Avatar @ale.babka

@ale.babka

71 obserwujących. 201 obserwowanych.
Kanapowicz od ponad 2 lat. Ostatnio tutaj 3 dni temu.
Napisz wiadomość
Obserwuj
71 obserwujących.
201 obserwowanych.
Kanapowicz od ponad 2 lat. Ostatnio tutaj 3 dni temu.

Blog

poniedziałek, 26 grudnia 2022

"P o ś w i ę c i m"

 

autor nieznany. (2005 r.)

Poświęcim

 

          Popołudnie przed.
          Jechał do Auschwitz. Intercity.
          Myślał. Czuł zbliżające się sprzedsześćdziesięcioletnie

wydarzenia.
         Milczał. Minutami cisz czcił ich pamięć.

         Średniowczesny wieczór.
         Był na miejscu.
         Przystanął. Nabożnie popatrzył na odrutowany obóz. Bo tak musi zrobić winny pokorę, wobec tego miejsca.
Każdy.

         Minęło nazajutrz.
        Kupił część ich cierpienia za 10 złotych.
        Przekroczył bramę. Starał się chodzić obok drogi, obok żwiru i gleby, żeby nie podeptać pamięci.
        Słuchał historii zachowanej słowami przewodnika. O dobrze funkcjonującym przedsiębiorstwie, obniżaniu kosztów, nastawieniu na wytwarzanie.

       Przełom tygodnia.
       Patrzył na pasywną zadumę. Z trudem mijał grupy przychodzące z naprzeciwka. Czekał na swoją kolejkę do piwnic. Dopychał się do zakurzonych talizmanów. Oglądał fotografie dwudziestokilogramowych, dorosłych kobiet. I wtedy przypomniał sobie wyjście do kina w szkole średniej. Po kilkunastu latach ponownie zobaczył scenę usypywania stosu z zagazowanych. I jeszcze raz, bardzo wyraźnie słyszał komentarz, siedzącego rząd dalej i jedzącego kanapkę – schaboszczaki.

      Początek nowego.
      Przyjeżdżał transportami z każdej strony.
      Tłoczył się do kasy.
      Był Polakiem, zaglądającym z ciekawością do piętnastometrowego sedesu.
      Załatwiał interesy przez telefon komórkowy.
      Był Japończykiem, filmującym fragment drutów.
      Podziwiał piękne fotografie niesmutnych dzieci.
      Był parą, obściskującą się z uśmiechem.
      Dziwił się, dlaczego mineralna w sklepiku przy bramie jest 
taka droga.
      Był młodym Żydem, skaczącym po resztkach betonu.
      Zabierał z pokanadyjskich ruin, może dla zysku, stare łyżki i grzebienie.
      Był starym Żydem, sprzeciwiającym się rosnącej trawie.
      Patrzył na przechodzących, młodszych tych, którzy go kiedyś

tutaj zabijali.
      Był Beckhamem, kupującym album. I zastanawiał się, czy o Auschwitz słyszało więcej osób niż o
nim.

      Był nastolatką, która zobaczyła Beckhama.
      Biegł. Piszczał. Spazmował. I miał prawdziwą ochotę udostępnić mu swój biust po to, żeby ten złożył na nim autograf.

      Koniec w środku i na powrót.
     Nie próbował już patrzeć tak jak przed pobytem. Nie myślał już, że tutaj jest inaczej.
      I nie wracał z innego świata, bo nigdy do niego nie przyjeżdżał.

AleBabka pisze (2022 r.)
do autora nieznanego.
…to nie ich wina…

w „Poświęcimiu” bez zmian
jabłko 8 złotych
woda 12
Marija robi selfie
uśmiecha się
…na tle szubienicy

wychodzę głodna
od początku życia…
szukam
suchego chleba…

a w mieście mówią
że nikt do nich nie zagląda
(czy to ich wina, że
środek Europy wypadł
akurat na nich)

zostaję, by pobyć
zajrzeć tu i tam
zetrzeć kurz
najeść się…
kelnerka
widzi moje myśli
widzi myśli mojej babci
z obozu
przynosi
suchy chleb…
czekadełko z okrasą

patrzę…
na moich butach kurz
w telefonie
trzydzieści tysięcy kroków
zrobionych
w trzy i pół godziny
tyle wystarczy, aby
poczuć w sobie…
przeszłość

a w baraku śmierci
młodzieńcza ręka
napisała współcześnie
L+S= WM
to mogła być
Lili i Stefan
…młodość uratowała ich
Wielką Miłość



czwartek, 22 grudnia 2022

Dobrych świąt!

                   

 

 

K. I. Gałczyński – „Przed zapaleniem choinki”

[…]
A podobno jest gdzieś ulica
(lecz jak tam dojść? którędy?)
ulica zdradzonego dzieciństwa,
ulica Wielkiej Kolędy.
Na ulicy tej taki znajomy,
w kurzu z węgla, nie w rajskim ogrodzie,
stoi dom jak inne domy,
dom, w którym  żeś się urodził.
Ten sam stróż stoi przy bramie.
Przed bramą ten sam kamień.
Pyta stróż: „Gdzieś pan był tyle lat?”
„Wędrowałem przez głupi świat.”
Więc na górę szybko po schodach.
Wchodzisz. Matka wciąż taka młoda.
Przy niej ojciec z czarnymi wąsami.
I dziadkowie. Wszyscy ci sami.
I brat, co miał okarynę.
Potem umarł na szkarlatynę.
Właśnie ojciec kiwa na matkę,
że już wzeszła Gwiazdka na niebie,
że czas się dzielić opłatkiem,
więc wszyscy podchodzą do siebie
i serca drżą uroczyście,
jak na drzewie przy liściach liście.
Jest cicho. Choinka płonie.
Na szczycie cherubin fruwa.
Na oknach pelargonie
blask świeczek złotem zasnuwa,
a z kąta, z ust brata płynnie
kolęda na okarynie:
LULAJŻE, JEZUNIU
MOJA PEREŁKO,
LULAJŻE, JEZUNIU,
ME PIEŚCIDEŁKO.

(fragment)
/Konstanty Ildefons Gałczyński, 1947/

niedziela, 18 grudnia 2022

Gazetka szkolna

     Wielgosz przyszedł na lekcję do naszej klasy już w czasie przerwy. Położył dziennik na biurku i zaczął stukać palcami w rytm tylko sobie znanej melodii. Patrzył w okno, jakby zobaczył tam coś ciekawego. Aż się obejrzałam na to okno, ale nic godnego uwagi nie zauważyłam. Zwykła biała brzoza, dostojna i piękna jak zawsze, ale nic, poza tym. Widać było jej gruby pień, a w oddali bezkresne pola i drogę na Ostrołękę. Wszystko zasypane czystym, nieskazitelnym śniegiem.  Nie to co w mieście. Byłam raz zimą u cioci w Bydgoszczy i tam było jakoś tak brudno. Znów popatrzyłam na nauczyciela. Po jego wyrazie twarzy łatwo było się domyślić, że coś mu chodzi po głowie. Wyglądał jak z obrazu na tle obdrapanych, zielonych ścian. Krzysiek też popatrzył na nauczyciela i szepnął do mnie konspiracyjnie:

 

– Powie nam dziś coś ważnego, czuję to.

