Avatar @MichalL

@MichalL

Bibliotekarz
57 obserwujących. 47 obserwowanych.
Kanapowicz od 4 lat. Ostatnio tutaj 1 dzień temu.
Napisz wiadomość
Obserwuj
57 obserwujących.
47 obserwowanych.
Kanapowicz od 4 lat. Ostatnio tutaj 1 dzień temu.

Blog

sobota, 6 kwietnia 2024

Muzyczne szwendanie – cz. 84

(00:23)

Dobry wieczór i dzień dobry.

 

Matko, minął miesiąc od poprzedniego szwendania, ale nie oznacza to, że spocząłem gdzieś na laurach i nagle włączyłem magiczny przycisk „mute”. No nie. Po drodze były święta, gdzie mimo, że stałem w kuchni to ta muzyka musiała lecieć za plecami. Dużo też było muzy w tzw. zawieszeniu. Kompletowaliśmy z Żoną muzyczne zamówienie na moje urodziny, a że budżet względem pragnień zawsze będzie za mały to trzeba było to jakoś rozplanować i wybrać na tę chwilę, najciekawsze krążki. To prawda, bo gdybym miał nagle luźne, hmmm, powiedzmy 5 tyś. Powiedziałem ostatnio, że z taką kwotą potrzebuję około 2 godzin, żeby skompletować zamówienie na winyle. No nic. Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. Dobra zejdźmy na ziemię, bo bujam już w obłokach.

 

Od miesiąca pracuję z kolegą, z którym bardzo dobrze rozumiemy się muzycznie. Pewnego dnia przyszedł z melodią więc pytam co to, bo wydaje mi się znajome. Pokazał tytuł i wykonawcę i myślałem, że zapamiętam. Niestety, kolejnego wieczoru przewaliłem numery i nie znalazłem, więc napisałem do niego, było późno w nocy i za chwilę otrzymałem odpowiedź.

 

 

Najlepsze, że potrafiłem mu opisać całą sytuację z pracy, podrzuciłem nawet próbkę nazwy zespołu, że coś z Out a że tekst to coś z I wanna hehe. Ok. Może brzmiałem jak czub, ale uważam, że najmniejsze elementy mogą szybciej pomóc w odnalezieniu poszukiwanych dźwięków. To numer z płyty wydanej w 1985 roku, a ja szukając go trafiłem na bardzo podobne dźwięki ale zupełnie inny zespół – Journey.

 

 

Ten numer jest starszy od poprzedniego, bo pojawił się na płycie w 1981 roku, więc jeśli ktoś od kogoś zgapił to tu nie będzie większych zagwostek. Ale idąc dalej tropem przypomniałem sobie, że Journey to ja już kiedyś słyszałem. Zagrali, a na bank gitarzysta w projekcie STARS, gdzie przewinęli się niemal wszyscy. OK, to w pierwszej kolejności ten drugi numer, a potem gwiazdy.

 

 

Genialny numer. Słyszałem już go wcześniej, ale może faktycznie odbiór działa w zależności od nastroju. Że czasem można olać numer, bo ma się kiepski nastrój i ta relacja nie zaiskrzy. Można wtedy łatwo przekreślić wykonawcę, tłumacząc, że nie podeszło. Może to działa tak jak niegdyś mawiał inżynier Mamoń w kultowym filmie Rejs, nakręconym przez Marka Piwowskiego w 1969 roku.

 

„Proszę pana, ja jestem umysł ścisły. Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem. Po prostu. To... Poprzez... No, reminiscencję. No jakże może podobać mi się piosenka, którą pierwszy raz słyszę.”

 

Coś w tym jest pomijając zauroczenia od pierwszego odsłuchu, bo faktycznie, z każdym kolejnym razem, można wyłapać coraz więcej ciekawych muzycznych detali. Polish Metal Alliance zrobili ten numer tak, aby przypominał pierwowzór. Dali radę.

 

 

Ale wracając do Journey. Gitarzysta Neal Schon podobno pojawia się podczas solo w 3:18 i 6:08 minucie numeru. Sprawdźmy.

 

 

Znalazłem pełną rozpiskę, bo zawsze zastanawiałem się kto jest kto a nie wszystkie twarze kojarzyłem i mamy to.

 

 

Wczoraj stuknęła mi 45-tka na liczniku, więc trochę płyt się namnożyło. Fajnie, bo to zawsze dobry pretekst, by nabyć i potem przesłuchać znany album w wersji winylowej.

 

 

Cztery płyty Motorhead i ciągle daleko do pełnej dyskografii. Trzy pyty Van Halen, więc na dziś dzień brakuje mi już tylko dwóch. Testament na który polowałem od długiego czasu. Najpierw brak dostępu, potem zaporowa cena i w końcu cud godzący portfel z marzeniem. Na deser najnowszy Judas i Dickinson w cenach sporo niższych niż te, które obecnie wiszą na naszym allegro. Wszystko przyszło z Amazon i choć zamówione jednego wieczoru, podzielone zostało na trzy przesyłki. Trochę zwariowałem bo jak, skoro było napisane, że w magazynie. Ano w magazynie, ale w różnych i tym sposobem odebraliśmy przesyłkę z Hiszpanii, z Niemiec i z Włoch. Cała akcja trwała niecały tydzień ale emocje jak na pierwszy tak duży zakup, spore. Następnym razem będę już bardziej spokojny.

 

Dzisiaj nie ruszam urodzinowego stosu, posłuchacie za to tego numeru.

 

 

Numer bardzo podobny do tego, który wcześniej reprezentował film Rocky III. Powyższy został napisany na potrzeby części czwartej z 1985 roku. Ten poprzedni jest o wiele bardziej znany ale nutki są bardzo podobne.

 

 

I tak się ostatnio bujam po tych latach osiemdziesiątych. Coś mi się wkręciło i grzebię, czytam i szukam powiązań, bo np. Bon Jovi, pierwsza płyta to również 1984 rok a z nią.

 

 

No dobrze i pewnie moglibyśmy tak przez całą dobę, bo jak się okazuje, to mega płodny czas dla muzyki rockowej i metalowej. Niestety nie mam tyle czasu by zaprezentować chociaż drobny ułamek więc skaczę jak poparzony próbując wychwycić co tylko zdołam złapać. Kończymy, bo i tak nie ogarniemy całości, a taki Judas Priest w tym czasie leciał w takich rytmach.

 

 

Tak sobie teraz myślę, że może ciekawie by wyglądało takie szwendanie po poszczególnych latach. Nie wiem, załóżmy zarzucam sobie taki 1975 rok i lecimy z tematem. Co w tym czasie się pojawiło, co zyskało na popularności. Dużo pracy pod względem researchu ale efekt mógłby być ciekawy.

Dobra ostatni numer, bo powoli muszę się położyć. Zatem wisienka. Iron Maiden i Polska z 1984 roku.

 

 

Dziękuję za uwagę i życzę miłego weekendu. 

(03:52)

piątek, 8 marca 2024

Marcowe święto ;)

Nie dość, że piąteczek, to jeszcze święto, Wasze święto. Wszystkiego najlepszego Kobietki!

 

 

Pozdrawiam serdecznie - Michał

niedziela, 3 marca 2024

Muzyczne szwendanie – cz. 83

(02:26)

Dobry wieczór i dzień dobry.

 

Ja tylko na chwilę, bo już późno, ale przed chwilą odkryłem kolejny numer ze zbliżającego się solowego albumu Bruce’a Dickinsona. Swoją drogą, poczułem niepokój, sprawdziłem rozpiskę tytułów na zbliżającym się albumie i wszystko się zgadza. Numer jest ale… No właśnie. Chwila, bo słucham instrumentów i nie mogę uwierzyć w to co słyszę.

 

 

Już tłumaczę. To solowa płyta wokalisty Iron Maiden. Solowa! Zatem skąd i po co tu ten numer, skoro pojawił się, co prawda w innej aranżacji. Źle, pojawił się osiem lat temu na płycie „The Book of Souls”, a teraz odrodził się w nowej kompozycji z bliżej mi nie znanych powodów. Po co, choć numery są jednak nieco inne. Ok, znalazłem wywiad z Dickinsonem, gdzie wyjaśnia tę wariację. Dla formalności, poniżej oryginał. Albo nie, wersja koncertowa.

 

 

Już nie grzebię dalej. Starczy mi przedwczesnych emocji. Jest początek marca, płyta pojawi się w połowie miesiąca. W kwietniu mam urodziny, więc od kilku miesięcy zbieram środki by zalać się winylami. Najlepsze, że szukam tych płyt jak popieprzony i znajduję, ale tu jedna, tam dwie, tu czwarta. Masakra. Wszedłem ostatnio znowu na Amazon i ooooo Matko. Wszystko od ręki, bez kombinacji i ceny często niższe niż u naszych polskich dystrybutorów. Póki co, mam 8 płyt w koszyku hehehe. Jeszcze miesiąc i zaszalejemy.

 

Na bank wpadnie pierwszy album Van Halen, a z nim numer…

 

 

i właśnie ten numer tak chamsko został potraktowany w 1997 roku przez projekt Apollo 440

 

 

Minęła mi sobota pod szyldem gruntowego sprzątania wszystkich kątów. Mojej Małżonki nie było w tym czasie, więc w tle muzyczka i nikt mi się nie kręcił i nie zaburzał rytmu. Nastawiłem się na bardziej odległe w czasie dźwięki i jak zwykle utwierdziłem się w przekonaniu, że zbyt późno przyszedłem na świat.

 

 

łoo Matko, tak znałem doskonale te numery ale i tak zastygałem z odkurzaczem bądź mopem. Rewelacja.

