(01:15)
Dobry wieczór i dzień dobry.
Przeciągnęło mi się dzisiaj i w sumie nie planowałem naszego spotkania. Drugie zmiany w robocie mocno wykluczają mnie z domowego rytmu. Wstaję „rano” kiedy już nikogo nie ma, a wracam kiedy większość domowników zalicza pierwszą fazę snu. Piszemy sobie informacje na kartkach albo umawiamy się z Żoną, żebym obudził się wcześniej, bądź Ona czeka na mój powrót i wtedy mamy kilka minut żeby obgadać bieżące tematy. Nie lubię też załatwiać wszystkich spraw przez telefon. Wolę odczekać i w takim tygodniu ogarnąć wszystko w weekend siadając w końcu do laptopa.
Muzycznie powinno być! Już, już.
Dzisiaj zapragnąłem takiego wejścia, bo szperam od dłuższej chwili ale ten nie zdradza numeru. Oglądaliście serial The Walking Dead? Podczas pierwszych sezonów przepadłem. Miałem nawet koszulkę z takim motywem, niemal zamknięte drzwi, z pośród których wystają dłonie a na drzwiach widniał napis „Dont open, dead inside”. OK, numer z odcinka. Słuchajcie uważnie, pierwsze 2 minuty wystarczą.
To są właśnie takie momenty kiedy muzyka porusza po całości. Miałem łzy w oczach kiedy pierwszy raz doświadczyłem tej sceny, bo w głowie przecież dopowiedziałem sobie dalszy ciąg tej melodii. Z @jatymyoni poruszaliśmy ostatnio znaczenie koncertowych wersji. Pierwszy raz byłem na koncercie Ironów w 2008 roku, ale wówczas ten numer jeszcze nie istniał. Byłem też w 2018 roku, ale choć już był krążku, nie został wciągnięty na koncertową set listę. Jestem zatem zmuszony, by skorzystać z ogólnodostępnej wersji.
Bardzo długi numer, zdecydowanie nie radiowy.
W ostatnich sekundach jego trwania perkusista Nicko McBrain nabija cztery blachy rozpoczynając kolejny numer ale nagranie się urywa. W tamtym czasie był to…
Matko, nie słuchałem Ironów od nie wiem, w każdym razie długo. Ale to jest tak jak w małżeństwie. Czasem wystarczy świadomość, że ta osoba jest obok. Każdy ma swoje cięższe dni więc chwile ciszy są jak najbardziej ok. Nie sztuką jest być ze sobą i podtrzymywać konwersację. Sztuką jest czuć się komfortowo nic nie mówiąc.
To następny na liście…
W 2018 roku pojechałem na koncert w Krakowie. Przejechałem niemal całą Polskę by w trzydziestu paru godzinach zamknąć to wydarzenie. Pociąg, obiad, planty, hotel, koncert, zapiekanka na Kazimierzu, hotel, pociąg. Mogłem podarować sobie ten hotel i wyszłoby krócej, ale Kraków. Moje rodzinne miasto. Jak tu nie zostać na nockę.
Trochę szkoda, że Iron Maiden nie ma nowszych oficjalnych wersji swoich koncertów. Chociaż jak teraz szukam są takie pojedyncze strzały.
Hehe, było na początku „ein, zwai, drei”, ale to festiwal Wacken, więc Niemcy.
Następny numer, z tego samego koncertu ale z najnowszej płyty.
Uwielbiam takie samotnie puszczone gitary na wstępie. Rewelacja. Często na płycie taka partia leci tylko w lewym kanale wzbudzając dyskomfort i poczucie niepełnego obrazu. Za chwilę jednak dołączają pozostałe instrumenty i dźwięk płynie szerokim strumieniem. Ok, to jeszcze jeden. Numer, który zarazem był pierwszym singlem zwiastującą nadchodzącą płytę.
Ale emocje. Na koncertach czuć je doskonale. Przez dłuższą chwilę zastanawiałem się jak je przedstawić. Każdy odbiera muzyczne gatunki, sekwencje dźwięków na swój sposób. Nie jest więc możliwością by od tak, na pstryknięcie komuś poleciała łza.
Spróbuję to jednak przedstawić w inny sposób. Przejechałem na mój ostatni koncert Ironów przez całą Polskę. Z Pomorza na południe. Ale to jest nie ważne. Ktoś kto decyduje się na taki wyjazd ustawia sobie wszystko wokół by pasowało. Jedzie, w moim przypadku zaledwie 5-7 godzin w pociągu. Potem hotel, chwila odpoczynku i koncert, gdzie drzwi otwiera się na długo przed gwiazdą wieczoru. Jeśli to nie festiwal, to zwykle trzeba zająć miejsce odpowiednio szybko, by nie oglądać sceny z ponad stu metrów. Jaki nie byłby suport trzeba go doświadczyć aż w końcu. Właśnie. Nie wiem czy to łzy radości, że skończyli grać, czy że w końcu nastał czas finałowego koncertu.
W poniższym fragmencie, został uchwycony moment preludium do właściwego spektaklu. Moment, kiedy pewnie tacy wędrowcy jak ja w 2018 roku przemierzyli kilkaset kilometrów by być w tym konkretnym miejscu. Moment, kiedy są daleko od swoich codziennych trosk i mogą oddać się uczcie dźwięków. Jest euforia i łzy.
i tuż zaraz po wstępie…
Jest! Widzicie napis na latającym nad sceną samolocie? W 3:58 minucie. UFOY, wszystko się zgadza. Taki sam mam na ręce, ale o tym już opowiadałem.
No dobra starczy. Muszę się położyć. Na koniec zespół, który na przestrzeni swojej działalności mocno się zmienił. Mam wszystkie jego płyty w wersji winylowej do kulminacyjnego momentu. Z tych nowszych lubię jeden numer, ale to też przez film, bo ten był genialny w swojej konstrukcji.
Może kiedyś wrócimy do tej projekcji, bo jest genialna w swej prostocie. Film świetnie pokazuje znaczenie zmysłów.
A to trailer filmu…
Nie ukazuje istoty problemu, ale uwierzcie mi na słowo. Wciska w fotel i pobudza do refleksji.
Co do Anathemy, poza tym numerem nigdy nie wychyliłem się poza płytę z Judgement z 1999 roku. Wszystko później świadomie omijałem szerokim łukiem ale ostatnio… nieco zboczyłem i tym sposobem mam świetny numer, dwa pokrewne numery z jednej z ostatnich płyt.
i tym miłym akcentem zakończę to szwendanie. Totalna uczta zmysłów. Można się rozpływać. Jeśli spojrzymy na historię zespołu od jego początku, to zestawienie jest dalekie od pierwszych płyt. Niesamowita zmiana. No dobra ostatni, ale z płyty na której się zatrzymałem. Judgement prosto z Krakowa.
Doskonałe zakończenie.
Życzę miłego, niedzielnego poranka.
(04:22)