Tadeusz Konwicki – polski pisarz, scenarzysta, reżyser. Urodził się 22 czerwca 1926 roku Nowej Wilejce, zmarł w Warszawie 7 stycznia 2015 roku. Jeśli czytać romanse, to tylko Konwickiego, takie jak „Bohiń” lub „Czytadło’. Reszta prozy Pisarza jest obudowana myślami o Polsce.
„Polsko, matko wszystkich skrzywdzonych i poniżonych (…). Orędowniczko zniewolonych i pogrzebanych za życia (…). Pocieszycielko strapionych i błądzących (…). Opiekunko tych wszystkich, którym wyrwano języki i wyłupiono oczy (…). Wdowo po mordowanych na rozstajnych drogach świata, po upiorach, co nigdy nie obudzą sumienia ludzkości”
Tadeusz Konwicki
I cóż poradzę że Bohiń leży na Wileńszczyźnie, obecnie Białoruś?
Moim skromnym zdaniem władze Białorusi, za cichym pozwoleniem Władimira Putina, włączyły się w wojnę rosyjsko – ukraińską. A ja mam pewne zasady. Nie odwiedzam terenów zagrożonych wojną.
Powieść Tadeusza Konwickiego, pod tytułem „Rojsty” (1948, ale pierwodruk 1956), dzieje się właśnie w tamtych rejonach szalonego naszego świata. Niestety, panowie Kremla Moskiewskiego i Kremla Mińskiego nie pozwalają na wędrówki w armistycjum i zdemilitaryzowanym porządku świata.
„Rojsty” są rekonstrukcją zdarzeń z drugiej wojny światowej. Konwicki przedstawia partyzancki świat, nazbyt realistyczny ( jest taka kategoria w językoznawstwie?) dla ówczesnych władz. Stąd uwaga w nawiasie o wydaniu (ach) powieści. Po prostu ocenzurowano powieść „Rojsty”. Jedną z przyczyn ingerencji cenzury było opisanie zmagań partyzanckich oddziałów AK. Już samo wspomnienie tej organizacji wojskowej mogło być niemile przyjęte przez ówczesne władze PRL – u. Nie dość na tym. Konwicki przestawił wojnę na swój oryginalny sposób. Mówił prawdę. Nie brał do ręki kolorowych kredek i podkoloryzowywał świat dany mu. W latach czterdziestych dwudziestego wieku w Kraju Nad Wisłą nie tak spostrzegano dar literatury.
W przedmowie do „Na zachodzie bez zmian” E.M. Remarque’a ( które to było wydanie?) przeczytałem że w czasach Adolfa Hitlera właśnie tak barwiono, idealizowano etos rycerski. Człowiek w zbroi miał bronić sieroty i samotne kobiety przed wrogiem, którym najczęściej był okrutnik i gwałciciel. Z historii wiemy że kopie Zawiszy Czarnego, z pewnością symbolu cnót rycerskich, rzadziej zdarzały się niż w powieściach pisanych na zamówienie człowieczka z wąsikiem.
„Na zachodzie bez zmian”, jak zapewne pamiętamy, nic nie ubarwia, nic nie udaje. Jest przecież powieścią realistyczną i naturalistyczną. W tego typu utworach przedstawiamy prawdziwe życie, bez baśniowych elementów.
Remarque i Konwicki mają zatem coś wspólnego. Obaj dali czytelnikom pragmatyczny obraz wojny. Z tą różnicą że ten pierwszy studiował Pierwszą Wojnę Światową, a Polak Drugą.
Ale tak szczerze powiedziawszy, gdybyśmy się bardzo dokładnie przyjrzeli – czy zobaczylibyśmy jakoweś różnice między tymi Wojnami? Z pewnością - w uzbrojeniu. Być może w taktyce wojennej.
