Moją intencją nie było zaczynać roku marginesem. Właściwie, był jakiś pośredni wpis, ale zniknął. Świata by nie naprawił. Niestety.
Kazania miało nie być.
Często zastanawiało mnie, jak to jest. Dlaczego ludzie boją się schronisk? Dlaczego mają opory przed pójściem tam, zapoznaniem się z psem a wolą iść do hodowli lub, co jeszcze gorsze, pseudo hodowli i kupić szczeniaczka? Dlaczego wolą, w razie kłopotu, posunąć się do porzucenia zwierzaka lub poddania go amatorskiej eutanazji (utopienie, zabicie itp.) niż oddać go do instytucji, która może zapewnić mu nowy dom? Gdzie zbłądziliśmy? Czy przyznanie się (gdy jest to prawdą): „Nie jestem w stanie odpowiednio zająć się psem, ale chcę, żeby był szczęśliwy” jest aż tak hańbiące?
Pozostawię te pytania do osobistej odpowiedzi i rozważania. Proszę nie kierować się przy tym wyłącznie powierzchownymi wnioskami. Proszę szukać głębiej, dalej, pozwolić sobie na kierowanie się czystymi faktami, nie emocjami.
Wracając do Sherlocka: Można by stwierdzić, że robi coś złego. W pewnym sensie tak. Jest w stanie zaopiekować się psem i zwierzak też się do niego przywiązał (wiemy już o tym, jak wiernie mu towarzyszył). Jednak mamy tu takie bohaterskie wyznanie, szczerość połączoną z postawieniem swojej postawy pod znakiem zapytania. „Czy jestem odpowiednim człowiekiem dla mojego psa?”. Na to pytanie powinien odpowiedzieć czas. Decyzji nie podejmuje się z dnia na dzień. Jeśli osoba pisząca tak by zrobiła, już trzy razy odwoziłaby Watsona do miejsca, z którego został adoptowany. A jednak jest tu, pod ręką i spokojnie sobie drzemie.
Po co w takim razie jest ta trzecia część? W żadnym razie ta historia nie mogła zakończyć się bez satysfakcjonującego rozwiązania tej sprawy. Rzeczy się pokomplikowały i niezbędne było, by autor pofatygował się osobiście tę sprawę rozstrzygnąć. Oczywiście, nie mógł tego tak naprawdę zrobić. Wysłał swojego przedstawiciela (jednego z dwóch). Co z tego wynikło?
Detektyw nie był rozczarowany, gdy zastał zamknięte schronisko. Był za wcześnie, ale nie chciał marnować czasu. Przede wszystkim, nie ufał sobie. A nóż dopadną go wyrzuty sumienia, albo pochłoną go myśli, że postępuje źle?
Watson czuł, że coś się kroi. Był spokojny. Może wiedział, albo miał nadzieję, że jego pan go nie zawiedzie. Nigdy nie przestawał w niego wierzyć.
Na horyzoncie pojawiła się średniego wzrostu ciemna blondynka. Po jej ubraniu było widać, że nie stara się znaleźć sobie partnera: wręcz przeciwnie, była ubrana jak chłopak, nie za wysoka, praktycznie zaniedbana. Poprawiła czapkę i wbiła wzrok w psa, poprawiając okulary.
— Cześć, Watson. Brakowało mi ciebie. — Uśmiechnęła się do zwierzaka, który polizał ją po policzku. — Jesteś dżentelmenem.
— Ehem? — kaszlnął mężczyzna.
— Mam nadzieję, że nie nazywa się pan Sherlock Holmes.
Nie mógł powstrzymać zdziwienia. Jeszcze dokładniej przeanalizował osobę swojej rozmówczyni. Odcisk na palcu prawej ręki zasugerował mu, że dużo pisze odręcznie. Musiała też dużo czytać.
— Milczy pan, więc nim jest. Tego się bałam — dodała po chwili. — Proszę, może pan próbować się bronić.
— Jestem pod wrażeniem, pani...
— Nemo. Zobaczę, co się da zrobić w pańskiej sprawie. Proszę wejść.
