Tadeusz Różewicz
Widziałem Go
spał na ławce
z głowa złożoną
na plastykowej torbie
płaszcz na nim był purpurowy
podobny do starej wycieraczki
na głowie miał czapkę uszatkę
na dłoniach fioletowe rękawiczki
z których wychodził palec
wskazujący i ten drugi
(zapomniałem jak się nazywa)
zobaczyłem go w parku
między nagim drzewkiem
przywiązanym do palika
blaszaną puszkę po piwie
i podpaską zawieszoną
na krzaku dzikiej róży
ubrany w trzy swetry
czarny biały i zielony
(a wszystkie straciły kolor)
spał spokojnie jak dziecko
poczułem w sercu swoim
(nie pomyślałem lecz poczułem)
Że to jest Namiestnik
Jezusa na ziemi
A może sam Syn Człowieczy
chciałbym go dotknąć
i zapytać
czy ty jesteś Piotr?
ale ogarnęło mnie
wielkie onieśmielenie
i oniemiałem
twarz miał zanurzoną
w kłakach rudej brody
chciałem go obudzić
i spytać raz jeszcze
co to jest prawda
pochyliłem się nad nim
i poczułem zepsuty oddech
z jamy ustnej
a jednak coś mi mówiło
że to jest Syn Człowieczy
Otworzył oczy
i spojrzał na mnie
Zrozumiałem że wie wszystko
odchodziłem pomieszany
oddalałem się
uciekałem
w domu umyłem ręce
Źródło: Tadeusz Różewicz: Wybór poezji, Ossolineum, 2016
Dawno temu w szkole analizowaliśmy ten wiersz wieszcza i go nie rozumiałem, a teraz rozumiem aż za dobrze...
Adam Mickiewicz
***
Polały się łzy me czyste, rzęsiste
Na me dzieciństwo sielskie, anielskie,
Na moją młodość górną i durną,
Na mój wiek męski, wiek klęski;
Polały się łzy me czyste, rzęsiste...
Źródło: Adam Mickiewicz, Wybór poezji, Agora 2012
Krzysztof Karasek (ur. 1937 r.) – poeta, eseista oraz krytyk literacki.
Krzysztof Karasek
Ryszardowi, na drogę
Kwiatki wąchać od spodu,
Być nawozem natury,
Obserwować jak chmury
Wznoszą swój wzrok od wody.
Na łono Abrahama
Wraca dusza znękana,
Zapukała, zobacz
Czy ją wpuści Piotr-oracz?
Kwiatki, bratki stokrotki,
Dusze chrząszczów i trzmieli
To są moi anieli,
Strażnicy grobów, opłotków.
A potem tylko atomy
Naszym kosmicznym domem,
Szlaki powietrzne, doliny
Niewidzialnej krainy
– Jeruzalem Williama Blake'a –
Zielone łąki, przepaść Giewontu.
24.01.2007
Źródło: Krzysztof Karasek: Autostrady i konie, Czytelnik, 2008
Arturo Gutierrez Plaza (1962) – wenezuelski poeta i eseista.
Arturo Gutierrez Plaza
Rybka mojej córki
Akwarium o wymiarach:
50 cm w obwodzie
i 15 cm w średnicy
(mniej więcej pół litra mętnej wody)
do tego sprowadza się universum
Alfonsa (rybki mojej córki)
Jedzenie wrzucamy mu raz dziennie.
Otwiera pyszczek zwyczajnie jak ryby
jak mim który się uczy wypuszczać bąbelki
Patrzę na niego z litością,
z fałszywym współczuciem
i mówię do Gaby: „jaka śliczna rybka!”
W nocy, gdy wszyscy śpią,
wstaję i wchodzę do kuchni:
Alfonso bezsenny
wpatruje się we mnie
(nie tylko dlatego, że nie ma powiek)
badawczo ogromnymi oczyma
wklęsłymi jak akwarium w którym mieszka.
Pociesza mnie, użala się nade mną
i w roztargnieniu
zaczyna się kręcić w miejscu
raz po raz.
Zupełnie jak ja.
Źródło: Krystyna Rodowska: Cudze moje. Wiersze (wybór przekładów poezji z lat 1968–2020), Officyna, Łódź 2021
Wiersz profetyczny, za kilka lat autor miał trafić do łagru za wiersz o Stalinie...