 

Już to pewnie kiedyś opisywałem. Miałem melodię w głowie. Może usłyszaną w radio, może na MTV, bo to już był ten czas. Nie znałem wykonawcy. Potrafiłem zanucić, zagwizdać. Dzisiaj potrafię gwizdać przez osiem godzin w pracy. Wówczas szukałem. Byłem też bliżej Kościoła, że tak fest. Szukając owych dźwięków poszedłem na pieszą pielgrzymkę do Częstochowy. Tam grali niemal wszystko, przerabiali znane numery i z innym tekstem stawały się hitami marszu. Skoro umieli takie rzeczy to powinni znać też moją melodię. Nikt z owych czynnych grajków nie rozumiał mojego przekazu. Podczas jednego z noclegów jeden koleś z nikąd pożyczył od nich gitarę i zaczął na niej grać. Grał spoko i po jakimś czasie zwrócił się do mnie – ten numer jest dobry. Już po drugiej zmianie chwytu wiedziałem, że odnalazłem mój utwór, jednocześnie będąc w szoku, że to tak proste.

 

 

I w tej historii mamy swój polski akcent…

 

 

Dzisiaj trafiłem na wyjątkową składankę numerów z czasów Wietnamu, bo na przestrzeni czasu znalazłem ich całkiem sporo. Dzisiaj usłyszałem numer, którego nie znałem i to był ten moment kiedy zastygłem z mopem bądź może jeszcze odkurzaczem. Nie pamiętam.

 

 

Byłem zniszczony hehe, baaa nadal jestem patrząc na jego okrężny chód. Przerażające. W tamtym zestawieniu nie było jednego numeru, który przez pewien czas również wywoływał u mnie niepokój.

 

 

w ostatecznym rezultacie numery brzmią całkiem spoko. Są niemal hipnotyzujące.

 

To tyle na dzisiaj, choć zupełnie nie planowałem spotkania. Zastanawiam się co na koniec, bo uwielbiam nasze rozchodniaczki. Nie mam pojęcia co włączyć. Mam totalną pustkę.

 

Wiem. Mam, taki w temacie. Mam tę płytę na winylu. Ma tyle lat co ja, bo udało mi się wygrać licytację. To swoją drogą ścieżka dźwiękowa z filmu/musicalu. Nie przedłużam.

 

 

Mistrzostwo świata. Amen

 

Życzę miłego, niedzielnego poranka. 

(04:35)

 

Ps.  A tu cała ścieżka z moich sobotnich porządków.

 

Ps. I polska wersja jeszcze z czasów epidemii. Genialne wykonanie.

 

 

 

niedziela, 25 lutego 2024

Muzyczne szwendanie – cz. 82

(02:03)

Dobry wieczór i dzień dobry.

 

Dzisiaj bardzo krótko, ale taki tydzień a raczej miesiąc. Ostatnio nie mam czasu by tu posiedzieć. Spycham wszystko na weekendy, a potem okazuje się, że jest tego tyle, że tylko rozłożyć ręce.

 

W międzyczasie zaczęliśmy oglądać z Żoną serial Sukcesja na HBO. Dwa odcinki w tym miesiącu, ale jak mówiłem to ciężki miesiąc i na bardziej ambitne projekcje nie ma czasu. Już od początku przepadłem w muzycznym klimacie.

 

Genialne zaaranżowane smyczki i klawisze. To w tej chwili numer takiej rangi jak ta wokalna wersja Iron Maiden w serialu The Walking Dead.  Serio, jak mi się wkręci to koniec.

 

 

Ale dzisiaj, tzn. w sobotę miałem chwilę oddechu. Przesłuchałem na winylu płytę Anathema - Pentecost III, a potem dla kontrastu płytę Van Halen – 5150, ta ostatnia łooo Matulu, mistrzostwo świata. Z namacalnie nieprzesłuchanych został mi już tylko Megadeth. Ale na spokojnie. Już za chwilę rozpęta się piekło.

 

 

Oj marzec będzie gruby pod względem nowych nutek.

 

Uwielbiam to smyczkowe i klawiszowe granie. Mam póki co, jedną płytę Ludovico Einaudi. Jeśli ktoś nie zna tego nazwiska to zaraz zaprowadzimy go na stos. Jak za dawnych czasów. A tak na serio, to można nie znać nazwiska ale zaraz po pierwszych dźwiękach poznaje się utwór i rozdziawiając usta pyta się, a to On? Chciałem pójść na skróty ale nie. Numer z filmu…

 

Znacie ten tytuł?

 

 

Osobiście przepadłem, bo uwielbiam język francuski. To właśnie tutaj pojawił się ze swoją muzyczką Ludovico Enaudi ale to za chwilę, bo tam przecież aż się roi od muzycznych odniesień.

 

 

i zaraz diss względem muzyki poważnej

 

 

I to jest właśnie istota doświadczania muzyki. Każdy na swój sposób, każdy chwyta się bądź też odrzuca konkretne dźwięki. Te są takie same. Zmieniają się tylko w kontekście odbiorcy. Amen.

 

Jak już tak konkretnie cytujemy muzyczne kadry, to niech będzie ten wspomniany na początku tej myśli. Ludovico Enaudi.

 

 

Tak, to ten moment kiedy śmiało można się poryczeć.

 

Ale ja chciałem tylko pokazać numer, który mam na winylu. Musiałem mieć tę płytę. Zaraz zrozumiecie. Uczta dla zmysłów.

 

 

Dla jasności Ludovico Enaudi to ten starszy Pan przy fortepianie.

Na koniec? Aż żal burzyć ten nastrój w inny sposób. Niech pozostanie.

 

 

Życzę miłego, niedzielnego poranka. 

(03:55)

niedziela, 18 lutego 2024

Muzyczne szwendanie – cz. 81

(01:15)

Dobry wieczór i dzień dobry.

 

Przeciągnęło mi się dzisiaj i w sumie nie planowałem naszego spotkania. Drugie zmiany w robocie mocno wykluczają mnie z domowego rytmu. Wstaję „rano” kiedy już nikogo nie ma, a wracam kiedy większość domowników zalicza pierwszą fazę snu. Piszemy sobie informacje na kartkach albo umawiamy się z Żoną, żebym obudził się wcześniej, bądź Ona czeka na mój powrót i wtedy mamy kilka minut żeby obgadać bieżące tematy. Nie lubię też załatwiać wszystkich spraw przez telefon. Wolę odczekać i w takim tygodniu ogarnąć wszystko w weekend siadając w końcu do laptopa.

Muzycznie powinno być! Już, już.

 

Dzisiaj zapragnąłem takiego wejścia, bo szperam od dłuższej chwili ale ten nie zdradza numeru. Oglądaliście serial The Walking Dead? Podczas pierwszych sezonów przepadłem. Miałem nawet koszulkę z takim motywem, niemal zamknięte drzwi, z pośród których wystają dłonie a na drzwiach widniał napis „Dont open, dead inside”. OK, numer z odcinka. Słuchajcie uważnie, pierwsze 2 minuty wystarczą.

 

 

To są właśnie takie momenty kiedy muzyka porusza po całości. Miałem łzy w oczach kiedy pierwszy raz doświadczyłem tej sceny, bo w głowie przecież dopowiedziałem sobie dalszy ciąg tej melodii. Z @jatymyoni poruszaliśmy ostatnio znaczenie koncertowych wersji. Pierwszy raz byłem na koncercie Ironów w 2008 roku, ale wówczas ten numer jeszcze nie istniał. Byłem też w 2018 roku, ale choć już był krążku, nie został wciągnięty na koncertową set listę. Jestem zatem zmuszony, by skorzystać z ogólnodostępnej wersji.

 

 

Bardzo długi numer, zdecydowanie nie radiowy.

 

W ostatnich sekundach jego trwania perkusista Nicko McBrain nabija cztery blachy rozpoczynając kolejny numer ale nagranie się urywa. W tamtym czasie był to…

 

 

Matko, nie słuchałem Ironów od nie wiem, w każdym razie długo. Ale to jest tak jak w małżeństwie. Czasem wystarczy świadomość, że ta osoba jest obok. Każdy ma swoje cięższe dni więc chwile ciszy są jak najbardziej ok. Nie sztuką jest być ze sobą i podtrzymywać konwersację. Sztuką jest czuć się komfortowo nic nie mówiąc.

 

To następny na liście…

 

 

W 2018 roku pojechałem na koncert w Krakowie. Przejechałem niemal całą Polskę by w trzydziestu paru godzinach zamknąć to wydarzenie. Pociąg, obiad, planty, hotel, koncert, zapiekanka na Kazimierzu, hotel, pociąg. Mogłem podarować sobie ten hotel i wyszłoby krócej, ale Kraków. Moje rodzinne miasto. Jak tu nie zostać na nockę.

 

Trochę szkoda, że Iron Maiden nie ma nowszych oficjalnych wersji swoich koncertów. Chociaż jak teraz szukam są takie pojedyncze strzały.

 

 

Hehe, było na początku „ein, zwai, drei”, ale to festiwal Wacken, więc Niemcy.

Następny numer, z tego samego koncertu ale z najnowszej płyty.

 

 

Uwielbiam takie samotnie puszczone gitary na wstępie. Rewelacja. Często na płycie taka partia leci tylko w lewym kanale wzbudzając dyskomfort i poczucie niepełnego obrazu. Za chwilę jednak dołączają pozostałe instrumenty i dźwięk płynie szerokim strumieniem. Ok, to jeszcze jeden. Numer, który zarazem był pierwszym singlem zwiastującą nadchodzącą płytę.

 

 

Ale emocje. Na koncertach czuć je doskonale. Przez dłuższą chwilę zastanawiałem się jak je przedstawić. Każdy odbiera muzyczne gatunki, sekwencje dźwięków na swój sposób. Nie jest więc możliwością by od tak, na pstryknięcie komuś poleciała łza.

 

Spróbuję to jednak przedstawić w inny sposób. Przejechałem na mój ostatni koncert Ironów przez całą Polskę. Z Pomorza na południe. Ale to jest nie ważne. Ktoś kto decyduje się na taki wyjazd ustawia sobie wszystko wokół by pasowało. Jedzie, w moim przypadku zaledwie 5-7 godzin w pociągu. Potem hotel, chwila odpoczynku i koncert, gdzie drzwi otwiera się na długo przed gwiazdą wieczoru. Jeśli to nie festiwal, to zwykle trzeba zająć miejsce odpowiednio szybko, by nie oglądać sceny z ponad stu metrów. Jaki nie byłby suport trzeba go doświadczyć aż w końcu. Właśnie. Nie wiem czy to łzy radości, że skończyli grać, czy że w końcu nastał czas finałowego koncertu.

