy garnek, rozerwany suwak w wyjściowych spodniach czy złamany obcas to przy niej małe miki. Czarny kot na drodze w piątek trzynastego również.
Tapirowany łeb schludnie upięty w koczek dojrzany gdziekolwiek, choćby kątem oka, jest żelaznym gwarantem katastrofy. Nie pecha, czy jakiegoś niefartu ale autentycznej biedy. Utrapienia, które rozplaska nas o glebę i wydrenuje kieszenie.
Jak ona to robi - nie mam pojęcia, lecz wystarczy, by mignęła gdzieś w polu widzenia a jeszcze tego samego dnia a to jakieś przepięcie sieci spali płytę główną, a to sąsiad wiercąc coś w ścianach trafi w instalację elektryczną i zrobi nam wodę z prądem, a to w samochodzie - do tej pory sprawującym się bez zarzutu - eksploduje miska olejowa, a to Szczęście otwierając cichaczem lodówkę zdejmie całe drzwi, bo rozpadł się zawias...
Tajemnicze fluidy emanujące z teściowej kuzyna generują sobą tego typu przypadki.
Jeśli to pech - to w rozmiarze XXXXL.
Nie inaczej było tą razą.
Jechaliśmy odebrać wiązanki na pogrzeb, gdy po drugiej stronie ulicy dojrzeliśmy znajomą sylwetkę. Szczęście zaklął, mnie zrobiło się ciemno w oczach, ale jedziemy jako goście na pogrzeb, do cholery!
Co się może złego stać? Oprócz złamania kwiatkow w wiązance? Ha, ha. Otóż może.
Uroczystość dobiegła końca. My ze Szczęściem zadowoleni, że jednakowoż nikomu nic i się udało - wyjeżdżamy z parkingu.
Szczęście zatrzymał Józefinę ustępując pierwszeństwa srebrnemu kombi. Samochód nas minął, odjechał, PYK...! Szczęście zgasił silnik i wyskoczył macać Józefinie twarz.
Tia... Teściowa kuzyna ma moc. Kamyczek spod koła trafił w przednią szybę.
Rozmawiałam z serwisem. Odprysk jest w miejscu nienaprawialnym. Szyba do wymiany.
I jak tu nie wierzyć w przesądy...
Wchodzi Jagrys do apteki i patrzy. Z dwóch stanowisk jedno okupuje jakaś pani starsza model 70+, typ pioktanina-blond, wersja na pudla i coś truje.
Przy drugim znajoma pani farmaceutka. Jagrys podbija do rzeczonej i uderza w te słowa:
- Dzień dobry. Poproszę cewnik Foleya, nie znam rozmiaru, ale żeby na żanetę sześćdziesiątkę pasował. Chodzi o to, żeby nasadzić, zapuścić i nie pokaleczyć.. Zależy mi, żeby się nie zsuwał i nie trzeba go było paluchem wyciągać. Poproszę też dopalacz energetyczny typu glukoza, rozmiar na kota oraz jakieś coś, żeby nie pozwolić dziadkowi umrzeć z głodu.
Farmaceutka obznajomiona z przypadkiem Merlina nie mrugnęła okiem.
Mina fioletowego pudla - bezcenna.
Ktoś, nie pamiętam kto, wstawił onegdaj na forum taki oto komix z kociej pobudki:
Obrazek drugi. Tak wstajemy. Innych wariantów nie ma.
Wszystkiego, czego sobie życzycie i oby było lepiej niż było.
Zdrowych, wesołych spokojnych Świąt Bożego Narodzenia życzy Irys, Jagrys i Szczęście
Przez x-czasu, właściwie: przez całe życie, Merlin miał swoją własną, prywatną jadalnię w kuchni i nie miał w tym względzie uwag. To samo nasze familijne koty różne: Stołują się w kuchniach mamy, ciotki, kuzynki, okazjonalnie posiłkując się gdzie indziej. Przyzwyczajeni do dobrego, urządziliśmy i doposażyliśmy Irysowi jadalnię w znanym, zwyczajowym nam miejscu, a Irys dobitnie pokazał nam, że w kuchni to on co najwyżej może grzecznościowo wsiąknąć mleczko.
Przeprowadzony podstępnie eksperyment żywieniowy wykazał, że Irys główne posiłki dnia ma życzenie spożywać tam, gdzie my, w lokalizacji, gdzie będzie miał oko przynajmniej na jedno z nas a najlepiej na wszystko i wszystkich. o.O
Szczęście, z sarmackim rozmachem zaproponował nakrycie Irysowi do stołu. Zbulwersowany barbarzyństwem Jagrys(ja) z wrodzonym sobie brakiem taktu postawił zdecydowane veto.
Jagrys(ja) ustawił Irysowi stolik w pobliżu naszego stołu... Irys zmienił zdanie.
