Nazywa się Bartłomiej Stasiak. Jest listonoszem. Przynosi rentę, a od czasu do czasu także paczuszki z książkami. Lubię czytać biografie, eseje historyczne, obyczajówki. Od czasu do czasu pożyczam poczciarzowi jedną – dwie lektury. Głównie życiorysy znanych pisarzy.
- Wie pan, panie Adamku – tłumaczy – to dla żony. Bardzo lubi czytać o ludziach pióra. A wie pan, nie ma czasu biegać po bibliotekach, księgarniach. Pani Stasiakowa skończyła pedagogikę i uczy w szkole podstawowej dzieci z najniższych klas.
Wieczorami siedzą na tapczanie, z dala od telewizora. Czytają. Pierwszy fragment ona, potem on. Tak na przemian. Co najmniej godzinę dziennie. W ten sposób okazują sobie miłość i szacunek.
Znam go od ponad dziesięciu lat, zatem takich wieczorów z pewnością przeżyli nie mało. Aż do tego czwartku. Jest to ostatni taki wieczór w ich życiu.
Następnego dnia on jak co dzień wychodzi do pracy o szóstej, ona godzinę później. Nie ma zbyt daleko – byle przejść przez ruchliwą ulicę. Lecz on wsiada do zasłużonej Szkody i gna na sąsiednie osiedle. Nieświadomy pewnego wydarzenia związanego z żoną, odbiera pocztę i po szybkiej kawce szykuje się do obchodu osiedla. Tymczasem niedaleko szkolnego budynku zbierają się ludzie, słychać sygnał karetki pogotowia.
Kto zawiadomił go o wypadku – nie jest w stanie powiedzieć. W szpitalu był najszybciej jak tylko mógł. Lekarze mieli tylko jedną wiadomość. Żona nie żyje.
- Panie Adamku – mówi teraz głuchym głosem – pogrzeb odbył się w poprzednim tygodniu. Nie zdążyliśmy przeczytać tej książki – z torby wyjął biografie Williama Szekspira.
-Proszę doczytać to opracowanie, przecież niedokończona lektura tak naprawdę nie istnieje.
Zamyślił się. Zaczął płakać.
Nie wiedziałem co zrobić. Wyjąłem z kupki banknot dziesięciozłotowy, podałem do zimnej, trzęsącej ręki. Zawsze dawałem mu „za fatygę”, ale tym razem podarowałem podwójną moc napiwku.
Ku memu zaskoczeniu uśmiechnął się, chociaż przez łzy:
- Zacznę chyba zbierać na pomnik dla mojej Zosi.