Głuchołazy -- miasteczko pogranicza i czarownic. I tu też dzieje się... dzieje się akcja powieści Jakuba Ćwieka "Panie czarowne". Choć za sposobem pisania Ćwieka, nie przepadam... to akcja głuchołaska zobowiązuje. No i te czarownice...
Po ostatnim pobycie w Głuchołazach (miesiąc temu) postanowiłam aktualizować przewodnik po tym mieście i jego okolicach. Przewodnik jest aktualizowany cały czas, ale nasunęły mi się... hmmm... psiemyślenia i postanowiłam je upublicznić w tym oto poście :)
Od ostatniego pobytu w 2008 roku, zmieniło się dość dużo, chociaż nie zmieniło się nic.
Dalej jest to małe, przygraniczne miasteczko, które czasy świetności ma dawno za sobą.
Wciąż jest to miasto ludzi starszych, chociaż istnieją tu aż trzy szkoły - w tym szkoła muzyczna.
Jest to również miasto ludzi schorowanych - w promieniu dwóch kilometrów są tu aż trzy szpitale i liczne sanatoria - zresztą, to akurat nie powinno dziwić - Głuchołazy bowiem były znane jako centrum leczenia gruźlicy (to właśnie tutaj przeprowadzono pierwsze, skuteczne naświetlania krtani. Metoda naświetlania, rzeklibyśmy dzisiaj, była nieco drastyczna, ale skuteczna...)
Nadal w malutkich sklepikach ceny przyprawiają o "odwrotny zawrót głowy"...
pamiętam, jak we wspomnianym 2008 roku postanowiłam zaszaleć... Wzięłam całe miesięczne wynagrodzenie i ruszyłam NA ZAKUPY z zamiarem wydania WSZYSTKIEGO. Weszłam do absolutnie WSZYSTKICH sklepów w Głuchołazach, wzięłam z wieszaków i półek ABSOLUTNIE WSZYSTKO co mi się podobało i w efekcie kupiłam WSZYSTKO co na mnie pasowało. Wydałam wówczas nie więcej niż 30% pensji, wyszłam z pięcioma pełnymi siatami i plecakiem (również pełnym), a kolega Adam - pogranicznik z Konradowa - niósł za mną jeszcze dwa pudła butów.
Nie piszę tego po to, aby się pochwalić jak ja wiele zarabiałam - tylko aby Wam uzmysłowić niski koszt zakupowy tamże. W odległym o niecałe 20 km Prudniku wydałabym "na bidę" połowę pensji i to zakładając, że kupowałabym to samo. Bo w Prudniku jednak i sklepów jest więcej i wybór większy.
Głuchołaskie sklepiki, do których wciąż czuję nieuzasadniony niczym, potężny sentyment..., są raczej w typie "szwarc, mydło i powidło" niż w typie galerii handlowych, ale ceny zbijają z nóg. Do tego jakość, która nie odbiega od zachodnich marek - z wszystkich rzeczy, które wówczas nabyłam, zdecydowaną większość posiadam do dzisiaj i wcale nie wyglądają na bardzo znoszone...
Co się w takim razie zmieniło?
Rynek się zmienił, mili Państwo.
Niedawno Głuchołazy dostały unijną dotację, wykonano rewitalizację rynku i ulic przyległych. W efekcie zabytkowe kamieniczki, wieża bramy głównej oraz fragmenty murów obronnych prezentują się co najmniej nieźle. Nie jest to atrakcja turystyczna na miarę Wieliczki czy Bambergu, ale widać metrykę miasta, widać wkład ludzi i - podkreślę to z całą stanowczością - Głuchołazy bardzo zyskały na remoncie centrum. Myślę, że porównanie do niewielkich, niemieckich miasteczek (dziś zadbanych i wyremontowanych) nie będzie w żaden sposób naciągnięciem.
Ludzie się nie zmienili, na szczęście. Wciąż są cudownie plotkarscy i małomiasteczkowi - dokładnie tacy, jak powinni być w tym miejscu. (o tym za chwilę, i zapewne już w innym poście:))
Zmieniła się również mapa gastronomiczna, jeżeli można się tak szumnie wyrazić.
