Ma Pani, Pani Bożeno, wiele zawodów. Wyuczonych, wykonywanych. Co w obecnej chwili jest dla Pani ważne? Poezja, proza, śpiew, plastyka, teatr? A może wszystkie wymienione dziedziny? Jak się łączy te wszystkie dyscypliny sztuki w jedno? Jaki zawód ma Pani wpisany w dowodzie osobistym?
Ostatnio w Radiu Kraków w swoim podcaście Kultura na co dzień Robert Konatowicz opisał mnie określeniem „artystka interdyscyplinarna”. I to jest jak sądzę najlepsze określenie mojego profilu zawodowego, ale i też mojego charakteru.
Uprawianie „korespondencji sztuk” nie jest niczym nowym, to długa tradycja by przypomnieć mistrza renesansu włoskiego Leonarda da Vinci z jego jednoczesnym malowaniem wizerunków tablicowych, tworzeniem scenografii i scenariuszy dworskich wydarzeń, projektowaniem instrumentów jak np. viola organista czy nawet przyrządów do latania albo murów i machin obronnych. Ale są i bliżsi nam czasowo artyści jak Richard Wagner i jego teoria Gesamtkunstwerku czy Wyspiański piszący z powodzeniem dramaty, a jednocześnie malujący kościoły i projektujący witraże czy meble, a nawet prace konserwatorskie w kościele św. Krzyża czy na Wawelu, kolejni to Witkacy, Tadeusz Kantor oraz Bogusław Schaeffer. Ja tylko wpisuję się w ten nurt. Wszystko co uprawiam jest dla mnie ważne i dlatego się tym zajmuję. Natomiast chcę podkreślić, że uważam iż każda z dziedzin ma swój warsztat, zatem chcąc się czymś zająć trzeba i warto się tego uczyć. I tak m.in. studiowałam w Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, ale i w Laboratorium Głosu Olgi Szwajgier, czy brałam udział w kształcących spotkaniach Koła Młodych w Stowarzyszeniu Pisarzy Polskich pod okiem prof. Bogusława Żurakowskiego.
Myślę że na dalszą Pani drogę życia wpływ miało nauczanie domowe zastosowane przez Pani rodziców. Można o tym przeczytać w osobnym artykule, który znajdziemy w sieci. W tym miejscu proszę pokrótce przybliżyć ową działalność. Jak to się zaczęło? Jak przebiegała nauka? Chodziła Pani do szkoły? Otrzymywała Pani świadectwa szkolne? A jak się zakończyło?
Całe mojej rodzeństwo i ja, cała piątka, wszyscy byliśmy w Edukacji Domowej. Moja najstarsza siostra, aż do matury po której poszła na medycynę, ja tylko w szkole podstawowej tj. 8 lat. Potem – a było to w czasach Solidarności, chodziłam do klasy klasycznej czyli uniwersyteckiej humanistycznej o profilu łacińsko-greckim w Liceum Nowodworskiego w Krakowie; to szkoła z tradycjami - jedno z najstarszych liceów w Polsce, które powstało w 1586 r.
