Sobotnie przedpołudnie w zagłębiu spożywczym. Jagrys zajmuje strategiczną (pierwszą) pozycję na dziale mięsnym. Przed nią prezentacja z lokalnych wędlin, za nią rządek chwackich seniorek.
Jagrys jednym okiem taksuje szynki i kiełbasy, drugim ćwiartowaną właśnie tuszkę drobiową, trzecim łypie na posapującą jejmość, która słaniając się na nogach ze zmęczenia (he, he)* prawie weszła Jagrysowi w koszyk, czwartym szuka Szczęścia, który wszedł między półki z kredkami i zaginął...
- Mogę prosić o dwa cycki od tego chudego sępa? - zagaił uprzejmie Jagrys głośno i wyraźnie, by pani ćwiartująca usłyszała apel o żarcie. Kobieta za ladą uśmiechnęła się i obciachała żądaną część drobiu. Rządek siwowłosych dam zafalował zbulwersowany ordynarną odezwą. Wiew zgorszonych szeptów potargał wymodelowane grzywki. Jagrys łypnął ślipiem na świętojebliwe towarzystwo i już miał artykułować podobnie wulgarne życzenie względem wędlin, gdy spomiędzy regałów z artykułami papierniczymi wychynął Szczęście.
- Kochanie, różne pióra macałem, ale takiego grubego jak to, co ci w ręcach wylało tutaj ni ma! - wygłosił pełną piersią, przy okazji dobijając werbalnie emerytowane cnotki.
O co chodziło? Marker wodoodporny, choletra, miał znaleźć.
Jagrys wyszczerzył się niczym Kot z Chesire. Karma to sucz. I ma Szczęście.
*) Kojarzycie ten rodzaj starowinki, który nie ustoi pięciu minut w autobusie, ale przestoi kilka godzin na plotach z sąsiadką i bije rekordy w biegu świńskim truchtem do kas? To był ten typ.