Osip Mandelsztam
Leningrad
Powróciłem do miasta, gdziem tyle lat żył -
Znajomego do łez, do migdałków, do żył.
Skoroś wrócił - idź zaraz nad Newę i tam
Z lamp nadrzecznych szybkimi łykami pij tran.
Rozpoznawaj czym prędzej grudniowych dni mgły,
Gdzie złowroga czerń dziegciu i żółtka smak mdły.
Petersburgu, mam jeszcze ten adres gdzie ktoś,
Kto zmarł dawno, wciąż czeka i brzmi jego głos...
Przy kuchennych drzwiach czuwam i wali mnie w skroń
Dzwonek z mięsem wyrwany i nagły jak grom,
Czekam gości noc w noc, gryząc wargi do krwi
I kołysząc kajdany łańcuszków u drzwi.
Leningrad, grudzień 1930
Przełożył Stanisław Barańczak
Źródło: Stanisław Barańczak: Wybór wierszy i przekładów, PIW 1997
Mam wrażenie, że to wiersz bardzo na czasie...
Stanisław Barańczak
A tak niewiele brakowało
Adamowi Michnikowi
A tak niewiele brakowało: mogłem
po prostu wraz z innymi podnieść rękę,
po prostu wraz z innymi ją opuścić –
aby w tej samej chwili wrosła ciężkim
łokciem w zielone sukno prezydialnych stołów,
w skórę wyściełającą przepastne siedzenia
czarnych limuzyn, w polakierowane
pulpity mównic, w bankietową biel
obrusów;
mogłem podnieść rękę. Ale nie.
Nadmiar przekory? brak pokory? szczerze
mówiąc, jedynie moment zagapienia:
paniczny strach na myśl, że może wcale
nie będę mógł opuścić ręki, że
dłoń podniesioną przebije rzeźnicki
hak nieba, które ze smutną ironią
lubimy sobie wyobrażać jako
pusty sklep mięsny, gdzie tylko czasami
zjawia się towar w postaci
naszych zarżniętych dusz.
Źródło: Stanisław Barańczak: Wiersze zebrane, a5, Kraków, 2006
Karol Maliszewski
List do prawnuków
Zostawiam wam lutowe orkany
i śnieżyce majowe, żywe
kultury plastiku w jelitach,
mózgi podłączone do czegoś,
co jeszcze nie ma nazwy,
mitraistyczny kult kota
w social mediach (nawet
jak go nie masz,
musisz miauczeć jak inni), życie
bez prądu, ale za to na haju,
oczy świecące przy ogniskach
jak kiedyś (tylko że teraz
palonych na środku pokoju,
bo zimno), zostawiam wam
wielobarwne układy scalone
na ścianach muzeów oraz inne
objawy agonii powieszone przypadkiem
do góry nogami (na współczesną
sztukę można liczyć
w tym względzie), roje much
większych od zmodyfikowanej kapusty
podobnej do kalafiora, zostawiam wam
zakaz opowiadania bajek,
w których występuje mięso
przeznaczone do spożycia
(szczególnie wyklęta jest gadająca
kiełbasa), smutny naród po sąsiedzku
wiedziony przez szaleńców i tyranów,
zgromadzona przez nich broń
zapełni złomem pół kosmosu,
i prawdę pustą, wyssaną jak kość
ze szpiku – spróbujcie znaleźć
inne słowo na spotkanie
z tym, co się wydarza, zostawiam wam
poradzicie sobie.
18.02.2022
Źródło: Miesięcznik Twórczość, nr 7-8/2023
Ryszard Krynicki
Czasem, kiedy mówisz
Czasem, kiedy mówisz: jeszcze nie jest za późno,
jeszcze nie teraz,
jeszcze nic się nie stało,
co wymaga twojego udziału
twoje nic nie odpoczywa
i nie istnieje w utajeniu – lecz jest, jest
niezmordowanym mordercą,
dwoi się i troi,
aby jak najlepiej wykonać swoje zmienne obowiązki
i chociaż jego siły są niewyczerpane
– nie widzi końca swojego zadania.
Źródło: Ryszard Krynicki, Wiersze wybrane, a5, 2009
„Jak bardzo trzeba cenić prowincję i dom, i daty, i ślad minionych ludzi.”...