Otworzyła bramę i zaprowadziła obydwu do biura: malutkiego pokoiku pełnego kotów, worków po karmie i teczek. Ledwie można było w nim oddychać przez wszechobecną sierść i zapach kociego jedzenia unoszący się w powietrzu. Kobieta przepędziła jednego z mruczków z biurka i rzuciła czapkę na wieszak. Pod bluzą miała plakietkę.
— Ignotus to imię czy nazwisko?
— Nazwisko. Nie mógł pan sam tego wydedukować? Zdaje się, że się, że jest pan detektywem.
Siadając na krześle, rozciągnął usta w uśmiechu. Kto mógłby się spodziewać, że ta wizyta będzie taka fascynująca. Zamiast potyczki ze zdziwaczałą starszą panią mógł doświadczyć osobliwego wyzwania.
— Pani musi dużo czytać.
— A pan, dla odmiany nie. Podpisał pan umowę adopcyjną i nawet pan jej nie przeczytał.
— Jaką umowę?
Holmes był w szoku, ale starał się nie tracić zimnej krwi. Uśmiechnął się blado, gdy Ignotus pokazała mu podpisany przez niego dokument. Leżał akurat w teczce opisanej bieżącym rokiem przy przekładce tego miesiąca, na samym wierzchu.
— Przez ten dokument nie może pan oddać Watsona. Rozumiem, że powód jest ważny. Może mogę jakoś pomóc?
Chwilę się zastanawiał, złożywszy ręce w piramidkę. Musiał zebrać myśli a blondynka i tak cierpliwie czekała.
— W jaki sposób?
— Przez rozmowę, jak zgaduję. Za wiele i tak nie mogę zrobić. Dlaczego chce pan go oddać?
Znów zapadła cisza, w której było słychać tylko szelest kartek. Nemo schowała teczkę do szafki za sobą, odganiając kolejnego kota. W tym samym czasie inny wpakował się na biurko. Pogłaskała go z rezygnacją.
— Nemo to nie jest twoje prawdziwe imię, tak?
Najwyraźniej kobieta miała dość. Zabębniła palcami po stole, westchnęła i spojrzała na psa:
— Watson, powiedz, dlaczego on cię nie chce. Naprawdę nie mam czasu na bezcelowe rozmowy. Co zbroiłeś?
Zwierzak pochylił głowę na bok, jakby nie zrozumiał i zamachał ogonem. Wiedział, że mówiła do niego.
— Nic. Nie chodzi o niego, tylko o mnie.
— A podobno jest pan dość inteligentnym człowiekiem. Wiem, istnieją różne rodzaje inteligencji, ale opieka nad psem, w swojej najprostszej wersji, nie wymaga wiele. Trochę uwagi, trzy spacery dziennie albo więcej, micha i tyle.
Detektyw przestał jej słuchać, gdy powiedziała "Jest pan dość inteligentnym człowiekiem". Na swój spokojny, chłodny sposób powstrzymał to, że omal gotował się z oburzenia.
— Czy próbujesz mnie obrazić, ...
— Nemo. Nie, nie próbuję.
— To nie jest imię. Oznacza "nikt". — Skrzyżował ręce na piersi.
— Jak ty z nim wytrzymałeś, Watson?
Sherlock wybuchł śmiechem. Opanował się w jednej chwili, posmutniał i wbił wzrok w psa. Tak gwałtowne podróże po całym spektrum emocji były dla niego nowością. Obecność psa jakoś go zmieniała.
— Nie sądzę, że mogę mu zapewnić wszystkiego, czego potrzebuje. To żywe stworzenie, a ja, jak stwierdził sędzia rodzinny, jestem niezrównoważony.
— Proszę posłuchać, panie Holmes. — Jednym ruchem zgoniła burego kota z papierzysk. — Tego psa nie obchodzi opinia biegłych, psychopatów czy innych wariatów. On patrzy na pana i widzi swojego człowieka. Niczego więcej nie chce. Jeśli jest panu potrzebny po prostu przyjaciel, on nim będzie.
Watson machał ogonem i patrzył swojemu panu prosto w oczy, jakby chciał potwierdzić, że każde to słowo jest prawdą. Bo było. Dlaczego jego człowiek nie potrafił rozumieć tego, co do niego mówił?