Nasz ojciec Bartłomiej Maria Boba zainicjował taką edukację, a mama Danuta podążyła jego ścieżką i wzięła na siebie przerabianie z nami podstawy programowej. Rodzice nie posłali nas do szkoły w PRL z przyczyn światopoglądowych, nie zgadzali się na dysonans pomiędzy wychowaniem w szkole i w domu. Ojciec sprzeciwiał się doktrynom materialistycznym uznając siebie za spiritualistę. Od samego początku był w opozycji do systemu. Przed wojną przyjaźnił się z prof. Wincentym Lutosławskim, czytał Feliksa Koniecznego, Ci filozofowie mieli na niego duży wpływ. Tato był przedwojennym inteligentem – urodził się w 1899 r. więc jego nie tylko młodość, ale najlepsze lata upłynęły właśnie w międzywojniu. Sam był nauczycielem i wykładowcą, a nawet miał doświadczenia jako edukator domowy paniczów Twardowskich w kobylnickiej ordynacji pod Poznaniem. Mama choć nie zdążyła zrobić wyższych studiów i poprzestała na maturze z 1939 r. z uwagi na wybuch wojny, to też miała bogate doświadczenia pedagogiczne. Jako prymuska w krakowskim liceum im. A. Mickiewicza udzielała korepetycji, a w czasie wojny uczyła na tajnych kompletach kilku przedmiotów z całego programu szkoły średniej i jej uczennice – trzy siostry Jachimskie zdały pomyślnie maturę. Tak ED w naszej rodzinie zaczęło się w 1952 r. od siostry Bogumiły, a ja zakończyłam eksternistyczną edukację w 1981. Moje rodzeństwo nie było egzaminowane regularnie, bo przez 10 długich lat ciągnęły się procesy, rozpraw było aż 18. Ojciec na szczęście studiował prócz rolnictwa prawo i ekonomię i dzięki temu mógł sam bronić sprawy w sądach. Ja już dostałam zgodę „w spadku”, wystarczyło że tato poszedł z wyrokiem do kuratorium i dostał prolongatę na kolejne dziecko. Między mną a najstarszą siostrą jest aż 22 lata różnicy. Zdawałam co roku egzaminy ze wszystkich przedmiotów w rejonowej szkole, nawet z plastyki i robótek ręcznych i dostawałam świadectwa, tylko bez oceny z zachowania. Ja też miałam już guwernerów – nauczycieli prywatnych od przedmiotów ścisłych - matematyki, fizyki i chemii oraz języka rosyjskiego. Moje rodzeństwo wszystkich przedmiotów uczyła mama. Ale co najważniejsze ona wpoiła nam umiejętność samoedukacji, czytania ze zrozumieniem, nauczyła nas „uczyć się”. To bardzo procentuje w życiu. O tej naszej historii można przeczytać bardzo dużo – są artykuły w Internecie i prasie drukowanej zarówno codziennej jak specjalistycznej z zakresu edukacji, rodzice mają hasła w Wikipedii, a ostatnio w Wydawnictwie Uniwersytetu Opolskiego ukazała się książka autorstwa pani dr Magdaleny Giercarz-Borkowskiej pt. Edukacja domowa od tradycji ku współczesności i w niej jest kilkadziesiąt stron o naszej rodzinie, są wywiady z siostrami, zacytowane są też dokumenty i jedno z odwołań mojego ojca w którym przedstawia swoje życiowe credo, nawet cytat z jego wypowiedzi posłużył za motto do całej książki. Ponadto powstał w tym roku film dokumentalny ze scenami fabularyzowanymi autorstwa Piotra Augustynka i Krzysztofa Ridana pt. W imię najwyższych wartości który właśnie jest nominowany w festiwalu NNW w Gdyni jako jeden ze 103 zakwalifikowanych produkcji na 260 zgłoszonych do konkursu. Niejednokrotnie słyszę, że nasza historia jest wymarzona na fabularny serial czy film pełnometrażowy oraz na powieść historyczną.
Jest Pani z mojego pokolenia. Zacząłem naukę w latach siedemdziesiątych dwudziestego wieku. W programie nauczania przeważały lektury wydawane w ZSRR. Bogiem a prawdą nie wiem do tej pory w jakim celu je czytałem. Co Pani w tym samym czasie czytała? Jaką książkę z dzieciństwa Pani pamięta najlepiej, i z jakiego (jakich) powodów? I jeszcze jedno: miała Pani wspólne tematy literackie z rówieśnikami?