 

W poniższym fragmencie, został uchwycony moment preludium do właściwego spektaklu. Moment, kiedy pewnie tacy wędrowcy jak ja w 2018 roku przemierzyli kilkaset kilometrów by być w tym konkretnym miejscu. Moment, kiedy są daleko od swoich codziennych trosk i mogą oddać się uczcie dźwięków. Jest euforia i łzy.

 

 

 i tuż zaraz po wstępie…

 

 

Jest! Widzicie napis na latającym nad sceną samolocie? W 3:58 minucie. UFOY, wszystko się zgadza. Taki sam mam na ręce, ale o tym już opowiadałem.

 

 

No dobra starczy. Muszę się położyć. Na koniec zespół, który na przestrzeni swojej działalności mocno się zmienił. Mam wszystkie jego płyty w wersji winylowej do kulminacyjnego momentu. Z tych nowszych lubię jeden numer, ale to też przez film, bo ten był genialny w swojej konstrukcji.

 

 

Może kiedyś wrócimy do tej projekcji, bo jest genialna w swej prostocie. Film świetnie pokazuje znaczenie zmysłów.

A to trailer filmu…

 

 

Nie ukazuje istoty problemu, ale uwierzcie mi na słowo. Wciska w fotel i pobudza do refleksji.

 

Co do Anathemy, poza tym numerem nigdy nie wychyliłem się poza płytę z Judgement z 1999 roku. Wszystko później świadomie omijałem szerokim łukiem ale ostatnio… nieco zboczyłem i tym sposobem mam świetny numer, dwa pokrewne numery z jednej z ostatnich płyt.

 

 

i tym miłym akcentem zakończę to szwendanie. Totalna uczta zmysłów. Można się rozpływać. Jeśli spojrzymy na historię zespołu od jego początku, to zestawienie jest dalekie od pierwszych płyt. Niesamowita zmiana. No dobra ostatni, ale z płyty na której się zatrzymałem. Judgement prosto z Krakowa.

 

 

Doskonałe zakończenie.

Życzę miłego, niedzielnego poranka. 

(04:22)

 

sobota, 10 lutego 2024

Muzyczne szwendanie – cz. 80

 

(01:07)

 

Dobry wieczór i dzień dobry.

 

"Późno już otwiera się noc
Sen podchodzi do drzwi na palcach jak kot"

 

Pozwolę sobie tak zaintonować...

 

 

Muzycznie niewiele się u mnie zmieniło w ostatnim czasie. Podświadomie żyję już czerwcowym festiwalem w Gdańsku, więc najbliższe miesiące pewnie będą odcinaniem kuponów. Już od dłuższego czasu wisi rozpiska zespołów i ceny biletów na poszczególne dni.

 

 

Cztery dni muzycznej uczty, ale zdecydowałem się, że zabiorę Żonę na wspólny wyjazd drugiego dnia gdzie będzie grał Bruce Dickinson (Iron Maiden) z solowym projektem, którego dźwięki użyłem podczas budowania weselnej płyty paręnaście lat temu. Nie pytajcie ile dokładnie, bo mogę się dzisiaj pomylić, a nie chcemy żebym pojechał sam. Tu podrzucę numer z nadciągającej płyty Diskinsona. Hmmmm. Jeszcze mnie nie kupił...

 

Bruce Dickinson – Rain On The Graves (Official Video)


 

Płyta ma premierę w marcu. Na bank kupię w wersji winylowej i wtedy będę mógł szerzej wypowiedzieć się o materiale. 

 

W zbliżonym czasie pojawi się również album Judas Priest, skutecznie uszczuplając mój portfel. Najnowszy numer z nadchodzącej płyty wydaje się o wiele delikatniejszy od poprzednich.

 

 

Hmmm, i znowu. Nie znając pełnej koncepcji albumu, trudno wypowiedzieć się o pojedynczym utworze. Jak będzie wyglądał na płycie? A może będzie idealnym oddechem dla poprzedzających go szybkich rytmów. Dlatego nie powinno się rozpatrywać numeru jako numeru. Powinno się mieć świadomość o jego miejscu w szeregu na płycie. Rozumieć dlaczego jest trzeci, a nie pierwszy czy ósmy. Zespół tworząc album nie układa go alfabetycznie a względem emocji. Jak koncerty. Amen

 

Dziewięć dni temu pojawił się numer Blaze'a Bayley'go. Tak, to ten gość, który na dwie płyty zastąpił Dickinsona w Iron Maiden. Lubię te płyty, bo są inne. W sumie to każda kolejna IM jest inna względem poprzedniej. Ale tutaj zmienił się wokal i to czuć nie będąc wybitnym znawcą muzycznych dźwięków. Jest mniej wariacji wokalnych a mimo to... coś tam jest, co urzeka.

 

 

albo to

 

 

a tak sobie radził ten Pan w formacji Iron Maiden

 

 

To teraz największa niespodzianka tego tygodnia. Zespół Slayer już dawno zakończył swoją działalność, ale Kerry King (gitarzysta) nie odwiesił instrumentu na kołek i brnie dalej. Zebrał kilku wariatów i rozpoczął nowy etap. To tyle, śledząc internetowe wpisy, bo gotowy numer wpadł całkiem niedawno i nie zdążyłem go przesłuchać z należytą uwagą. Zatem proszę bardzo, posłuchajmy.

 

 

 

I co? I nico. Brzmi jak brzmieć powinno, selektywne gitarowe szorowanie. Bardziej wyraźne i poukładane. 

 

Ok, już kończymy. Jeszcze chwila. Na czerwcowym Mysticu w piątek pojawi się Accept i Megadeth. To dwa zespoły, które chciałbym zobaczyć. Niestety, już bez Małżonki: 

 

Accept

 

 

i Megadeth

 

 

To tyle na dzisiaj, nie przewidziałem niespodzianek, choć... może starym zwyczajem zapętlimy to szwendanie. Pomysł brzmi całkiem spoko więc znowu czas na Turbo, jeszcze bardziej melancholijnie.

 

 

Tym akcentem życzę miłego, sobotniego poranka, popołudnia itd.

 

(02:57)

sobota, 10 lutego 2024

Umberto Eco? Niepokojące refleksje.

Z Internetów:

 

"Umberto Eco, który posiadał 50 000 książek, powiedział o domowych bibliotekach:

 

Głupotą jest myśleć, że trzeba czytać wszystkie kupowane książki, ponieważ głupotą jest krytykować tych, którzy kupują więcej książek, niż kiedykolwiek będą w stanie przeczytać. To tak jakby powiedzieć, że przed zakupem nowych należy użyć wszystkich sztućców lub szklanek lub śrubokrętów lub wiertarek. Są takie rzeczy w życiu, których trzeba mieć zawsze mnóstwo zapasów, nawet jeśli użyjemy tylko małej części. Jeśli np. książki uważamy za lekarstwo, rozumiemy, że dobrze jest mieć ich wiele w swoim domu, a nie tylko kilka: kiedy chcesz poczuć się lepiej, to idziesz do “domowej apteczki” i wybierasz książkę. Nie przypadkową ale odpowiednią na ten moment. Dlatego zawsze warto mieć wybór stosowanego preparatu. Poza tym kto kupuje tylko jedną książkę, przeczyta tylko tę, a potem się jej pozbywa. Po prostu działa według logiki konsumenta, który uważa książkę za produkt. Ci, którzy książki kochają wiedzą, że książka nie jest towarem."
 
Czy to prawdziwa wypowiedz Umberto Eco? Nie mam pojęcia, choć próbowałem, bez powodzenia, znaleźć jakikolwiek, inny ślad w odmętach Internetu. Mimo wszystko, brzmi bardzo mądrze i swoją drogą psuje mój plan. Zszedłem z początkiem roku z zalegającymi książkami poniżej setki. Baaa, dzisiaj jest ich już dziewięćdziesiąt. 
 
Trochę wstrzymałem zakupy, ale też znowu mocno zawęziłem kategorię wybierania kolejnych tytułów pod względem zakupów. To zdecydowanie zależy od psychiki. To można porównać do działania aplikacji w telefonie, działających w tle. Ktoś świetnie funkcjonuje wiedząc, że na półkach zalega mu pięćset, dwa tysiące pozycji i wszystko jest ok. Z czasem te dane będą przetworzone, zna ich wartość i orientacyjnie potrafi określić kolejność. 
 
No cóż, mój umysł jest niższego rzędu i ostatnio wybrałem cztery pozycje Grahama Mastertona, bo tyle brakowało mi żeby objętościowo zamknąć półkę na tzw. "od deski do deski". I mam. Masterton wg wydawnictwa Replika potem Rebis i koniec półki. Tuż za miedzą wydawnictwo Albatros. To nic, że jeszcze czekają kolejne książki od Rebis i ta granica przesunie się łamiąc ten układ. Póki co, jest dobrze. Później, będę kombinował. 
 
Mam też coś takiego, że jak uzbiera się z czasem jakaś sterta książek z określonego gatunku, to czuję wewnętrzną presję by ją zredukować. Zwykle odbywa się to naturalnie i co jakiś czas podbieram zalegające tytuły. Na początku roku postanowiłem ruszyć z militarnym akcentem i wziąłem pierwszą. Potem drugą, trzecią, czwartą. Wykipiało. Czas coś było zmienić. Padło na książkę M*A*S*H* a potem znowu w bardziej realistycznym temacie. Potem Masterton by zapełnić półkę. Nie kieruję się żadnym głębszym schematem. Lubię stanąć przy książkach i patrzeć. Planować i cieszyć się chwilą z nadciągającej przygody. 
 
To niesamowite, że leżąc na kanapie i patrząc na regały z książkami można się relaksować. Często zerkam, dużo pamiętam. Wiem gdzie szukać konkretnego tytułu i nawet czy książka była wysunięta przez kogoś ciekawskiego podczas mojej nieobecności.  
 
