Left Bank Martini to drink z klasą. Wytrawny, aromatyczny i bardzo romantyczny. Doskonały, by zrobić wrażenie. Jeśli któryś z dżentelmenów chciałby zaimponować swojej pani czymś szykownym i oryginalnym - niech przyniesie jej Left Bank Martini. Piłam to cudo na jakimś przeraźliwie nudnym soirée. Wyfiokowane damesy w eleganckich kieckach i butach na obcasie snuły się po żwirowych alejkach lub zapadały w trawie, panowie dusili się w garniturach i pod krawatem (bo nie sądzę, by głęboka czerwień na twarzach była efektem spijania ukrytych w kieszeniach "szczeniaczków"). Byłam też ja - prosto z pracy, jeszcze w ciuchach roboczych, od pierwszego wejrzenia oderwana od pługa granatem. Sympatyczny barman, co rusz preparował Manhattany, Cosmopolitany i Tequila Sunrisy. Od czasu do czasu trafiało się jakieś B52 lub martini. Na pytanie barmana, co podać, odpowiedziałam: "Coś innego". Młodzian zaproponował Left Bank Martini. Gdy postawił przede mną kieliszek z drinkiem - poczułam się wyróżniona i wyjątkowa. To dobrze robi na ego, szczególnie gdy większość tak zwanego "towarzystwa" patrzy na ciebie z góry. Przepis na dziś: Left Bank Martini.
Składniki 60ml ginu 20ml białego wina, najlepiej Chardonnay 10ml wytrawnego wermutu 20ml likieru czarny bez
Wykonanie Schłodzić kieliszek, w którym będzie podany koktajl. Shaker uzupełnić lodem. Wlać wszystkie składniki, dokładnie zamieszać. Zamieszać, nie wstrząsać. Przelać przez sitko do kieliszka. Dla większego efektu udekorować skórką limonki.