Książkowe portfolio Remigiusza Mroza jest tak szerokie, że istnieje duża szansa, że każdy znajdzie w nim jakąś serię, która w mniejszym lub większym stopniu przypadnie mi do gustu. Ja w każdym razie znalazłem.
Z panem Mrozem mam taki problem, że zazwyczaj pisze straszne banialuki, niemożliwie lejąc przy tym wodę, a jego bohaterowie, niezależnie po którą serię się sięgnie, są jak od jednej sztancy: ten jest trochę pierdołą idealistą, ten cynikiem, a ta karierowiczką, wystarczy dorzucić do tego garść ciekawostek z Wikipedii, masę dialogów i ciętych ripost, niby szybką akcję oraz emocje rodem TVN - owskiego tasiemca i mamy przepis jak tłuc po pięć książek rocznie.
Pomimo tego co napisałem w akapicie powyżej, muszę przyznać, że lektura "Większości bezwzględnej" okazała się całkiem przyjemna.
Mówiąc wprost wkręciłem się i to pomimo, że Mróz stosuje wszystkie swoje zgrane sztuczki. W formie audiobooka jednak, jako guilty pleasure się sprawdziła, bo i akcja jakoś trzyma się kupy, i problem niepełnosprawnych w życiu publicznym został poruszony i ciekawe zagadnienia z zakresu marketingu politycznego są obecne - książka wchodzi gładko i bez większych zgrzytów fabularnych.