 

– Też tak myślisz?

 

– Tak. Pamiętasz, jak na ostatniej lekcji – Krzysiek patrzył mi głęboko w oczy – zapytałem go, czy powie nam prawdę o Katyniu, a on udał, że nie słyszy? Może przemyślał sprawę?

 

– Nie, to się nie uda. Będzie się bał. Ja zapytałam tatę i też udał, że nie słyszy – powiedziałam cicho.

 

– Mój to samo. Aż się rozejrzał, czy nikt nie usłyszał tego pytania. A później w nocy opowiadał o tym matce. Myśleli, że nie usłyszę, ale wczołgałem się pod wersalkę, bo leciał Szogun, i wszystko słyszałem. Matka aż westchnęła. Mówię ci, Marianna, coś jest nie tak z tym Katyniem.

 

– Ja mam taki plan, żeby zapytać babcię Henię, jak będę w tym roku u niej na wakacjach. Może ona powie mi w końcu całą prawdę – ciągnęłam, zadowolona ze swojego pomysłu.

 

– A zauważyłaś, że nikogo w klasie to nie interesuje? Zapytałem Elkę, a ona wzruszyła ramionami, że o co mi chodzi… To sobie dałem spokój. Co będę z taką gadał.

 

– Masz rację, ja też próbowałam podpytać chłopaków, ale tylko Marian i Artur się na mnie spojrzeli. Myślę, że coś wiedzą, bo później długo gadali i patrzyli w moją stronę.

 

– Tak, jest coś na rzeczy, mówię ci – szeptał Krzysiek, wyciągając na biurko podręcznik historii dla klasy ósmej. 

 

     Zadzwonił dzwonek i uczniowie zaczęli wchodzić do klasy z dworu. Długa przerwa była okazją, aby porzucać się śnieżkami, poślizgać się na boisku. Ja wolałam nie wychodzić, bo zaraz chłopaki zmyliby mnie śniegiem. Co niektórzy zakurzyli sobie za szkołą, myśląc, że ich nikt nie widzi. Może i nie widział, ale fajki czuć było na kilometr, nie musieli się odzywać. Andrzej wszedł do klasy zupełnie suchy, kończąc jeść kanapkę. Mieszkał blisko szkoły i mógł sobie wyskoczyć w czasie przerwy zmienić mokre ubranie. Nie zazdrościłam mu jednak, bo na przykład nie mógł tak jak wszyscy iść na wagary ani powiedzieć, że zapomniał zeszytu. Wielgosz czekał, aż wszyscy uczniowie wejdą do klasy i usiądą na swoich miejscach. Od razu po zamknięciu drzwi zrobiło się w klasie cicho jak makiem zasiał. Czuć było dziwną, tajemniczą aurę. Myślę, że każdy, kto spojrzał na Wielgosza, zdawał sobie sprawę, że nauczyciela coś trapi. Zawsze pogodny i sarkastyczny, ze specyficznym poczuciem humoru, dziś był jakiś posępny. Cisza w klasie przeciągała się. Czekałam w napięciu, co się wydarzy. Wielgosz popatrzył po naszych twarzach, wstał i zaczął chodzić po klasie. Zatrzymał się przy piecu. Spojrzał na ogień, który skakał jak szalony, aż szły iskry. Ciepło było i przyjemnie, jednak twarz nauczyciela była zimna, wręcz smutna. Odwrócił się od pieca w stronę klasy, spojrzał na Krzyśka i zapytał: 

 

– Krzysiek, możesz stanąć przy drzwiach na czatach?

 

Krzyśkowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Już stał, zadowolony, że nauczyciel obdarzył go zaufaniem i dał tajną misję. Chyba tylko on i ja przeczuwaliśmy, co się zaraz wydarzy. Krzysiek popatrzył na mnie, a ja czułam, że moja twarz robi się czerwona z wrażenia. Nauczyciel zapytał nas:

 

– Czy mogę wam zaufać?

 

– Tak – odpowiedziała chórem klasa.

 

Nikt się nawet nie zająknął.

 

– Ciiii – Wielgosz położył palec na ustach.

 

Stanął w rozkroku i złożył ręce, jakby robił znak „Amen”, chociaż chyba był niewierzący.

 

– Chodźcie tu wszyscy bliżej, ale po cichu, usiądźcie po trzy, cztery osoby w ławce.

 

     Zrobiliśmy to, o co poprosił nauczyciel. Wszyscy wiedzieli, że to ważna chwila, i oczekiwali w napięciu, co się zaraz wydarzy.

 

– Pamiętacie, jak na ostatniej lekcji Krzysiek zapytał mnie, jak to było naprawdę z tym Katyniem?

 

I kontynuował, nie oczekując odpowiedzi.

 

Tak, to, co jest w podręcznikach, te kilka zdań o Katyniu to nie jest prawda. Coś pewnie niektórzy z was słyszeli, od rodziców, od dziadków. Żyjemy w takich czasach, że ściany mają uszy i trzeba uważać, co się mówi. Dlatego proszę was, abyście zatrzymali dla siebie to, co wam powiem. Nawet na przerwach nie możecie rozmawiać o tym między sobą, a już na pewno nie możecie opowiadać o tym w domu. Dużo ryzykuję, mówiąc wam prawdę, ale nie mógłbym inaczej. Macie prawo wiedzieć.

 

     Słuchaliśmy nauczyciela z wypiekami na twarzy. A może sprawił to żar z gorącego pieca?

 

– Zbrodni wojennej na Polakach w Katyniu nie dokonali Niemcy… Zrobili to Rosjanie.

 

     W klasie oddechy zamarły. Nikt się nie ruszał, nikt nic nie mówił, wszyscy mieli głowy spuszczone w dół. Nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Spojrzałam na Krzyśka, który stał przy drzwiach. Pokiwał do mnie głową. Ale jak to, myślałam, jak to?

Wielgosz opowiedział nam wszystko, co sam wiedział. Uczniowie pytali go cicho, dlaczego w książkach jest inaczej. A on zapytał przewrotnie:

 

– Jaki według was jest najważniejszy przedmiot w szkole?

 

– Język rosyjski – odpowiedziała Elka i nagle wszystko stało się jasne. To dlatego niektórzy mówili, że nauczycielka rosyjskiego jest ważniejsza w szkole nawet od dyrektora.

 

     Dla Wielgosza to była podwójna tragedia. Miał podejrzenie, że jego wujek zginął w Katyniu. Krzysiek też miał swoje teorie na ten temat. Do dziś nie wiedział, co się stało z jego dziadkiem, oficerem Wojska Polskiego. Opowiadał mi, że dziadek wyszedł z domu do pracy i już nigdy nie wrócił. Wszelki słuch po nim zaginął.

