„W każdą ostatnią niedzielę miesiąca odbywał się w Pruszkowie targ staroci. Marianna nie lubiła tej nazwy, dlatego nazywała go targiem przedmiotów z duszą. Za każdym razem czekała na ten dzień jak na święto, licząc, że znajdzie coś szczególnego, co przykuje jej uwagę i rozpali ciekawość. Coś jak magnes przyciągało ją do tego miejsca, a może po prostu lubiła przebywać wśród ulubionych stoisk ze starymi książkami, płytami czy pruszkowską porcelaną. Uwielbiała zakopać się w dawnych przedmiotach, chodzić jak po muzeum, wspominać lata spędzone na wsi u babci Heni, podsłuchiwać rozmów sprzedawców z kolekcjonerami, którzy zupełnie nieświadomi, tworzyli magiczny klimat przeszłości. Czasami udało się jej wyszperać niezwykły przedmiot, tak jak ostatnio - małą, czerwoną harmonię, która przypominała jej kogoś bliskiego. Czuła się tak jakby…
znalazła duszę na targu staroci
siedziała w harmonii, w starej walizce
słaba taka, zardzewiała
nie raz już wyciągała ręce w górę ostatkiem sił…
nikt jej nie widział za murem bezbarwnych myśli
przygarbiona taka, na ziemi, obok moździerzy
obok starej stolnicy, obok dziurawej konewki
czekała…
aż ją uwolni od zapomnienia…”
Jak dobrze, że są takie miejsca jak targi staroci. Te wszystkie przedmioty, bibeloty, dawne sprzęty domowego użytku, zawsze lepiej wyglądają wyeksponowane na straganie niż na śmietniku, wyrzucone by zrobić miejsce na lepszy model. Za każdym razem, gdy widzę taką stertę porzuconych rzeczy, myślę sobie, że pewnie nie mieściły się już w mieszkaniu i musiały ustąpić nowym rzeczom, budować swoją przestrzeń. Tylko te rozwiane karty albumów ze zdjęciami…
Niedawno ktoś wyrzucił na śmietnik całą kolekcję naczyń z Porcelitu, ale przytomnie umieścił je w porządnym pudle z napisem „kompletne, w dobrym stanie”. Nadał tym samym drugie życie tym przedmiotom. Pudło szybko zniknęło, co mnie bardzo ucieszyło. Pewnie jakiś kolekcjoner, pasjonat przedłużył im pamięć, traktując okazyjną zdobycz z należnym jej szacunkiem(taką miałam nadzieję).
Pasja zbierania. Chyba nie znam nikogo, kto mógłby powiedzieć, że niczego w życiu nie gromadził. W czasach mojego dzieciństwa zbierało się pamiątki rodzinne, kartki pocztowe, listy, ładne zeszyty, kolorowe karteczki, papierki po cukierkach i gumach do żucia, znaczki pocztowe, a nawet banknoty i nominały. Z czasem nasze zainteresowania zmieniły się i zaczęliśmy pasjami zbierać kamienie, muszle, breloczki, magnesy na lodówkę z różnych odwiedzanych miejsc, filiżanki, książki, płyty winylowe, ale też autografy znanych piłkarzy czy aktorów. Ale zbierać można również przepisy kulinarne, oryginalne przyprawy, smakować potrawy charakterystyczne dla danego rejonu. Bardziej wyrafinowani zbieracze, mogą pochwalić się odhaczeniem na mapie kolejnego zwiedzonego miasta, zaliczeniem górskich lub wspinaczkowych tras. Jeszcze inni oddają się pasji spisania regionalnych pieśni czy niezwykłych ciekawostek usłyszanych przez napotykanych ludzi na swojej drodze, widząc w tym potencjał na ocalenie tego od zapomnienia.
Zastanawiam się, od czego to zależy, że interesujemy się właśnie tymi przedmiotami
a nie innymi, że akurat te a nie inne, przyprawiają nas o szybsze bicie serca i stają się naszymi skarbami.