Choroba? A jakże. Zatracam się więc wg powyższego cytatu w mojej "domowej apteczce". Leczę swoje niedoskonałości, lęki i uciekam przed codziennością.
niedziela, 31 grudnia 2023

Muzyczne szwendanie – cz. 79

(00:41)

Dobry wieczór i dzień dobry.

 

Dzisiaj późno, ale miałem trochę do ogarnięcia, więc zeszło. To zdecydowanie ostatni wpis w tym roku więc będzie wyjątkowo spontanicznie. W ciągu dnia trochę sobie posłuchałem ale włączyłem YT od numeru Judasów, a potem czekałem co mi spersonalizowany algorytm podrzuci. Nic nie wyciszyłem, nic nie pominąłem, więc cieszę się, że już potrafi idealnie trafiać w moje gusta. Mógłby być nieco bardziej odważny i próbować co jakiś czas lekko zejść z utartej ścieżki bo może trafiłbym w ten sposób na coś ciekawego. Póki co, ciekawostki muszę wyłapywać sam. Tak też znalazłem poniższy numer. Nie wpisałem go w wyszukiwarce, a pojawił się gdzieś przy okazji, więc może jednak tutaj jest to moje wyczekiwane zejście w bok i działanie z zewnątrz.

 

 

Przesłuchałem już ten numer kilka razy, nie wiem kto w końcu go gra tak namacalnie. W teledysku mamy dwa zespoły Amon Amarth i Saxon. Może w studiu każdy z tych wszystkich muzyków dołożył swoją nutkę. Jest to wykonalne. Świetnie brzmią te wokale. Dwa różne światy. 

 

W takich momentach uświadamiam sobie, jak jestem marnym puchem. Nie znam pełnej twórczości Saxon, również Amon Amarth jak i pewnie dziesiątek, setek innych zespołów. Dotąd nie przesłuchałem dyskografii Kreator, Sodom, Mercyful Fate mimo, że wszystkie solowe płyty Kinga Diamonda mam na winylach i znam je doskonale. Mam świadomość, że takich przypadków jest multum i mam świadomość, że nie sprostam temu zadaniu, by do wszystkich dotrzeć. Z drugiej strony, jestem mega muzyczną konserwą, więc nowości (te w moim mniemaniu) są ciężko przyswajalne. 

 

Słuchając jednak powyższego numeru, barwa wokalu Pana Petera Byforda (Saxon) bardzo przypomina tę naszego polskiego wokalisty. Dzisiaj to odkryłem. No jak nic, są bardzo blisko. Sprawdźmy.

 

 

ej, chwila, znam to pomieszczenie. To nie to samo miejsce gdzie nagrywał Judas Priest?

 

 

hehehe pewnie, że tak! Ale numer ;) Niesamowite odkrycie. 

 

Ale wracając do pierwszego porównania. Głos Petera Byforda vs nasz polski wykonawca. To jeszcze raz. Barwa wokalu.

 

 

 

 

Bardzo blisko, szczególnie ta maniera podczas przeciągania wyższych dźwięków. Zobaczcie jak jedno dłuższe posiedzenie i ile ciekawych połączeń. 

 

No dobra, to teraz inaczej, 24 grudnia urodził się niesamowity człowiek. To dla wszystkich oczywiste, ale dla metalowców to również wyjątkowa data, bo zbiega się z narodzinami Lemmy'ego - wokalisty Motorhead. Po 70 latach i czterech dniach (28 grudnia 2015) zmarł zostawiając po sobie spuściznę której nie jeden muzyk z czołowych zespołów nigdy nie osiągnie. To ikona, prekursor i kamień milowy dla muzyki metalowej. 

 

 

i z tych nowszych, bo celowo pominę te ostatnie, na których ewidentnie widać, że coś się kończy. Zatem czasy świetności!!! Muzyczka...

 

 

Doskonały numer. Po śmierci Lemmy'ego zespół naturalnie zakończył działalność. Z resztą, chyba nikt nie odważyłby się stanąć na jego miejscu, a to już o czymś świadczy. Gitarzysta Phil Campbell, obecnie gdzieś tam się pojawia pod szyldem Bastard Sons ("Bastards" to znowu tytuł płyty Motorhead).

 

 

Największą niespodzianką była wówczas informacja dotycząca perkusisty. Mikkey Dee mając już na swoim koncie pierwsze płyty Kinga Diamonda, potem Motorhead w dalszej swojej drodze, powinien trafić również wysoko. I tak też się stało, co swoją drogą, w swoim czasie było dla mnie mega zaskoczeniem.

 

 

Wakacje, patrząc na tempo i gęstość dźwięków. To niemal ja przejść z takiego trybu

 

 

na taki 

 

 

Ok przegiąłem. Ale rozumiecie o co mi chodzi. 

 

Swoją drogą jak już jesteśmy przy perkusistach, to mam ciekawy numer. Do Tool'a również nigdy nie dotarłem, ale kiedyś dostałem ten numer w tej właśnie wersji od kolegi i przepadłem. Zaraziłem nim wszystkich domowników, ale o to nie trudno, bo jak leci w kółko jakiś numer, to chcąc nie chcąc w końcu nim nasiąkasz i potem nucisz.

 

 

Starczy już tych dźwięków, bo coraz więcej mi się odpala. To jeszcze jeden, z naszego podwórka, żeby nie było, że w Polsce nie ma magików.

 

 

I tyle na dzisiaj, choć wypadałoby jakoś spójnie zakończyć ten wieczór, czy raczej nockę. To będzie trudne zadanie, bo zaczęliśmy od Amon Amarth, a na tym polu dopiero co raczkuję. Ale spróbujmy. Na zakończenie.

 

 

ej, czy tam na stole nie leży polska waluta z minionego ustroju? Pewne, że tak. Ooo nie, nie, nie. Mówiłem, że koniec to koniec. Nie dam się dzisiaj wciągnąć w kolejną grę skojarzeń. Ja już się przecież żegnam. Niesamowity traf. Jutro będę rozsyłał po znajomych. 

 

To nasze ostatnie spotkanie w tym roku, było mi miło. Do setki jeszcze brakuje, ale o tym później. W Nowym Roku życzę Wam przede wszystkim spokoju i tym samym braku zmartwień. Zdrowia i mnóstwa kasy. Mówią, że kasa nie przynosi szczęścia. Guzik prawda, to dzięki niej nasze biblioteki puchną, zapełniają się muzyczne czy też filmowe półki. Niech nam się przelewa, bo lepiej mieć więcej niż mniej do przeczytania. Najlepszego!

 

 

Dobranoc i dzień dobry w ostatnim dniu tego roku.

 

(04:31)

 

niedziela, 24 grudnia 2023

Muzyczne szwendanie – cz. 78

(00:07)

Dobry wieczór i dzień dobry.

 

Dawno mnie nie było, pozwolę sobie tak zażartować ;) jednak w tle, muzycy nie próżnują i powstają też nowe numery w odróżnieniu od tych, które przywołuję dla nas sprzed dekad. Dzisiaj, a raczej wczoraj (tj. w piątek) większą część czasu spędziłem w kuchni. W tle oczywiście muzyczka, ale już w postaci dźwięków radiowej trójki. Dzisiaj musiałem się skupić, bo dwa razy w roku robię i nadzoruję prace przy rodzinnej sałatce. Brzmi banalnie i tak jak ja, zapewne każdy robi ją w zupełnie inny sposób. Moja wersja może nieco się różnić jak i ilość produktów, bo robię ją dla kilku rodzin. Nie będę już wrzucał zdjęć, ale piątkowego wieczoru mieszałem bardzo blisko 10 kg sałatki. Mam specjalną michę (18 L) i uwierzcie, że finałowe mieszanie trwało trochę czasu. Moja Żona dzielnie mi w tym procesie towarzyszyła, choć już ma świadomość, że podczas pracy nie jestem rozmowny. Tak sobie stoimy, siedzimy, kroimy, doprawiam i po kilku godzinach wracamy do bieżących tematów ;)

 

Ale muzyczka, bo podczas ostatniego spotkania wspominałem o zespole Pantera, a tu proszę. Pojawił się cover polskich muzyków, którzy potrafią to robić. Jeszcze nie słuchałem, widziałem tylko informację, zatem nie przedłużając, lecimy.

 

 

Oj nie jestem przekonany. Posłuchałem sobie przy okazji oryginału i niestety. Średnio mi podeszło, dwóch wokalistów, dwie inne barwy (nie lubię Sokołowskiego) a i tak daleko do Phila Anselmo. Dwie gitary, gdzie w Panterze całą tę robotę robił Dimebag Darrell. Oczywiście Pająk też by sobie poradził, ale… Nic to, Pani Beata za perkusją jak zwykle genialna. To było trudne zadanie.

 

Wskoczyło mi też jakieś powiadomienie dotyczące nadciągającej płyty Judas Priest i przez moment pomyślałem, że poleci trzeci singiel ale nie. To tylko ogólna zapowiedź albumu. Ale idąc za tropem znalazłem coś intrygującego. Podrzucę, dwa numery.

 

Pierwszy - KK's PRIEST - One More Shot At Glory

 

 

i drugi - KK'S PRIEST - Sons Of The Sentinel

 

 

To jak już zauważyliście, to numery z najnowszej płyty zespołu KK'S PRIEST gdzie pierwsze skrzypce, a raczej partie gitarowe tworzy K.K. Downing czyli nie kto inny a były gitarzysta Judas Priest. Ale to nie koniec sensacji, bo na wokalu jest Tim Owens, który niegdyś zastąpił Roba Halforda na dwóch płytach Judas Priest, by ten oddał się solowym projektom. Jest tu też Les Binks, perkusista, który w końcówce lat siedemdziesiątych swój ślad wybił na trzech krążkach Judas Priest. Dużo tych połączeń, ale to nadal nie koniec. Te czerwone, co zaznaczyłem w powyższych tytułach, to nic innego jak tytuły numerów Judas Priest. Szach mat. Numery na szczęście są zupełnie inne, ale ślad jest mocno widoczny. W sumie to rozumiem. Ktoś wpisując w wyszukiwarkę The Sentinel Judas Priest, pewnie przy okazji trafi na Sons Of… itd. Tani zabieg, ale pewnie działa. Mimo wszystko, muzycznie brzmi to całkiem nieźle, więc pomimo wcześniejszych oporów przed tym tworem, wcześniej czy później, zgłębię temat.