 

     Marianna odłożyła zapiski ze szkolnych lat na kolana. Gdy szukała dziś w szafce książki „Zabić drozda” Harper Lee dla córki, przez przypadek wpadł jej w ręce stary pamiętnik. Zapomniała o nim zupełnie. Z wielką ostrożnością otworzyła go, tak na chybił trafił i wzrok jej padł na opowieść nauczyciela historii o Katyniu. Czy to przypadek, pomyślała, akurat dziś? Był 10 kwietnia 2021 roku, a za chwilę kolejny rocznicowy 13 kwietnia i 19 kwietnia. Szczególnie ta ostatnia data była dla Marianny ważna. Jak co roku cmentarz żydowski w Pruszkowie miał być otwarty dla zwiedzających, a miejscowy historyk poprowadzić spacer śladami byłych mieszkańców miasta. W telewizji leciał powtórkowy recital Krzysztofa Krawczyka. Tego dnia odbył się pogrzeb piosenkarza i wydawało się, że dla wszystkich to była duża strata. Marianna przypomniała sobie pogrzeb swojego ojca w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym roku. Popłakała się, widząc żonę Krawczyka przytulającą trumnę swojego męża. Tak samo zrobiła jej mama nad trumną taty. Bolesne wspomnienia wróciły. Marianna lubiła piosenkarza, a szczególnie piosenkę, którą śpiewał z Edytą Bartosiewicz „Trudno tak”. Wróciła myślami do tego, co przed chwilą przeczytała.

 

     Nauczyciel historii pracował w szkole dopiero trzy lata, ale już zdążył zaskarbić sobie przychylność uczniów. Wprowadził powiew wielkiego świata do małej, wiejskiej szkoły. Opowiadał uczniom o pobycie w Warszawie, gdzie studiował historię, o kinach i teatrach, o znanych aktorach, których poznał, o zabytkach stolicy. Był zawsze prawdomówny i z dużym zaangażowaniem słuchał uczniów, których traktował jak równych sobie. Miał dar opowiadania i historia z nim nabierała zupełnie innego znaczenia. Marianna lubiła uczyć się historii i zaraz po języku polskim to był jej ulubiony przedmiot. Przegadywała z tatą co ciekawsze wydarzenia i z wypiekami na twarzy opowiadała mu o rozbiorach Polski czy powstaniu styczniowym i listopadowym. Prowadzili ciekawe rozmowy, gdy zaczęła uczyć się historii II wojny światowej i lat powojennych. Wielgosz co prawda raz jej podpadł i na trochę się na niego obraziła, ale tak naprawdę zawsze go lubiła. Zapytał raz klasę, dowiadując się, kto, ile ma rodzeństwa: „Czy wasi rodzice wiedzą, co to jest prezerwatywa?”. Ale Marianna wściekła się wtedy na niego! Zresztą Grażyna, Marian, Ala, Beata i w sumie z pół klasy miało do niego o to żal. Co on sobie myślał? Miałoby nie być któregoś z mojego rodzeństwa? Marianna aż zamilkła ze złości. Nie umknęło to uwadze nauczyciela, bo zawsze była rozgadana, pierwsza do odpowiedzi. Jednak jej milczenie nie trwało długo, ponieważ nauczyciel organizował podchody historyczne i wszyscy w klasie chcieli brać w nich udział. To było coś nowego.

 

     Za oknem rozpościerał się piękny, nocny widok. To księżyc jak latarka zawisł nad blokiem naprzeciwko i zaglądał ludziom w okna. Marianna raz jeszcze wróciła myślami do pamiętnej lekcji historii. Tak, nauczyciel zrobił na wszystkich duże wrażenie, bo wykazał się wielką odwagą, opowiadając prawdę o Katyniu. Nie musiał tego robić, ale zaufał im, choć prawda była trudna w tych czasach. Ta lekcja była największym skarbem, jaki mogli od niego dostać. Marianna wypisała się wtedy z Krzyśkiem z TPPR – wykręcili się pomaganiem rodzicom przy młodszym rodzeństwie. Nigdy nie chciała należeć do tej organizacji, ale przecież nie miała wyjścia. Jej naprawdę wystarczyłoby harcerstwo, które kochała. Nic nie powiedziała w domu, ale na pytanie ojca, co było w szkole, odpowiedziała „Nic”. Ojciec od razu wiedział, że coś jest nie tak. Gdy wypytywał, wyjaśniła, że nie może powiedzieć. Domyślił się. Powiedział do niej tylko jedno zdanie: „Dotrzymywanie tajemnicy jest bardzo ważne”. Czuła, że ojciec już wie, że ona też wie. Spojrzał na nią porozumiewawczo. Mieli swoją tajemnicę.

 

     Marianna otworzyła pamiętnik, aby dokończyć czytanie swoich zapisków z dawnych lat.

 

– Krzysiek, musimy to zrobić, musimy – powiedziałam do Krzyśka, wycinając duże, białe litery.

 

– Tak, zrobimy. Poczekamy, aż sprzątaczka pójdzie do drugiej szkoły i wejdziemy po cichu na korytarz.

 

– Dobrze, a starczy nam szpilek? – zapytałam, zbierając litery na jedną kupkę.

 

– Starczy. Drabinę też mam już przygotowaną za szkołą – odpowiedział Krzysiek.

 

     Następnego dnia rano, przed ósmą zrobił się w szkole wielki rwetes. Nauczyciele latali jak poparzeni, krzycząc: „Kto to zrobił? Gdzie jest drabina? Uciekajcie do klasy, wszyscy do swoich klas!”. Popatrzyłam na Krzyśka jakby nigdy nic. Wielgosz z dziennikiem pod pachą zaganiał nas do klasy. Zamykając drzwi, zerknął raz jeszcze na ścianę po drugiej stronie korytarza. Na gazetce szkolnej wisiał wielki napis: TO ROSJANIE ZAMORDOWALI POLAKÓW W KATYNIU.

                                                                                                                   

                                                                                                                  

środa, 30 listopada 2022

rozmowy z wyobraźnią

 

połączeni

kneblem w ustach

rozmawiają

listem papierowym

 

zapatrzeni 

w zamknięte okna

upchnęli siebie w ciszy

 

stęsknieni

tłumaczą słowa

niewypowiedziane

 

zawsze na posterunku

wyczekiwania

 

bez widoku

bez zapachu

bez szeptów

 

grzeczni dla świata…

„Mój drogi!” - „Moja droga!”

„Jestem zdrów!” - „Jestem zdrowa!”

„Uśmiechnij się!” - „Uśmiecham się!”