Ja mam wyjątkową słabość do krzeseł, które zbieram w skali dużo mniejszej niż normalne i to w różnej formie - od fotografii czy obrazów przedstawiających wyjątkowe krzesła po miniaturowe, o różnym kształcie, w innym kolorze i z innej czasoprzestrzeni. Moja kolekcja z roku na rok powiększa się i liczy ich już chyba z pięćdziesiąt. Najcenniejsze, to zielone, gliniane krzesło z Kanady, czarne z bagietką z Paryża, czy plakat Beksińskiego „AA79” z Muzeum w Sanoku, przedstawiający niesamowity obraz krzeseł bujających się na morzu. Kiedyś wyszukałam na jakimś wyjeździe krzesło metalizowane z dziurą w środku - na wzór „wygódki” królów i krzesło drewniane z metalową wkładką, będące popielniczką. W mojej kolekcji znajdują się też płyty, broszki, wisiorki czy magnesy przedstawiające niezwykle ciekawe krzesła. Marzę, aby zrobić kiedyś wystawę tych krzeseł, połączoną z wystawą fotograficzną. Wymyślam ciekawe ujęcia i nieoczywiste ustawienia moim małym skarbom, aby ukazać ich niezwykłość.
Ta pasja zaczęła się tak niewinnie, od zdjęcia zrobionego przez zaprzyjaźnionego fotografa. Przedstawiało krzesło uderzająco podobne do tego, które zapamiętałam z dzieciństwa, na którym przesiadywali moi przodkowie.
Przed nami wymarzony czas odpoczynku i podróży tych małych i dużych. Będziemy gromadzić chwile, które są najpiękniejszym zbieraniem, bo to są wspomnienia zapisane w pamięci. I pamiątki z wakacji są takim wspomnieniem, bo każdy przedmiot
to zatrzymana chwila. Ma w sobie jakąś opowieść, jakieś słowa, które z niego wychodzą. Jakie to jest cudowne. Zbierasz i pamiętasz. Takie przedmioty są jak trójwymiarowe zdjęcia, bo mają fakturę, kształt, zapach, można je dotknąć.
A co Wy zbieracie? Co Was inspiruje? Też, tak jak Marianna lubicie targi staroci? A jeśli tak, to czego tam szukacie?
Kasztany wyszły naprzeciw maturzystom i zdążyły zakwitnąć na czas, zachowując tak wyczekiwaną tradycję. Słońce rozebrało już ludzi z ciężkich kurtek i hojnie rozdawało witaminę D wszystkiemu, co żyje. Nowalijki pojawiły się w sklepach w jakże wyrazistych kolorach, jakby namalowane rękę malarza. Co prawda posypane tym i owym niezdrowym, ale spragnieni wiosny, nie zwracamy na to uwagi.
Kwiecisty maj, ciepły czerwiec, a za chwilę koniec roku szkolnego i wakacje. Tak, ciepło zmierza w stronę tak upragnionego lata. A jak lato, to warzywa i owoce w całej okazałości, dorodne i zdrowe, bo z pola.
Też tak macie, że będąc na targu, warzywa i owoce wołają do Was: weź mnie, weź mnie? Ja tak mam za każdym razem, gdy wchodzę na targowisko w Pruszkowie. Mój pusty koszyk szybko zapełnia się soczystymi kolorami. Oczywiście mam swoją ulubioną Panią Krysię na targu przy ul. Targowej i dowcipnego Pana Miecia na targu na Żbikowie. Właśnie tam, ostatniego lata przytrafiła mi się niezwykła sytuacja. Zamyślona chodziłam od straganu do straganu zaglądając przez ramię ludzi, co oni tam kupują. Mama zawsze powtarzała: „kupuj tam, gdzie jest dużo ludzi”. A ja jako przekorna istota, szukałam tych straganów, które przyciągały niezwykłym ułożeniem towaru. I tak natrafiłam na królestwo ogórków w otoczeniu rozmaitych warzyw. Stanęłam w pewnej odległości, aby nasycić oczy estetycznym obrazem, gdy nagle usłyszałam taką rozmowę…
- Idzie Marianna! - krzyczały Ogórki Gruntowe.
-Gdzie? Przecież dziś środa, a ona w soboty przychodzi! - stękały Ogórki Korniszony.
-Dlaczego tak boicie się tej Marianny? - wyniośle zapytały Ogórki Szklarniowe.
-Nie słyszałyście o jej słynnej recepturze na „Krokodylki”? - Gruntowe, aż ogonkiem zakręciły zdziwione, że ktoś może nie znać Marianny.
- No… nas nie kupuje, to skąd mamy wiedzieć! Opowiadajcie, o co chodzi?