 

Dla rozluźnienia, niech poleci chociaż jeden z tych czerwonych tytułów.

 

 

Oczywiście jest tu wspomniany chwilę wcześniej K.K. Downing. Doskonały duet gitarowy, który tworzył z Glennem Tiptonem. Solo na dwie gitary, które brzmi niczym wymiana zdań, by po chwili wspólnie odnaleźć porozumienie i wybrzmieć w idealnej harmonii. Rewelacja. Kiedyś nawet nauczyłem się grać wstęp ale resztę zostawiłem mistrzom.

 

W następnym roku pojawi się również solowy album Bruce’a Dickinsona. Mamy pierwszy singiel, widziałem już płytę w sklepach, choć dostawa dopiero za kilka miesięcy, więc się wyrywam.

 

 

Póki co, tylko jeden numer, więc ciężko wyczuć jaka może być cała płyta. Brzmienie gitary na zapowiedziach wydawało się być ciężkie na wzór doskonałej płyty „The Chemical Wedding” ale już wokal i jego melodyjność nieco burzy ten obraz. Póki co, to nadal dla mnie wielki znak zapytania, choć to oczywiste, że i tak będę ją miał. W następnym roku Dickinson będzie na festiwalu w Gdańsku, więc czekam, bo choć na razie bilety są dostępne tylko na cały festiwal, to organizatorzy zapowiedzieli, że po zamknięciu listy zespołów, rozpocznie się sprzedaż na poszczególne dni ;) Ma być też Accept i Megadeth.

 

Jest też potwierdzenie zapowiedzi płyty Kinga Diamonda, która ma mieć tytuł „The Institute” i być kolejną spójną opowieścią. Numery mają przedstawiać opowieści o szpitalu psychiatrycznym z lat 20’ ubiegłego wieku, gdzie odczujemy obrazy mrożące krew w żyłach. To jednak wiadomości, która nakłada się z poprzednimi sprzed kliku lat, więc jestem ostrożny. Jeden numer jednak jest.

 

 

Mam Jego wszystkie płyty na winylu, więc i ta na bank dołączy do naleśnikowego grona, jak tylko i o ile się pojawi.

 

Na koniec dwa numery, pierwszy a z nim cała płyta jaką przeoczyłem. Anathema, tak, było słuchane na muzycznych szwendaniach wielokrotnie. Zmylił mnie jeden zapis. Miałem pierwsze płyty zespołu, a gdzieś wyczytałem, że trzeci czyli mini album „Pentecost III” (EP) to połączenie numerów z pierwszym „The Crestfallen” (EP), który już stał na mojej półce. Olałem temat, ale jednego dnia coś mnie tknęło i zweryfikowałem. Guzik prawda. To dwa różne mini albumy, które kiedyś, ktoś na YT spiął to w jedno i słuchając pierwszej części, a nie docierając do końca odnosi się takie wrażenie. Przesłuchałem osobno w wersji strumieniowej i uświadomiłem sobie, że nie mam jednego albumu. No to co? Skoro czas świąt, to na szybko list do Mikołaja i wysłane. Poniżej, genialny numer, z tej właśnie płyty, już zdążyłem wymęczyć nim sąsiadów, póki co odpoczynek, poczekam na winylową wersję. Z minuty na minutę, rośnie coraz bardziej i przybiera zupełnie innego obrazu. Uwielbiam u nich to narastanie dźwięków, a tym samym emocji.

 

 

Rewelacja, a jak już jesteśmy przy prezentach choinkowych, to również poprosiłem o ciężko do zdobycia płytę „Youthanasia” zespołu Megadeth. A co mi tam, skoro tamtą załatwi, to niech się wysili na kolejną. W sumie, to album który na miękko można słuchać od deski do deski, czyli tak jak każdy być powinien. Ten dostarcza wyjątkową przyjemność dla odsłuchu. Dave Mustaine (gitarzysta i wokalista) to ten człowiek, który kiedyś wyleciał z zespołu Metallica i jak potwierdzają świadkowie, jest nieobliczalny jak zaczyna pić.

 

 

Tak, tak już kończymy. Dwa numery, bo kiedyś tak ładnie zapętlałem nasze muzyczne szwendania. Nawiążę do wątku Judas Priest i  K.K. Downing. Zespół i gitarzysta. Megadeth i D. Mustaine. Damage Case i M. Laskowski. Nie, nie, nie, ja nie tworzę numerów pod zespół, w którym grałem. Biorę te, które nigdy nie znalazły się płytach ;) Ale wróćmy na wyższą półkę i zespół Megadeth. Z czym Wam się kojarzy poniższa nutka mimo, że tytuł jest zupełnie inny?

 

 

i

 

 

Na tej płycie grał jeszcze Mustaine z obecnego Megadeth, więc pewnie współtworzył ten numer, a tym samym miał do niego równe prawa. Nie mam pojęcia jak się panowie ugadali, ale śmiem wątpić, że przemilczeli sprawę i wyszło jak na powyższych obrazkach.

 

Dobra, kończymy, popołudniu Wigilia, u nas w tym roku znowu wyjazdowa. Dziękuję za uwagę.

 

Ps. Bardzo świeża scenka.

- A co to był za numer, który mi ostatnio puściłeś? – zapytała Żona.

-  To był Skinny – odpowiedziałem.

Widzę, że wpisuje w Google i pokazują się Jej różne okienka, poza tym docelowym, po czym włącza coś zupełnie innego.

- To nie jest to – oświadcza z wyrzutem.

- Skinny, a co Ty włączyłaś? – pytam z zaciekawieniem.

- No skinn.

- Skinny wpisz i będzie ok – podpowiadam już szykując w głowie ripostę.

- Same jeansy mi się pokazują – odpowiada.

- A gdzie tego szukasz? Wpisz na YT, będzie łatwiej.

- Sam wpisz, jak jesteś taki mądry – przestawało być miło.

- Mogłaś równie dobrze, na allegro szukać – nie mówiąc tego na głos, włączyłem pierwszy link na YT.

 

 

Świetny numer swoją drogą, ale to zupełnie poza dzisiejszym tematem.

 

Życzę miłego, niedzielnego poranka, później prezentów oraz spokojnej i ciepłej atmosfery gdziekolwiek i z kimkolwiek będziecie spędzać ten czas.  

(04:08)

sobota, 23 grudnia 2023

O książkach, czytaniu i statystykach słów kilka

Ooo Matko, a ten znowu. Racja, rozbujałem się w tym miesiącu, a gdzie tu jego koniec. To wynik kilku czynników. Więcej powietrza i wolnego czasu. Zawsze powtarzam Żonie, że ja mogę siedzieć w domu, mogę przyrządzać obiady, sprzątać. Niech Ona zarabia na to wszystko, będzie wracała na gotowe, a w wolnym czasie będę czytać, pisać i tworzyć muzykę. Właśnie, już chciałem załączać muzyczkę ale to przecież nie "Muzyczne szwendanie" więc jedynie zdradzę, że w słuchawkach leci płyta Amon Amarth - Versus the World. Nie wiem, nie znam, to pierwszy odsłuch więc rozdziewiczam dźwięki w tle. Tak mnie dzisiaj naszło, kiedy Mama wysłała mi wywiad o brodach w wykonaniu Zakka Wilde'a i właśnie Jonaha Hegga (wokalisty Amon Amarth). Ale do brzegu Michale. 

 

Jako, że zbliża się koniec roku, aktywowały się w mojej głowie odpowiednie zachowania. W ostatnim czasie zrobiłem sobie porządek w książkach typu "bez daty", a że znalazłem w komputerze plik w postaci notatnika z lat 2016-2017 to przypisałem każdej książce odpowiednią, jednocześnie uzupełniając brakujące informacje. To już mój trzeci rok , na profilu pokazuje "ponad trzy lata" i zauważyłem schemat. Otwieram przypisaną stronę do konkretnej książki i mój wzrok z automatu leci na dane szczegółowe. Data wydania, oooo pełna to sukces, bo nie trzeba szukać i uzupełniać. Nie, nie wystarczy rok. Potem ilość stron i kategoria. To znowu najczęściej zapominany element przez dodającego. Brak opisu? Też się trafia, więc jako jeden z kilku Bibliotekarzy działamy, by to wyglądało. Jeżeli komuś przeszkadza krzywo położona książka, wie o co mi chodzi. Paproszek, leżący na idealnie czystej powierzchni., podobnie. 

 

Największym jednak moim osiągnięciem tego roku to tzw. stos wstydu. Walczyłem, to zbyt wyniosłe określenie. Starałem się przez kilka lat z rzędu zejść z tej liczby poniżej setki. Sto książek, to dla mnie Mount Everest. Widzę po półkach ile  książek leży (dosłownie) bo ciągle rozgraniczam na te przeczytane (stojące) i w kolejce (leżące). O jakże to dołujący widok, a jednocześnie motywujący. Jak teraz patrzę, od 2019 roku zatraciłem się w zakupach nie ogarniając stosu do brzydko określając "przerobienia". Tak, rozumiem, to nie wyścigi, czytanie uważne a nie po "łebkach". Nigdy nie podchodziłem w ten sposób do tematu, mimo, że czasami czułem, że wkopałem się w nie do końca mi pasujący tekst. 

 

Tak, stało się. Mogę to śmiało oświadczyć, bo do końca roku nie zamierzam nic kupować, a Battle Royale Koushun Takami dzięki swojej objętości, bez problemu, dostarczy mi emocji do końca roku. Mega historia się zapowiada. Jestem dopiero w jednej czwartej, a powiązań znalazłem masę, zatem postaram się podzielić tym wszystkim tuż po skończonej lekturze. Tak, stało się, bo miałem dokończyć myśl. Mój stos wstydu zszedł poniżej setki. Dziewięćdziesiąt osiem, to mój sukces, bo mnie zawsze bardziej bolało to ile jeszcze mam do ogarnięcia, niż to, co powinno radować, czyli ile udało się przeczytać. 