 

tylko drzewa świadkami

jak cieszą się słowami

 

                                 zdjęcie Adam Schmidt

niedziela, 20 listopada 2022

zardzewiała dusza

znalazłam duszę

na targu staroci
siedziała w harmonii
w starej walizce

słaba taka
zardzewiała
nie raz już
wyciągała ręce
w górę
ostatkiem sił…

nikt jej nie widział
za murem 
bezbarwnych myśli
przygarbiona taka
na ziemi
obok moździerzy
obok starej
stolnicy
obok dziurawej
konewki
czekała
aż ją uwolnię
od zapomnienia
 

 
sobota, 19 listopada 2022

jestem jestem

 

jestem tobą tak czy nie

w moim życiu spełniasz się

staję się tobą

nie chcę tego wcale nie

włazisz sama bez pukania urządzasz się

krzesło tu a obraz tam

szukam siebie i ciągle mi siebie brak

myślisz za mnie karzesz tak, że wyć się chce

i sił już brak na walkę…

z tobą walkę mam

 

jestem jeszcze jestem

żyję szeptem twoich słów

spadam spadam w przestrzeń

lecę jeszcze by na końcu

wznieść się znów


twoje twoje skrzydła

mnie unoszą

ukołyszą jak do snu

jesteś zawsze byłeś

mówisz szeptem...

proszę wróć

 

czas już zmądrzeć tak czy nie

chronić to co moje jest nie oddam nie

mam już siłę plan już mam

na nowo urządzić mnie na wieczność tak

obraz tu a krzesło tam

znalazłam siebie i siebie mam

myślę tak jak widzę ja, że krzyczeć chcę

i śmiać się tak…mam życie moje życie mam

…mam życie moje życie mam…

 

jestem jeszcze jestem

żyję szeptem twoich słów

spadam spadam w przestrzeń

lecę jeszcze by na końcu

wznieść się znów


twoje twoje skrzydła

mnie unoszą

ukołyszą jak do snu

jesteś zawsze byłeś

mówisz szeptem...

zostań już

 

                         zdjęcie Adam Schmidt

 

 

wtorek, 25 października 2022

Wspomnienie...

         „Życie nie jest ani lepsze, ani gorsze od naszych marzeń - jest tylko zupełnie inne”

                                                                                                             William Shakespeare

                                                        

                   

                         

     Wszyscy już dawno przeszli.  Z uśmiechem na twarzy, pokonali dziesięciostopniowe trudności. Ona stała na początku trasy, drąc się niemo w wniebogłosy, że nie da rady. Zawisła na kracie z liny, zablokowana własnym strachem. Paraliż całego ciała obezwładnił ją na tyle, że nie mogła cofnąć się ani zrobić kroku do przodu. Trwała uczepiona sieci o grubych oczkach jak ten pająk, któremu ktoś posmarował odnóża smołą. Przyspawana do miejsca patrzyła przed siebie, ale nic nie widziała. Łzy bez pytania leciały po jej wystraszonej twarzy, a zajęte trzymaniem się ręce nie mogły pomóc w ich ocieraniu. Spadały mokre na ziemię, zielonej trawie oddając wszystkie smutki i żale. Zamknęła oczy. Jak z tego wyjść, jak zakończyć coś, co się zaczęło – skulona próbowała ocenić sytuację.

 

     Chyba za wysoką poprzeczkę sobie postawiła, za duże wyzwanie. Pomyślała, że jeśli uda się jej przejść po tych linowych przeszkodach zawieszonych siedem metrów nad ziemią, pokona wszystkie problemy, poradzi sobie z życiem. Takie wyzwanie, pobożne życzenie czy inna wróżba wymyślona, aby poczuć się lepiej. Zdeterminowana celem, zapomniała zupełnie o swoim lęku wysokości, który był jej lękiem totalnym, takim nie do opanowania…

 

                                            

 

     Zamilkła niezdolna przyznać się przed innymi do swojej porażki… tak to czuła, choć inni nie wiedzieli, jakie wyzwanie sobie postawiła. Z tej sytuacji bez wyjścia wyrwał ja ciepły, spokojny, cierpliwy głos. Głos jej kolegi z pracy. Grzeczny i życzliwy On. Zawsze z dobrym słowem, z pogodną miną i szczerym uśmiechem. Wyróżniał się, bo potrafił słuchać i reagował, gdy wymagała tego sytuacja. Po prostu dobry człowiek.

 - Da Pani radę… proszę postawić nogę na ten sznurek… a teraz drugą nogę na tą belkę – spokojnym głosem podpowiadał, co powinna zrobić, aby pokonać strach i pierwszą przeszkodę.

- Proszę teraz dać mi swoją rękę i położyć ją na moim ramieniu. Przejdziemy razem. Tak, tu jeden krok, a teraz drugi. Belki mamy już za sobą, teraz zjazd na rolce.

 

     On cierpliwie przypinał i odpinał uprzęż liny, nie okazując żadnego zniecierpliwienia, ani nie popędzając jej. W oddali, na dole słychać było śmiechy i radosne odgłosy rozmowy i integracyjnej zabawy. Ona miała wyrzuty sumienia, że przez nią On nie uczestniczy w spotkaniu z innymi, ale nie dał poznać po sobie żadnego zniecierpliwienia.

- Widzi Pani, mamy już połowę drogi za sobą. Jest pani dzielna. Gdy zejdziemy na dół, będzie Pani mogła pogratulować sobie odwagi.

 

     Ona spojrzała na niego z wdzięcznością, że nie zostawił jej samej na linach. No, ale jak mogło być inaczej. Przecież na niego zawsze można było liczyć.

 

                                               

                                  

     Przypomniała sobie o jego wielkiej pasji rysowania. Potrafił sam z siebie narysować kota dla koleżanki z pracy, aby zobaczyć jej uśmiech. Czasami odpowiadał na zlecenie, dorysowując jakiś komentarz, który wywoływał uśmiech. Tworzył i ta twórczość była dla niego ważna. Interesował się grafiką komputerową i tym chciał zająć się w przyszłości, skupić się na tym, co go najbardziej interesowało, co bardzo lubił. Można było się od niego uczyć radości życia. I spokoju.

 

                                         

 

     Po prawie godzinnej przeprawie, ostatnia przeszkoda została pokonana i w końcu Ona mogła postawić najpierw jedną nogę na trawie… a za chwilę drugą. Od razu poczuła w sobie spokój, stojąc całą sobą twardo na ziemi. Poczuła wielką więź, jakieś przyciąganie ziemskie o dużej sile. Słuchała w ciszy, jak On z uśmiechem chwalił ją do innych, jaka dzielna z niej babka, że dała radę przejść tak trudną trasę, mając lęk wysokości. Patrzyła na jego pogodę ducha, na życzliwe słowa i wiedziała już, że sobie poradzi. Mając takich ludzi wokół siebie, da radę pokonać największe trudności. 

 

                                                                         *****

 

 „On nie zdążył wyrazić siebie w swojej pasji, był na początku drogi...ale dla wszystkich, którzy go znali, ważny jest nawet najmniejszy ślad tego co tworzył...

 

Wiem, że patrzy na nas przychylnym okiem i uśmiecha się… widać to w jesiennym słońcu odbijającym się w liściach, w zimowej korze brzozy, na wierzchołku śnieżnej góry, w rosie wiosennego poranka i w kwiatach wiśni, w ciepłej, letniej fali morza... w zakręconej piłce, którą tak lubił...

Czuć go w ciepłym wietrze...Jest w pamięci wszystkich, którzy go znali... mieli szczęście poznać skromnego, ale jakże dobrego człowieka...”

 

pamięci         

Sylwestra Olędzkiego

syna, brata, wnuka, przyjaciela i kolegi

(31.07.1989 – 15.10.2017)

 

 

poniedziałek, 10 października 2022

Gdzie mieszkają książki...

