No i kontynuuję porządkowanie, patrząc przy okazji, czy nie przegapiłam perełek. Bo Kanapa przez ostatnie trzy lata rozwinęła się tak bardzo, że księgozbiór tutaj, a księgozbiór w mojej biblioteczce jest ... no nie, chciałam napisać podobny, a to prawda nie będzie. Ale ja ponoć jestem nienormalna...
Zwłaszcza, że podjęłam się swego czasu, zadania pt "z kilofem na Proximę" czyli "w 80 autorów dookoła świata / Europy. Dlaczego?
Ha.
Ano dlatego, że kocham Grecję siłą nieprzemożną. Literatura grecka (nawet nie wspomnę Kazanthakisa, bo mi się nóż w kieszeni, samoczynnie, otwiera...) kręci się wokół nieszczęścia greckiego.
"Grek jest nieszczęśliwy kiedy jest szczęśliwy. (...) gdy nie ma żadnego powodu do zmartwienia, poszuka go i znajdzie".
Tak pisze grecki autor Nikos Dimou w Nieszczęściu bycia Grekiem.
Dla odmiany (miłej, dodajmy) pisarze nie mający greckich korzeni, pisza zupełnie inaczej - optymistycznie. I nie mówię tu tylko o romansach, choć te królują wśród białych, greckich domków i lazurowego morza... A gdzieś pośrodku czai się Dionisos Stiuris, który pisze podwójnie pesymistycznie (greckie korzenie, wychowany w Polsce.)
Dlaczego o tym wspominam? bo na tym przykładzie doskonale widać rożnicę między pisarzami z zewnątrz, a tzw. autochtonami.
Ale i tu się można naciąć - i to porządnie...
Długo się zabierałam za Wiolonczelistę z Sarajewa. Wlasciwie czekał w kolejce, która za każdym razem wypierała go poza nawias. Bo autor, w moim odczuciu, nie miał prawa wiedzieć nic o życiu na Bałkanach. Szczególnie w czasie wojny. I co? I do teraz bym sobie pluła w brodę...
Wiolonczelista istniał naprawdę.
Naprawdę siedział pod ostrzałem i grał, upamiętniając tym samym ofiary ostrzału kolejki po chleb. Cała reszta to fikcja.
Ale... ale napisana tak, że nikt jej fikcją nie nazwie.
To że nie istniała Strzała (snajperka) pod tym konkretnym nazwaniem, może była mężczyzną, a może kobietą - to nie ma znaczenia.Czas okupacji Sarajewa jest opisany tak, jakby autor tam był (a przypominam, że nie pochodzi z Bośni - bodaj jest Kanadyjczykiem, co stanowiło dodatkowy argument na "nie" - skąd Kanadyjczyk może znać realia Bałkanów i wojny w Europie.
Weszłam pod stół i odszczekałam wszelkie kalumnie.
Tyle tytułem wstępu do wstępu.
No i rozpoczęłam "wyzwanie"- które dla mnie było naprawdę wyzwaniem. Bo jak wiadomo - literatury pięknej nie znoszę, powieści Oscarowo-Noblowskie działają na mnie, jak płachta na byka. czytam bo lubię... a tu - sama się zmusiłam do urozmaicenia i wyszedł z tego galimatias.
Ten galimatias teraz usiłuję uporządkować, ale... warto było - chociażby dla książek z Azji (tak - doszłam do wniosku, że Europę można czytać krajami, ale Azji czy Afryki... da się, tylko po co? :) aż takim świrem nie jestem.