Niedzielne popołudnie
Żar leje się z nieba, znękany upałem Merlin rozkłada się przed wentylatorem.
Kleks(ja) włóczy się po mapie w poszukiwaniu bogactw, częściej trafiając na oddziały wroga niż skarby.
Szczęście postawił przed sobą plastikowy zbiornik z chłodziwem i z westchnieniem ulgi wstawił kulasy do miski. Pogrążając się w nirwanie zapluskał w wodzie paluchem. W tej samej chwili przy nogach Szczęścia zmaterializował się Merlin. Wsadził pycho do miski i pił, pił, pił....
Poziom wody w misce wyraźnie opadł a Merlin wciąż pił, pił, pił...
- Kleksie... Na pomoc! - zakwilił Szczęście - I co ja mam teraz...?!
Kleks(ja) łypnął na monitor obliczając punkty ruchu do posterunku nieprzyjaciela, równocześnie zezując na osobliwą scenkę rodzajową obok.
- Coś ty do tej wody dołożył...?!?
- Ja? Nic...! Sama woda. Prosto z kranu.
- Żebyś mi się nie ważył kulasów z michy wyciągać! - zarządził twardo Kleks. - Widać lura w rurach nabrała oryginalnych właściwości smakowych.
- Ale on mi całą wodę z miski wypije ...!
Kleks(ja) włączył tryb rozpierduchy automatycznej i zafokusował jedno oko na ukontentownym księciu a drugie na mniej szczęśliwym Szczęściu.
- Upał jak skurczysyn, ludzie jaja na betonie smażą a ty kotu wody żałujesz...? - nastroszył kolce.
Szczęście jakby się zachłysnął. Merlin, nieświadomy starcia bogów nad swoją głową pił, pił, pił...
Poziom wody w misce opadł jeszcze bardziej.
Gdy już uznał, że ma dość, wielce zadowolony oblizał dziób i rozłożył się przed wentylatorem.
Szczęście wyciągnął nogi z wody i sięgnął do michy. Kleks drgnął.
- Żebyś mi się nie ważył tej wody nigdzie wylewać! - zarządził głosem Hiacynty Bukiet. - Postaw gdzieś, żeby nie wejść przypadkiem, ale micha zostaje!
Tydzień później. Niedzielne popołudnie.
Złachany zaprawą kardio Szczęście ciężko klapnął na siedziszczu przed telewizorem.
Kleks(ja) przytargal do pokoju miskę z zimną wodą i ceremonialnym gestem postawił przed Szczęściem.
- Tu! - zarządził twardo. - Kulasa zamoczyć. Już! Żeby kot miał co pić!
Szczęście zamoczył stopę w misce. Plusnął paluchem. Merlin, do tej pory obojętny na dźwięki świata, wsadził pycho do wody i pił, pił, pił....
- Słuchaj, ja mu może jutro do tej wody jakąś swoją skarpetkę wrzucę, czy coś...? - zaszemrał Szczęście nieśmiało.
- Nie wiem, jak to zrobisz, ale jutro pod skarpetkę zakładasz foliówkę. - odszemrał Kleks(ja). - Chcę mieć zapas. Z moich mu tak nie smakuje...
Ktoś coś o chodzi? Bo ja nie kaman.