Gdzie mieszkają książki…?

 

           „Książkowe Wymianki Pruszków - to społeczna akcja comiesięcznej wymiany książek” - czytamy na oficjalnej stronie na Facebooku. Czytamy dalej, że „spotykamy się raz w miesiącu w Pruszkowie i wymieniamy się przyniesionymi przez siebie książkami”. Kluczowe jest tu słowo: „spotykamy się”. Obserwuję to niecodzienne zjawisko w moim mieście od kilu lat i jedno mogę powiedzieć z całą pewnością – są to spotkania mieszkańców z mieszkańcami, spotkania z uśmiechniętymi dziewczynami, które tę akcję wymyśliły, a głównym pretekstem do tych spotkań są książki. Jakże miłym pretekstem. W dobie, gdzie czytelnictwo spada, nowa technologia wypiera książkę papierową, w Pruszkowie i okolicach, można powiedzieć, czytelnictwo kwitnie w najlepsze. Wszystko to za sprawą przyjaciółek, pruszkowianek: Elizy, Bożeny, Joli i Kingi.

 

                     

 

           Podglądam dziewczyny w mediach społecznościowych już od dłuższego czasu. Śledzę zapowiedzi wydarzeń i relacje z kolejnych książkowych wymianek. Za każdym razem widzę uśmiech, radość, tłumy czytelników i książki na pierwszym planie. 

                                                                                                               

                   

 

Mnie jednak ciągle interesuje...gdzie mieszkają książki, gdy nie są na wymiankach?

     Eliza Mówiąc górnolotnie, mieszkają w naszej przyjaźni, w naszych myślach, w głowach naszych czytelników. A tak naprawdę, mieszkają w walizkach, w garażu Bożeny, u mnie w garażu, u każdej z nas w domu, w sali na PKP Pruszków, w budkach do wypożyczenia, których mamy w Pruszkowie trzy.

 

                    

 

     Bardzo jestem ciekawa, czy tam gdzie mieszkacie, również macie takie budki na książki? A może są one zupełnie inne? Podzielcie się proszę zdjęciami i informacjami, może się wzajemnie zainspirujemy? 

 

 

AleBabka AleBabka

piątek, 7 października 2022

p o d o b n o

podobno

 

życie mi się podobno nie udało,

udane to mąż – dzieci – dom

i czyściutko tak...

wszystko zamiecione pod dywan

 

...trzepak świadkiem…

 

ja samotna matka
i w ręku transparent

 

„NIE!”

„STOP PRZEMOCY!”

„MAM PRAWO!”

 

dobre życie podobno nie dla mnie

paradoksalnie jestem wyklęta…

ale obca

 

wysokie obcasy pani czyta - a a a a…

i to a a a a mnie definiuje

znów szuflada

obca

 

papierowy świat

udawany świat

świat na pokaz

podobno lepszy

 

byłam widziana w kościele

podobno przyjęłam komunię

jak mogłam…

pewnie po znajomości

 

stoję do góry nogami

myślę...

mówię...

krzyczę,

 

podobno widziano mnie na zakręcie

niosłam swój los

brzoza mnie osłoniła

                  

środa, 5 października 2022

Ale jak to wojna?!

Ale jak to wojna?!


„Ja tak naprawdę nie chcę tam jeździć, ale...”


Ale Dworzec!
Dworzec Zachodni w Warszawie. Zimno, brudno i „do domu daleko”. I w takim miejscu,

bezpieczną przystań znaleźli ukraińscy uchodźcy uciekający przed wojną. W większości same
kobiety: babcie, mamy, córki, wnuczki. Zatroskane, zmęczone trudami podróży. Zerwane
więzi z domem, z krajem, najbardziej widoczne w starczych oczach. Dworzec to przejściowy
przystanek przed dalszą podróżą do innych miast w Polsce i w Europie. Każdy kąt dworca
wykorzystany na miejsca noclegowe, stoiska z żywnością, punkty pomocowe. A wszystko na
przyjęcie „gości” z Ukrainy.


„Ja tak naprawdę nie chcę tam jeździć, ale...”


Ale Wasyl!
Wasyl, ukraiński pielęgniarz na izbie przyjęć szpitala, do którego trafiłam z powodu powikłań
Covid 19. Wszystkie oczy wpatrzone w Wasyla jak w zbawienie. Bo on z uśmiechem: mówił,

dzwonił, przynosił, uspokajał, podawał, pobierał testy, zmieniał kroplówki. Miał anielską
cierpliwość i przepraszał, że nie przyjmą nas do szpitala, bo tylko ciężkie przypadki pod
respiratory przyjmują. Myślałam: „cała nadzieja w nim, wszystkie uśmiechy jego, wszystkie
oczy jego”. A teraz Wasyl wraca do kraju. Inni też wracają.


„Ja tak naprawdę nie chcę tam jeździć, ale...”


Ale Oczy!
Zatroskane, wystraszone oczy podróżnych. Oczy, które bez pytania, odpowiadają:

„Nie znaju, ·szto budu dziełac”; „Nie znaju...”. Smutne oczy, które widziały, czego widzieć nigdy nie
powinny. Oczy, szukające zrozumienia i wsparcia w oczach wolontariuszy.


„Ja tak naprawdę nie chcę tam jeździć, ale...”


Ale Wolontariusze!
Stoją na warcie, gotowi na przyjęcie „gości” z Ukrainy. W różnych kolorach kamizelek.
Najważniejsze zadanie: udzielić wszelkiej pomocy, wysłuchać. I nie pozwolić zamieszkać na
dworcu. Plakietka w języku ukraińskim z napisem „Mam na imię...; „Jak mogę Ci pomóc?”
ułatwiała kontakt. Z czasem „gości” jest coraz więcej, a może wolontariuszy mniej?
Potrzebują noclegu, transportu do różnych miejsc w Europie, biletu na autobus, na pociąg czy
wskazanie peronu. Najwięcej pytań o „6” peron, z którego odjeżdża pociąg do Berlina.


„Ja tak naprawdę nie chcę tam jeździć, ale...”


Ale Peron!
”6” Peron Dworca Zachodniego PKP w Warszawie. Niby jest, ale go nie widać. Strzałka na
piątym peronie wskazuje, że trzeba iść prosto, dalej schodami w górę, prosto i schodami w
dół. Dystans: kasy PKP – Peron „6” można pokonać biegiem w dziesięć, a nawet w pięć jak
się postarać. Przekonała się o tym młoda Ukrainka jadąca do Wrocławia. Opowiada, że
słyszała wystrzały i naloty nad Kijowem. Tata walczy na wojnie, a mama czeka na niego w
domu. Przytulamy się ze łzami w oczach. I nawet jej imienia nie poznałam z tego pośpiechu.

Pięć minut trafiło na starszą Panią jadącą do Poznania. I po co było tak się śpieszyć? Za
niedługo byłby przecież kolejny pociąg. Samemu ciężko biec, a co dopiero starszemu
człowiekowi czy mamie z małymi dziećmi, wózkiem i ciężkimi torbami.


„Ja tak naprawdę nie chcę tam jeździć, ale...”