Moje lektury „obowiązkowe” wybierał głównie ojciec. Był bibliofilem zostawił po sobie ok 9000 książek, których po dziś dzień mamy jeszcze ponad 7000. O taty bibliotece domowej był artykuł Pani Mirki Łomnickiej pt. Jedna na milion w Magazynie Literackim Książki. Tato stawiał na literaturę piękną i historyczną, aczkolwiek w bibliotece miał wszystkie działy także filozofię, religię politykę, ekonomię, rolnictwo i sztuki piękne. Czytać uczyłam się na starym wydaniu W pustyni i w puszczy od Gebetnera i Wolfa, a bodaj pierwszą i przez lata ukochaną lekturą byli Paziowie króla Zygmunta Antoniny Domańskiej – mam to wydanie z 1960r. dalej w swojej bibliotece, która też jest niemała. Udało się rodzicom zaszczepić nam wszystkim zamiłowanie do lektur i do zdobywania wiedzy. Nigdy się nam to nie znudziło. Jako mała dziewczynka przeczytałam też wszystkie książki z działu dziecięco-młodzieżowego w osiedlowej bibliotece rejonowej. Pamiętam jak mnie o tym poinformowała bezradna bibliotekarka mówiąc, że muszę poczekać, aż coś nowego kupią. Jak mi się spodobała jakaś seria to czytałam całą np. wszystkie książki Arkadego Fidlera, wszystkie Cętkiewiczów itp. Śledziłam rynek wydawniczy i zaopatrywałam się też w nowe książki modnych autorów zainspirowana moim tatą, który sprowadzał katalogi aukcyjne i jeździł specjalnie na zakupy na aukcje książkowe, a wg bibliografii i przypisów książek, które mu się podobały kupował kolejne. Natomiast nie czytałam „sowieckich autorów”. Myślę że moje lektury bywały inspiracją dla moich znajomych. Tato był idolem dzieciaków – charyzmatyczny, oryginalny. Ale też i niektórych autorów krytykował ostro, a nawet nie pozwalał mi czytać, albo mówił co muszę przeczytać najpierw.
Jakie rady dałaby Pani obecnym edukatorom szkolnym? Co w nauce powinno być ważne dla młodych ludzi? Z czego można, bez żalu, zrezygnować? A co ewentualnie dodać? Słyszałem głosy, że „matura to bzdura” i „maturę można napisać trzymając palec w nosie”. Zgadza się Pani z tymi opiniami?
Wszystko zależy jaką maturę. Myślę że taka która można napisać łatwo nie jest wiele warta. Uważam że edukacja powinna być stopniowana i tworzyć elity. Tworzyć nawet coś w rodzaju pozytywnego snobizmu. Niestety odnoszę wrażenie, że przedwojenna matura była zgoła tyle warta, co do niedawna stopień magistra, a obecnie nawet doktora nauk czy sztuki. Z niepokojem obserwuję deprecjację nauki i wiedzy. Ponieważ wiedza jest bardzo ławo dostępna straciła na wartości. Zlikwidowano egzaminy wstępne nie tylko do szkół średnich, ale nawet na studia. Nie ma sita które odcedzałoby plewy od ziarna. Nie ma też motywującej potrzeby zapamiętywania wiedzy i przechowywania w głowie, bo wszystko prawie jest „klikalne”. Poza tym w Internecie roi się od fake-newsów, i nie jest przy przeglądaniu łatwo ocenić jakości źródeł. Nie wpływa to pozytywnie na poziom wykształcenia, co przekłada się na poziom kultury i cywilizacji. Kształcenie jest powszechne, ale na niższym poziomie. Wiedza jest powierzchowna, nieugruntowana. Brakuje zdolności samodzielnego myślenia, logiki, dociekliwości. To ponura tendencja. Ale odwieczna sinusoida opada i znów się wznosi, więc przypuszczam, że i ta tendencja też się zmieni. Obserwuję np. wzrost krytycyzmu wobec szkolnictwa i rozwój zainteresowania edukacją domową. Od uświadomienia sobie braków zwykle zaczyna się renesans. Wzrost popularności „starannego domowego wykształcenia” to jeden z wyrazów dociekliwości i podążania za pasjami, a także zindywidualizowania. Upatruję w tym szansę.
Teraz inny wątek. Co to jest poezja? Kim jest poeta? Czy istnieje podział na poetów – amatorów i poetów – profesjonalistów? Jeśli tak, w jakim momencie z amatora wykluwa się profesjonalista? Istnieje możliwość zapisania w rubryce „zawód” adnotacji „poeta”?