 

Oczywiście, że można zmanipulować ten wynik. Można wstrzymać zakupy, też tak zrobiłem, tyle że w pamięci mam jedynie dwie książki, a wg mojej zasady, ale puszczam zamówienia dopiero kiedy skompletuję 5-10 książek, więc nityrydy. ;) W każdy, razie udało się, koniec tematu.

 

Z czytaniem wiąże się również mój wzrok, który ewidentnie zaczyna szwankować. Głównie czytam na leżąco i mam opartą książkę na klatce piersiowej, a zza pleców świeci lampka (często to nocne godziny). Obecnie, znacznie oddalam książkę, bo tekst się rozmywa. Zwłaszcza kiedy jest mniejszy. Do tego, nie do końca oświetlone strony, bo nie chcąc obudzić Żony, znacznie zaniżam jej strumień. W zeszłym roku byłem u okulisty. Z daleka czytałem bez problemu nawet te najniższe linie na tablicy, więc tylko usłyszałem, że tak, z wiekiem będzie to następować. Poradził jeszcze poczekać, ale minął rok a ja widzę różnicę, tzn. w rezultacie nie widzę. Hehehe. Wziąłem jakiś czas temu okulary szwagierki. Przeczytałem drobny tekst na etykiecie dostępnych w pobliżu produktów i zwariowałem. Wszystko widziałem, szok. Jakby ktoś mi umył oczy. Bez mrugania, łapania ostrości, oddalania i przybliżania. Nieeeeee, w następnym roku idę jeszcze raz. 

 

Na koniec, jeszcze o statystykach jakie serwuje nasz portal. Kiedyś nawet było głosowanie, czy to istotne, czy nie. Dla mnie, było niepotrzebne, ale byłem wówczas w mniejszości. Dzisiaj, co jakiś czas sprawdzam sobie jak to się rozkładało, w miesiącach czy latach (stąd prace nad uzupełnieniem 2016-2017). Ale zdziwiło mnie, że w tym roku tak słabo mi poszło, względem lat ubiegłych. Z drugiej strony, kiedy sprawdziłem ilość nieprzeczytanych książek a stron, sytuacja nieco się rozjaśniła. Wychodzi, że w tym roku tych książek mam mniej ale bardziej opasłych i już lżej zrobiło się na serduszku. Dobre to, zwracam honor.

 

To tyle, dziękuję za uwagę.

Pozdrawiam i do zobaczenia na "muzycznym szwendaniu"

 

Michał

czwartek, 21 grudnia 2023

Muzyczne szwendanie – cz. 77

(00:08)

Dobry wieczór i dzień dobry.

 

Przez ostatni tydzień siedziałem w domu, w sumie przez kolejny również będę, bo L4 mam do najbliższego piątku. Żeby nie było, nie leżę plackiem a regeneruję się a przy okazji ogarniam kąty. Lista jest długa, ale sukcesywnie ją ogarniam skreślając kolejne punkty. Tak, dotyczy przedświątecznego sprzątania i na początku była mega długa. Wczoraj zabrałem się za to sprzątanie tak na serio, ale nie w ciszy. Nawet gotując, muszą mi płynąć jakieś dźwięki w tle. Przesłuchałem wszystkie zaległe płyty winylowe, bo każdy zakup, mimo że płytę znam od deski do deski, to jednak. Musi być ten moment nałożenia igły i wysłuchania wszystkich szmerów. Dokończyłem w ten sposób Panterę oraz kilka płyt Van Halen, swoją drogą ciekawa kumulacja.

 

 

 

Jakiś czas temu chwaliłem się pakietem płyt Van Halen, który przez wydawnictwo został podzielony na dwa etapy. Ja mam ten nowszy, cztery ostatnie albumy zespołu z nowym wokalistą, po czym nastąpił the end zespołu. Piątym krążkiem jest zbiór numerów, które nie pojawiły się na głównych albumach z tego okresu i tutaj znalazł się numer, który kiedyś wrzucałem na łamach muzycznego szwendania. Utwór, który powstał aby pojawić się w filmie "Twister", w tym o huraganach z Helen Hunt i Billem Paxtonem w rolach głównych. Mega film, choć stary bo z 1996 roku i w sumie kiedy wówczas go oglądałem, nie miałem zielonego pojęcia, że numer który pewnie poleciał mi do ucha, będę miał w przyszłości na winylu.

 

Tu pamiętna scena

 

 

a tu oficjalna wersja numeru

 

 

I tak wyglądał wtorek tego tygodni, ale, uwaga, zostawiłem sobie jedną, jedną jedyną płytę do przesłuchania do końca roku. Zdecydowanie mam za dużo wolnego. Ale cóż. Pod choinkę pojawią się dwie jak będę grzeczny, choć to pewne bo sprzątam tu samodzielnie. Walczę każdego dnia ze ścierą i władam tymi chemikaliami niczym Walter White z serialu "Breaking Bad". Mogę robić wszystko, ale w tle niech leci muzyczka. W środowe popołudnie wszedłem do kuchni. Szafki, blaty, to miało lśnić. Spoko, popatrzyłem, oceniłem i wróciłem do pokoju ustawić odpowiednią muzyczkę. Pierwsza myśl podobno jest najlepsza, a ta pokierowała mnie w objęcia szwedzkiego power metalu. O tak, power mi się przyda.

 

 

I poszło, słuchałem tego jeszcze przed Therion, więc to lata, lata temu. Po dzisiejszej kuchennej sesji, która trwała ponad trzy godziny, odświeżyłem sobie trzy pierwsze płyty, które kiedyś bardzo dobrze znałem i rozdziewiczyłem czwarty album. Wszystko niestety leciało tylko z internetowego strumienia, ale tak to zwykle wygląda. Nie kupuję w ciemno winyli, słucham płyt online i jeżeli stwierdzę, że są tego warte, szukam ich w wersjach winylowych już tylko dla mnie.

 

 

Jak teraz patrzę na ten zespół to jedyne co mnie drażni to barwa wokalu. Nie wiem, nie podchodzi mi i już. Jest taka miękka wśród tych szalejących gitar. Bo gitarowo to mistrszostwo świata. Często zastygałem przy tych numerach próbując w głowie rozkminić patenty jakie stosują gitarzyści. I stoisz wtedy jak czub, liczycz, stukasz czy wszystko pasuje i mieści się w taktach. Pamiętam jak jarałem się ich balladami, tak to też taki zespół od wolnych numerów. Mimo wszystko wychodzą im całkiem nieźle. Przez moment pomyślałem czy nie pokazać ich w oficjalnej wersji, ale nieeeee, niech pozostaną obrazem wyobraźni. To wyjdzie wszystkim na dobre.

 

 

To byla pierwsza płyta zespołu, jak na debiut, mistrzostwo świata. Słuchałem w tym czasie namiętnie Running Wild, ominąłem szerokim łukiem Halloween jak wiele innych zespołów, a tylko delikatnie liznąłem Blind Guardian, więc moja znajomość tematu w tym rodzaju metalowych dźwięków jest bardzo mizerna.

 

 

Powyższy numer rozpoczynający drugi album zespołu jak zwykle muzycznie trzyma poziom. Rewelacyjne to melodyjne szorowanie. Solo, równie melodyjne i krótkie. Jakiś czas temu oglądałem wywiad z gitarzystą polskiego zespołu IRA. Na bank ktoś z Was pamięta numery "Mój dom", "Nadzieja" czy "California". Piotr Łukaszewski powiedział takie fajne słowa. Dlaczego disco polo jest tak popularne, choć to najprostszy gatunek? Jeden element wybija ten rodzaj muzyki ponad wszystko. Melodia. Prosta, którą łatwo zapamiętać. Ot, cała zagadka.

 

W sumie racja, nie, nie, nie. Nie będzie przykładu, bo ja ciągle mam HammerFall w słuchawkach i jakąś myśl, więc nie będę ryzykować, że nagle to stracę i nie będę się mógł odnaleźć. Z drugiej strony to pewnie też nie taka fatwa sprawa, włączyć coś komuś nagle numer disco polo. Bo jaki? Starszy, ten bardziej sztampowy, znany przez wszystkich? Czy może coś z nowych zespołów. Tu tez można rozważać pojęcie dobrego numeru.

 

A tymczasem skupmy się na albumie, uspokoję emocje ostatnim numerem.

 

 

Nie wydaje się Wam ten wokal takim miękkim? No nie mogę się przekonać. Muzycznie wszystko mi pasuje ale wokal? Nie mogę zdzierżyć. Niby wszystko w punkt, a jednak coś mi trąca. I nie tylko w tych wolnych numerach ale i w tych szybkich. Może ewidentnie nie pasuje mi sposób w jaki śpiewa i tyle. Mimo wszystko, w szybkich numerach to jakoś inaczej wygląda. Jest jakby mniej kolizyjne.

 

Dobra, na koniec tej przygody, numer z trzeciej płyty. Uwielbiam ten pisk gitary, a że długo męczyłem się by również taki efekt uzyskać rozumiem ile to wymaga pracy. To było miłe sprzątanie, już ze względu, że w spokoju mogłem odświeżyć sobie temat sprzed lat. Ciekawe doświadczenie kiedy włączasz sobie płytę i nagle wiesz co poleci następne, kiedy solo, kiedy refren. 

 

 

Kolejne płyty są dla mnie zagadką, oprócz tej czwartej co dzisiaj zacząłem odkrywać. W każdym razie i tak jestem do tyłu, bo jak nadążyć za tym wszystkim? Jak przesłuchać wszystko? W poniedziałek walczyliśmy z Żoną w kuchni z grzybami i kapustą. Włączyłem w tle płytę

Pestilence - Testimony of the Ancients. Żona pyta a co to? Nie wiem, nie znam tej płyty, jeśli o to pytasz, próbuję poznać. I tak to się właśnie odbywa. U nas ciągle leci muzyka, czy ta radiowa czy ta wybrana. Słucham wielokrotnie tych samych płyt, potem jeszcze raz i kolejny. Dopiero po czasie wiesz czy jest ok czy nie. Z każdym kolejnym odsłuchem odkrywam coś nowego.
 