-Tak! Opowiedzcie! Opowiedzcie szybko! - błagały Zielone Cukinie, widząc jak Marianna zerka w ich stronę.
Najdorodniejszy Ogórek Gruntowy, wspiął się na wagę i zaczął mówić.
-Muszę wam powiedzieć, że to nie będzie przyjemna opowieść – zaczął – sam jak usłyszałem tę historię od pruszkowskiej Muchy Bzz Bzz, nie mogłem w nią uwierzyć – ciągnął. To będzie historia, tylko dla Warzyw o mocnych nerwach. Ogórki o cienkiej skórce, uważajcie na siebie, możecie stracić kolor.
-Najpierw Marianna kąpie nas w zimnej wodzie-zaczął swoją opowieść Gruntowy. Następnie zostawia nas w niej na 10 minut. Potem zaczyna nas myć. Jeszcze jak ręką myje, to pół biedy. Ale ona myje gąbeczką tak mocno, jakby chciała skórę zedrzeć.
-Masakra! - odezwała się Marchewka głaszcząc delikatnie swoją pomarańczową skórkę.
-Cicho! Dajcie mu mówić - powiedział Koper przejętym głosem.
- Całe 2 kilo naszych ziomków kroi ogromnym nożem na kawałki. Każdy ogórek na cztery części. Następnie bierze główkę Czosnku Pospolitego i obiera go ze skórki, aż oczy szczypią. I kroi. No jak tak można!
Jak tak można! Jak tak można! - niosło się echo po bazarze.
-Biedny Czosnek, wyciśnięty to ja rozumiem, ale pokrojony? Morderczyni! - odezwała się ostro Cebula, aż jej łzy poleciały po piórkach.
-Dziękuję siostro- odpowiedział wzruszony Czosnek i zwinął się do środka jeszcze bardziej.
-Jaki Pospolity?! - zaperzyła się Brukselka - jesteś niekonwencjonalny! O!
-Dziękuję kamraci za ciepłe słowa - podziękował Czosnek i aż zagryzł się w ząbek ze wzruszenia.
Gruntowy kontynuował:
- Wkłada nas wszystkich do garnka, wrzuca pokrojony Czosnek i na koniec zasypuje łyżką Soli. Dla rozrywki bierze jeszcze garnek za uszy i potrząsa nim, abyśmy się ze sobą bardziej zaprzyjaźnili. Następnie zostawia nas w spokoju na 6 godzin. Po upływie tego czasu, stawia mały garnek na gaz, wsypuje ½ kg. Cukru, dodaje 1 i ½ szklanki Octu, 7 łyżek Oleju i 4 łyżeczki Papryczki Chili. Jak się wszystko zagotuje, zalewa nas zalewą i odstawia na kolejne 6 godzin - wycedził jednym tchem Gruntowy.
-O matko! Zalewa gorącą zalewą i to z Papryczką Chili! - Pietruszka zadrżała wyobrażając sobie siebie na miejscu Gruntowych.
- Podobno Pan Tadeusz, tata Marianny lubi ostrą zakąskę, tak słyszałam - wtrąciła Zielona Papryka, tłumacząc się za kuzynkę Chili - i lubi taką, pomarszczoną skórę, bo lepiej się widelcem nabiera…podobno…
Na targu zapanowała zupełna cisza…, którą nagle przerwały Ogórki Szklarniowe, krzycząc głośno:
- A my chcemy mieć taką skórkę! Marianna! Tu jesteśmy! Weź nas do koszyka!
*****
- Co podać szanownej pani? - głos sprzedawcy przywrócił mnie do rzeczywistości.
- „Jeśli nie chcesz mojej zguby, „krokodylka” daj mi luby” – odpowiedziałam będąc jeszcze jedną nogą w zasłyszanej historii. Rozejrzałam się za Marianną, ale nikogo wokół mnie nie było. Już przytomnie powiedziałam:
-Poproszę tych dwa kilogramy- wskazałam palcem ogórki z jasną skórką.
„Muszę wypróbować ten przepis” - myślałam, idąc między stoiskami z wypełnionym po brzegi koszykiem. Zerknęłam na stoisko buraków, słysząc jakieś szepty, …, ale nie… miałam już dość wrażeń. Ale wy uważnie przysłuchujcie się pruszkowskim straganom, może też usłyszycie coś niezwykłego…
Ps. A w tym roku na maturze był „Pan Tadeusz” …
AleBabka AleBabka