Czesław Miłosz
Mój dziadek Zygmunt Kunat
W fotografii mego dziadka, kiedy miał sześć lat, zawiera się, moim zdaniem, sekret jego osoby.
Szczęśliwy chłopczyk, radośnie filuterny, przez jego skórę prześwieca dusza bystra i pogodna.
Fotografia pochodzi z lat sześćdziesiątych dziewiętnastego wieku, i oto ja, w późnej starości, wybieram się tam, żeby towarzyszyć zabawom dziecka.
Nad znajomym jeziorem, do którego właśnie rzuca kamyki, pod jesionami, które miały znaleźć się w moich wierszach.
Kunatów liczono do szlachty kalwińskiej, co snobistycznie odnotowuję, bo u nas na Litwie najbardziej oświeceni byli kalwini.
Rodzina zmieniła wyznanie późno, około 1800 roku, ale nie zachowałem żadnego obrazu dziadka w kościelnej ławce w Świętobrości.
Nigdy jednak nie mówił źle o księżach, ani w czymkolwiek uchybiał przyjętym obyczajom.
Student Szkoły Głównej w Warszawie, tańczył na balach i czytał dzieła epoki pozytywizmu.
Wziął poważnie zasady pracy organicznej i dlatego w Szetejniach zaczął wyrabiać sukno, toteż bawiłem się w pokojach, w których stały warsztaty do folowania.
Był uprzedzająco grzeczny dla wszystkich, wielkich i małych, bogatych i biedaków, miał dar uwagi w wysłuchiwaniu każdego.
Oskar Miłosz, który poznał go w Kownie w roku 1922, nazywał go un gentil homme français du dix-huitieme siècle, francuskim szlachcicem osiemnastego wieku.
Zewnętrzny polor nie wyczerpywał jednak jego istoty, ukrywała się tam mądrość i prawdziwa dobroć.
Rozmyślając o moim dziedzicznym obciążeniu, mam chwile ulgi, kiedy przypomnę sobie mego dziadka, bo musiałem coś wziąć po nim, czyli nie jestem całkiem bez wartości.
Nazywano go „litwomanem” i czyż nie zbudował domu w Legmiadzi, który służył za szkołę i czyż nie opłacał litewskiego nauczyciela?
Lubili go wszyscy, Litwini, Polacy i Żydzi, miał mir u okolicznych wiosek.
(Tych wiosek, które w kilka lat po jego śmierci zostały wywiezione na Sybir i dlatego jest tam teraz tylko pusta równina).
Ze wszystkich książek najbardziej lubił czytać pamiętniki Jakuba Gieysztora, bo szczegółowo opisują naszą dolinę Niewiaży między Kiejdanami i Krakinowem.
W młodości mnie one nie interesowały, bo co mi po tym, co było dawno, jeżeli obchodziła mnie tylko przyszłość.
Dzisiaj czytam te pamiętniki chciwie, nauczony, jaką wartość mają nazwy miejscowości, zakręty drogi, pagórki i promy na rzece.
Jak bardzo trzeba cenić prowincję i dom, i daty, i ślad minionych ludzi.
Kalifornijski wędrowiec, przechowuję talizman, zdjęcia pagórka w Świętobrości, gdzie pod dębami leżą dziadek Zygmunt Kunat, pradziadek Szymon Syruć i jego żona, Eufrozyna.
Źródło: Czesław Miłosz: Poezje wybrane, Wrocław, Ossolineum 2013
Jacek Kleyff (ur. 1947 r.), jeden z twórców kabaretu 'Salon niezależnych', ta piosenka pochodzi właśnie z tego kabaretu. Ma 50 lat a całkiem aktualna...
Jacek Kleyff
Telewizja... (1972/1973
Telewizja pokazała,
a uczeni podchwycili,
że jednemu psu gdzieś w Azji
można przyszyć łeb od świni.
Wykrył pies bimbrownię na czas,
wycinanki robi wujek,
jak smarować margaryną
Telewizja transmituje.
Łodiridi dla młodzieży,
W Skierniewicach dwie kotłownie;
jak gonili hitlerowca,
to mu opadały spodnie.