We wspomnianym 2008 roku, pracując w Pokrzywnej i wynajmując maleńkie mieszkanko na osiedlu Tysiąclecia, nie miałam wielkich możliwości przygotowywania wypasionych obiadów;) Z przyjemnością zatem zrzuciłam ten przykry obowiązek na personel restauracyjno-knajpiano-hotelowy. Stołowałam się wówczas w przesympatycznej knajpce, noszącej nazwę "pizzeria Lucia". Były ich dwie - jedna Lucia w Głuchołazach, druga, bliźniacza, w Nysie przy stacji benzynowej. Napisałam wówczas tak:
Dobre jedzenie. Ogromny wybór. Przesympatyczna obsługa:) Tu szczególny ukłon dla Pana Przemka, który doskonale wie na co klient ma ochotę, choć klient sam jeszcze nie wie;) I oczywiście dla ekipy dowożącej jedzenie do domu w trybie oszałamiająco szybkim. I wielkie dzięki dla Pań w kuchni- na brokuły zapiekane z serem i pomidorami będę chyba przyjeżdżać specjalnie z Krakowa.
I tak bardzo pamiętałam te brokuły zapiekane z serem i pomidorami, że, przyjechawszy 8 lat później pierwsze kroki (drugie, bo pierwsze poszły na osiedle;))) skierowałam w stronę przejścia granicznego w Mikulasovicach, bo przy głównej drodze oważ pizzeria się znajdowała...
I walnęło mnie jak obuchem... - niby wiem, że scena gastronomiczna zmienia się wszędzie. Niby wiem, że knajpy otwierają się i zamykają. Mieszkam w Krakowie - żywotność restauracji liczy się tutaj raczej w miesiącach, niż w latach... I w sumie mogłam się tego spodziewać...
Pizzeria Lucia została zamknięta dwa lata temu...
I nie jest dziwne to, że została zamknięta.
Dziwna jest moja reakcja - straciłam w tym momencie taką "głuchołaską pewność" - może to kretyńsko zabrzmi, ale brokuły zapiekane z serem i pomidorami stanowiły stały, niezmienny punkt w planie wizyty w Głuchołazach. Przemknęło mi przez myśl "Jak to? co ja będę jeść - jakby jedzenie stanowiło immanentną część mojego jestestwa i jakby w Głuchołazach nie było, co najmniej, kilku miejsc godnych polecenia... - Gdzie jest LUCIA, gdzie MOJE brokuły, gdzie panie z kuchni??? Co jest, do cholery! Tak się nie robi!".
Może niekoniecznie świat mi się zawalił, ale mojemu żołądkowi na pewno...
Jednak, jako, że żołądek nigdy nie miał u mnie większego prawa głosu... poszłam poszukać restauracji "Mały Orient". Wówczas (osiem lat temu) mawiano o tym miejscu CHINA TOWN - i chyba (podkreślę słowo: chyba) ta nazwa była główną, a Mały Orient był tylko dodatkiem. Głowy sobie urwać za to nie dam, ale takie wrażenie mam...
China Town- Mały Orient - nazwa nieco mylna, bo w menu są też pierogi ruskie, ale JAKIE!!! z ręką na sercu: takich pierogów i tak pięknie podanych nie jadłam jeszcze nigdzie! Miłośnicy kuchni orientalnej znajdą tu bogate menu, ale także Ci, którym ta kuchnia nie za bardzo podchodzi, znajdą dania kuchni polskiej. U Pana Sylwestra Matyji można też organizować kameralne imprezy okolicznościowe.
Dojazd jest dość prosty- należy pojechać w kierunku granicy w Konradowie. 500 m za torami kolejowymi (jadąc od centrum) skręcamy w prawo (przed przystankiem- jest znak na China town), kolejne 50 m i skręt w lewo przed skupiskiem sklepów (tu Eko i Market też jest kierunkowskaz), jedziemy za brukowaną drogą parkingową 30 m i w prawo. Jedziemy do końca i po prawej stronie przy parkingu znajduje się właśnie restauracja China Town.
Niejako w międzyczasie natknęłam się na pizzerię / kawiarnię, która ponoć w tym miejscu istnieje od 20 lat... O ile pamiętam dobrze, znajduje się przy ulicy Batorego, a przynajmniej na którejś z ulic odchodzących od Rynku... Nie znałam jej wcześniej, ale wstąpiłam, bo miałam ochotę na reklamowaną gorącą czekoladę. Mnie - centusia Krakowskiego -przekonała cena CZTERY złote. Ludzie dobrzy - tyle kosztuje bilet parkingowy (a właśnie -w Głuchołazach jest strefa parkingowa płatna, ale obejmuje jedynie ścisłe centrum). Czekolada akurat się skończyła, więc skusiłam się latte w tej samej cenie. To ze nie dostałam zawału z wrażenia, można spokojnie nazwać cudem...
