R6
W którym jest więcej wody, niż powinno
Z gniewem spojrzałem na kolejne, puste strony książki. Znowu! Zawsze muszą przerywać w momencie, gdy coś się dzieje i człowiek czuje się skołowany. I chodzi i się martwi.
— Czy ten Alan nie pytał, czy przypadkiem jego przyjaciel nie trafił na statek nawodny?
Dopiero gdy Renate powiedziała to na głos przeszła mi złość. Może właśnie dlatego nie było dalszego ciągu. Może dlatego, że nieszczęśnik umarł. Nie. W takim przypadku powinniśmy odzyskać naszą powieść o piratach.
A jednak coś zaczęło się pojawiać.
Błagam, n., daj jakiś znak życia. Powiedz, że nie było cię na Rose.
Stan ukradkiem przełykał łzy razem z Momo. Potem płakaliśmy we tróję i we czwórkę. Coraz silniej do nas to docierało.
— Zakopiemy ją w ogródku, jak Harlekina? — zapytał mój syn.
Harlekin był naszą bardzo kolorową rybką, która uwielbiała wyskakiwać z akwarium. Każdy z nich trzech, ale o tym nie mówiłem dzieciakom. Po prostu głupio było za każdym razem tłumaczyć, że jak tatuś chciał nakarmić rybkę, to ona postanawiała się przeprowadzić. Na tamten świat. No i tak sobie stałem, za każdym razem, z pokarmem w ręku i zastanawiałem się jak leczyć próby samobójcze u rybek akwariowych. Nie leczy się.
— Myślę, że to nie będzie potrzebne.
— Oczywiście, że trzeba zrobić mu pogrzeb.
Zamiast śledzić rozmowę między moją żoną a dziećmi obserwowałem kolejne linijki tekstu:
Błagam.
n., żyj.
Proszę.
Znów te logo z podpisem. Całe szczęście. Zanim zamknąłem książkę, widziałem, że pojawia się ciągły tekst. Co więcej, zaczęło pachnięć zupełnie jak w szpitalu zalewanym przez morską wodę.
— Zaczyna padać — wtrąciłem się w dyskusję rodziny. — A miało być tak ładnie.
Ludzie zaczynali zabierać się z plaży i, prawdopodobnie my powinniśmy zrobić to samo.
— Pewnie świat płacze nad tym panem, który umarł.
— Myślę, że on może żyć. Był zbyt dobry, żeby umrzeć.
Momo postanowiła znów mieć inne zdanie. Zaprzeczyła:
— Czasem ci dobrzy umierają, nawet jeśli są dobrzy.
Mógłbym przypomnieć sobie Wilka, który poświęcił swój honor, a potem życie, by uratować Dianę. Stwora, który był do mnie zupełnie podobny w ludzkiej formie. Timowi zawsze zdarzało się brać mnie za niego.
— On na pewno nie umarł. Po co miałby być ciąg dalszy?
Cała moja rodzina spojrzała na mnie z wyrzutami. Trzymałem książkę, więc uważali, że miałem obowiązek poinformować ich, czy coś się pojawiło.
— Elinor! — wyrwało się mojej żonie. W tym krótkim wykrzyknięciu mieściła się cała irytacja, powątpiewanie i wrażenie zdrady.
— Nie będziemy przecież czytać na deszczu. Książka by się zamoczyła. — Stan stanął w mojej obronie.
— Zaraz wszyscy zmokniemy.
Właściwie, zanim dotarliśmy do hotelu, ociekaliśmy wodą. Wszyscy musieliśmy się przebrać, a i tak zimno zdawało się do nas na dobre przykleić. W końcu, moja żona zarządziła, żebyśmy usiedli pod kocami i kontynuowali czytanie. Brzmiało przyjemnie.
— A obiad? — zauważyła Momo. — Trochę zgłodniałam.
Kiedyś nienawidziłem gotować. Unikałem tego jak ognia, ale się przekonałem. Przygotowywanie posiłku, szczególnie całą rodziną, było niesamowitą frajdą. Tak, bywały dni, gdy chciałem być sam a dwa skaczące dusiołki doprowadzały mnie do białej gorączki, ale to mijało.
— Sól się skończyła.
Myślałem nad tą tragedią. Nad morzem skończyła nam się sól. Ona była nawet w powietrzu, którym oddychaliśmy.
— Może pożyczymy trochę od sąsiadów?
Lepiej nie. To dziwne typki. Całymi dniami siedzą w pokoju, tak cicho, jakby ich tam nie było. Chyba już wolę przebijać się przez ściany deszczu do najbliższego sklepu. Tak, bieganie po deszczu to najlepsza opcja.
— Zaraz będę — rzuciłem, wybiegając na korytarz. Renate musiała tylko tolerować to z uśmiechem i wrócić do pilnowania palnika. Wie, że jeśli coś sobie wbiję do głowy, to nie ma siły, by to stamtąd wybić. Potrafię być wariatem.
Pewnie dlatego, jak mokry pies, który chciał schronić się pod rynną przed deszczem, ale szczęśliwy wpadłem do hotelu z solą. Przyniosłem tę paczkę swojej żonie jako symbol mojego triumfu w iście rycerski sposób. Ona symbolicznie uderzyła mnie w ramię złożoną parasolką.
— Zapomniałeś go zebrać, rycerzu nakrytego stołu.
Miałem ze sobą parasol. Po prostu zapomniałem go otworzyć, śpiesząc się, by wykonać swoje zadanie. W końcu czekał na mnie i moją rodzinę nowy rozdział.
_ _ _ _
Mam nieprzyjemność poinformować, że kartki luzem, na których powstawała opowieść się skończyły. To jest też dobry moment, by tu urwać.
Przepraszam.
Tydzień temu osoba pisząca mierzyła się z poczuciem porażki i nadal jej nie przeszło. Nadal ściga ją chęć rzucenia wszystkiego, co dotyczy pisania. Przykro mi. Nie kończę z pisaniem. Co najwyżej publikowaniem tej amatorskiej prozy na jakiś czas.
Też czuję się źle z tym, że pozwoliłxm Wam inwestować czas w czytanie tego wszystkiego. Przepraszam jeszcze raz.