W telewizji czterej znawcy,
od nawozów i od świata,
orzekają, co się zdarzy,
w Gwatemali za trzy lata.
„Masy pracujące stracą,
gdy realna płaca spadnie,
Gwatemala nie dostrzega,
iż elita władzę kradnie.”
A u nas:
Stal się leje, moc truchleje,
na kombajnie chłop się szkoli,
na dodatek wygrać może
końcówkę od banderoli.
W telewizji pokazali
wczoraj kości chudych dzieci,
zastrzelonych gdzieś w Angoli
pokazali świeże groby.
Świeże groby zawsze wzruszą
niezależnie gdzie kopane.
Jak porosną wyjdzie na jaw
kto szczuł i co było grane.
Usia-siusia, cepeliada,
w ogródeczku panna Mania,
„Chmurka” się przejęzyczyła,
jaja nie do wytrzymania.
W telewizji ogłosili,
wczoraj wyrok na montera:
za kradzież czterech tysięcy
- cztery lata, pięć miesięcy.
Patrzy prawy obywatel
dzień po dniu, za za dniem godzina,
a z nim razem na kanapie
relaksuje się rodzina.
Z telewizji jego matka,
z gazet dzieci do zrobienia,
żona jakby wzięta z radia,
a on cały z obwieszczenia.
Źródło: Jacek Kleyff: Piosenki z lat 1967-1980, OTO Kalambur, 1989
Wizja przyszłości?
Tomasz Różycki
Kryzys czytelnictwa polskiego
Tymczasem w auli spotkanie z Czytelnikiem,
na sali sami autorzy książek,
dla niektórych zabrakło miejsc siedzących.
Wreszcie wchodzi nieco spóźniony,
chwiejnym krokiem.
Łyknął sobie jednego dla kurażu w garderobie.
Brawa i flesze, transmisja na żywo.
Czytelnik wymienia dwa lub trzy wybrane tytuły,
streszcza fabuły.
Na sali jęk zachwytu, jęk zawodu.
Pisarze zadają pytania:
Jak pan to właściwie robi?
Jak pan znajduje moment?
Na kanapie? Przed snem?
W podróży? Papier czy czytniki?
Co pan lubi?
Chcę, żeby czytanie
było dla mnie świętem, odpowiada.
Niech to będzie celebracja.
Wybieram dzień i godzinę,
strój i drobne słabostki.
Czytać – uśmiecha się lekko – powinno się rzadko
i niechętnie.
Czy pan nie jest zmęczony? – pytają.
I co następne, czy zdradzi pan nam
swoje plany?
Tournée trwa drugi tydzień,
Czytelnik dyskretnie ociera pot z czoła.
Przed nim kolejka pisarzy po autograf,
każdy ze swoją książką.
Niektórzy są natrętni, a on
przecież jeden.
Tak wielu chciałoby być pośród wybranych.
Czy pan się nie boi? – pada ostatnie pytanie.
To trudne hobby, by nie rzec powołanie.
Niech ktoś sam spróbuje.
To zajęcie ma znamiona świętości.
Nie wiem, skąd to się wzięło.
Od początku coś czułem.
Śniły mi się litery.
Potem poznałem poetkę, nie wiem,
czy to poświęcenie.
Gdyby nie honoraria i setki fanek – żartuje –
dawno bym to rzucił.
Czasem jest bardzo ciężko,
mam czarne myśli.
Dostaję listy z pogróżkami, ktoś zostawia mi
na drzwiach cytaty.
Dręczą mnie nałogi.
Jestem wrakiem człowieka.
Sny są fabularne.
Tak naprawdę żyję w koszmarze.
To żart – mówi i ściska plastikową butelkę
po wodzie mineralnej.
Kończmy już.
Bardzo tu duszno.
A jeszcze przed nim
wywiady do pism kolorowych.
Źródło: Tomasz Różycki: Litery, a5, 2016
Wisława Szymborska
Dzieci epoki
Jesteśmy dziećmi epoki,
epoka jest polityczna.
Wszystkie twoje, nasze, wasze
dzienne sprawy, nocne sprawy
to są sprawy polityczne.
Chcesz czy nie chcesz,
twoje geny mają przeszłość polityczną,
skóra odcień polityczny,
oczy aspekt polityczny.
