Avatar @nemo

@nemo

28 obserwujących. 28 obserwowanych.
Kanapowicz od ponad 5 lat. Ostatnio tutaj 4 miesiące temu.
Napisz wiadomość
Obserwuj
28 obserwujących.
28 obserwowanych.
Kanapowicz od ponad 5 lat. Ostatnio tutaj 4 miesiące temu.
niedziela, 22 sierpnia 2021

Kartki luzem (5)

Errata (nie ta Errata a errata):

Rozdział 4: było: wstęp........ miało być: prolog

 

List w butelce, list w książce (rob. List w butelce)

 

R5

Który, w istocie, stanowi prolog

 

Po upiornym poranku, jaki przeżyli pasażerowie Rose, nie mogło ich czekać już nic gorszego. Wszak po nocy przychodzi dzień a po burzy spokój (jak to się stało, nie wiem, pojawił się tu tekst piosenki). Spokój przed czymś znacznie bardziej niespodziewanym.

 

Właśnie słońce przebijało się przez poranną, ustępującą mgłę. Teraz toń była spokojna. Zdawało się, że po wcześniejszym szale gniewny ocean usnął błogim snem, a jego delikatny oddech kołysał niewielki, pasażerski statek. Tak delikatnie, tak pięknie, jakby te dwa twory, do spółki z bezchmurnym niebem ożywały w wyniosłym tańcu. W akompaniamencie utulonego żywiołu.

 

Rose tętniła życiem. Jej śnieżnobiałe łono wypełniało omal sześćdziesięciu pasażerów i przynajmniej trzydzieści osób z załogi. Taka populacja mogłaby bez problemu skolonizować pobliskie wysepki i prosperowałaby bardzo dobrze. Oczywiście, gdyby Rose, zamiast turystów przewoziła Kolumbów i Robinsonów.

 

— Dzień zapowiada się pięknie, prawda?

 

— Tak, tak. Po takiej nocy.

 

— Ależ to był już poranek…

 

Tyle usłyszałoby ciekawskie stworzenie, które nastawiłoby ucha na rozmowy na statku. Tego typu konwersacje opanowały poranną ciszę i wpełzły pomiędzy zwykłe dyskusje przy śniadaniu.

 

— Szczęśliwie, wszystko już za nami.

 

— Za nami — zawtórował ktoś jeszcze.

 

— Na zdrowie.

 

— Zdrowie!

 

I Rose skrzypnęła złowieszczo. Zaraz po tym pojawił się dłuższy, mrożący krew w żyłach dźwięk. Metal trący o metal. Statkiem zatrzęsło.

 

— To nic takiego. To bardzo wytrzymała konstrukcja.

 

— A moim zdaniem to góra lodowa — pisnął jakiś żartowniś.

 

— Szybko, potrzebny jest lodołamacz.

 

Przynajmniej jeden z niezwykle dowcipnych osobników został boleśnie skarcony, bo zaraz po głuchym uderzeniu rozległo się:

 

— Auć.

 

Jakiś rozsądny człowiek, nie tracąc energii na bzdury, pobiegł na najniższy pokład. Koniecznie chciał na własne oczy to zobaczyć.

W niemal zupełnej ciemności nawet jako osobnik bardzo poważny, przykleił nos do szyby maleńkiego bulaja i wpatrywał się w mętną wodę. Zupełnie, jakby był znów chłopcem wyczekującym kolejnej błyskawicy na niebie.

 

Pioruna nie było. W przestrzeni przebijały się refleksy słabego światła i drobinki planktonu. Dalej, kolejne masy wody spadające w brudno-szarą przepaść. Czyżby szalona wizja, prawie wariackie wrażenie ożywione zasłyszaną legendą go zawiodło? Czy mógłby tracić nadzieje, że on naprawdę istnieje?

 

Właśnie wtedy, na scenie głębin, mężczyzna go zobaczył. Ogromny, piękny kształt poruszający się z czystym, arystokratycznym wdziękiem. Zachwycające monstrum szarżujące na nieznany mu cel tuż pod statkiem. Zachwycające, niezwykłe stworzenie.

 

Przebiegł na drugą stronę pokładu, do drugiego otworu z szybą. Chciał nasycić się tym widokiem. Tym ułamkiem szalonej fantazji, która odsuwała się od Rose w zatrważającym tempie.

 

— O piękna istoto — krzyknął. — Jak uchowałeś się od ludzkich, zachłannych łapsk, królu wielorybów?

 

Zaraz dżentelmen zreflektował się, że nie powinien zdradzać swoich najskrytszych myśli na głos. Bądź co bądź był szanowaną osobistością i zupełnie nie przystawało mu robić takich rzeczy. Szczęśliwie, zamartwianie się było raczej zbyteczne, szczególnie że jego uszu dopadł dźwięk nieludzkich lamentów:

 

Rose tonie! Rose tonie!

 

Statek faktycznie przechylał się na bok, a w buty jegomościa wkradała się woda. Bez wątpienia, trzeba było działać.

 

— Wszyscy zginiemy.

 

Żartownisiom tym razem nie było do śmiechu. Podobnie, jak personel statku, pomagali ładować pasażerów do łodzi ratunkowych. Ludzi ściśniętych panicznym strachem odbierającym rozsądek działania.

 

Panika nie dosięgła serca pana, który wcześniej obserwował stwora. Mężczyzna, najszybciej jak mógł, przebiegł przez pokłady pustoszejącego statku:

 

— Żywo, żywo.

 

A czas nieubłaganie upływał, ciągnąc ze sobą nieuchronny upadek Rose. Jej powolne, pełne agonii konanie na oczach byłych turystów. Potworność.

Wśród krzyków, coś niebezpiecznie zatrzeszczało i pękło. Statek rozdarł się na pół z wielkim hukiem. Jego pierwsza część plasnęła w wodę, a druga ograniczyła się do wydania z siebie złowieszczego bulgotu.

 

— Mój chłopiec! — usiłowała przekrzyczeć hałas kobieta. — Moje dziecko. Zostało na pokładzie.

 

Nieszczęśnik, który obiegł cały, statek zaklął sam na siebie. Jak mógł kogokolwiek przeoczyć? Przecież to straszna potwarz od losu. Dał nura w wodę, prosto w stronę bulgoczącego wraku i machającego rękami chłopca. Zaraz był przy biedaku.

 

— Trzymaj się mocno.

 

Mężczyzna, czując, że malec na pewno już go nie puści, zaczął płynąć. Wiosłował rękami i nogami, jak jeszcze nigdy dotąd. Walczył nie tylko o swoje życie. Nie tylko on chciał znów znaleźć się w łodzi ratunkowej. A jeśli ktoś czegoś bardzo chce, to osiąga swój cel.

 

— Pan jest bohaterem — mówiła uszczęśliwiona kobieta, całując na przemian uratowane dziecko i dżentelmena. Radościom nie było końca.

 

— Czy ktoś mi pomoże — zapytał tylko jegomość. Miał ochotę zdjąć mokre ubranie z siebie, otulić się ręcznikiem i odpocząć przy kominku.

 

Jednak los miał na niego zupełnie inny plan. Oto kilka par rąk wychyliło się, by pomóc mu znaleźć się na pokładzie a ocean uderzył ze szczególną furią. Woda nakryła nieszczęśnika nie dając mu okazji, by zaczerpnąć oddech i wepchnęła wprost do swojej głębi. Już nikt nie potrafił mu pomóc.

 

_ _ _ _

#kartkiluzem
× 3
Komentarze

Archiwum