Będąc tu tydzień później ze Sławkiem - znajomym z pobytu rehabilitacyjnego - długo szukaliśmy miejsca, gdzie można coś zjeść. Informacje, które uzyskaliśmy od pana na ulicy brzmiały tak: jest burgerownia dla turystów przy wieży (i widać, że dla turystów, bo elewacja owej burgerowni niczym nie różniła się od krakowskich, londyńskich, wrocławskich- nawet czcionkę mieli podobną....), są też - powiada dalej ten pan - dwie pizzerie. Tu blisko Adrenalina, wchodzi sie przez bramę i na podwórko. A druga przy Biedronce, tylko trzeba przejść między garażami i wejść w podziemia.
Zdecydowaliśmy się na Adrenalinę, bo była blisko (jakby w Głuchołazach było gdziekolwiek daleko...). I był to strzał w dziesiątkę - pizza dobra, dodatków multum, obsługa miła i dużo miejscowych, co wybitnie dobrze świadczy o lokalu - czyli dokładnie tak jak lubię. Zatem - chociaż to nie Lucia - to jednak warte polecenia.
Niemniej jednak, żaden z lokali wymienionych powyżej, "nie kupił mnie" tak, jak osiem lat temu Lucia... Przez głowę przeleciała mi arcy-idiotyczna myśl, że skoro Lucię zamknęli, to już nic nie ma w tych Głuchołazach... Bez sensu i w ogóle jakoś idiotycznie...
Druga - równie kretyńska w brzmieniu - myśl brzmiała... "no to chodźmy do Zdroju - co prawda turystyczne miejsce, ale kawiarnia pod Amorkiem chyba będzie czynna. To ostatnia głuchołaska ostoja... Jeśli nie, to świat się kończy..."
Kawiarnia pod Amorkiem była czynna - co prawda zmieniło się menu. i wystrój chyba też (na plus), ale grzane wino i urocza obsługa przekonało mnie do tego lokalu, chociaż wszelkie lokale tutaj są nastawione li i tylko na turystów i kuracjuszy. No, ale taka specyfika miejsca...
W miejscu, gdzie wówczas stał Amorek (czyli fontanna pod Amorkiem) jest sama fontanna, a Amorek został przesunięty w bok jakieś pięć metrów. Wiem, że różnica żadna, ale te pięć metrów - podobnie jak wspomniana LUCIA - dobitnie mi pokazało, jak to miejsce się zmieniło (choć nadal jest takie jak było) i jak bardzo te - jak to mawia moja siostra - zapyziałe Głuchołazy zwyczajnie lubię...
I kiedy już byłam pewna, że po zamknięciu Lucii, miejsca do których warto wracać w Głuchołazach, po prostu się skończyły... pojawił się ON.
Mały psiur rasy jakiś tam terrier - przeuroczy, przefajny i w ogole prze... okazało się, iż ten skaczący całuśnik (bo przecież jasnym jest, że wyściskaliśmy się z piesem na środku placyku - "pod Amorkiem" zobowiązuje :)) ma na końcu smyczy właściciela, któryż to właściciel polecił mi naleśnikarnię na rogu.
Naleśnikarnia (Miód Malina) znajduje się w miejscu, w którym niegdyś znajdował się sklep pod Amorkiem, jedyny sklep, z wyjątkiem dyskontów, który otwarty był w niedziele, a i normalne godziny pracy miał wydłużone do 22.00 - kurort zobowiązuje...
I wiecie co...? Po stracie Lucii (tak myśleć o jakiejś knajpie to chyba lekko dziwne jest...) znalazłam drugie miejsce, dla którego warto zboczyć z trasy, a nawet nadłożyć drogi. Brakowało takiego miejsca pod Górą Chrobrego. Już nie brakuje, chociaż... ceny nie są głuchołaskie, to trzeba przyznać. Ale ostatecznie... dla takich naleśników i takiego towarzystwa warto zapłacić cenę pół-prudnicką :)
Z ciekawością przeczytałam. Chyba lubię małe miasteczka, jednak, a tak narzekam. Nie byłam tam, ale kiedyś moja kuzynka tam była jako dziecko w sanatorium i wysłała mi wtedy kartkę. Ona ze Śląska i leczyła drogi oddechowe. Swoją córkę zabiera teraz nad morze. Po jod. Świetny artykuł. Rzadko się nie nudzę, a tu się nie nudziłam.