Ale Torba!
Torby, walizki obwiązane folią. Poniszczone podróżami pokoleniowymi. Żeby tylko torby.
Dobytek spakowany w przezroczyste worki. Chciałabym oddać im swoją najlepszą walizkę.

 

„Ja tak naprawdę nie chcę tam jeździć, ale...”


Ale Namiot!

Biały namiot przed Dworcem Zachodnim PKS w Warszawie. W środku stoliki z ławkami i
stoły z jedzeniem dowożonym przez restauratorów, różne organizacje, zwykłych
mieszkańców. Owoce, woda, kawa, herbata, kanapki, ciasta, gar z zupą i ciepłe obiady -
„wsio biespłatna”. I kwiaty w słoikach na ławach, żółtopomarańczowe tulipany przepasane
niebieską i żółtą wstążką. Nie wiadomo, od kogo. Jedna Pani bierze zapasy na duży zapas...
doświadczyła już głodu. Pakuje do reklamówki, stając po kilka razy w kolejce. Udajemy, że
nie widzimy.


„Ja tak naprawdę nie chcę tam jeździć, ale...”


Ale Wdzięczność!
Starsza Pani i Pan. Dorobek życia spakowany w dwóch walizkach. Oglądają się za siebie,

wystraszeni, niepogodzeni z nową sytuacją. Wymieniam im EURO na PLN, kupuję bilet,

pokazuję namiot z gorącymi posiłkami, pokazuję wszystkie miejsca, które mogą „umilić”
trudy podróży. Pani dziękuje za pomoc, mówi coś o Bogu. Przytulamy się, nie
powstrzymujemy łez. Pan nie...musi być twardy...dla żony. Taka chwila, bo już ktoś prosi o
pomoc.


„Ja tak naprawdę nie chcę tam jeździć, ale...”


Ale Teatr!
Pięcioosobowa rodzina z małym dzieckiem. Właśnie wysiedli z autobusu. W drodze od pięciu
dni. Skąd przyjechaliście? – pytamy z koleżanką. My z Mariupolu. My uciekli z tego
teatru. Nam się udało. Łzy w naszych oczach. Przytulamy mocno. Wychodzi na to, że
wymuszamy przytulanie, bo oni próbują być twardzi. A mieliśmy być silni dla nich. My też
uczymy się tej wojny.


„Ja tak naprawdę nie chcę tam jeździć, ale...”


Ale Szmatki!
Psy i koty. Dużo ich na dworcu. Właściciele martwią się, czy autobus zabierze zwierzaki.
Wolontariusze rozdają karmę, podstawiają wodę. Dwa psy mają zawieszone szmatki wokół
szyi. Usłyszymy, że zostały wyniesione z mieszkania w prześcieradłach podczas ostrzałów.
Inaczej nie chciały wyjść. Te szmatki, to tak na pamiątkę.

 

„Ja tak naprawdę nie chcę tam jeździć, ale...”


Ale Dasza!
Mała Dasza, Daszeńka, której uśmiech wypełnia każdą przestrzeń, która na ośrodek, w
którym mieszka mówi: „O! Nasz domek”. A jej ciocia ze łzami w oczach odpowiada:

„Tak, to jest teraz nasz domek”. Widziałam ją z mamą na dworcu. I poznałam w Świetlicy w
Lesznie. Uczyła mnie słów po ukraińsku, a ja tłumaczyłam je na polski. „A eta kurka” -
mówi ona - „to jest kurka” - mówię ja. A mamy z Ukrainy szyją wielkanocne kurki.


„Ja tak naprawdę nie chcę tam jeździć, ale...”


Ale Kurki!
Chodź, zrobimy kurkę wielkanocną. Ale ja nie chcę. Dlaczego nie chcesz? Tam walczy mój
mąż, mój syn, a Ty mi mówisz o jakieś kurce?! Ale zobacz, może, choć na chwilę dasz
głowie odpocząć. Ale ja nie chcę! To, chociaż popatrz, jak my będziemy je szyć.
/Godzinę później/. Ale piękna ta kurka!  A mogę zrobić niebieską i żółtą? Jak nasza flaga.
Dla męża i dla syna. Ja też chcę zrobić taką! I ja...i ja...i ja... Inni malują jajka
wielkanocne.


„Ja tak naprawdę nie chcę tam jeździć, ale...”


Ale Pisanka!
Wielkie styropianowe jajko, malowane farbami. Powstawało tak niewinne. Kolory dobierane
dziecięcą wyobraźnią, pod okiem mamy. Tyle zabawy i radości. I nagle mama maluje flagę
Ukrainy w kształcie serca. Wszystkie serca we łzach.


„Ja tak naprawdę nie chcę tam jeździć, ale...”


Ale Dworzec!
Ja tak naprawdę nie chcę tam jeździć..., bo jak to: wojna?! Ale jadę, bo ten dworzec we mnie
jest. Poznane tam osoby we mnie są. Oczy Daszy i Wasyla we mnie są. Ta wojna mnie
dotyka. Boję się jej, ale jadę. Walczę na niej, dając mój czas, moją pomoc. I mam wiarę i
nadzieję, że im się uda, że będą mogli żyć w wolnym kraju.

 

                   

piątek, 30 września 2022

List do brzozy

List do brzozy

 

Moja kochana, dobra brzozo

udało się, zdjęliśmy z Ciebie kraty pnączy

łatwo nie było

opancerzyły Cię całą, doszły na sam czubek…

pamiętam dzień, kiedy Cię ujrzałam

ból przeszył moje serce

stałam przed tobą - Ty taka schowana…

ale to nie była gra w chowanego

ja w smutku - Ty ledwo żywa pod obcym ciężarem

trwałaś… taka niczyja, odgrodzona, zapomniana

przez śpiew drozda, uśmiech słońca, dobro ludzi

patrzyłam na Ciebie poraniona w środku,

ściągnęłaś mnie wzrokiem - wybrałaś mnie,

wiedziałaś, że pomogę Ci wydostać się z tej niewoli

a ja ratując Ciebie ratowałam siebie

ratowałam babcię z obozu

ratowałam ojca z wypadku

ratowałam świat…

moment, kiedy przytuliłam się do Ciebie

był dla mnie wyzwoleniem,

płaczem radości dziecka,

szlochem wiecznej tęsknoty

ujściem skrywanej złości.

 

    

Nawet nie wiesz, ile dajesz mi siły,

przywracasz wspomnienia o babci

dajesz pamięć o ojcu…

cały czas za nim tęsknię

gdy się do Ciebie przytulam, czuję, jakbym się z nim łączyła

metafizyka, magia - nie wiem, jak to nazwać

ale czuję przy Tobie jego obecność

On bardzo lubił brzozy - szczególnie jedną sobie upodobał

białą, krzywą mazurską brzozę

nie ma już tej brzozy, tak ja nie ma mojego ojca

oboje zostali „wyrwani” z tego świata, nagle…

i odnalazłam go w Tobie

dla mnie to znak.

