„Wszystko, co człowiek może sobie wyobrazić, choćby nie wiem jak bogatą miał wyobraźnię, jest tylko ukrytym obrazem tego, co i tak wie".
Piszesz fikcję (czy na pewno?) z pogranicza fantasy i horroru, a jako jedną z postaci książki obsadzasz samego siebie. I to postaci, która ma kluczowy wpływ na fabułę. Ileż zadufania i egocentryzmu trzeba w sobie mieć? Przecież to literacki samogwałt, strzał w kolano, pętla na szyję. Coś, czego nie masz prawa robić, jeśli nie chcesz zostać zrównany z ziemią. Chyba, że jesteś Stephenem Kingiem. Wtedy możesz.
Przedostatnia część cyklu Mroczna Wieża. Uwagę czytelnika skupia Susannah/Odetta/Detta, w której jaźń wkroczył kolejny, tym razem czysto demoniczny byt – Mia. Jego celem jest urodzić dziecko, mające odmienić losy wszystkich światów. Wiele jednak zależy od pewnego młodego, a już poczytnego pisarza z Maine…
King w mistrzowski sposób wyciąga niezwykłość ponad powłokę codzienności. Zagląda tam, gdzie sami nie potrafimy, lub boimy się zajrzeć. Leje wodę przez wiele stron, by potem pokazać ci, jak bardzo się myliłeś tak uważając.