Bo lubię sięgać po książki, których wcześniej w ręku nie miałam. NIe lubię za to debiutów, bo są marketingowo napuszone i bardzo rzadko trafia się coś, co mi "siądzie". Ale książek, których w rękach nie miałam, jest dość dużo. W kanapowych recenzjach wpadł mi w oko tytuł "Pomarańczki komisarza Montalbano". Choć gdzieś już oAndrea Camilleri słyszałam i wiedziałam, że pisze kryminały, to jednak dotychczas nie było nam po drodze. Aż...
Przy siedzeniu na kanapie, uczepiła się mnie recenzja Rudolfiny:) Przy okazji - prowadzi ona blog czytelniczy - całkiem fajny, bo odwiedziłam :) - https://www.czytacz.pl/ (To nie jest czyste lokowanie produktu, po prostu zwyczajnie uważam, że należy się wspierać w różnych działalnościach, jeżeli z tymi działalnościami jest nam po drodze. A tu jest.
Skuszona przez Rudolfinę (patrz: recenzja ) sięgnęłam po pomarańczki. Mogłam sięgnąć po jedną z wielu innych książek Camilleriego, ale skusiłam się na tą, polecaną właśnie przez Rudolfinę. Czemu? bo po recenzjach i opiniach wnoszę, że mamy podobny (w 50%, ale to i tak dużo.) gust. I nawet w książkach, w których mamy drastycznie różne zdanie, jestem w stanie, po opinii czy recenzji, się zorientować, czy to będzie dla mnie czy nie. A takie opinie i recenzje to ja po prostu lubię.
No i tego... wtopiłam w te pomarańczki. Tyle wam powiem. Totalnie. Camillieri ląduje na stałe na liście "to read", ale.. podobnie jak Rudolfina, będę go sobie dawkować. Bo faktycznie z tym Panem można się otulić kocem, nalać wina i czytać. Przedawkowanie pewnie nam nie grozi, ale... to jest tak jak z czekoladą. Jest pyszna zawsze, ale gdy się ją traktuje deserowo, jest magicznie rozpływająca się. I taki jest Pan Camillieri. Dzięki Ci Rudolfino za nakierowanie na pomarańczki. Coś cudnego po prostu.