Pewien profesor literatury współczesnej Stanisław Stabro z Uniwersytetu Jagiellońskiego trafnie powiedział, że poetą się bywa. Myślę że poezja przychodzi do autora, jest wyrazem zestrojenia z falą natchnienia, podobną do fali radiowej, ale warsztat poetycki tak jak każdy inny, można i warto jest kształcić. Dlatego nigdy nie mogłam zrozumieć krytyki szkół kreatywnego pisania. Niepojęte dla mnie było oddzielenie sztuki pisarskiej od innych sztuk, bo jakoś nikogo nie dziwi że malować, rzeźbić, grać na instrumentach, śpiewać czy nawet recytować w teatrze się uczy. Trzeba mieć talent to pewne, ale czy cokolwiek można robić bez predyspozycji? Dlaczego jeden potrafi nauczyć się matematyki, czy języka obcego a innemu, równie inteligentnemu, sprawia to trudność? Talenty są różne i zwykle jesteśmy wyposażeni w niejeden, ale talenty trzeba rozwijać pracą.
Co do zawodu pisarz to podobnie jak z innymi zawodami – może być wyuczony albo/i wykonywany. Zawód – profesja zaczyna się tam gdzie praca za pieniądze, zlecenia, projekty zadania. Natomiast w sztuce można też mówić o działalności, można być profesjonalistą choć zawodowo robić coś innego, wielu jest np. lekarzy którzy żyją z medycyny, ale prócz niej uprawiają jakąś inną dziedzinę np. właśnie piszą lub grają. Podobnie znam prawników czy informatyków, którzy są zawodowymi muzykami – ukończyli w tym kierunku także wyższe studia i stoją zawodowo jakoby na dwóch nogach, niektórzy nawet trudno powiedzieć w którym zawodzie lepiej zarabiają. Ponieważ poezja jest mało „pokupna” trudno mówić o zawodowym byciu poetą – poeta raczej jeśli już chce zarabiać blisko poezji to zajmuje się dydaktyką w szkolnictwie lub prowadzi warsztaty, albo zajmuje się edytorstwem, albo krytyką literacką czy dziennikarstwem. Ale popularne jest właśnie to, że uprawia dla pieniędzy inny zawód – co nie oznacza, że ten inny ma być uprawiany bez pasji. Może też być źródłem inspiracji. Profesjonalizm natomiast dla mnie oznacza poziom – można żyć z kelnerstwa i być profesjonalnym poetą. Kiedy się wykluwa poeta profesjonalny? Kiedy tworzy nie okazjonalnie, publikuje regularnie, krytyka ocenia go pozytywnie, a przynajmniej bierze pod uwagę. Natomiast absolutnie uważam, że pisać może każdy i nawet słabe pisanie jest lepsze od żadnego. Nasz prezes krakowskiego oddziału Stowarzyszenia Pisarzy Polskich Michał Zabłocki prowadził nawet warsztaty pt. Scriptura – chodziło w nich o to, żeby codziennie coś pisać - cokolwiek, słowotok, zapisywać myśli, bo to oczyszcza, uspokaja, porządkuje i pomaga w samorozwoju.
Przeczytałem w Pani biogramie że wydała Pani cztery tomiki wierszy. Aż czy tylko? Czy dla Pani to wystarczająca ilość? A może nie – zbyt mało. Istnieje również trzecia możliwość: wydam tyle tomików, ile zdążę wydać. Którą wersję Pani wybiera dla siebie? Czy w ogóle Pani tak kalkuluje?
Moich książek poetyckich już ukazało się 10, ale 4 z nich za granicą (3 na Ukrainie, a 1 w Anglii) prócz tego jeden tom małych próz. Publikować samodzielne książki zaczęłam stosunkowo późno - miałam już 36. lat (wcześniej publikowałam w prasie literackiej), więc jak na ten dystans między 2003, a 2023 to nie jest ani mało ani dużo – w sam raz jak dla mnie. Nie robię nic na siłę. Piszę stale, a wydaję wtedy kiedy są okoliczności motywujące. Albo mam gotowy projekt którym chcę się ze światem podzielić, albo nadarza się dogodna okazja wydawnicza i wtedy dopasowuję swoje zasoby do możliwości. Będę tak długo publikować jak długo będę czuła, że mam coś istotnego do przekazania, coś co może się przydać światu, co stanowi dla świata wartość dodaną, życzę sobie żeby umiała to odróżnić i nie zaśmiecała literatury ani nauki.