Jednak ta czy ta, każda wojna przynosi śmierć, łzy, brud moralny, wielkie oczekiwania i małe, zgniłe owoce. Czyli nic dobrego. Zaczytujmy samego pisarza: „Leżymy na polanie, a dookoła obozy koncentracyjne, Holocaust Żydów wileńskich – w trzy tygodnie wymordowano ich na Ponarach. Litwini biją się z Polakami, Polacy biją się z Sowietami, Sowieci biją się z Łotyszami. Wszystko ocieka krwią, mordy, pożary”.
Nie wszystko rozumiał. Nie pojmował jeszcze realizmu socjalistycznego. Twarz Konwickiego w czasie pisania powieści „Rojsty” była pokryta pryszczami, przywilej chłopięctwa. I to ta szalona młodość, ten nieokiełznany wiatr nie pozwolił Pisarzowi na napisanie powieści „pod dyktando”. Wylewał na papier żale lat pierwszych, prawdopodobnie nie przejmując się żadną cenzurą. Chciał być prawdomówny w tym co pisze.
A to że pryszczaty? Cóż, przecież tak nazwano grupę literatów polskich przełomu lat czterdziestych i pięćdziesiątych dwudziestego wieku. Wliczono także i jego, Tadeusza Konwickiego.
To jest błąd! – zakrzyknę w pierwszym momencie. Znam wszystkie powieści Konwickiego, i ani jednego produkcyjniaka nie zauważyłem. Bo nie mogłeś poznać, Adamie – odpowie Mądra Encyklopedia. Te książki nie miały wznowień. Było ich trzy.
"Przy budowie", "Władza", "Godzina smutku". Zostały tytuły. W połowie lat 50. poetyka „pryszczatych” uległa erozji, a po przemianach politycznych 1956 przestała funkcjonować. Tak jakby jej w ogóle nie było. Utwory z nią związane też gdzieś przepadły z półek bibliotecznych. Również i te wszystkie trzy Tadeusza Konwickiego.
Wiadomo nie od dziś że Wisława Szymborska również należała do „pryszczatych”. W antologii „Widok z ziarenkiem grochu. 102 wiersze”, nie znajdziemy tego utworu, w którym Poetka gloryfikuje Stalina. To jest wiersz z debiutanckiego tomiku wydanego w roku 1952, a zatytułowanego „Dlatego żyjemy”.
Podobno w antologii znalazły się wszystkie najważniejsze wiersze Szymborskiej. Tak twierdzi Michał Rusinek, wieloletni sekretarz Wisławy Szymborskiej. A, już dokładnie przeczytałem: wszystkie najważniejsze. Czyli te pierwociny, zalążek wielkiej kariery z lat pięćdziesiątych, nie był ważny?
Oddajmy głos samej zainteresowanej: „No cóż, miałam nieszczęście być kiedyś istotą młodą, łatwowierną, słabo zorientowaną w sprawach, które powinnam była od razu należycie oceniać. Niektórzy mają jednak prawo sądzić mnie za to surowo – jeżeli są naprawdę przekonani, że kilka wierszy wtedy napisanych więcej waży na szali niż wszystkie, które napisałam potem”.
Tadeusz Konwicki, główny bohater felietonu, dopowie, że „łatwo gardłować o zachowaniu cnoty ludziom, którzy urodzili się dekadę później”. I dalej w tym samym tonie: „Ech, stalinowcy, [...] każda menda, którą ktoś przypadkowo począł o dziesięć lat za późno, może was dopaść [...] na oczach rozbawionej gawiedzi”.
I cóż że ze Szwecji? I cóż poradzę że młodość ma czasami jedno skrzydło podpalone? Czy trzeba wypominać? Od razu w czambuł potępiać? Kilkadziesiąt lat po premierze „Rojstów”, Konwicki zapisze: „Moje życie, albo cudze. Najpewniej jakieś wymyślone. Ulepione z lektur, niespełnień, starych filmów, niedokończonych wojen, zasłyszanych legend, niewyśnionych snów. Moje życie. Kotlet z białka i kosmicznego pyłu”. To zdanie znajdziemy na kartach prozy zatytułowanej „Mała apokalipsa”. Tytuł bardziej jest ostrzeżeniem niż ku rozpamiętywaniu ...
I cóż ja poradzę że Bohiń …?