Szanowni,
z racji tego, że jestem ostatnio nieco zakręconym Hobbitem, a swój czas nierówno rozrywam między wiele czynności, umknęło mi, by złożyć Wam życzenia Świąteczne i Noworoczne… Więc przekazuję życzenia ciepła, zdrowia, szczęścia i oczywiście dobrych książek!
Mam też nadzieję, że wszystkie Wasze zaprzyjaźnione zwierzaki przeżyły sylwestra w miarę spokojnie. Ostatnio widzę wysyp ogłoszeń o stworzeniach zaginionych lub znalezionych, na szczęście w większości żywych. Przypadki chodzą po ludziach (a czasem i po innych istotach), dlatego przypominam, że całkiem dobrą rzeczą – jeśli ma się coś przeciwko chipowaniu zwierząt – jest adresatka, najlepiej z numerem kontaktowym do właściciela. Coś takiego zaoszczędzi nerwów również nieszczęsnemu człowiekowi, który tego swojego pupila zgubił.
No tak. Zaczynać rok od kazania... Typowe, szczególnie że na ten temat był już wpis, a powtarzanie się nie ma większego sensu.
Mam też drugą sprawę, z którą tu przychodzę. W wyniku splotu kilku raczej mało porywających wydarzeń kiedyś powstała taka historia. Opowieść o niejakim panie T. Dała ona początek umownej „serii” opowieści, choć ten fakt ma małe znaczenie, poza tym, że cykl ten nazywał się, nie wiedzieć czemu „Wszyscy ci samotni ludzie”.
Do brzegu, nemo. Do brzegu, bo usną.
Czy nie umknęło mi to, by wspomnieć, że działam w pewnej literackiej grupie? Mam nadzieję, że nie. Jakoś się tak złożyło, że jeden z tamtejszych lektorów zechciał nagrać akurat tę historię. Wynikiem tego, kilka dni temu, na kanale YT grupy pojawił się audiobook (Swoją drogą, dziękuję za ogrom pracy, który trzeba było włożyć w jego pojawienie się). Poniżej, mam nadzieję, uda mi się pozostawić link, dla zainteresowanych do odsłuchania. Zapraszam, nie zmuszam.
A tymczasem, polecam uśmiechnąć się profilaktycznie. Na pewno nie zaszkodzi.
Dobrego dnia,
n