Kleks(ja) wyciągnął z zamrażalnika bryłę mięsa mielonego i wrzucił do miski.
Było tego mięcha kilo i ćwierć. Ambitny plan żywieniowy zakładał, że będzie to farsz do naleśników, kotlety mielone oraz mięsny dodatek do spaghetti. Żarcia co najmniej na trzy dni, jeśli nie na tydzień. Na wszelki wypadek, Kleks przykrył miskę odwróconym do góry dnem garnkiem. Na wierzchu postawił chwiejną miseczkę z wodą. Wszystko to upchnął w najbardziej odległym i najmniej dostępnym kącie kuchni. Jeszcze raz zlustrował całość i niezmiernie z siebie zadowolony poszedł spać.
A że było już późno i złachany był bardzo - zasnął snem sprawiedliwego prawie natychmiast.
* * *
Kleks otworzył jedno oko następnego dnia, gdzieś koło dziewiątej.
Szczęście szczękał garami w kuchni organizując sobie i nadobnej małżonce śniadanie.
- O-cho! - Okrzyk Szczęścia z kuchni nie wróżył niczego dobrego.
Kleks, który już wstawał ale jeszcze drzemał na siedząco, oprzytomniał natychmiast.
- Co jest?
- Problem jest. - odkrzyknął Szczęście. - Rozmrażałaś mielone na obiad?
- Rozmrażałam. - przytaknął Kleks teraz już pewien, że stało się coś bardzo, bardzo złego.
- No to nie obraź się, ale wymyśl coś innego.
Kleks zmaterializował się w kuchni prawie natychmiast.
Z kilograma mięsa została ledwie garść. Akurat tyle, żeby po spreparowaniu na winie* ładnie wyglądać na talerzu ale zdecydowanie za mało, by dwie osoby mogły się tym najeść.
- A ja się dziwiłem, dlaczego jeszcze go nie ma... - Szczęście głośno zamknął drzwi lodówki.
Kleks wyjrzał z kuchni. Objedzony do wypęku Merlin rozlewał się po łóżku. Na brzęknięcie nożem nawet nie drgnął. Zawołany po imieniu, przeciągnął się rozkosznie i przytulił łeb do podusi.
Nie ma co, ludzki pan... A mógł zeżreć wszystko.
*) danie na winie - wszystko, co nadaje się do jedzenia i pod rękę nawinie.