Nic mi nie mówiła ta nazwa, ale teraz lecę oglądać Głuchołazy przynajmniej na mapie!! I rozumiem takie przywiązanie do pewnych miejsc w pewnych miejscach (brzmi to okropnie, ale wiadomo, o co chodzi), bo od lat jeżdżę na wakacje do Kuźnicy na Helu, nie wyobrażam sobie innego wypoczynku, i porusza mnie każda zmiana bodaj koloru płotu sąsiada. :) Twoje Głuchołazy jawią się fenomenalnie, a terrierka ściskam przynajmniej wirtualnie. :)
Pozwolę sobie polecić jeszcze Twojej uwadze... drugi wpis (tym razem na MUWIT.pl) - tm jest mniej o jedzonku ( w ogole nie ma jedzonka) bardziej o uzdrowisku i tym co mozna zobaczyc (choc przyznaje - są malutkie i zapyziale te moje Glucholazy). Na spacery polecam masyw Dlugoty, Olszak i Gore Chrobrego. W ogole cale Gory Opawskie - to niby Sudety, ale zapomniane i schowane w dolku - malo ludzi zatem. Kapitalne sa tez tereny po czeskiej stronie - ale tam nas na razie nie chcą. A jeden z piekniejszych widokow na Glucholazy otwiera sie przy wjezdzie od strony Nysy, Prudnika. Jedziesz sobie z gorki, a w dole wielka brama na gory Opawskie - cuuuudo. PS. Terrierek byl super :) Ogon mu sie urywal i calusny taki :)
Z pewnością polecę poczytać i inne spojrzenie na Głuchołazy :) I może kiedyś wybiorę się w tę stronę? Od dawna jeżdżę na północ, warto by zmienić kierunek. Terrierki tak mają, wiem coś o tym, bo mam jednego :D
Aż wstyd się przyznać, miasto o rzut kamienia od mojego, przez który przejeżdżam, ale zupełnie nie znam. Dzięki Twojej rekomendacji może wreszcie tam dojadę.
Tak na końcu świata, około 60 kilometrów od mojego domu. Żeby oglądać kwitnący rzepak, to mnie wystarczy przejechać parę kilometrów. Rzepak kwitnie na całej Opolszczyźnie.
ja glownie za rzepak i zielone wzgorza kocham Opolszczyzne. Glucholazy mają ten kłopot że leżą w takiej granicznej niecce - stamtąd w Sudety robilam czeski skrót. Do Katowic też szybciej mi się przez Czechy jechało. Ale Glucholazy to inny swiat. Naprawde koniec swiata. Koniec swiata dla mnie zaczyna się już za Korfantowem (jadąc od Opola), a od Ciebie - tuż za Prudnikiem. :)
I jeszcze jedno miejsce Ci podpowiem w okolicy, mając nadzieję, że zarażę Cię prądkami p...ca jak to mawiała moja babcia. Kirkut w Białej i Kirkut w Prudniku (ten jest taki bardziej elegancki - macewy sa nawet z granitu niektóre)
× 1
· ponad 4 lata temu
@ziellona O bogowie... jakie te macewy są piękne 🥰
Od kilkunastu lat są "zaopiekowanie". I nie trzeba się przedzierać przez krzaki. Ja w ogóle uwielbiam takie miejsca o których niewiele osób wie. A ten kirkut jest jednym z większych które są gdzieś w lesiw... Niedaleko od miasta ale jednak w polach i lasach.
:) - przyznam Ci się, że ja też nie... (jeszcze 15 lat temu nie wiedziałam, że cmentarz żydowski to kirkut właśnie). A bliżej Ciebie, po czeskiej stronie, jest PRL-owskie miasteczko Osoblaha (CZRL, raczej :))) - i w Osoblaha jest kirkucik pięknie uporządkowany (i jest to jedyna rzecz warta zobaczenia tamże), - To jest na trasie kolejki wąskotorowej Tremesna-Osoblaha. i tym cudem też się warto przejechać
Wiedziałam wcześniej, że Kirkut to cmentarz żydowski. Jednak dopiero w tamtym roku byłam w Krakowie na takim cmentarzu. Ponieważ nocowałam w Krakowie, to jeden dzień poświęciłam na Kazimierz. Jednak stwierdziłam, że to jest najmniej gościnne miejsce w Krakowie.