Stanisław Grzesiuk wypożyczając książkę, musi zapłacić kaucję dziesięciu groszy. Nie jest to biblioteka z definicji. Raczej sklep z przyborami papierniczymi, w którym można było użyczyć lekturę w zastaw.
Grzesiuk pisze w „Boso, ale ostrogach”, pierwszej części autobiografii, o braku wiedzy o książkach. Nikt nie podpowiada, nikt nie daje odpowiednich rad. Właściciel sklepu - wypożyczalni chce tylko zarobić, nie podejmuje trudu rozmowy o szeroko rozumianym czytelnictwie.
Może przecież zadać kilka ciekawych pytań. Twoje ulubione gatunki literackie? Style? Treść? Bohaterowie? Nie sformułował ich jednak. Najwidoczniej to był jednak kupiec, nie literat. Nie miał chęci, czasu, a przede wszystkim wiedzy i umiejętności, aby w czasie rozmowy takie kwestie podjąć.
Skupmy się zatem i przede wszystkim na tytułach, które proponował ten człowiek Grzesiukowi. A może to sam Staś je wybierał? Tak dokładniej Autor „Boso, ale w ostrogach” wymienia Pisarzy i bohaterów ich powieści. W spisie lektur widzimy powieści o dzikim zachodzie, tak zwane westerny. Być może wśród nich było „Rio Bravo”, B.H. McCampbella.
Załóżmy że tak istotnie było. Utwór ( tak go nazwijmy) mało znanego w Polsce Pisarza, nie jest wybitnym dziełem literackim. Gdyby „Rio Bravo” chciał wypożyczyć czterdziestolatek, a jednocześnie byłaby to jego jedyna lektura, mielibyśmy podstawy do obaw o tego dorosłego bądź co bądź człowieka. Ale czy, gdy nastolatek oddaje się tej lekturze, możemy być spokojni o tego młodego człowieka?
kadr z filmu "Rio Bravo", 1959
Nie tylko „Rio Bravo” czyta autor „Boso, ale w ostrogach”.
Czyta Stanisław Grzesiuk również kryminały Romańskiego i Marczyńskiego. Marka Romańskiego i Antoniego Marczyńskiego. Według Wikipedii stanowili oni ( wraz z Adamem Nasielskim) czołówkę pisarzy kryminalnych przedwojennej Polski.
Romański jest autorem kilkudziesięciu powieści, w tym „Mordu na Placu Trzech Krzyży”.
Czy znacie, mili moi czytelnicy miesięcznik „Detektyw”? „Mord …” napisany jest w tym samym stylu, w którym powstały artykuły do tego najstarszego wydawnictwa poświęconego szeroko pojętej kryminalistyce. Mówiąc jednym słowem – jest to język brukowy. Małowartościowy. Miałki. Bulwarowy. Treść też nie jest wymagająca. Gdyby nie okrutna zbrodnia przedstawiona na kartach powieści, zagadkę kryminalną mogłoby rozwiązać dziecko. Nie pochwalę się, ale już w połowie powieści wiedziałem, kto zabił.
Nie pochwalę się, bo nie ma czym. Proszę mi wierzyć: łamigłówka jaką daje czytelnikowi Marek Romański jest o wiele prostsza niż te które analizuje ojciec Mateusz w znanym serialu.
Takie powieści czyta się szybko i przyjemnie. Z przeświadczeniem że przeczytało się wiele interesujących pozycji. Nie zważając na formę i treść przekazu.
Kryminały Antoniego Marczyńskiego są … tożsame z utworami Marka Romańskiego. Szczęka nie opada z w czasie czytania i wiemy od połowy lektury kto zamordował. Przyznaję się. Opinię powyższą wystawiłem po przeczytaniu tylko jednej powieści Romańskiego.
Przyciągnął uwagę tytuł „Syjon podminowany”. Najprawdopodobniej poprzez skojarzenie z niedawno wznowioną wojną palestyńsko – izraelską. Jeśli dobrze zrozumiałem treść i przesłanie powieści Antoniego Marczyńskiego, Autor prowadzi z czytelnikiem grę dyplomatyczną – ech, przepraszam, pokazuje grę obcych wywiadów na obcych Polakom terenach. Wszystko to, co przeczytamy w powieści „Syjon podminowany” jest mistyfikacją. Tak naprawdę nie chodzi o Syjon, tu idzie o Polskę.
To moje przypuszczenie. W latach trzydziestych dwudziestego wieku, gdy powieść pojawia się na rynku księgarskim, stosunki polityczne polsko – niemieckie ulegają pogorszeniu. Polska znalazła się ponownie na skraju wojny i rabieży ziem. Z pewnością obce wywiady działają z dwojoną siłą. Tak jak w początkowych odcinkach serialu „Pogranicze w ogniu” z Cezarym Pazurą i Olafem Lubaszenko. W powieści „Syjon podminowany” także jest mowa o grze wywiadów. Również blisko granic jeszcze niepodległego państwa.
okładka powojennej edycji "Syjonu podminowanemu"
Stanisław Grzesiuk czyta wypożyczone książki nad kanałkiem Czerniakowskim. Ponoć jedną dziennie. Wyobrażam sobie że dużo czytał, może nawet pochłaniał książki. Pewnie były to lektury tego typu co powyżej. Lekkie, przyjemne i byle do przodu. Oczywiście w artykule niewielkich rozmiarów zmieściłem zaledwie ułamek tego, co mógł przeczytać bard przedmieść Stolicy.
Nie wspomniałem o pisarzu nazwiskiem Wallace. Jest to pisarz brytyjski, jak się pewno łatwo domyślić, autor kryminałów. Do jego utworów bardzo często nawiązywał Adam Nasielski, którego Grzesiuk nie wymienia wśród lektur. Ale nie jest wykluczone, że również i z jego powieściami zetknął się kilkunastoletni Stasio.
Nie zacytowałem Maurice’a Lebranca, literackiego ojca Arsena Lupin. Nie wspomniałem o Arthurze Conan Doylu, Michale Zevaco …
Mam pewne przeczucie że Stanisław Grzesiuk przeczytał wiele książek. Być może nie te z najwyższej półki, ale - takie jest moje przekonanie, każda książka uczy ortografii, składni zdaniowej, używania synonimów. Jakiegoś obycia w słowie. To dlaczego Stanisław Grzesiuk miał z tymi wszystkimi zagadnieniami kłopot? O tym pisze Bartosz Janiszewski w "Grzesiuk. Król życia", i z pewnością jest to materiał na inny felieton niż ten. Bo ten tymczasem zamykamy.