Proszę opowiedzieć o Fundacji Art Forum. Wychwyciłem na facebooku post informujący o patronacie medialnym Fundacji dla książki Agaty Głażewskiej pt. „Nie bójmy się poezji”. Zdając sobie sprawę z tego że to nie Pani słowa, proszę jednak o odpowiedz. Dlaczego ludzie boją się poezji? Jacy to ludzie: przechodzący obojętnie obok poezji, czytający lecz wątpiący w siłę wiersza, a może sami poeci? Co zrobić aby ten lęk zniknął? Czy Pani również bała się poezji, i jeśli tak – z jakich powodów, i co wyleczyło Panią z tego lęku?
Ja poezji się nie bałam, ale nie kochałam jej kiedyś tak jak teraz. Do poezji musiałam bardziej dorastać niż do prozy. Jednak poezja towarzyszyła mi od dziecka – kiedy jeszcze nie umiałam czytać (choć nauczyłam się wcześnie jakoś miedzy 4 a 5 rokiem życia) tato brał mnie na kolana i czytał mi poezje – ballady i romanse Adama Mickiewicza albo wiersze Marii Konopnickiej. Poezja była łatwa - dzięki swojej melodyce dawała się bez trudu zapamiętać. Jednak poezję polubiłam późno, a jeszcze później zaczęłam uprawiać. Zdecydowanie jako dziecko wolałam czytać i pisać prozę – pisałam bajki, opowiadania, scenariusze. Nawet chciałam być zawodowo bajkopisarką - autorką dla dzieci. Natomiast obserwuję dystans do poezji w społeczeństwie, pomieszanie braku zainteresowania z brakiem zrozumienia, a w ślad za tym brak potrzeb czytelniczych. I to właśnie Agata w swojej edukacyjnej książce nazywa symbolicznie „lękiem przed poezją”. Lepiej się do niej nie zbliżać, bo jest trudna w zrozumieniu – metaforyczna, nie mówi wprost, a po co się trudzić, po co wysilać – łatwiej zobaczyć rolkę na tik toku albo mema. I znowu wracamy do edukacji – choć nie kochałam tak wierszy jako nastolatka, to jednak umiałam je czytać i rozumieć, bo zaszczepili mi to we wczesnym dzieciństwie rodzice, a zwłaszcza tato. Nawet jak się buntowałam i zżymałam to już zostałam zainfekowana. Zostało posiane ziarno, a ono powoli wschodzi i owocuje. Poezji trzeba uczyć.
A Fundację Art Forum założyłam w 2010 r. – chciałam przyczyniać się do promowania synkretyzmu – syntezy sztuki, oraz akordeonu jako instrumentu przyszłości i łączyć go z wokalem. Chciałam w sposób niezależny realizować swoje pomysły kulturotwórcze. Pierwszy projekt jaki powołałam do życia to były warsztaty partytur graficznych – zgromadziłam studentów ASP, AM i PWST (obecnie AST) i malowaliśmy obrazy do grania, a potem były wystawy połączone z koncertami. Hasłem warsztatów, które z czasem ochrzciłam Plazyką od połącznia Plastyki z Muzyką stało się „obraz można zagrać, a muzykę namalować”. Kolejnym „dzieckiem” był Krakowski Festiwal Akordeonowy, który istnieje od 2011 r. i stał się rozpoznawalną międzynarodową marką. Inicjatyw stale przybywa – mieliśmy Morsztyn-Barok-Festiwal z okazji 400 lecia urodzin J.A. Morsztyna, Art Forum Festiwal poświęcony muzyce współczesnej i intermediom z okazji 10 lecia fundacji, jest cyklicznie Małopolski Festiwal Muzyka w Zabytkach, Pałacowe Salony Literacko-Muzyczne w Pałacu Sztuki… Pomysłów jest nieskończenie wiele – oby tylko środki były, a jak wiadomo ubieganie się o nie, a potem rozliczanie, nie jest łatwe i pochłania mnóstwo czasu i energii.
