Zanim osoba pisząca płynnie przejdzie do zanudzania pseudo wpisami, pozwoli sobie na zaprezentowanie mini playlisty. Jest zupełnie od czapy, więc szukanie powiązań, to jak szukanie igły w stogu siana (to nieco łatwiejsze, gdy ma się silny elektromagnes, ale o tym nikt nie pomyślał)
Jesień to okres mokrych śladów psich łap na podłodze, kropli wody na ścianach, suficie i umiarkowanie, w twojej owsiance. Słowem, woda wypływa nie tylko z koryta rzeki, zalewając bliżej nieukształtowane brzegi i bulwary. Jest wszędzie, zaczynając od chlupoczących chodników aż pod równie głośno plaskające stopy w mokrych butach. Czasem deszcz wylewa się też maleńkim strumyczkiem za kołnierz, sprawiając, że czujesz się jak zmokłe kawki obserwujące cię zza autobusowego okna. W tej sytuacji to one mają lepiej, bo wiedzą, że i tak zmokną.
Mimo wszystko, to dość przyjemna pora, głównie przez impresje kolorystyczno-estetyczne. Kto nie lubi umiarkowanych, wszechobecnych brązów, czerwieni, pomarańczy, żółci? Tych plam różnorodności wybuchających wśród monotonnej betonozy i blokozy. Te kolory przejmują również odzienia ludzi, tworząc praktyczne maskowanie wśród powiększonych o uczniów tłumów. Zależnie od pogody są to bardziej lub mniej intensywne odcienie. Im bardziej szaro i ponuro, tym masa mocniej przybiera kolor ołowianych chmur. Warto uczknąć nieco mądrości z obserwacji tych stworzeń i przyodziać się nie tylko w ubrania grubsze, cieplejsze, ale też nadające się do kamuflażu w miejskiej dżungli.
Poza rzekami płynącymi chodnikami, latającymi dziko (i niekontrolowanie) liśćmi, w odpowiednim stroju, zdaje się nie czekać na człowieka żadne niebezpieczeństwo. Błąd. Zabezpieczeni od stóp do głów od deszczu i zimna nie mogą zapominać, że niebezpieczeństwo czai się na ulicach w pobliżach mniej lub bardziej naturalnych zagłębień. Zbiera się tam woda, która aż kusi, by w nią wskoczyć i poskakać z przyjemności. Niestety, trzeba mieć na uwadze fakt, że te niewielkie przeszkody terenowe (o wilgotności 100%) kryją swój potencjał wyjątkowo zazdrośnie. Nieopatrznie wdeptując w płyciutką kałużę wpaść nawet po kolana. Nie wspominając już o ukrytych przejściach do podziemnych komór, z których nikt może nie zdołać wyciągnąć nieszczęśnika, który w takie miejsce trafi.
Z samymi kałużami wiąże się jeszcze jedno niebezpieczeństwo: wielkie fale. Żeby takie zjawisko zaistniało potrzeba ruchliwej drogi, rozpędzonego samochodu i sporego rozlewiska wody. Całe szczęście, większość fal nie grozi ludziom, szczególnie gdy odsuną się w porę lub czymś osłonią. Jeśli nie ma się zabójczego refleksu, można mieć drugi prysznic. Tym razem, ulicznymi pomyjami. Brrrr…
To nie wszystko, na co można ponarzekać. Ostatecznie, mokre jest niemal wszystko: chodniki, schody, siedzenia w komunikacji miejskiej. Przy wszechogarniającej plusze człowieka bierze coś na wzór bezlitosnej melancholii, która może przeradzać się w ciąg charakterystycznych słów na k, na p, na j, itp. Należy zauważyć, że w późniejszym okresie (zimowym) ciąg ten przybiera na sile proporcjonalnie do bólu przy upadku na oblodzonym chodniku lub przy odwołanym pociągu.
