Max Czornyj to autor, który kupił mnie swoim debiutem, mam wszystkie jego książki z wyjątkiem tych traktujących o wojnie, ale w zasadzie czytałam tylko serię z Erykiem Deryło i dwie powieści oparte na faktach. Tempo, w jakim tworzy, trochę mnie przerasta, ale tym razem udało mi się sięgnąć po najnowszy tytuł w okolicach jego premiery.
"Mortalista" zaskoczył mnie od pierwszych stron. Czornyj przyzwyczaił do wyjątkowo brutalnych i naturalistycznych opisów, a tutaj zaczęło się niemal sielankowo, jednak nie było to ani trochę rozczarowujące. Przyznaję, że dotąd byłam tak zafascynowana tymi wywlekanymi flakami, że nie zwracałam większej uwagi na styl, w jakim są one serwowane, więc nie wiem, czy najnowsza powieść jest tak wyjątkowa, czy po prostu umykała mi ironia skryta między wierszami. Biorąc pod uwagę to jak kocham czarny humor, skłaniam się ku wersji, że wcześniej w twórczości autora nic takiego nie występowało i jest efektem powołania do życia bohatera takiego jak Honoriusz Mond, który jakoś mimowolnie kojarzył mi się z serialowym detektywem Monkiem, nie tylko ze względu na zbliżone brzmienie nazwiska. Enigmatyczna i niebanalna postać, jakiej w literaturze okołokryminalnej jeszcze nie było. Odkrywanie tajemnic Honoriusza było dla mnie równie fascynujące, co właściwe fabularne śledztwo. Towarzyszkę także miał wdzięczną ekscentryczną, lecz jej zachowanie wzbudzało u mnie raczej pobłażanie, ale jako duet idealnie się uzupełniali.
A wracając do tego, co ...