Jeszcze o jednej kwestii zauważonej podczas przeglądania facebooka. „Są ludzie dobrzy, piękni wewnętrznym światłem, twórczy i nie ograniczający twórczości innych, życzliwi i łagodni” – tak Pani napisała w poście o Stanisławie Michno, aktorze. Mnie w tym zdaniu uderzył zwrot „nie ograniczający twórczości innych”. Jak można ograniczyć twórczość innych? Zna Pani takich ludzi? Czy to dotyczy również Pani?
Wśród twórców jest też niemało zawiści i rywalizacji. Nawet walki o władzę i wpływ. Stasiu Michno był dobrym człowiekiem, a dobroć jest taka sama w każdym zawodzie, podobnie jak zło może być w kitlu medyka, albo mieć ręce umazane gliną. To bez znaczenia. Można dominować, można gasić i upokarzać. Staszek do tych właśnie nie należał. Myślę że od niego można się było uczyć człowieczeństwa. Najbardziej szkoda jeśli ktoś zdolny, a o słabym charakterze, trafi na nieodpowiednie towarzystwo, na nieodpowiednich nauczycieli. Może zmarnować i pogrzebać talenty. Staszek pomagał się ludziom rozwijać i wchodzić na własne ścieżki. Był otwarty i elastyczny, miał w sobie pokorę. Bardzo go lubiłam i szanowałam. Co do ograniczania, to mnie nie jest łatwo ograniczać, ale to zawdzięczam nie tyle myślę przyrodzonym cechom charakteru, co właśnie wychowaniu rodziców, bycie odmieńcem który nie chodził do szkoły zahartowało, musiałam się stać indywidualistką, nie było wyjścia. Poza tym dzięki temu, że miałam w domowej edukacji dużo zaoszczędzonego czasu (nauka podstawy programowej naprawdę nie zajmowała mi wiele – najpierw czytałam podręczniki jak powieści, a potem 2 tygodnie przed egzaminami przerabiałam – powtarzałam materiał z mamą) rozwijałam swoje pasje, różne pasje równolegle. Dzięki temu nic nie jest dla mnie jedyne – zatem jak nie ma płynności w jakimś obszarze mogę go na chwile opuścić i odświeżyć umysł i duszę w innym.
Maluje Pani obrazy. Jak można określić styl Pani twórczości? Jakich malarzy by Pani wymieniła jako swoich mistrzów? Czy zaistniała taka sytuacja, gdy Pani wiersz stał się inspiracją dla samej Pani, aby namalować obraz? A może Pani obraz dał początek wierszowi? opowiadaniu?
Raczej powiem zdarza mi się użyć malarstwa jako formy wypowiedzi. Znam różne techniki i warsztaty. W zależności od tego co mam do przekazania, co chcę zakomunikować i komu – do kogo dotrzeć, tak dobieram medium. Czasem bywa że jest to malarstwo, choć stosunkowo zajmuje ono niewielką przestrzeń w mojej konceptualnej twórczości. Najciekawszy cykl to Soundpictures – grające obrazy – obrazoinstrumenty (dzięki farbie elektroprzewodzącej) - instalacje soundartowe. Malarstwo, ale z pogranicza sztuki mediów, tzw. intermedialne. Nie tylko można, ale trzeba je dotykać, głaskać na przekór stereotypom, a wtedy odzywają się dźwiękiem i pozwalają improwizować na skomponowanych przez mnie samplach wokalnych i instrumentalnych. Choć powstało tych obrazów zaledwie kilka, to narobiły sporo szumu - miały wiele wystaw i objechały ze mną różne konferencje naukowo-artystyczne w całym kraju. Najczęściej jednak maluję obecnie małe formaty – inspiracją jest doroczna wystawa Związku Polskich Artystów Plastyków w którym jestem i do której kiedyś kuratorzy mnie zaprosili. W jakiś sposób mi to schlebiło i poruszyło moją wyobraźnię. Mały format nie wymaga wielkich nakładów czasowych, można też namalować dużo małych obrazków i wybrać z nich najlepsze. Mały format to trochę jak wiersz, co innego niż napisanie opasłej powieści, podobnie jak czym innym jest artykuł nawet naukowy od kilkusetstronicowej rozprawy doktorskiej. Zatem zawsze z myślą o tej wystawie maluję serie małych obrazków i wśród moich zauważeń zbieram też – kolekcjonuję motywy i inspiracje do nich. Małe obrazki też są praktyczne w transporcie, oprawie, nadają się na prezenty … dużo w tym pragmatyzmu.