— Tak?
Oczywiście, że tak, zdawał się mówić, kładąc głowę na jego ręce. Możesz na mnie liczyć.
— Skoro już się dogadaliśmy, panie Holmes, nazywam się Ignotus*.
— Sherlock Holmes, co już wiesz. Powiesz mi coś o przeszłości Watsona?
Kobieta sięgnęła po notatnik i chwilę go kartkowała. Detektyw, nie ważne jak się starał, nie był w stanie niczego rozczytać. To było bardziej zawiłe niż chiński alfabet. Pisany pod kosmicznym kątem, chyba pismem lustrzanym.
— O jego przeszłości można powiedzieć równie dużo, co o kręgach w zbożu. Mógłby przylecieć w UFO. Znaleziono go w lesie. Wcześniej ktoś widział, jak gonił czerwonego pickupa. Nie dał się szybko złapać. Dopiero gdy potrącił go samochód i mocno zgłodniał, udało się go nakłonić do współpracy.
— Ze mną nie miał problemu.
— Tak. — Otworzyła szufladę w biurku, by wrzucić tam notes. — Są dwie teorie. Albo w jakimś stopniu przypominasz jego poprzedniego właściciela, albo wyczuł, że jesteś jego sprzymierzeńcem, albo...
— To będzie już trzecia teoria — zauważył.
— Tak. Są rzeczy, których nie można wytłumaczyć. Może właśnie tak właśnie miało się stać? Kto wie? Sherlock Holmes i Watson: nowy, kryminalny duet. To by się nawet nadawało na serial.
— Żeby to miało sens, potrzebowałbym kronikarza. Zdaje się, że piszesz.
Ignotus złożyła dłonie na biurku, rozmasowując odcisk. Wiedziała, w jaki sposób odgadł. Przejrzała go.
— Nie wiem, czy to taki dobry pomysł. Mogę polecić kogoś innego. Choćby Alana...
Przerwał jej gestem ręki. Nie poszło po jego myśli. Podsunął kobiecie małą, wygrzebaną z kieszeni kartkę:
— Z kim mogę się skontaktować, jeśli będę miał jakieś pytania?
Ignotus zapisała trzy numery, od razu wyjaśniając:
— Pierwszy jest do weterynarza, który prowadził leczenie Watsona. Po wybraniu trzeciego będziesz mógł porozmawiać z naszym behawiorystą Danem Markiem.
— A drugi?
— Jest do osoby, która zajmowała się tym psem, gdy tu trafił. Rzadko kiedy odbiera. Jeśli zaginie ci ta kartka, możesz zadzwonić do kierowniczki schroniska.
Holmes podziękował i pierwsze, co zrobił po przekroczeniu bramy to wybranie drugiego numeru. Długą chwilę nikt nie odbierał, aż włączyła się sekretarka. Schował komórkę do kieszeni z lekkim rozczarowaniem.
— Zaczynam żałować, że dałam ci ten numer. — Ignotus stała w bramie z rękami skrzyżowanymi na piersi. — Pilnuj go, Watson.
Polecenie zabrzmiało, jakby było wypowiedziane do żołnierza, a nie do psa. Zwierzak nie zasalutował, ale przytaknął głową i na komendę swojego pana wskoczył do taksówki. Tak, teraz był zupełnie pewien: zostaje. Jego pan go nie opuści i on też nie opuści jego. Za żadne skarby.
____
* Faktycznie imię i nazwisko zastąpiono słowem Ignotus (o znacznie proszę pytać Gordianusa, nazwał tak jednego trupa i wie, co to oznacza) stąd tak wiele powtórzeń tego słowa w tekście. Aha, i jeszcze nie mylić Nemo z nemo, to dwa nieco różniące się od siebie hobbity.
Praca domowa nieobowiązkowa: Pomyśleć z uprzejmością o jakimś schronisku lub fundacji pomagającej zwierzętom. Wychodzimy jeszcze z okresu sylwestrowego, który obfitował w zagubione i znalezione zwierzaki (niestety, niekiedy martwe). Pomoc może być szczególnie potrzebna.
Miłego dnia!