No chyba, że są takie numery jak ten, kiedy po pierwszym razie wiesz że jest dobrze.
 
 
albo takim
 
 
Oj Manowar to bogaty twór więc może kiedyś znajdę dla niego dłuższą chwilę, ale to przy innej okazji. 
 
Miłego końca tygodnia, już niewiele do świąt, najważniejsze to zdecydowanie nie wyżywać się na sobie. W tych chwilach to trudne, kiedy wszystko musi być dopięte na ostatni guzik, a wymagania są często ponad miarę. Przyda się jednak szczypta dodatkowego zrozumienia dla drugiej osoby. To też czas by wyciągnąć kij z "dupy" bo świat się nie zawali. Najważniejsi są bliscy i nie prezenty, nie żarcie a ich obecność przy wspólnym stole.
 
 
Tym miłym akcentem, życzę miłej soboty, niedzieli, to też, ale przede wszystkim czwartku, bo ten przed Wami. Ja sobie poradzę, zjem śniadanie i polecę pewnie z Żoną na zakupy. Ja kieruję, autem i koszykiem i będę pilnować by nie zbaczała z listy hehe.
 
Miłego moi drodzy
 
Dobranoc i dzień dobry.
(03:11)
 
 
 

 

 

środa, 20 grudnia 2023

Nocne życie po czterdziestce ;)

Ja wiem, że chrapię podczas snu i domyślam się jakie to może być uciążliwe dla wszystkich, którzy próbują w tym czasie zasnąć. W sumie, teraz rozumiem dlaczego kąpią się już o 18-tej i biegną do swoich łóżek by jak najszybciej odpłynąć przed nieuchronnym trzęsieniem ziemi. Ale! Ale zdarzają się takie noce, kiedy to nie ja jestem tym najgorszym, a moja poniższa relacja jest tego dowodem...

 

 

 

gdyby stenogram był nie do końca czytelny, poniżej cytuję główny tekst:

 

"Ostatni raz wypiłem energetyka od tak sobie, tylko dla smaku. Cholera nie mogłem zasnąć po nim. Najpierw czytałem więc spoko, Ty spałaś choć kręciłaś się okrutnie. Myślę luz, byle Cię nie obudzić. Pochrapałaś, popufałaś ale spałaś, to było w tej chwili najważniejsze. O drugiej się położyłem a Ty wskoczyłaś na wyższy bieg. Matko, udawałem, że się przewracam i przypadkiem Cię szturam. Na chwilę pomagało, ok teraz tylko zasnąć ale sen nie przychodził. Po chwili odpalałaś się na nowo więc akcja szturania od początku. Później subtelnie kopałem Cię w stopę, bo tę wystawiłaś jak konduktor chorągiewkę przed odjazdem pociągu. I znowu Twoje puf i następne puf. Myślę, no to w drogę. Było już po trzeciej w nocy, wziąłem melatoninę ale nie działała. Zacząłem do Ciebie mówić, obróć się na bok, moja maszynistko, bo nie zasnę. I pomagało, bo po chwili nawet w tej pozycji zaczęłaś chrapać. Wstałem przed czwartą i poszedłem dalej czytać. Pół godziny i słyszę że najwidoczniej dojechałaś bo natężenie dźwięków mocno przycichło. Położyłem się, głowa w poduszkę, budzik o 10. Udało się. 😁"

 

 

;)

niedziela, 17 grudnia 2023

Meblowanie, czytanie, pisanie - słów kilka

Segregując zdjęcia na dysku znalazłem jedno, które ukazuje moment, kiedy znowu książki stały się dla mnie odskocznią i swego rodzaju przepisem na życie. Pozwólcie, że jednak zacznę od małego wprowadzenia.


Początek lat 90' to czas kiedy w podstawówce poznawałem metalowe dźwięki, samodzielnie zabierałem się do gitary z myślą, że kiedyś będę grał w zespole. W wyobraźni machałem długimi włosami stojąc na scenie, których rodzice ciągle nie pozwalali mi zapuścić. To również czas kiedy odkryłem horror Guy N' Smitha. Za kieszonkowe biegałem na dworcowe stoisko z książkami i kupowałem sobie kolejne tytuły. W treści było dużo seksu, brutalnych zachowań ale tego nikt poza mną nie wiedział. To nie niemieckie programy typu RTL czy SAT1, których rodzice czujnie strzegli po 23:00. Tu miałem wolną rękę (dziwnie to zabrzmiało), i w oczach rodziców byłem bohaterem. Syn czyta książki. Uzbierałem wówczas około dziesięciu tytułów (miesięczny budżet był bardzo skromny), które przepadły. Nie wiem co się z tymi książkami stało. Domyślam się, że komuś dałem, bo tak zwykle robię zmieniając hobby. Wówczas muzyka i gitara zajmowała mi długie godziny ćwiczeń.

 

Potem przyszedł czas szkoły średniej, więc literatura niekoniecznie przyjemna. Na tym etapie pani od polskiego odkryła w jednym z moich wypracowań naleciałości Jamesa Joyce'a, którego oczywiście nie znałem. Wypożyczyłem sobie książkę "Ulisses" w dwóch tomach, ale pan bibliotekarz nie dał mi dwóch tylko jedną i powiedział, że da kolejną jak przeczytam pierwszy tom. Przeczytałem oba tomy, poniekąd rozumiejąc co miała na myśli pani od polskiego. Każde kolejne wypracowanie leciałem wg schematu zdobywając najwyższe oceny. Skróciłem w ten sposób również dystans nauczyciel - uczeń i wiedziałem z wyprzedzeniem, co będzie na lekcjach w najbliższym czasie. Baaa, w kuluarach przesunąłem kiedyś sprawdzian z lektury, tłumacząc pani, że nie zdążę ogarnąć bo od roku czytam Biblię. Tak, od dechy do dechy. Zajęło mi to prawie rok czasu. Później przyszedł czas studiów, a z nim znowu książki nie pasujące do wewnętrznych pragnień. Czytałem to, co było trzeba i moja tymczasowa biblioteczka pękała w szwach od psychologicznych rozprawek na temat niedostosowań społecznych młodzieży.

 

Później moje granie  w zespole obrało destrukcyjny tor, a w międzyczasie założyłem rodzinę i... obudziłem się w innym świecie. Próbowałem z grami komputerowymi i sieciowymi starciami, które następnie wyniosłem do realnego świata i biegałem po okolicznych lasach w pełnym oporządzeniu  z karabinem na kulki z farbą, ale to ciągle było mało. Żona kupiła mi zestaw trzech książek. 

 

To był ten moment. To był ten tzw. strzał w dychę, bo od tego momentu zacząłem na nowo budować swoją domową biblioteczkę i wzbogacać ją o kolejne tytuły. I teraz ten kadr, który ukazuje nowy etap. Samodzielne mieszkanie, moja rodzina i książki, które powoli zajmują przestrzeń.

 

 

Niewiele, ale tylko tyle udało mi się uzbierać podczas przeprowadzki z rodzinnego domu. Jak widać na załączonym obrazku jest Tolkien i pięknie wydana seria Władcy Pierścieni z Hobbitem włącznie. Jest seria Zmierzch mojej Żony. Jest Proces Kafki, Romeo i Julia, książki o samodoskonaleniu Murphy;ego i De Mello. Dowcipy i absurdy PRL-u i jakieś albumowe wydania wśród tych leżących. Na samej górze widać ułamek trzech książek, o których już wspomniałem i figurkę Assassina. Ten obraz to wycinek głównego zdjęcia, ale wtedy nie było gdzie i czym się chwalić więc tych ukierunkowanych na półki nigdy nie robiłem. Dla wytrwałych wrzucę to upokarzające zdjęcie, z którego został wycięty powyższy fragment.

 

Czytanie ruszyło, z nim pierwsze zakupy i zmiana miejsca na książki.

 

 

To pierwszy i jedyny regał w naszym mieszkaniu w tamtym czasie. Książek przybywało, nie było widocznego podziału na przeczytane i nieprzeczytane. Wszystkie równiutko. Nesbo mi nie podszedł i z czasem sprzedałem cały zbiór. O niebo wolałem Ketchuma, Edwarda Lee. To był kierunek, w którym chciałem podążać obok militarnych przygód, które w tym czasie również zaczęły się mnożyć. Obok figurki Assasina leżą dwie książki. To chyba Masterton i jego potęga i magia seksu. Do dzisiaj nie przekonałem Żony by przeczytała dedykowaną Kobietom część. 

 

Wraz ze zmianą umeblowania pokoju swoje miejsce otrzymał drugi regał na książki, a z nim kolejne tytuły.

 

 

Tu widać największy skok, zarówno pod względem gatunków jak i ilości książek. Odkryłem postapo, fikcję militarną, pogłębiłem gałązki horroru sięgając do tych z klasy B i chyba już wiedziałem że to jedynie przedsmak tego co mnie czeka w przyszłości. Na tym etapie widzę, że rozgraniczałem już książki przeczytane względem tych czekających w kolejce. Pionowo przeczytane, poziomo czekające. Dzisiaj jeszcze mam na taką segregację miejsce, choć powoli zaczynam kombinować jak usprawnić tę selekcję. 

 

Kolejny jakiś etap czasu i znowu zmiana. Oświadczam Żonie, że wynoszę moje komputerowe stanowisko z pokoju i oddaję go Synowi jednocześnie grzebiąc swoje rozgrywki klanowe. Duży krok, bo to spora ściana do zagospodarowania. Ja jednak miałem wobec niej opracowany wcześniej plan. No bo jak inaczej pójść za ciosem?

 

 

Tyle miejsca to aż się prosi samo. Kierunek był tylko jeden. 