Co do mistrzów to kiedy byłam nastolatką i startowałam w olimpiadach z wiedzy o sztuce to moimi ulubieńcami był Hieronim Bosch i Amadeo Modigliani, ale z czasem przybywało sympatii – odkrywałam kolejnych i kolejnych – Monet, Klimt, Malczewski, Boznańska, Nowosielski, Łempicka można by długo wymieniać. Nie mam jednego ulubionego stylu i kraju, ani okresu w historii, choć mogę powiedzieć, że wolę średniowieczne i renesansowe malarstwo tablicowe od sztalugowego z epoki baroku, a szczególnie od klasycyzmu. Ale są pojedyncze dzieła czy autorzy także i w tych okresach, którzy mnie zachwycają. Lubię też malarstwo monumetalne – polichromie ścienne. Mam też swoje ulubione muzea i tam napisałam niejedną ekfrazę. Cudze malarstwo inspiruje mnie bardziej do pisania niż własne - jak i po co pisać o swoim obrazie? - jeśli mam ochotę sama z siebie malować słowami to po prostu piszę wiersz. Natomiast cudzy wiersz potrafi we mnie zagrać i lubię pisać do nich melodie. Mało za to stworzyłam piosenek do swoich tekstów.
Znalazłem w archiwum youtube przepięknie zaśpiewaną balladę w stylu Ewy Demarczyk – „Masz takie zimne dłonie” (nawet tytuł może się kojarzyć z divą Piwnicy Pod Baranami). Proszę zatem opowiedzieć o działalności muzycznej. Wydała Pani płytę/płyty?
Tak – mam na sumieniu bodaj 6 płyt własnych – część z piosenką artystyczną jak m.in. Koncert na wiersze (to na tej płycie jest ballada która się Panu spodobała), AccordiOn i Ona, Quasi una fantasia czy W drogę proszę się przygotować, a część z muzyką współczesną jak Muzyka Sfer i Zmyślone słuchowisko, ale brałam też udział w kilku zbiorowych płytach innych formacji jak np. Teatrogen Janusza Wośka czy Plejreki GrupLabu prof. Marka Chołoniewskiego. W muzyce lubię wykonywać albo muzykę dawną z epoki renesansu i baroku, albo na wskroś nową, nawet powstającą tu i teraz czyli improwizowaną. Jestem w dwóch formacjach - Muzyka Centrum co jest dla mnie zaszczytem, bo zaproponowano mi członkostwo w tym kultowym ensemble, który prawykonywał i wykonywał właściwie wszystko co napisał – skomponował, namalował Bogusław Schaeffer oraz w GrupLabie – kolektywie związanym z Akademią Muzyczną - Studiem Muzyki Elektroakustycznej oraz Wydziałem Intermediów z ASP. Gram w duecie z Maciejem Zimką na akordeonie, czasem gościnnie występują z nami inni muzycy, a ostatnio zaczęłam pracę duetową w oparciu o muzykę dawną z gitarzystą klasycznym Miłoszem Mączyńskim.
Dla kogo Pani tworzy? Ma pani w głowie wizję idealnego odbiorcy? Proszę o zestaw wiersz/obraz/opowieść prozatorska/ piosenka, który poleciłaby Pani czytelnikom naszego wywiadu. To jest przewrotne pytanie z mojej strony, ale aby nie czuła się Pani osamotniona, zapytam o Pani ulubiony wiersz znanego poety/poetki. Obraz malarski. Powieść i piosenkę.
Idealny odbiorca? – człowiek otwarty, ciekawy, bez uprzedzeń, a jednocześnie znający się na sztuce, choć może to też być ciekawe świata dziecko, które uczy się dzięki spotkaniu z twórczością.