Na teraz, najlepsze jadło to takie, które ukradnie z talerza albo z własnej miski. Spożywane na podłodze pod łóżkiem.
Zobaczyłam ją rano. Minęłyśmy się na ulicy. Nawet mnie nie widziała. Wystarczyło, że ja widziałam ją.
I co? Pojechałam do mechanika zmienić opony. Przy zdejmowaniu koła wylał amortyzator. Amortyzatory wymienia się parami.
Mówiłam: Nie dość, że urok to jeszcze ruina finansowa.
Sobotnie przedpołudnie w zagłębiu spożywczym. Jagrys zajmuje strategiczną (pierwszą) pozycję na dziale mięsnym. Przed nią prezentacja z lokalnych wędlin, za nią rządek chwackich seniorek.
Jagrys jednym okiem taksuje szynki i kiełbasy, drugim ćwiartowaną właśnie tuszkę drobiową, trzecim łypie na posapującą jejmość, która słaniając się na nogach ze zmęczenia (he, he)* prawie weszła Jagrysowi w koszyk, czwartym szuka Szczęścia, który wszedł między półki z kredkami i zaginął...
- Mogę prosić o dwa cycki od tego chudego sępa? - zagaił uprzejmie Jagrys głośno i wyraźnie, by pani ćwiartująca usłyszała apel o żarcie. Kobieta za ladą uśmiechnęła się i obciachała żądaną część drobiu. Rządek siwowłosych dam zafalował zbulwersowany ordynarną odezwą. Wiew zgorszonych szeptów potargał wymodelowane grzywki. Jagrys łypnął ślipiem na świętojebliwe towarzystwo i już miał artykułować podobnie wulgarne życzenie względem wędlin, gdy spomiędzy regałów z artykułami papierniczymi wychynął Szczęście.
- Kochanie, różne pióra macałem, ale takiego grubego jak to, co ci w ręcach wylało tutaj ni ma! - wygłosił pełną piersią, przy okazji dobijając werbalnie emerytowane cnotki.
O co chodziło? Marker wodoodporny, choletra, miał znaleźć.
Jagrys wyszczerzył się niczym Kot z Chesire. Karma to sucz. I ma Szczęście.
*) Kojarzycie ten rodzaj starowinki, który nie ustoi pięciu minut w autobusie, ale przestoi kilka godzin na plotach z sąsiadką i bije rekordy w biegu świńskim truchtem do kas? To był ten typ.
Z domowego archiwum: Ciemność. Patrzy.
Z domowego archiwum: Jak zejść na zawał albo: Ciemność. Patrzy. Z.Góry.
...ale jak chce, potrafi ładnie zapozować.
Tyle w temacie kwiatków na balkon.
...pozostaje mieć nadzieję, że krzaczki się wybronią.
Nie ma w tym krzty przesady.
Z domowego archiwum: Irys wizytuje balkon
Gdyby ktoś robił sobie nadzieje, że wraz z wiekiem - wraz z wiekiem nie zmieniło się nic
Stało się tak, że Jagrys złożył wizytę w przybytku medycyny tzw. specjalistycznej.
Siedząc w gabinecie za parawanem, przymuszony okolicznościami odkrył tyły.
- Hmm.... - powiedział lekarz specjalista oglądając to, co Jagrys chciał, by zostało obejrzane - Nie widzę tu powodów do obaw. Zastanawiam się, jakim sposobem podrapała pani sobie tak plecy.
- Może przesadziłam pod prysznicem ze szczotką - mruknął Jagrys niewyraźnie, robiąc szybki rachunek sumienia.
- Do krwi?!? - wyraził uprzejmie swoje zdziwienie specjalista.
- Gdzie? - Jagrys zmartwiał.
Specjalista wykonał kilka gestów w okolicy szyi i cynaderek, zaczepiając przy okazji o schaby.
- A nie...! - Jagrys westchnął ciężko. - To nasz kot. Robię u niego za drapak chmur.
Z domowego archiwum: Irys na tle kociego drapaka chmur
A potem Jagrys się tłumaczy.
Bez komentarza.
Śliczności wyszedł.
Kto widział ten wie.
Gangsterzy kradną uszkodzonego robota policyjnego, któremu wgrano bardzo ludzkie AI, by pomógł im w skoku na konwój z Wielką Forsą.
Z domowego archiwum:
Jak widać na obrazku, Irys w skupieniu oglądał film z nami.
Szczególnie zainteresowany był motywem przeniesienia świadomości.
I teraz się boję.
To spojrzenie jest niepokojące.
Nie wiem, czym rzecz tłumaczyć.
Każdorazowo, zmiana pościeli równa się wytrząsaniem koteła z kołdry.
Kotełowi układ pasuje. Jagrys uznaje, że ukrywa w kołdrach gwiazdę modelingu.