 

W czasie, gdy zamknięto cmentarze

Ty byłaś dla mnie drogowskazem,

pomnikiem pamięci

zapaliłam znicz pod Twoim pniem

usiadłam i modliłam się

wspominałam chwile, dobre chwile z…żyjącymi umarłymi,

jak jest mi źle, przychodzę do Ciebie, aby się przytulić

bo przytulanie jest jak kochanie

nawet jak jest zimno i mróz, Ty stoisz i czekasz na mnie

przy Tobie czuję …siebie

czuję, że oddycham.

 

I nie pozwolę Cię wyciąć! Nikomu! Nigdy!

Dla mnie jesteś najpiękniejszych drzewem

dziękuję Ci moja biała brzozo, że jesteś

dziękuję Ci za życie…

 

a drozd uratowany zaśpiewał:

 

brzoza biała w polu stała

krzywa taka, poraniona

gałąź jedna jej zwisała…

tak, zmęczone jej ramiona

 

obok większe stały brzozy

takie smukłe, wręcz wyniosłe

brzoza biała posmutniała

podśmiewały się z niej siostry

 

z tego smutku się zwierzała

chłopakowi, z duszą piękną

przyjaciela w nim zyskała

z nim na wieczność się wybrała...

 

                            

 

                                                                            

                                 

          

środa, 24 sierpnia 2022

Drzewo świadkiem...

-  Gdzie przewozicie te palety? - zapytał Pan Bernard, patrząc na załadowanego towarem tira.

- Do nowego magazynu - odpowiedział Szymon, spoglądając niepewnie na Mariannę.
-  Jakiego nowego magazynu? - Pan Bernard spojrzał pytająco na dziewczynę.

- No tego, który wynajął Dyrektor Operacyjny - odpowiedziała Marianna - na ul. 3-go Maja. Wynajęliśmy dodatkowy magazyn, bez większych wygód, bo potrzebujemy go tylko na dwa miesiące - kontynuowała, widząc wielkie zdziwienie odbijające się na twarzy mężczyzny. Chciała od razu wyjaśnić mu wszystko, aby już o nic nie pytał. Czuła wielki szacunek do swojego szefa i jednocześnie wielki respekt. Miała wrażenie, że pan Bernard musiał wiele w życiu przejść. Zawsze pytał pracowników, czy wszystko w porządku, czy czegoś nie potrzebują. Na imprezach integracyjnych zagadywał o rodzinę, służył radą i zawsze kończył rozmowę, mówiąc, że można się do niego zwrócić w każdej sprawie.

- Mogę zobaczyć ten magazyn? - zapytał Mariannę stanowczym tonem i nie czekając na odpowiedź, otworzył drzwi do swojego samochodu, zapraszając ich gestem ręki do środka.

 

     Jechali za tirem ruchliwą jak na tę porę dnia ulicą. Rozmowa w ogóle się nie kleiła. Właściwie poza pytaniem Marianny o zdrowie, które Pan Bernard zignorował, przez całą drogę panowała zupełna cisza.

- Dziwnie jest – Marianna wpatrywała się w obrazy za oknem - czy coś zrobiliśmy źle? - zastanawiała się szukając odpowiedzi. Gdy tylko przejechali przez szlaban na ul. 3 – go Maja, na teren magazynów, okazało się, że kierowca tira ma problem ze znalezieniem tego właściwego, więc Szymon przesiadł się do niego do kabiny, a Marianna z szefem jechali za nimi. Gdy przejeżdżali obok napisu „Tędy przeszła Warszawa”, Pan Bernard zatrzymał się nagle i patrzył na niego przez uchylone okno. Po dłuższej chwili wysiadł z samochodu, podszedł powolnym krokiem do olbrzymiej topoli i bardzo ostrożnie zbliżył swoją dłoń do jej kory. Wyglądało to tak, jakby bał się dotknąć tego drzewa.

 

     Marianna nie rozumiała dokładnie, co się dzieje. Domyślała się, że to było ważne drzewo i ważne miejsce dla jej pracodawcy, ale nie znała jeszcze dobrze tego miejsca, w ogóle mało znała miasto, w którym mieszkała od niedawna. Dopiero po pewnym czasie dowiedziała się o Muzeum Dulag 121, o którym mówi się, że „przeszła tędy Warszawa”, dokumentującym historię niemieckiego obozu przejściowego w Pruszkowie. Wypędzeni mieszkańcy Warszawy w czasie powstania w 1944 roku przeszli przez ten obóz, zanim zostali wywiezieni dalej.

 

(…)

     Pan Bernard długo stał przed magazynem, do którego go zabrali. Marianna zapytała, czy Szymon z kierowcą mogą rozładowywać samochód, ale on jakby tego nie słyszał. Patrzył i patrzył, a oczy zaszły mu łzami. Wszedł w końcu na rampę. Stanął w otwartych drzwiach i zajrzał do środka. Nic nie mówił, tylko patrzył…

- Nic tu się nie zmieniło… nic się nie zmieniło… ta rampa… ta rampa…szeptał prawie niesłyszalnie...

Ostrożnie przekroczył próg magazynu. Zachwiał się w pewnym momencie i Marianna myślała, że upadnie, ale on tylko oparł się o ścianę…

 

&&&

     Minęło kilka lat. Krysia stała przed lustrem, ubrana w kraciastą spódnicę. „Jak to ubranie zmienia człowieka” – Marianna patrzyła na córkę z niedowierzaniem. Wyglądała tak, jakby miała za chwilę iść do przedwojennej szkoły. Córka z kolegą mieli za chwilę wziąć udział w rekonstrukcji marszu wypędzonej ludności Warszawy do Pruszkowa, organizowanego przez Muzeum Dulag 121.

 

(…)

     Marsz ludności Warszawy odtworzono ze szczególną pieczołowitością, łącznie z ubiorami, sprzętami, jakich wtedy używano oraz emocjami, jakie mu towarzyszyły. Dorośli, młodzież, dzieci a nawet niemowlęta w wózkach charakterystycznych dla tamtych lat, odtwarzali powierzone im role. Nie dało się przejść obok tego wydarzenia obojętnie. Marianna, wyrwana z rzeczywistego świata, pełnego pośpiechu, hałasu - znalazła się nagle w świecie jakże odmiennym, gdzie powietrze było ciężkie od rozpaczy. Szła z innymi mieszkańcami Pruszkowa chodnikiem, obserwując całe wydarzenie, które rozgrywało się na ulicach począwszy od ul. Kraszewskiego po ul. 3-Maja. Od Alei Jerozolimskich dołączyła kolejna kolumna ludzi i wszyscy spotkali się na skrzyżowaniu ulic. Patrzyła na obrazy z przeszłości tak wiernie odtworzone i nie raz poleciały jej łzy po twarzy. Do rekonstrukcji zatrudniono też aktorów, którzy bardzo realistycznie przedstawili sceny płaczu matek za dziećmi, księży żarliwie modlących się i podtrzymujących w ludziach nadzieję. Jedna ze scen wywołała w mieszkańcach taki szloch, że słychać go było w uszach jeszcze długo po jej zakończeniu

 