 

 

Wyglądało biednie, ale uspakajałem moją Żonę, że wraz z każdym miesiącem ten obraz będzie gęstniał. Dla ocieplenia atmosfery, dodałem, że może stawiać na pólkach co tylko się jej zapragnie. Z czasem i kolejnymi książkami, będziemy te elementy przesuwać, ewentualnie eliminować. To będzie jednak trwać. Od pierwszego zdjęcia, które Wam dzisiaj zaprezentowałem minęło już kilkanaście lat. Niestety z każdym rokiem tempo przybywania nowych pozycji książkowych trochę wzrasta ale zaczynam nad tym panować i ten wzrost powinien w najbliższym czasie się umiarkować. Zrozumiałem jakiś czas temu, że nie dam rady wszystkiego przeczytać, więc moje sito wyboru, zrobiło się nieco drobniejsze i do koszyka wpada już tylko dobrze wyselekcjonowana literatura.

 

Tak jest niemal dzisiaj, bo to jednak zdjęcie z września, więc układ pomiędzy stojącymi a leżącymi książkami na pewno się zmienił. W każdym razie mam jeszcze trochę wolnego miejsca i...

 

 

... i wypracowaną perspektywę na kolejną ścianę. Tak, to kolejna duża zmiana ale wymaga czasu. Starszy syn musi się wyprowadzić, a młodszy zająć jego pokój. Wtedy, w pokoju młodszego można zrobić naszą sypialnię, która pozwoli pozbyć się z salonu dużego łóżka. Wstawiając w to miejsce mniejszą kanapę, można będzie ją odsunąć od ściany na której pojawią się trzy regały osiemdziesiątki. Tej samej wysokości co na głównej ścianie, tworząc w ten sposób L-kę. Genialnie to rozpracowałem ;) Marzyłem kiedyś o tysiącu książek w pokoju, będzie miejsca na tysiąc pięćset spokojnie. Nie spieszy mi się, ten pomysł już żyje swoim życiem. Niech dojrzewa, ja będę go tylko doglądać

 

To tyle z mojej strony, musiałem się wygadać.

Dziękuję za uwagę i życzę miłej niedzieli.

 

Michał

 

 

sobota, 16 grudnia 2023

Prezenty, prezenty!

Ot taki chwalipost, bo jakże milczeć w takich okolicznościach.

 

Dzisiaj odebrałem przesyłkę a w niej... 

 

taaaaadaaaam...

 

 

Dziękuję serdecznie ;)

 

Ps. @kazal_ka wyrazy szacunku za profesjonalne ogarnięcie akcji.

sobota, 18 listopada 2023

Muzyczne szwendanie – cz. 76

(23:17)

Dobry wieczór i dzień dobry.

 

Jest, ciągle żyję poprzednim weekendem więc nie będę przedłużać wstępu. Dla tych co ominęli ostatni wpis… po 13 latach wróciłem (gościnnie) podczas gigu zespołu, który kiedyś założyłem. Ok, tyle wystarczy więc czas na show! Jakość z telefonu, no i Szwagier był już lekko „obok”.

 

 

To było miłe doświadczenie i bardzo mobilizujące. Dziesiątki rozmów z osobami, które pamiętały „moje” czasy, potem wpisy na FB. Szok. Może już czas by powrócić? Stołki co prawda zajęte, ale to nie przeszkadza, by zrobić materiał, zebrać sesyjnych muzyków z najbliższego grona i nagrać w studiu jakiś krążek. Tak to się to przecież odbywa. Dzisiaj nie jest potrzebny zespół jako zespół. Kiedyś zespół stanowił dla mnie świętość, bardzo hermetyczne środowisko. Pewnie dlatego, że to był wówczas szczyt moich marzeń i wymagania względem członków były bardzo restrykcyjne. Jeden zespół, konkretny nurt. Dzisiaj to wygląda bardziej elastycznie. Muzycy się wymieniają, zastępują i to jest istota gania. Byle nie przerywać. Ale do tego się dorasta, albo czasy się zmieniają. W każdym razie przychodzi bardzo naturalnie.

 

@Mackowy pod ostatnim odcinkiem szwendania porównał mnie do gitarzysty Slayer’a. Daleko mi pod względem umiejętności manualnych jak i kondycji mojej brody, do której pewnie nawiązywał. Nigdy nie miałem tak gęstej, żeby zrobić z niej warkoczyk ale… Kerry King na scenie, występował z łańcuchami, a ja miałem też taki okres, tyle, że przed Damage Case. Dla rozluźnienia numer z pierwszej płyty Slayer i wracam do myśli.

 

 

Tak, muzyka jak i brzmienie mocno różni się od czasów płyt Reign in Blood, South of Heaven czy Seasons in the Abyss, ale to zupełnie inny temat. Ewolucja, zresztą kiedyś też o tym pisałem. Przed Damage case było podobnie. Szukało się dźwięków, ludzi. Matko, ten proces trwał latami. Drugim pełnym projektem w moim życiu (Damage case był trzeci) stanowił zespół Defekator. Nazwa w klimacie lat 80’ więc idealnie pasująca do czołówki metalowych zespołów.  Łańcuchy!!! Tak, łańcuchy. Pracowałem wówczas w sieci sklepów metalowych. Asortyment typu pręty zbrojeniowe, rury, profile stalowe aż po gwoździe, śruby i łańcuchy włącznie. Pewnego razu zadzwoniłem do centrali, do magazynu i mówię do gościa.

 

– Potrzebuję łańcuch.

–  Jaki? –  Słyszę w słuchawce.

– No z tych technicznych, gruby, 8 mm drut, wąskie oczka.

– Ile potrzebuje klient? – Odpowiada, nie wiedząc że to dla mnie.

– No jakiś metr, ile wam się utnie.

– Metr ? @#$@@$ Po co ci metr?

– Na koncert.

 

Nie dziwię się jego reakcji bo siła zerwania takiego łańcucha to około ośmiu ton, więc jako efekt dekoracyjny? Hehe wygląda idealnie.

Defekator to jak wspomniałem drugi mój projekt muzyczny. Oczywiście mam zapis w formie audio, ale nie jest dostosowany do obecnej techniki i leży pod postacią kasety. Poniżej rozkładówka okładki.

 

 

Nawet nie macie pojęcia jak w undergroundowym świecie metalowej muzyki ten nośnik ma dalej wzięcie. Nadal są sprzedawane albumy zespołów, a ceny osiągają równowartość albumów cd. Na płycie baaa kasecie nagraliśmy numer zespołu Sodom – Ausgebombt, jeśli dobrze pamiętam to pokrętnie, w wersji niemieckiej.

 

 

W tej formacji wystąpiliśmy na jedynym koncercie w historii. Zapis jest ale w formie VHS, więc potrzeba trochę pracy by to wydobyć. Po ostatnim weekendzie, wiem kto go posiada, a to już połowa sukcesu. Tam też miały miejsce łańcuchy i pieszczochy z gwoździami na 12 centymetrów z jakimi graliśmy (ja to ten niższy).

 

 

Jeszcze jedno zdjęcie, ze studia jak nagrywaliśmy materiał na kasetę.

 

 

Ogólnie, zabawa w studiu nagrań to niesamowita przygoda. Nagrywałem na różne sposoby. Na setkę, czyli zespół gra razem a materiał nagrywany jest w jednym momencie na poszczególne ślady. Minusem w takim rozwiązaniu jest, że w momencie pomyłki któregoś muzyka, numer trzeba powtórzyć w całości. Jeśli zespół jest idealnie zgrany i zależy mu na oszczędności czasu i pieniędzy, to idealne rozwiązanie. Osobiście, wolę wersję nagrywania poszczególnych instrumentów osobno. Czyli, że gramy razem, ale nagrywany jest tylko jeden instrument. Zwykle na pierwszy ogień idzie wówczas perkusja, która później jest bazą dla kolejnych ścieżek. Doskonała zabawa.

 

Dla oddechu.

 

 

Tak to się kręci. Przed koncertem z Damage case zadeklarowałem ważne słowa, czego rezultatem… zostałem podczas tego wieczoru sam. Wszyscy z moich najbliższych widzieli tylko to, co ukazało się publicznie na FB. Poprosiłem, że chcę być tam sam, że chcę się sam z tym zmierzyć. 13 lat przerwy to nie byle co. Podczas dekady może wiele się zmienić i tak też było w tym przypadku. W trakcie oczekiwania na wejście trochę mi jednak brakowało wsparcia, ale ogarnąłem. Moja Siostra obserwując ostatnie wydarzenia skwitowała filmik z tego koncertu w jednoznaczny sposób… „Widzieć Ciebie na scenie, to widzieć kogoś na swoim miejscu”. To bardzo budujące, jak szereg komentarzy na FB. Może ta historia ciągle trwa? Może czas odkurzyć dźwięki? Przede mną okres wzmożonej pracy.

 

Dobra, koniec tematu i wspominek. Na wszystko przyjdzie czas. Odezwę się ponownie jak stworzę materiał godny na krążek, znajdę ludków do współpracy i puścimy go w obieg. Deklaruję ja – Michał.

 

Póki co, Judas Priest wypuścił kolejny singiel z nadchodzącej płyty. Osobiście, nie mam pytań. Wszystko pasuje. Czekam na więcej.

 

 

To jedna z tych niespodzianek zapowiadająca wydawnictwa z następnego roku. Dla przypomnienia podrzucam jeszcze pierwszy singiel.

 

 

Kiedyś chciałem sobie zrobić tatuaż na klatce piersiowej z okładki Judas Priest. Niestety, moja propozycja nie została zaakceptowana w kręgu rodzinnym. Nie to żeby byli uprzedzeni, bo przecież mam rękaw ku Iron Maiden. Najwidoczniej to miejsce nie do końca pasuje na tatuaż, a ja skoro zadałem pytanie, sam nie byłem pewny. Mimo to, płyta z której pochodził wzór, to w wartości muzycznej jak „Brave New World” dla Iron Maiden.

 

Przed Państwem numer z płyty „Angel of Retribution”. Uwielbiam. Razem z tą płytą leżeliśmy z Żoną i poddaliśmy się dźwiękom podczas jej trwania od deski do deski. Błogi czas, a ten numer, to jakiś kosmos.

 

 

I tym miłym akcentem.

Życzę miłego, sobotniego poranka.

(02:24)

Archiwum

© 2007 - 2024 nakanapie.pl