Z deszczu jest jeszcze jedna dobra rzecz. Dzieci i dorośli się nudzą, co otwiera drogę do wkroczenia niekończonej mocy wyobraźni. Już nie tylko książki wchodzą w grę, ale też planszówki, zabawy w deszczu a przede wszystkim wspólne spędzanie czasu. Wiele pracujących przed zimą zwierząt czeka na odkrycie świata ich przygotowań, a różnorodność w kolorystyce roślin zachęca do rozejrzenia się dookoła. Są jeszcze skarby świata nasion, których finezyjne kształty poruszają fantazję. To dobra rozgrzewka przed mroźnym szaleństwem.
W temacie przygotowań do zimy, mole książkowe, porządkują powakacyjne zdobycze i otulając się ciepłym kocykiem, zatapiają się w kolejnych lekturach. Deszcz bijący o szybę, jest sympatycznym tłem dla chwili rozkoszy przeskoczenia w zupełnie inny świat. Ma on smak cudownej herbaty lub kawy z czymś zupełnie magicznym. Czasem bycie gdzieś, gdzie nie jest się w danym momencie, jest dobrą recepturą, by nie zwariować.
Czy osoba pisząca znów o czymś zapomniała? Trudno, dopisze później, jak wena pozwoli.
Korzystając z gasnącej w tym momencie uwagi (Na litość, jeszcze czegoś chce?!) prezentuję fragment, który ostatecznie nie pojawił się w pewnej pracy, jednak zupełnie wyjęty z kontekstu prezentuje się całkiem sympatycznie:
— To ma być Excalibur?
Reżyser zmierzył ciężkim spojrzeniem ekipę teatralną. Zdawał się łykać astmatyczną piersią niezdrowo duże hausty powietrza i jakby lada moment miał zionąć ogniem. Rzeczywiście, w całym przedstawieniu brakowało tylko smoka w ludzkiej skórze.
— Nie, nie, nie. Miecz, który tkwił w skale to nie był Excalibur. On pochodził z jeziora.
Horda wbiła z niedowierzaniem oczy w najważniejszego osobnika w pomieszczeniu. Nie urosły mu łuski, wielkie skrzydła, czy jaszczurzy ogon. Tylko oczy na chwilę przybrały niebezpieczny, krwistoczerwony kolor.
— Czy był w gratisie z Rycerzem z Jeziora? — rzucił jakiś żartowniś, choć mało komu było do śmiechu.
Atmosfera wyraźnie tężała od czerwieniejącej twarzy reżysera. To mógł być już trzeci wybuch w tym tygodniu i, co gorsza, mogły ucierpieć nie tylko rekwizyty.
— Merlinie, pod kamień. Masz przemyśleć swoje zachowanie.
Ktoś zachichotał a młody człowiek ubrany w ciemną togę czmychnął za kulisy. Zanim zniknął zupełnie, błysnął zębami skrytymi za kitą siwej brody.
Tymczasem, monolog wcale się nie skończył. Przekuty w dialog, toczył się między reżyserem a głównym aktorem z widownią śledzącą z uwagą każdy ruch. Gra toczyła się, w końcu, o ich być lub nie być.
— Natychmiast wyjmijcie ten miecz z kamienia. To nie jest farsa.
— Dobrze, ale niech Święty Graal pozostanie kubkiem kawy. […]
— Kubek kawy? Na litość… Nie wystarczy, że Sir Lancelot jest przebraną kobietą?
Wywołana postać wyszła z szeregu poprawiając na sobie rzemienie solidnie zrobionej zbroi. Przełożyła miecz do drugiej ręki i powiedziała:
— Kopernik była, to czemu Lancelot nie może być?
Zza kulis dało się słyszeć gwałtowny, spazmatyczny chichot Merlina. Dźwięk ten otoczył głowę reżysera z wściekłością wbijając się mu w uszy.
— Wszystko nie tak. Wszystko nie tak — krzyczał miotając się po wąskim pasku oddzielającym scenę od pierwszych siedzeń.
Mężczyzna potknął się, ale nie upadł. Z impetem śmignął na podwyższenie wprost na tkwiący w kamieniu miecz. Uchwycił go za rękojeść a wtedy ostrze błysnęło. Jedna z elektrycznych lamp wypluła elektryczną wstęgę, która uderzyła w uniesione ostrze. […]
Dalej nie ma już nic istotnego.
Czyli miłego dnia!
No i wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Chłopaka!