     Naraz kolumna z ludźmi zatrzymała się, a przewożący wozem jabłka cisnął kilka sztuk głodnym ludziom. Dzieci natychmiast rzuciły się na te jabłka, dorośli również. Wtem niemieccy żołnierze zaczęli strzelać do ludzi i krzyczeć na więźniów… wielki szmer przeszedł po kolumnie ludzi, płacz… tak, słychać było płacz małych dzieci i rozdzierający serce płacz matek po stracie swoich dzieci…

 

     Takie słowa Marianna zanotowała tego dnia w swoim pamiętniku. Było to dla niej duże przeżycie. Przypomniała sobie, jak szła w grupie ludzi oglądających te sceny, za starszymi Paniami, które rozmawiały ze sobą o tym, co widziały. Okazało się, że przeżyły to wszystko, gdy były małe. Mówiły ze spokojem, chwaliły rekonstrukcję, że taka realistyczna. Marianna chciała poprosić kobiety, aby opowiedziały jej dokładnie, co wtedy przeżyły, ale zabrakło jej odwagi. Patrzyła na twarze uczestników przemarszu. Słońce paliło niemiłosiernie i widać było zmęczenie na ich spragnionych wody twarzach. Przez to, te sceny były jeszcze bardziej realistyczne. Marianna wyobraziła sobie nagle wagę i dwa różne światy na szalkach… Ten kontrast był nieprawdopodobny – z jednej strony maszerujący ludzie, wyglądający tak realistycznie, jakby wyszli naprawdę z tamtego okresu, a z drugiej strony mieszkańcy Pruszkowa, zadumani i z wyrazem troski na twarzach, jednak nowocześnie ubrani i robiący zdjęcia telefonami. Spokojni o jutro…

(…)

    Tak było kiedyś… ciekawe, jak teraz wyglądaliby mieszkańcy Pruszkowa w czasie takiej rekonstrukcji i co zapisałaby Marianna w swoim pamiętniku…

 

czwartek, 4 sierpnia 2022

AleList!

AleList!

 

Czasami jest tak, że kiedy najmniej się tego spodziewamy, dostajemy najwięcej. Albo kiedy przygniata nas proza życia, dostajemy światło dobroci od innych. Taki piękny list otrzymałam od czytelnika w odpowiedzi na mój felieton „Wakacje z pasjami”. Dzielę się z Wami moją radością, bo od Was również otrzymałam wiele dobrych słów na tak zadany temat i wiele zdjęć z Waszymi pasjami. To dla mnie wiele znaczy.

 

"Pruszkowskie wieści" to raczkujące czasopismo tworzone społecznie dla mieszkańców Pruszkowa i powiatu pruszkowskiego. Cieszy się już niemałą popularnością, a szczególnie strony poświęcone poezji i opowiadaniom. Do redakcji przyszło wiele zdjęć z pasjami mieszkańców Pruszkowa i okolicznych miejscowości. A tu jeszcze taka niespodzianka. List w takiej formie, jaką pamiętamy z przeszłości, napisany pięknym pismem człowieka z pasją. Przyszedł z miejscowości oddalonej od mojego miasta o około 100 km. Tyle w nim ciepła i akceptacji dla drugiego człowieka.

 

Dla mnie bezcenny...

 

Zamieszczam go, ponieważ Pan Kazimierz chętnie wymieni się swoimi pasjami z osobami, które podzielają jego pasje, także jeśli ktoś jest zainteresowany, proszę o kontakt. Tak jak pisze Pan Kazimierz, jego adres nie podlega cenzurze :)

 

Cały czas nie mogę uwierzyć, że komuś się chciało napisać, poświęcić swój czas i podzielić swoim słowem, przemyśleniami i propozycjami. Czuję sens tego co robię, bo widzę, że komuś to się przydaje. 

 

Dziękuję pięknie zaglądającym do mnie stale, czytającym moje recenzje, czy wpadającym od czasu do czasu, za dzielenie się swoimi wrażeniami i odczuciami.

 

Ciekawych pasji Wam życzę i dobrego czasu z książką!

 

Ps. A do Pana Kazimierza powędrują „Krokodylki” i książka z autografem autora :)

 

 

 

 

A tu link do mojego napisania o pasjach i jakże ciekawych Waszych propozycjach :)

"Wakacje z pasjami..." - nakanapie.pl

 

niedziela, 31 lipca 2022

Idziemy - miasto woła nas...na 17- tą...

Mała ojczyzna we mnie siedzi…

                                        

      Spoglądam z mojego okna na strzeliste wieżyczki kościoła Św. Kazimierza, na kamienice przy ulicy Kraszewskiego, na widniejący w oddali komin, który jak drogowskaz, prawie jak Pałac Kultury i Nauki dla wielu, jest punktem odniesienia, gdzie się znajdują. Tak postrzegał go mój pierwszy, najlepszy szef, który w czasie Powstania Warszawskiego, przeszedł przez obóz przejściowy w Pruszkowie. Opowiadał, że za każdym razem, gdy wracał samolotem z Ameryki(do której musiał wyemigrować po wojnie), właśnie ten komin był dla niego punktem odniesienia i informacją: „jestem w domu”.

 

                   

 

Jutro idę w miasto...na 17- tą...

 

Organek - Idziemy w miasto feat. Klaudia Szafrańska (Official single) - Bing video

 

Piosenka Idziemy w miasto jest drugim singlem promującym płytę "Ocali nas miłość" zespołu Organek, upamiętniającej 77.rocznicę Powstania Warszawskiego.

wtorek, 26 lipca 2022

Piosenka

wspominam, pamiętam, czuję

 

odnaleźć w sobie dziewczynkę, tak bardzo, bardzo bym chciała

wspominam lata beztroskie, kiedy – ja - to właśnie ta mała

wspominam…

 

rower składany czerwony, tornister za duży brązowy

trzepak figury robiący, piaskownicę w słońcu iskrzącą

ścianę piłką obitą, dwa ognie-grę niespożytą

 

i w klasy grać też się grało, zgrabnym kamykiem rzucało

gumę skokami zużytą i skakankę tęczą pokrytą

wspominam czule

 

pamiętam…

pierwsze wędrówki po szkole, z ćwiartką chleba kupioną w Społem

i jabłka kradzione ukradkiem, by nikt nie widział, kto chowa się za sadkiem

rozmowy o ważnych sprawach: o duchach, o zmorach i zjawach

 

o książkach przygodą pachnących, o Tomku wśród łowców głów wędrującym

i o samochodziku po wodzie jeżdżącym

pamiętam dobrze

 

czuję…

zapach pomarańczy - na święta cudem zdobyte

chleb ze smalcem, solą pokryty

i chleb z cukrem i wodą - u innych ze śmietaną

 

czekoladę z okienkiem przed światem chowaną

oranżadę w proszku językiem lizaną

w klubie butelkową też kupowaną

 

gumy kulkowe, gumy balonowe- żuło się a jakże

i lizaki, luzaka Kodżaka kupowało się także

nowalijki z ogródka mamy, owoce kuszące

i ciasta w prodiżu pięknie pachnące

czuję do dziś

 

odnaleźć w sobie dziewczynkę, tak bardzo, bardzo bym chciała…

 

© 2007 - 2024 nakanapie.pl