Wiersz – może nie jeden – ale tomik Rozrusznik wydany przez SPP w Krakowie i tomik #mimośród wydany przez Fundację Duży Format w Warszawie, w nich najwięcej jest wierszy które napisałabym chętnie ponownie, które myślę że warto przeczytać.
Obraz – no właśnie może cykl Soundpictures, a w nim 2 tryptyki Głos i Akordeon – duet na dwa obrazy, polifonia.
Może fotografia zmieszana z wierszem? – cykl Fotowiesze można je zobaczyć w internecie na portalu sztukaistyl.pl
Opowieść prozatorska – zbiorek Sprężyna jest tak malutki, że można go połknąć w całości, ale opowieść od której się zaczyna - Tajemnicze życie kraba oświetla jej charakter i jest jedną z moich ulubionych. To trochę opowiadanie, trochę proza poetycka, ma nawet elementy reportażu.
Piosenki – z moich kompozycji to lubię bardzo Mowę Brata Alberta do słów Bogusława Żurakowskiego wykonaną w duecie Quasi una fantasia na płycie QUF 1, ale z tych gdzie jestem tylko wykonawcą, a nie kompozytorką to lubię Przywilej piękna z muzyką Maćka Zimki do słów Jacka Sojana oraz wiersz Anny Achmatowej z muzyką Miłosza Mączyńskiego. Ten ostatni stanowczo za rzadko komponuje, a ma niesamowitą liryczną wyobraźnię!
Dodam jeszcze obiekty zakonserwowane – Pałac Sztuki Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych z jego złotym fryzem i Salę Prezydialną w siedzibie Towarzystwa Miłośników Historii i Zabytków Krakowa z patchworkową aranżacją składającą się z malowideł z różnych epok pokazanych z purystycznym autentyzmem - łącznie ze spetryfikowanymi zniszczeniami jakie w nich stworzył upływający czas.
To pytanie uzmysłowiło mi, że jednak sporo swoich wytworów lubię – mogłabym ich wymienić więcej, tylko po co? – wystarczy.
Ulubione wiersze? Oj dużo – zacznę od Szymborskiej – rozmowa z kamieniem, żona Lota, rozwód, kilkunastoletnia, identyfikacja – mój ulubiony tomik jej autorstwa to „Tutaj”. Poza Szymborską, z koleżeństwa to Jadzia Malina i Janka Osewska… ale długo mogłabym wymieniać autor-ów*ki i utwory, mam naprawdę dużo ulubionych. Poza tym moje nastroje - sympatie się zmieniają np. kiedyś wolałam Halinę Poświatowską, a stale poznaję nowych.
Obraz – współczesne abstrakcje Jadwigi Żołyniak, może martwe natury Anny Raczkowskiej? A może XV w. fresk „Wygnanie z Raju” Masaccio? Też znam i lubię wielu malarzy i wiele malarek, i wiele zależy od dnia. Z obrazami jest też tak, że mogę nie lubić i nie cenić artysty jako człowieka, ale podziwiać jego obraz – tak jest z Guernica Pabla Picassa, a bywa i odwrotnie.
Piosenka – kiedyś bym nie miała wątpliwości – byłoby to Imagine Johna Lennona, ale to kiedyś – a teraz? Może smutne renesansowe pieśni Johna Dowlanda w wykonaniu kontratenora Andreasa Scholla, albo jego Lament Dydony Henry’ego Purcella, a może Erbarme Dich J. S. Bacha? Ale bardzo cenię i lubię poważną muzykę instrumentalną, szczególnie współczesną.
Z powieściami to zupełny „klops” - nie lubię powieści – czytuję czasem książki biograficzne, niektóre są powieściami, ale zdecydowanie dla mnie prawdziwe losy są bardziej finezyjne, wiec nawet jeśli tylko są kanwą już jest lepiej.
Niedawno obchodziła Pani jubileusz swojej twórczości. Jest Pani usatysfakcjonowana przebiegiem dotychczasowej drogi twórczej? Czy to już kariera?
Człowiek zawsze jest w drodze póki żyje życie.
Tak, jestem człowiekiem spełniającym się.