O czym mówisz, ma rezonans,
o czym milczysz, ma wymowę
tak czy owak polityczną.
Nawet idąc borem lasem
stawiasz kroki polityczne
na podłożu politycznym.
Wiersze apolityczne też są polityczne,
a w górze świeci księżyc,
obiekt już nie księżycowy.
Być albo nie być, oto jest pytanie.
Jakie pytanie, odpowiedz kochanie.
Pytanie polityczne.
Nie musisz nawet być istotą ludzką,
by zyskać na znaczeniu politycznym.
Wystarczy, żebyś był ropą naftową,
paszą treściwą czy surowcem wtórnym.
Albo i stołem obrad, o którego kształt
spierano się miesiącami:
przy jakim pertraktować o życiu i śmierci,
okrągłym czy kwadratowym.
Tymczasem ginęli ludzie,
zdychały zwierzęta,
płonęły domy
i dziczały pola
jak w epokach zamierzchłych
i mniej politycznych.
Źródło: Wisława Szymborska: Ludzie na moście, Czytelnik 1986
Tadeusz Dąbrowski
WIERSZ, KTÓREGO NIE BYŁO
Coraz wyraźniej odczuwam doniosłą rolę milczenia
w poezji. Dzisiaj rano miałem naglącą potrzebę
napisania wiersza, lecz go nie napisałem.
Nie jest Ci, Czytelniku, lżej z tego powodu?
Bo mnie jest. Pomyślałem: jedni w życiu sadowią
się, a drudzy próbują swoją pojedynczość
uogólnić. Czy chciałbyś, Czytelniku, bym znowu
przez Ciebie się podzielił? Nie wolałbyś raz jeden
być górą? Powinienem napisać wiersz, lecz nie
napisałem. Dla Ciebie. (Czuję, jak moje milczenie
już w Tobie narasta i zaczyna drgać).
Źródło: Tadeusz Dąbrowski, To jest fajka. Wiersze z lat 1999-2020, PIW 2022
Dwa wiersze Jarosława Klejnockiego (ur. 1963) – pisarza, poety, eseisty, krytyka literackiego.
Jarosław Klejnocki
***
Śniłem że wszyscy którzy powinni
żyć – umarli A ci którzy winni umrzeć
żyją Obudziłem się i było dokładnie
tak samo
***
Szczęśliwi ci wszyscy którzy umarli w swoim czasie
Najgorzej bowiem jest przeżyć swój czas i dogorywać
w czasie Innych Kiedy obowiązujący język jest już odmienny
od tego którym się posługiwałeś A wszystkie twoje
zaprzyjaźnione dotąd sprzęty stały się już nie pomocne
a wrogie Albo co najwyżej wyniośle obojętne Umrzeć
w swoim czasie to przywilej i błogosławieństwo bo
życie w czasie Innych jest gorsze od wygnania
Źródło: Miesięcznik Twórczość, nr 1/2023
Marta Eloy Cichocka – poetka i fotografka, tłumaczka i badaczka literatury, iberystka i frankofilka. Dużo pisze, mało zapisuje.
Ponieważ lubię liczby, lubię i ten wiersz.
Marta Eloy Cichocka
dzień w którym na moje konto
wpłynęły trzy tysiące dolarów
tribute to marcin
mam trzysta pięćdziesiąt dolarów kredytu
i trzysta czterdzieści godzin na ziemi
z których przespałam minimum jedną trzecią
mam metr siedemdziesiąt wzrostu
i siedemdziesiąt metrów do spłacenia
w trzydzieści lat ponad dwa metry na rok
mam dwadzieścia osiem zębów
stopę na dwadzieścia pięć centymetrów
dobę na dwadzieścia cztery godziny
zwiedziłam siedemdziesiąt dwa miast
kochałam dziewięciu mężczyzn
płakałam po wszystkich
mam cztery języki w jednym milczę
w drugim mówię w trzecim piszę
w czwartym liczę tylko na siebie
mam troje dzieci jedno już nigdy
się nie urodziło drugie nigdy nie umrze
trzecie nie pozwala mi zasnąć
mam coraz mniej czasu coraz
więcej wątpliwości i chyba tylko
jedno wyjście
Źródło: Marta Eloy Cichocka: engramy, Lokator media, 2017